piątek, 29 listopada 2024

Nawrocki weźmie udział w manifestacji 1 grudnia. "Bierzcie odpowiedzialność za swoje dzieci"

 

Nawrocki weźmie udział w manifestacji 1 grudnia. 

 

TAK dla edukacji! NIE dla deprawacji! - manifestacja w niedzielne południe 1 grudnia w Warszawie

W pl1.tv Edyta Paradowska rozmawia z Magdą Czarnik ze Stowarzyszenia Rodzice Chronią Dzieci. Nieczęsto spotyka się tak waleczne matki - trzeba posłuchać i stawić się na Placu Zamkowym o 11:30.

P.S.
Pl1.tv wyłączyła udostępnianie - mam nadzieję, że to tylko awaria (i nie dotyczy tylko Geminiano).

 

Abp Jędraszewski: musimy być gotowi! Musimy świadczyć i walczyć, o tę świętą sprawę, którą jest Bóg i Ojczyzna

 

Abp Jędraszewski: musimy być gotowi! Musimy świadczyć i walczyć, o tę świętą sprawę, którą jest Bóg i Ojczyzna

(fot:prtscr/youtube/Archidiecezja Krakowska)

My także dzisiaj musimy mieć głęboko w sercu wpisane te trzy słowa: Bóg, honor, Ojczyzna lub jak chce Bełza: Bóg, rodzina, ojczyzna. I musimy być gotowi, jeśli trzeba – świadczyć, jeśli trzeba – walczyć, o tę świętą sprawę, którą jest Bóg i Ojczyzna – mówił abp Marek Jędraszewski podczas Mszy św. dla szkół katolickich, odprawionej w parafii Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny w Hucisku.

Arcybiskup wskazał w homilii na postaci św. Andrzeja Apostoła i św. Andrzeja Boboli. Przypomniał, że podczas pierwszego spotkania ze Zbawicielem Jan, Piotr i Andrzej cały dzień rozmawiali z Panem Jezusem, nabierając pewności, że jest On zapowiedzianym przez proroków Mesjaszem. – Andrzej w tradycji Kościoła został obdarzony tytułem „Protokleros”. Po grecku znaczy to „pierwszy powołany”. Właśnie Andrzej razem z Janem byli owymi dwoma pierwszymi uczniami, którzy poszli za Panem Jezusem i którzy po raz pierwszy z nim przez dłuższy czas mogli rozmawiać i rozpoznać specjalnego wysłannika Pana Boga – stwierdził.

Przypomniał odczytany w liturgii słowa list św. Pawła do Rzymian, w którym Apostoł Narodów napisał: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie”. W to uwierzyli apostołowie, którzy mieli przekonanie, że swym skarbem wiary muszą dzielić się z innymi. Dlatego, umocnieni Duchem Świętym, poszli na cały świat, by głosić Ewangelię oraz swą postawą świadczyć, że Jezus jest prawdziwym Bożym Synem. Według Orygenesa Andrzej pracował w Scytii, byłby zatem Apostołem Słowian, a według św. Hieronima Andrzej pracował w Poncie, Kapadocji, Bitynii i Achai. Tymczasem prawosławni sądzą, że Andrzej dotarł nad Dniepr i Don i jest założycielem Kijowa. Tradycja mówi, że św. Andrzej zginął męczeńską śmiercią 30 listopada w Patras. Umarł na krzyżu, który był w kształcie litery X. Widząc go, miał powiedzieć: „Witaj krzyżu, moja nadziejo”. – Do końca wierny Panu Jezusowi, do końca kochający Pana Jezusa, najwspanialszy w tej tradycji antycznej świadek jego życia, jego męki, jego zmartwychwstania. Poświadczył do końca sobą, swoim życiem to, co tak niestrudzenie głosił w tylu krainach ówczesnego świata – mówił o św. Andrzeju Apostole metropolita.


Następnie przypomniał postać św. Andrzeja Boboli, który pochodził ze szlacheckiego rodu herbu Leliwa. 12 marca 1622 r. przyjął święcenia kapłańskie i został wędrownym kaznodzieją. – Udzielał chrztu, nauczał o Panu Jezusie, błogosławił małżeństwa, spowiadał, sprawował Eucharystię. I stąd został nazwany apostołem Polesia, czy też Apostołem Pińszczyzny – zaznaczył. Dzięki działalności błogosławionego wielu przyjęło chrzest, co budziło złość Kozaków. 16 maja 1657 r. został pochwycony przez nich w Janowie Poleskim i poddany okrutnym torturom. Św. Andrzej Bobola do końca nie wyrzekł się swej wiary, a jego relikwie cudownie odleziono i w 1938 r. uroczyście przewieziono do Polski. Jego nienaruszone ciało jest przejmującym świadectwem wierności Zbawicielowi. W XVIII, XIX i XX w. ukazywał się ludziom, domagając się, by błagali Boga o błogosławieństwo dla Polski. W 2002 r. został ogłoszony patronem Ojczyzny. – Modlimy się do Niego, by Polsce błogosławił, by za Polską się wstawiał. Modlimy się do Niego, ucząc się tego, co najbardziej ważne: miłości do Pana Jezusa i miłości do Ojczyzny. On nas do tej miłości, naszej Ojczyzny, nieustannie wzywa. Właśnie w świetle Jego postaci musimy na nowo rozważyć, co znaczy to hasło, które znamy wszyscy bardzo dobrze. Bóg, honor, Ojczyzna – dodał.

Bóg to troska o wiarę wierną aż do końca i o to, by ją przekazywać także w szkołach. Bóg to znaczy nasza troska o to, aby nie zapomnieć o naszym obowiązku katolickim, by być na Mszy św. w każdą niedzielę i w każde święto. By pamiętać także o codziennym pacierzu – przypominał metropolita. Honor to troska o to, by mieć poczucie osobistej dumy i wartości, a Ojczyzna to ukochanie Polski.

W tym kontekście arcybiskup przytoczył trzy wiersze: „Co kochać?” Władysława Bełzy, „Katechizm polskiego dziecka” i „Dziś idę walczyć – Mamo!” Józefa „Ziutka” Szczepańskiego. – My wszyscy żyjący dzisiaj, należący do różnych pokoleń: starsi, młodsi, nawet dzieci, jesteśmy spadkobiercami tych świętych apostołów, tych świętych Andrzejów: Andrzeja, Apostoła, bezpośredniego ucznia Pana Jezusa i św. Andrzeja Boboli, Apostoła Polesia, patrona Polski. My także dzisiaj musimy mieć głęboko w sercu wpisane te trzy słowa: Bóg, honor, ojczyzna lub jak chce Bełza: Bóg, rodzina, ojczyzna. I musimy być gotowi, jeśli trzeba, świadczyć, jeśli trzeba walczyć, o tę świętą sprawę, którą jest Bóg i Ojczyzna – podkreślił.

 

Źródło: KAI

TG

Są potrzebne fakty w naszym życiu, które by świadczyły o tym, że JEZUS Chrystus jest naszym Królem.Przed Królem trzeba klękać

Bóg z nami – rekolekcje o adoracji, które rozpalą Wasze serca! Od 29 listopada na antenie RN

 

 

 

  Bóg z nami – rekolekcje o adoracji, które rozpalą Wasze serca! Od 29 listopada na antenie RN
Bóg z nami – rekolekcje o adoracji, które rozpalą Wasze serca!
SŁUCHAJ: Od 29 listopada do 9 grudnia włącznie (11 odcinków) o 15.30 i 23.00
***
Co może rozpalić serce człowieka, jak nie doświadczenie jedności, które staje się naszym udziałem przez adorację Najświętszego Sakramentu? Czy jesteśmy świadomi, że ciche trwanie przed obliczem Żywego Boga może przemienić nasze życie? Rekolekcje Bóg z nami to czas, w którym możemy na nowo odkryć wartość adoracji i źródło miłości, płynące z Serca naszego Pana.
Już od 29 listopada można będzie słuchać na antenie Radia Niepokalanów rekolekcji „Bóg z nami”. Rekolekcje przygotowała Fundacja Adoremus Te Christe
SŁUCHAJ: Rekolekcje będą emitowane od 29 listopada do 9 grudnia włącznie (11 odcinków) o 15.30 i 23.00
Idea powstania rekolekcji Bóg z nami
Celem jest, aby jednoczyć serca wokół Jezusa Eucharystycznego i prowadzić j przez adorację ku budowaniu wspólnoty. To właśnie wokół tych trzech fundamentalnych rzeczywistości skupia się treść tegorocznych rekolekcji, którą opracowali:
Eucharystia – ks. Marcin Modrzyński
Adoracja – o. Krzysztof Pałys OP
Wspólnota – ks. Radosław Siwiński
Zapraszamy wszystkich, którzy pragną pogłębić swoją wiarę i doświadczyć bliskości Jezusa, na stronę rekolekcji Bóg z nami: bogznami.pl

29 XI – 7 XII: Nowenna przed Uroczystością Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

 

29 XI – 7 XII: Nowenna przed Uroczystością Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak:

Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć

Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji.

Modlitwa (odmawiana w każdym dniu nowenny)

O Niepokalana, nieba i ziemi Królowo, wiem, że niegodzien jestem zbliżyć się do Ciebie, upaść przed Tobą na kolana z czołem przy ziemi, ale ponieważ kocham Cię bardzo, przeto ośmielam się prosić Cię, byś była tak dobra i powiedziała mi – kim jesteś? Pragnę bowiem poznawać Cię coraz więcej i więcej – bez granic, i miłować coraz goręcej i goręcej bez żadnych ograniczeń. I pragnę powiedzieć też innym duszom, kim Ty jesteś, by coraz więcej i więcej dusz Cię coraz doskonalej poznało i coraz goręcej miłowało. Owszem, byś się stała Królową wszystkich serc, co biją na ziemi i co bić kiedykolwiek będą i to jak najprędzej i jak najprędzej.
Jedni nie znają jeszcze wcale Twego imienia. Inni ugrzęźli w moralnym błocie, nie śmią oczu wznieść do Ciebie. Jeszcze innym wydaje się, że Cię nie potrzebują do osiągnięcia celu życia. A są i tacy, którym szatan, co sam nie chciał uznać Cię za swą Królową i stąd z anioła w szatana się przemienił, nie dozwala przed Tobą ugiąć kolan. Wielu kocha, miłuje, ale jakże mało jest takich, co gotowi są dla Twej miłości na wszystko, prace, cierpienia i nawet ofiarę z życia.
O Pani, zakróluj w sercach wszystkich i każdego z osobna. Niech wszyscy mieszkańcy ziemi uznają Cię za Matkę, a Ojca na niebie za Ojca i tak wreszcie poczują się braćmi. Amen. (modlitwa św. Maksymiliana M. Kolbe „O królowanie Maryi”)

Modlitwa (odmawiana w każdym dniu nowenny)
O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy, i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a zwłaszcza za nieprzyjaciółmi Kościoła świętego i poleconymi Tobie.

Dzień I – 29 listopada

O Niepokalana, nieba i ziemi Królowo…
Rozważanie
Aby zrozumieć, kim jest Niepokalana, koniecznie muszę uznać swą nicość, zdobyć się na pokorną modlitwę, by uzyskać łaskę poznania Jej, i starać się samemu doświadczyć na sobie Jej dobroci i potęgi.|
O Maryjo bez grzechu poczęta…

Pozostałe dni dni Nowenny – kliknij

Niepokalanów – Nowenna przed Uroczystością
Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny według św. Faustyny

Zapraszamy do wspólnej modlitwy

W kaplicy św. Maksymiliana w Niepokalanowie od 29 listopada do 7 grudnia jest sprawowana Nowenna przed Uroczystością Niepokalanego Poczęcia NMP według św. Faustyny.

Sekretarka Bożego Miłosierdzia w swoim  Dzienniczku podała, że trzykrotnie odprawiła Nowennę składającą się 1000 Zdrowaś Maryjo dziennie, razem 9000 Zdrowaś.

W dniach wymienionych, codziennie od 7.00 do 21.00 przed Najświętszym Sakramentem będziemy modlić się w pięciu blokach modlitewnych po dwie godziny każdy z godzinnymi przerwami. Każdy blok to cały różaniec, czyli 200 Zdrowaś.

O godzinie 15.00 Koronka do Bożego Miłosierdzia i Eucharystia. Zapraszamy do wspólnej modlitwy. Można przyjechać na całą Nowenną, albo na kilka dni albo codziennie brać udział w jednym, dwóch lub więcej blokach modlitewnych. Każde Zdrowaś Maryjo to jedna róża dla Niepokalanej na Jej święto.

Na żywo Nowenna przed Uroczystością
Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny wg św. Faustyny.
Emisja codziennie od 29.11 do 07.12.2019

Program ramowy dnia:
7.00 – 7.50 – Eucharystia
7.50 – 9.30 – wystawienie NS i I-y blok modlitewny
9.30 – 10.00 – przerwa (kawa i modlitwa w ciszy)
10.00 – 12.00 – II-gi blok modlitewny, Anioł Pański
12.00 – 13.00 – przerwa (obiad i modlitwa w ciszy)
13.00 – 15.00 – III-ci blok modlitewny
15.00 – 15.15 – Koronka do Bożego Miłosierdzia
15.15 – 16.00 – przerwa (kawa i modlitwa w ciszy)
16.00 – 18.00 – IV-ty blok modlitewny, Anioł Pański
18.00 – 19.00 – przerwa (kolacja i modlitwa w ciszy)
19.00 – 21.00 – V blok modlitwy, Apel Maryjny, błogosławieństwo NS

Intencja główna:
 o tryumf Niepokalanego Serca Maryi w Polsce i na świecie
Intencje dodatkowe:

– o pokój w Polsce i na świecie;
– o jedność w Kościele;
– za Ojczyznę; za rządzących;
– o pełną ochronę prawną ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci,
– za Niepokalanów,
– o nawrócenie wszystkich nieprzyjaciół Kościoła;
– 
w intencjach poleconych Niepokalanej …. (Każdy uczestnik Nowenny może dołączyć swoje własne intencje składając je w koszyczku przed ołtarzem).

Można łączyć się w modlitwie również przez Internet

Kościół stawia mocne warunki ws. lekcji religii w szkołach

 

Jak podają media, nie udało się osiągnąć porozumienia podczas drugiego posiedzenia Podkomisji ds. religii w szkole, które odbyło się 28 listopada 2024 roku w siedzibie Ministerstwa Edukacji Narodowej. Przedstawiciele Kościoła wyrazili zaniepokojenie propozycjami rządowymi, które według nich stoją w sprzeczności z obowiązującymi przepisami prawnymi, i zapowiedzieli pilne odwołanie się do Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu RP i Konferencji Episkopatu Polski.

Kościół przypomniał, że zgodnie z Ustawą o systemie oświaty (art. 12 ust. 2), decyzje dotyczące organizacji nauki religii w szkołach muszą być podejmowane w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego, Prawosławnego oraz innych związków wyznaniowych. Ten wymóg został również potwierdzony przez wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 27 listopada 2024 roku.

Przedstawiciele Kościoła zaproponowali kompromisowe rozwiązanie: stopniowe, wieloletnie zmniejszanie wymiaru nauczania religii w szkołach średnich, przy jednoczesnym poszanowaniu praw pracowniczych katechetów. Jednocześnie podkreślili konieczność wprowadzenia obowiązkowego wyboru między nauką religii a etyki, co – ich zdaniem – wpłynie na aksjologiczną formację uczniów.

Brak zgody na przedstawioną reformę skłonił stronę kościelną do zapowiedzi eskalacji sprawy na forum Komisji Wspólnej Rządu RP i Episkopatu. Sygnatariuszami dokumentu podsumowującego spotkanie byli m.in. bp Marek Marczak, bp Wojciech Osial, bp Damian Muskus oraz ks. prof. Piotr Stanisz.

mp/kai, bp kep, fronda.pl

 

EDUKACJA ZDROWOTNA. ANALIZUJEMY PUNKT PO PUNKCIE

Czystość przedmałżeńska to droga dla zwycięzców!

 

W dzisiejszym świecie seks wydaje się nieodłącznym elementem związków między kobietą i mężczyzną. W 95% filmów romantycznych, czy telenowel bohaterowie muszą w którymś z momentów „wylądować w łóżku”. Coraz częściej od tego w ogóle zaczyna się fabuła. Tak budować relacje podpowiadają nam kolorowe magazyny, programy rozrywkowe, świat kultury i mediów. Seks jest elementem dwuznacznych komentarzy w szkole, na studiach czy pracy. Zewsząd słyszymy o konieczności dopasowania się seksualnego, rozładowywania napięcia, o tym że współżycie cementuje związek.

Nauczanie Kościoła zachęcające do czystości przedmałżeńskiej traktowane jest z przymrużeniem oka, jak jakiś przeżytek z dawnych lat. Wokół niego narosło też mnóstwo mitów i bardzo często spotyka się z niezrozumieniem. Nawet wiele szlachetnych osób, które chcą zbudować piękny związek z drugą osobą, nie pojmuje dlaczego księża zabraniają im najbardziej czułego okazywania uczuć.

Kościół nie przeciwstawia się seksowi przed ślubem dlatego, że to jest rozpusta, dlatego że powinien on służyć tylko prokreacji czy też po to by w ten sposób sprawować rząd dusz nad ciemnym ludem. Kościół zachęca do wstrzemięźliwości po to aby pomóc człowiekowi zrealizować w życiu największą miłość.

Kluczowe do zrozumienia o co w ogóle chodzi z tą czystością przed ślubem jest to jak definiujemy małżeństwo. Jeśli traktowałbym je jako niewiele znaczący papierek, pustą formalność, która nic nie zmienia w moim życiu, pewnie nie widziałbym nic złego jeśliby kochająca się para współżyłaby przed ślubem. Małżeństwo, jeśli podchodzimy do niego odpowiedzialnie, staje się jednak czymś wyjątkowym i świętym. Po pierwsze w wymiarze duchowym jest to sakrament czyli związek do którego wpuszczamy Pana Boga i który on błogosławi. Po drugie tylko w małżeństwie możemy zrealizować marzenia o pięknej, pełnej, głębokiej miłości na całe życie. Nasze uczucia ulegają wahaniom i zmianom, po pewnym czasie mija okres zauroczenia partnerem. Z miłością muszą więc wiązać się nie tylko uczucia ale też decyzja, że będę starał się budować związek z drugą osobą choćby nie wiadomo co się stało. Zestarzejemy się i przestaniemy być dla siebie atrakcyjni fizyczni, ciężko zachorujesz, doznasz wypadku. Nie ważne. Będę przy Tobie i będę Cię kochał. W przypadku małżeństwa decyzja ta przybiera formę uroczystego przyrzeczenia złożonego w obecności Boga, członków rodziny swojej i małżonka, przyjaciół.

Nie tylko małżeństwo ale też i seks może stać się czymś przepięknym i wyjątkowym jeśli tylko podejdziemy do niego w odpowiedni sposób. Jest to najbardziej intymny, najbardziej czuły sposób okazywania uczucia drugiej osobie. Dlatego nie warto go zepsuć. Sam chciałbym żeby taki sposób okazywania uczuć, taka więź łączyła mnie tylko z jedną osobą na świecie. Jeśli współżyłbym z różnymi dziewczynami, nawet tylko z dwoma czy trzema, to potem seks z tą jedną wybraną nie byłby już czymś magicznym, czymś tylko "naszym", tylko czymś co już mi trochę spowszedniało. Może technicznie byłbym bardziej "doświadczony" i w wymiarze fizycznym umiał zadbać o większa przyjemność dla siebie i partnerki, ale w wymiarze całościowym, duchowym seks byłby już z czegoś odarty.

Z pewnością dużo osób w tym momencie powie: „Zaraz, ale przecież można współżyć tylko z jedną osobą a potem wziąć z nią ślub. Przecież często czujemy, że to jest właśnie „TO”, że to jest ta osoba z którą chcemy spędzić resztę życia, być może już się nawet zaręczyliśmy. Dlaczego jeszcze wtedy zabrania się nam okazywania uczuć w najpełniejszy sposób? Przecież ja tak niesamowicie kocham moją dziewczynę, że chciałbym jej to okazać najmocniej jaki potrafię.” Za chęcią rozpoczęcia współżycia często stoją bardzo szlachetne pobudki. Ale tu właśnie czyha na nas wielka pułapka.

O tym, że spotkało się najwspanialszą osobę na ziemi, bez której nie wyobrażamy sobie życia przekonanych jest mnóstwo osób. Każdy zakochany będzie uważał też, że inni to może tak mówią na wyrost, ale mój związek to jest naprawdę czymś wyjątkowym, cudownym, niesamowitym, czymś na zawsze. Niestety w rzeczywistości nawet najpiękniejsze związki się rozpadają. Często okazuje się, że druga osoba nie podziela naszych uczuć, czy też że jak mija pierwsze zauroczenie to przekonujemy się, że zupełnie do siebie nie pasujemy. Sądzę, że każdy z nas ma znajomych, którzy przeżyli zawody miłosne, rozstania, być może nawet wielokrotnie. Wielką naiwnością jest sądzenie, że to nie ma szans stać się i naszym udziałem. Dopiero małżeństwo, uświęcenie naszej relacji poprzez sakrament i wpuszczenie do niej Boga, podjęcie odpowiedzialnej decyzji i zakomunikowanie jej w formie uroczystej przysięgi, zwiększa szanse na trwałość związku.

Jeśli chce się żeby seks łączył mnie tylko z jedną, ukochaną osobą, to warto poczekać z nim do ślubu. Podejmując współżycie seksualne wcześniej możemy dać się strasznie zranić, mogą rozpaść się nam nasze ideały, marzenia, wszystko w co wierzyliśmy, gdy tylko okaże się, że jednak trzeba będzie się rozstać.

Co więcej tylko w obrębie małżeństwa ma zastosowanie dla współżycia zasada proporcjonalności gestu i więzi. Ks. Marek Dziewiecki tłumaczył ją w następujący sposób: „Każdego mogę na ulicy pozdrowić, ale nie do każdemu podam rękę, tylko temu kogo znam osobiście. Nie każdego przytulam, do tego potrzeba jeszcze bliższej więzi. A współżyjemy tylko z kimś z kim mam najsilniejszą więź na świecie, mianowicie tylko z Tobą i na zawsze. Bo jeżeli nie tylko z Tobą, albo z Tobą ale nie na zawsze, no to jest mniejsza więź niż największa.”

Czystość przedmałżeńska oprócz późniejszego uświęcenia seksu przynosi też wiele innych korzyści. Dzięki niej uczymy się rozmawiać z drugą osobą, poznawać jej zainteresowania i potrzeby, kreatywnie spędzać razem czas, wyrażać uczucia na tysiące różnych sposobów. Jednym słowem uczymy się stawiać na pierwszym miejscu miłość a nie seksualność.

Zachowywanie czystości nie tylko pomaga nam w przygotowaniu się do budowania najpiękniejszej miłości, ale pozwala też uniknąć wielu zagrożeń. Współżycie seksualne w pewien sposób ogranicza nam wolność. Jeśli już się z kimś współżyło to, zwłaszcza w przypadku dziewczyn, wypacza to percepcję związku, partnera. Czuje się wtedy pewną fizyczną więź z drugą osobą, ma się poczucie, że skoro już weszło się z nią na najbardziej intymny stopień relacji to ten związek trzeba kontynuować. Często przymyka się wtedy oczy nawet na największe wady drugiej osoby, co w dłuższej perspektywie czasu może przynieść tragiczne skutki.

Jeśli współżyjemy przed ślubem, to oddzielamy seks od instytucji małżeństwa. A skoro seks w naszej świadomości i sumieniu przestaje być czymś jednoznacznie przypisanym do małżeństwa, to nie dość, że skutkuje to tym, że małżeństwo traci element swojej wyjątkowości to jeszcze oznacza to, że jak już je zawrzemy będziemy musieli liczyć się z ryzykiem zdrady, rozwodu i zmiany partnera.

W końcu seks zawsze wiąże się z możliwością poczęcia dziecka. Nawet jeśli się „zabezpieczamy” albo stosujemy metody naturalne to takie „ryzyko” zawsze istnieje. Nikt nie wymyślił jeszcze metody, która dawałaby 100% gwarancji, że się nie zajdzie w ciążę. Młode pary z reguły są kompletnie nie przygotowane na przyjęcie potomstwa i gdy dziewczyna zachodzi w ciąże powstają dramaty: zawierane są śluby pod presją rodziny czy impulsu; młodzi muszą całkowicie zreorganizować sobie życie, zrezygnować ze studiów, pójść do pracy, porzucić marzenia. Nie wspominając o sytuacjach w których chłopak ucieka od odpowiedzialności i porzuca dziewczynę czy też para decyduje się na dokonanie aborcji.

„Wszystko pięknie, ale co jeśli po tylu wyrzeczeniach spotka mnie po ślubie niemiła niespodzianka i okaże się, że z moim małżonkiem kompletnie jesteśmy do siebie niedopasowani seksualnie? To trochę tak jakbym kupował kota w worku!” mogłaby powiedzieć niejedna osoba. Otóż po pierwsze wielu specjalistów uważa, że niedopasowanie seksualne jest mitem. Po drugie musimy mieć świadomość, że w każdym związku będzie pojawiało się bardzo wiele przeszkód. Sfera seksualna to nie jedyny obszar gdzie mogą i gdzie z pewnością będą pojawić się konflikty. Mąż może lubić długo spać, a żona być skowronkiem. Małżonkowie mogą lubić inną kuchnię. Jedna osoba może być pedantyczna, a druga bałaganiarzem. Cała sztuka budowania związku to rozmawiać i z miłością i szacunkiem starać się pokonywać pojawiające się problemy, których po prostu nie da się uniknąć. Po trzecie seks w związku jest szalenie ważny, ale nie najważniejszy. Najważniejsza jest miłość. Jeśli małżonkowie się bardzo kochają, to nawet jak sfera seksualna będzie kuleć, to oni i tak mogą być szczęśliwi, mogą dzielić się uczuciami i radością bycia z sobą.

Nauka Kościoła dotycząca seksualności jest przeznaczona dla wszystkich ludzi, którzy mają mentalność zwycięzców i nie chcą się zadawalać namiastkami, tylko pragną największej możliwej miłości. Nie jest ona pustą teorią, ale czymś co znajduje potwierdzenie w obserwacjach ludzi, którzy się nią kierują, a także w badaniach naukowych. Tylko ostatnio amerykańscy naukowcy z Brigham Young University's School of Family Life w bardzo obszernym badaniu 2035 małżeństw odkryli, że parom, które zachowywały czystość aż do ślubu udało się osiągnąć o 22% stabilniejsze relacje, o 20% większą satysfakcja ze związku, o 12% lepszą wzajemną komunikację i o 15% wyższą satysfakcję z seksu niż tym, które rozpoczęły współżycie na wczesnym etapie relacji. Chyba każdy pragnie aby jego związek był jak najbardziej stabilny, by mieć z niego jak największą radość i by był jak najpiękniejszy. Może warto postępować tak, aby to stawało się naszym udziałem?

Zbigniew Kaliszuk

dam/opoka.org.pl

Ks. prof. Robert Skrzypczak: Życie seksualne katolików, albo Adam i Ewa w poszukiwaniu aureoli [CZ. 3]

 

Czy małżeństwo może być drogą do świętości, nie tylko dla jednego z małżonków, ale dla obojga – razem? Ks. prof. Robert Skrzypczak w trzeciej części swojego tekstu ukazuje głęboki sens powołania małżeńskiego jako wspólnej drogi do świętości. Odwołując się do nauczania Jana Pawła II oraz doświadczenia Kościoła, autor przypomina o trzech „ołtarzach” małżeństwa i wyzwaniach, jakie stoją przed mężem i żoną w budowaniu jedności duchowej i cielesnej. To inspirujące spojrzenie na sakrament małżeństwa zachęca do refleksji nad rolą wzajemnego oddania i miłości w drodze do zbawienia.

To jest trzecia częśc tekstu ks. prof. Roberta Skrzypczaka, który ukazał się na łamach Pisma Poświęconego Fronda. Czytelników zachęcamy do zapoznania się także z częścią pierwszą TUTAJ. Część druga znajduje się w TYM miejscu.

ŚWIĘTOŚĆ W DUECIE

Wielu chrześcijan i chrześcijanek żonatych i zamężnych, jeśli było wynoszonych do chwały ołtarzy, to ze względu na zasługi odniesione poza małżeństwem. W tym korowodzie świętości mamy wdowy, które po śmierci swych mężów wstępowały do klasztorów, albo zakładały nowe, jak św. Rita z Casci, św. Brygida Szwedzka, bł. Maria Guyart-Martin z Quebec czy św. Joanna de Chantal, założycielka sióstr wizytek. Mamy też mężów porzucających swe żony dla wzniosłego ideału życia pustelniczego, jak św. Mikołaj z Flue, patron Szwajcarii; mamy wielkich polityków poświęcających się bez reszty sprawom publicznym, jak św. Ludwik IX, król Francji. Żony w wypadku tych świętych mężczyzn zdawały się odgrywać niewielką rolę w dziele ich życia. Kto dziś pamięta o Dorocie z Flue, pozostawionej przez ogarniętego pragnieniem Boga Szwajcara z dziesięciorgiem dzieci, gdy najmniejsze miało zaledwie kilka miesięcy, i akceptującej wybór męża? Na próżno też szukać w leksykonach świętych Małgorzaty z Prowansji, żony Ludwika IX. Można by pomyśleć, że chrześcijanin może osiągnąć stan świętości życia pomimo małżeństwa, a nie dzięki niemu. Wiele jednakże zmieniło się w podejściu do tych spraw od momentu, gdy 21 października 2001 roku Jan Paweł II postanowił wynieść na ołtarze wspomnianą już wyżej parę małżeńską Luigiego i Marię Beltrame Quattrocchi jako znak heroicznej formy życia chrześcijańskiego tych dwojga. Już w marcu 1992 roku, podczas spotkania z duchowieństwem rzymskim, papież wyraził pragnienie doczekania się uznania za świętych kompletnej pary małżeńskiej: „Czuję wielkie pragnienie w mym sercu, lecz widzę, że procedury beatyfikacyjne zdają się być jeszcze odległe od takiej możliwości. Naturalne wsparcie, na które mogą liczyć wszyscy zakonnicy i zakonnice, ogłoszeni błogosławionymi lub świętymi, oczywiście, ze względu na ich zasługi, dla par małżeńskich jeszcze nie istnieje. Brakuje im wsparcia ze strony społeczności kościelnej, ludu Bożego... Brak nam tradycji w tym względzie, jak i mechanizmów ludzkich pomocnych w przeprowadzaniu procesów beatyfikacyjnych lub kanonizacyjnych. Należałoby przemyśleć to wszystko”. O wiele łatwiej, z formalnego punktu widzenia, przeprowadzić taki proces informacyjny w przypadku kogoś, kto należał do zgromadzenia zakonnego, zwłaszcza zaś gdy był jego założycielem. Można bowiem spodziewać się większej mobilizacji sił i środków ze strony odpowiedniej wspólnoty, do której zainteresowany należał, a która dzięki uznaniu świętości tejże osoby zyska na uznaniu w Kościele. Pary małżeńskie miałyby nikłe szanse na podobne wsparcie.Problem jednakże jest większy i polega na rozstrzygnięciu, czy świętość jest indywidualną drogą życia chrześcijanina, czy też można ją osiągnąć wspólnie dzięki małżeńskiej wierności. Czy na wezwanie Boga do radykalnego pójścia za nim każdy człowiek odpowiada osobiście sam za siebie, czy też taką odpowiedź można przeżyć i zrealizować wspólnie? Nowe światło rzucił na tę sprawę Sobór Watykański II swą wypowiedzią o świętości w małżeństwie: „Wypełniając mocą tego sakramentu swoje zadania małżeńskie i rodzinne, przeniknięci duchem Chrystusa, który przepaja całe ich życie wiarą, nadzieją i miłością, zbliżają się małżonkowie coraz bardziej do osiągnięcia własnej doskonałości i obopólnego uświęcenia, a tym samym do wspólnego uwielbienia Boga”. Potrzeba było jakiegoś przykładu potwierdzającego ten typ samoświadomości Kościoła. Była nim beatyfikacja państwa Quattrocchi dokonana przez Jana Pawła II, symbolicznie, na progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa, na potwierdzenie papieskiego przeświadczenia, że „przyszłość ludzkości idzie poprzez rodzinę!”43.Wciąż ciąży nam myślenie silnie indywidualistyczne w podejściu do spraw duchowych. Przyczynia się ono do pojmowania małżeństwa w sposób naturalistyczny, jakby chodziło w nim o pewien kontrakt zawierany przez dwie strony w celu zrealizowania wspólnego przedsięwzięcia. W takim świetle małżeństwo wygląda bardziej na stowarzyszenie niż komunię osób. Ta ostatnia zresztą może być potraktowana co najwyżej jako efekt uboczny czy dodatkowy małżeńskiego kontraktu. Jan Paweł II jednak w swym nauczaniu konsekwentnie przedstawiał związek małżeński nie w terminach relacji dwóch partnerów zawierających dobrowolną umowę (co jest warunkiem wystarczającym par cywilnych i, jeszcze bardziej, tak zwanych związków partnerskich), ale jako jedność dwojga osób, które w dynamice oblubieńczej miłości zmierzają do stania się „jednym ciałem”, wychodząc tym samym poza obszar jednostkowego indywidualizmu. W świetle słowa Bożego (Księgi Rodzaju) mężczyzna i kobieta poprzez przeżywaną komunię między sobą stają się zdolni do odtworzenia (odbicia w sobie) trynitarnej komunii Osób Boskich. Powołanie człowieka do noszenia w sobie obrazu Bożego jest rozumiane bowiem jako naturalne uzdolnienie do komunii z drugą osobą, przeżywanej na sposób cielesny, dzięki ich męskości i kobiecości. Indywidualizm jest pochodną grzechu przeżytego przez ludzi w raju, a wraz z nim zagubienia własnej tożsamości, to jest utraty pewności co do bycia obrazem Boga. Źródłem pokusy przeżywania własnego małżeństwa w sposób indywidualistyczny zdaje się być zniechęcenie albo wręcz klimat utraty nadziei co do możliwości osiągnięcia wraz z drugą osobą komunijnej harmonii życia. Znamienne, że diabeł w raju rozpoczął rozmowę tylko z kobietą, jej samej – z pominięciem męża – składając obietnicę pełnej realizacji: „tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3,5). Oto pokusa wielu małżeństw – duchowość indywidualistyczna, która wydaje się doskonalsza i bardziej satysfakcjonująca od pokornej drogi wspierania się w drodze do nieba razem. Tymczasem pierwotny plan Boga jest inny: możliwość doświadczenia Jego miłości wspólnie, poprzez jedność cielesną i komunię duchową. Jednym sercem i jednym duchem. Jeśli małżeństwo jest pomysłem Boga na pokazanie Jego trójosobowej obecności w świecie, powołane do tego osoby nie zrealizują tego nigdy w pojedynkę, ale razem.Z tego wynika zasadnicza konsekwencja: mąż bierze na siebie odpowiedzialność za zbawienie swej żony, i na odwrót. Powołanie do bycia jednym ciałem oznacza, że ciała małżonków, dzięki którym mogą nieustannie przeżywać swe życie jako bezinteresowny dar dla drugiego, nie należą więcej do nich indywidualnie. Podobnie ich wola, racja, plany i ambicje. Są powołani do tego, aby przeżyć życie w doskonałej jedności dwóch inteligencji i dwóch motywacji. Jednakże w jaki sposób można opuścić własne „ja”, aby darować się drugiej osobie? I jak przy tym nie zniszczyć, ani nie pozbawić znaczenia swej własnej indywidualności, lecz – wręcz przeciwnie – wzbogacić ją i nasycić sensem życia? Wyjaśniał to w swym niepowtarzalnym stylu Karol Wojtyła: „Przede wszystkim narzuca się pytanie: czy osoba może siebie oddać innej osobie? Stwierdzono przecież, że każda osoba z istoty swej jest nieprzekazywalna – alteri incommunicabilis. Jest więc nie tylko panią samej siebie (sui iuris), ale także nie może siebie odstąpić czy oddać. Takiemu oddaniu siebie samej sprzeciwia się natura osoby. Rzeczywiście: w porządku natury nie można mówić o oddaniu osoby innej osobie, zwłaszcza, jeśli to oddanie rozumiemy w znaczeniu fizycznym. To, co osobowe, wyrasta ponad jakąkolwiek formę oddania, a z drugiej strony przywłaszczenia sobie w sensie fizycznym. Osoba jako taka nie może być cudzą własnością, tak jak rzecz. W konsekwencji wykluczone jest też traktowanie osoby jako przedmiotu użycia. To jednak, co nie jest możliwe i prawidłowe w porządku natury ani w znaczeniu fizycznym, może dokonywać się w porządku miłości i w znaczeniu moralnym. W takim znaczeniu jednak osoba może siebie dać czy też oddać innej, i to zarówno osobie ludzkiej, jak i Bogu, a przez takie oddanie kształtuje się szczególna postać miłości, którą określamy jako miłość oblubieńczą. Świadczy to też o szczególnej dynamice osoby, o szczególnych prawach rządzących jej istnieniem i rozwojem. Dał temu wyraz Chrystus w owym zdaniu, które zdaje się zawierać głęboki paradoks: «Kto by chciał ocalić duszę swoją, ten ją straci, a kto by utracił duszę swoją dla mnie, ten ją znajdzie» (Mt 10,39)”.

TRZY OŁTARZE

Małżeństwo jako sakrament dwojga osób sobie nawzajem oddanych potrzebuje – jak każdy sakrament – pewnego rytuału i miejsca celebrowania. Potrzebuje jakiegoś – mówiąc obrazowo – ołtarza. Tym bardziej uzasadnione wydaje się takie spojrzenie na chrześcijańskie małżeństwo, im bardziej skłonni jesteśmy porównywać życie małżonków do liturgii sprawowanej na poziomie ich ducha oraz ich ciał. Trzeba przyjąć, że małżeństwo urzeczywistnia się na trzech ołtarzach: jednym z nich jest ołtarz sensu stricte kultyczny, to jest wspólnie przeżywana Eucharystia; drugim jest ołtarz wspólnego stołu, przy którym rodzina buduje swoje więzi codzienne, dzieląc razem pokarm i rozmowę; trzeci zaś ołtarz to łoże małżeńskie, gdzie małżonkowie wzajemnie dają sobie siebie nawzajem w intymności swych ciał. Na wszystkich tych trzech ołtarzach ich miłość okazywana jeden drugiemu spotyka się z miłością Chrystusa. Tam mąż i żona otrzymują moc Ducha Świętego, tam też przeżywają wychodzenie poza ludzkie miary, aby doświadczać pomiędzy sobą hojności na miarę Boga. Zaniedbywanie tych ołtarzy wiąże się z ryzykiem budowania własnego domu bez solidnego fundamentu, jakim jest doświadczenie miłości Chrystusa zmartwychwstałego pośród ludzkiej ułomności narażającej kochające się osoby na wyczerpywanie się ich naturalnych złóż. Zignorowanie jednego z nich burzy naturalną równowagę, na której opiera się małżeńska wspaniałomyślność. Można te trzy wsporniki sakramentalnej miłości przyrównać do trójnogu. Mebel to bardzo solidny i najmniej wywrotny, o ile nie zabraknie w nim jednej z nóg. W przeciwnym razie nie jest w stanie zagwarantować jakiejkolwiek stabilności.

W tym świetle należałoby wyjaśnić jeszcze kwestie tak zwanych małżeńskich obowiązków. Niegdyś do ich uświadamiania przykładano dużą wagę, stanowiły one też przedmiot rachunku sumienia. I tak, pewien podręcznik katolickiej duchowości z 1714 roku, przy omawianiu „casusów sumienia”, wyliczył aż 56 sytuacji odpowiadających tymże „obowiązkom” ciążącym na małżonkach. Przy czym powinności nałożone na żonę zdawały się zdecydowanie przewyższać te, których oczekiwało się od mężów. Żona była zobowiązana odpowiedzieć na każde żądanie współmałżonka pod sankcją grzechu ciężkiego, bowiem w przypadku przeciwnym narażała go na ryzyko niepowściągliwości, a nawet zdrady. Mężczyznom dawało to wspaniały instrument przymuszania swych oblubienic do spełniania ich rozwiązłych kaprysów. Dzisiaj kategoria „małżeńskich obowiązków” zniknęła z języka podręczników moralności ze względu na jej brzmienie na pierwszy rzut oka faryzejskie: jakby człowiek musiał czuć się przymuszany do uczestniczenia w tym, co buduje jego szczęście tymczasowe i wieczne. Podobnie zresztą brzmi zastosowanie kategorii obowiązku w odniesieniu do udziału w mszy niedzielnej. Zaskakujące, że to, co dla pierwszych chrześcijan oznaczało spotkanie z Chrystusem zmartwychwstałym, lekarstwo nieśmiertelności, zaślubiny z kochającym Boskim Oblubieńcem i postrzegane było jako absolutna życiowa konieczność (dość pomyśleć o męczennikach z Abiteny, którzy w obliczu szykan ze strony rzymskich urzędników deklarowali „my bez Eucharystii żyć nie możemy”), mogło z czasem zamienić się w powinność, którą należało wyegzekwować prawnym przepisem i groźbą sankcji duchowych. Tak samo zaskakuje, iż w kategorię obowiązku może przeobrazić się to, co stanowiło dla narzeczonych ekwiwalent raju. Ileż zakochanych par nie może doczekać się stosownego momentu, by razem bez pamięci rzucić się w objęcia erosa, a kiedy już mają pełny dostęp do swych ciał najchętniej nie wychodziłoby wcale z pościeli.Niemniej to, co źle brzmi ze względu na groźbę faryzejskiego formalizmu, może nabrać innego, pozytywnego znaczenia w świetle branej pod uwagę ludzkiej słabości. Ileż razy potrzebujemy specjalnej zachęty do sprostania zadaniom, których obiektywnego waloru nigdy byśmy nie chcieli poddawać pod dyskusję. Wystarczy wspomnieć udrękę porannego wstawania do pracy: mimo że jesteśmy świadomi tego, iż jeśli natychmiast nie poderwiemy się z posłania, to świat się zawali, dalej przedłużamy moment uszczęśliwiającej drzemki. Gdy chodzi o miłość, ileż innych czynników, poza samą ludzką niefrasobliwością, może powstrzymywać małżonków przed daniem sobie tego, co potrzebują: zmęczenie, brak czasu, chorujące dzieci, zaangażowanie w sprawy społeczne, powinności zawodowe, przytępienie uwagi na potrzeby partnera, chwilowe przesilenie emocjonalne... Oto powody, dla których powołanie się w sumieniu na obowiązki małżeńskie może okazać się zbawienne, aby nie dopuścić do powolnego obsuwania się małżonków w przepaść uczuciowej obojętności.Błogosławione powinności małżeńskie, które przypominają o tym, że człowiek został stworzony dla całkowitego daru z samego siebie, a więc również i ze swego ciała. Błogosławione powinności małżeńskie, które ratują małżonków przed zbyt łatwym uwierzeniem w to, że jest się aniołem, zaniedbując wymogi miłości konkretnej. Podobnie jak powinności niedzielne nie dopuszczają, by przyjmować cokolwiek innego za ważniejsze dla chrześcijanina od udziału w Eucharystii zmartwychwstałego Pana. I jedne, i drugie – choć z zachowaniem odpowiedniej analogii – nie pozwalają na zignorowanie osób, które powinno się kochać ponad wszystko. Delikatna kwestia łoża małżeńskiego, którego praw strzegą wyżej wspomniane powinności, wiąże się z faktem, że osoba ludzka jest bytem seksualnym, a seksualność może stanowić dla człowieka tak źródło rozkoszy, jak i udręki. Łatwo zatem niektórym osobom przychodzi ochota na „wypisanie się” z tej rozrywki. Zwłaszcza kobietom, dla których pożycie fizyczne – w perspektywie spełnionej potrzeby macierzyńskiej – może łączyć się z czymś bolesnym, uciążliwym i niepotrzebnym, nieraz nawet z przekonaniem, iż wstrzemięźliwość seksualna czyni małżeństwo bardziej „czystym”. Dawniej ze względu na wszelkiego rodzaju problemy, jakie człowiek może odczuwać w związku z własną nieokiełznaną seksualnością, proponowano jako remedium małżeństwo. „Lecz jeśli nie potrafiliby zapanować nad sobą, niech wstępują w związki małżeńskie! Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąć” – radził św. Paweł. Wśród celów stawianych przed związkami małżeńskimi tradycyjna teologia katolicka wymieniała, oprócz spłodzenia i wychowania potomstwa oraz obopólnego dobra małżonków, także „lekarstwo na pożądliwość” (remedium concupiscentiae). Trudno dziś pogodzić się z wizją takiego celu pobrania się, z którego miałoby wynikać, iż dwoje ludzi jest ze sobą, by w sposób „dozwolony” wyżyć się seksualnie. Z tego miałaby wynikać nadzieja, że po ślubie wszystko się unormuje. Tymczasem dzielenie posłania z ukochaną kobietą wcale nie musi działać kojąco na zmysły i wyobraźnię. W wielu wypadkach nam, żyjącym w celibacie, o wiele łatwiej zachować czystość, niż małżonkom samokontrolę, gdyż aktywność seksualna tworzy przyzwyczajenia oraz karmi fantazję. Małżeństwo wcale nie służy jako środek do ugaszenia potrzeb seksualnych, wręcz je podsyca. Czy w jakimś sensie zatem może być lekarstwem na pożądliwość? Owszem, w tym, że pożądliwość jest raną pozostawioną na ludzkim sercu w wyniku grzechu pierworodnego, która skłania człowieka do posługiwania się innymi we własnym egoistycznym celu. Małżeństwo sakramentalne niesie w sobie łaskę gojenia tej rany. Lekarstwem na pożądliwość nie jest zatem samo poślubienie drugiej osoby i nieskrępowany z nią seks, ale raczej łaska sakramentalna będąca w stanie powyrywać z serca małżonków korzenie nienasyconej, egocentrycznej namiętności. Doświadczenie fizycznej miłości budzi w sercach małżonków wiele obaw o granice tego, co dopuszczalne: gesty, pozycje, pocałunki, pieszczoty – ile, jak i dokąd można? W tym względzie nietrudno o dwa rodzaje nieporozumienia. Jednym jest formalizm, opierający całą aktywność intymną małżonków o kategorie: dopuszczalne/niedopuszczalne. Podporządkowanie wszystkiego normom może działać uspokajająco bądź niepokojąco na sumienie partnerów, ale same normy pozostają czymś zewnętrznym względem tego, co ich łączy i nie zawsze pozwalają dostosować się do konkretnych sytuacji. Nie zawsze to, co „dopuszczalne”, jest w stosunku do odpowiedniej osoby stosowne. Pozostaje jeszcze delikatność względem ukochanej osoby, czyli umiejętność odgadnięcia jej oczekiwań w danym momencie. Poza tym istnieją różnice wrażliwości męskiej i kobiecej w podejmowaniu aktów seksualnych. Zazwyczaj mężczyźni są bardziej zmysłowi od kobiet, co może się wyrażać w tym, że nie każdy rodzaj pieszczot czy doznań będzie kobiecie odpowiadał. Zabiegi mężczyzny mogą łatwo skończyć się nieporozumieniem, pozostawiając panów z uczuciem zawodu czy odepchnięcia.W tym względzie każda reguła musi zostać spersonalizowana. Nie wszystko sprawdza się u wszystkich par. Nie wszystko będzie odpowiadało w równym stopniu partnerowi i partnerce. Kierunek postępowania jest jeden: to, co sprzyja budowaniu prawdziwej komunii cielesnej małżonków, jest dobre, odpowiednie i zdrowe; wszystko zaś, co zmierza do zadowolenia egoistycznego tylko jednego z nich bądź zdominowania drugiej osoby, jest szkodliwe i powinno być unikane. Doświadczenie wielu par wskazuje na pewne prawidłowości zasługujące na wzięcie ich pod uwagę w przeżywaniu małżeńskiej intymności. Przede wszystkim ubiór: nie jest dobrą małżonką kobieta, która nie przywiązuje wagi do jakości swej bielizny i pozwala sobie na zakładanie czegoś, co zadziała jak gaśnica na męską namiętność. Do dbałości o piękno intymnej relacji należy higiena osobista ciała oraz zapach, którego walor z pewnością doceni partner. Do mężczyzny też musi dotrzeć, że każda upojna symfonia wymaga odpowiedniego preludium. Chodzi o pewne gesty czułości i sympatii: bukiet kwiatów, okazanie zainteresowania, gotowość usłużenia... Drodzy panowie, zapotrzebowanie waszych pań na te sprawy wcale nie mija wraz ze ślubem! Pieszczoty i pocałunki poprzedzające pełne oddanie się małżonków w cielesnym złączeniu, nawet jeśli są bardzo intymne, mogą być czymś dobrym, o ile sprzyjają przeżyciu ich pełnej komunii. Należy przy tym zwracać baczną uwagę na to, że niektóre gesty mogą być przyjmowane z przykrością, zwłaszcza w przypadku, gdy któreś z małżonków niedostatecznie jeszcze akceptuje swe ciało lub też nie potrafi pokonać oporu przed daniem się w pełni drugiemu. Czasem zaznane w przeszłości rany w sferze uczuciowej czy seksualnej wymagają od współmałżonka dużej cierpliwości i współpracy w pokonywaniu niechcianych, choć realnych trudności.Roztropność i wyczucie umiaru – to czynniki sprzyjające budowaniu więzi. Pewne pieszczoty prowokujące zbyt szybką reakcję cielesną w stosunku do pełnej gotowości na miłosne zjednoczenie mogą okazać się katastrofą. Wystarczy pamiętać o tym, że pieszczoty wstępne powinny pozostać wstępnymi i nie koncentrować zbytnio uwagi małżonków na sobie samych i na przyjemności, jakiej dostarczają z pominięciem pełnego małżeńskiego złączenia. Akt małżeński jest wówczas przeżywany w pełni, gdy łączy się w intencji małżonków z postawą otwartości na życie. Komunii autentycznej nie da się osiągnąć, oddzielając oddanie się cielesne od jego celowości. Tak się dzieje nie tylko w wypadku uciekania się do środków antykoncepcyjnych, ale i w sytuacji niechęci do złożenia nasienia w łonie kobiety.Prawdziwa komunia małżeńska wyklucza jakąkolwiek formę dominacji. Do subtelnych nadużyć może dochodzić wraz z chęcią dostarczenia partnerowi przyjemności za cenę wykorzystania bezbronnej dobroduszności czy zaufania współmałżonka. Nie wyklucza to pomysłowości w miłosnym obcowaniu ze sobą, z wyjątkiem tych pozycji czy żądań, które mogą okazać się dla jednej ze stron upokarzające, nie przyczyniając się w niczym do zaznania jedności. Celem złączenia cielesnego małżonków nigdy nie powinno być osiągnięcie maksimum przyjemności, ale maksimum komunii. Przyjemność jest zasadna, ale jako owoc miłosnego oddania się, nigdy zaś jako cel. Doświadczenie frustracji w związkach każe przypuszczać, że pomimo przeżywanych paroksyzmów wywoływanej pieszczotami rozkoszy małżonkowie mogą odczuwać w swych intymnych relacjach brak pełnej więzi, a nawet miłości. Natomiast osiągnięta jedność nadaje nowy smak przeżywanej przyjemności, dostarczając jednocześnie radości z cielesnego złączenia się. Dużą rolę w intymnym zbliżeniu odgrywa spotykanie się wzrokiem.Pełni zjednoczenia cielesnego sprzyja autentyczne „wsłuchiwanie się” w partnera. Intymność w związku uwarunkowana bywa wieloma czynnikami, na które zazwyczaj bardziej wrażliwa okazuje się być kobieta. Mogą tu mieć swoje znaczenie takie elementy, jak klimat, miejsce, stan psychicznego napięcia, cykl menstrualny, troski, zmęczenie, itp. Wynika stąd, że nie da się osiągnąć – niejako automatycznie – pełni komunii małżeńskiej jedynie w wyniku powtarzania czynności seksualnych. Nigdy w takich sytuacjach za wiele wyrażania własnych oczekiwań, zwracania uwagi na oczekiwania partnera, oddawania drugiemu w darze swego ciała, wykazywania pomysłowości czy przejawiania chęci pozytywnego zaskoczenia drugiej osoby. Wyrazem dojrzałości uczuciowej i duchowej w relacjach intymnych jest dar rozróżniania. Same zewnętrzne reguły czy recepty na udany seks mogą okazać się zawodnymi doradcami.

CAŁKOWITE SPEŁNIENIE

Na zakończenie powrócę do wyrażonej powyżej myśli o potrzebie trzech ołtarzy dla celebrowania w życiu chrześcijańskiego małżeństwa.

Na wszystkich nich małżonkowie mogą doświadczać obecności Chrystusa i życia nadprzyrodzonego pochodzącego z wysoka, co gwarantuje im sam sakrament. Chciałbym zwrócić uwagę zwłaszcza na ołtarz eucharystyczny, który w warunkach rozpędzonego tempa życia najłatwiej zignorować. Małżonkowie potrzebują spotykać się u stołu Pańskiego, by spożywać Ciało i Krew Chrystusa, nie tylko przy okazji obchodzonych rocznic czy chrzcin, ale nieustannie. Istnieje bowiem pewna paralela – przy zachowaniu odpowiednich proporcji jakościowych – pomiędzy złączeniem się męża i żony w relacji seksualnej a połączeniem się oblubieńczym małżonków z Chrystusem. Przyrzeczenia małżeńskie wyrażone deklaracją słowną potrzebują w małżeństwie potwierdzenia w postaci cielesnego skonsumowania związku. Siła sakramentu małżeńskiego nie wyczerpuje się bowiem w ceremonii zaślubin, potrzebuje jeszcze potwierdzenia w łożu miłosnym, gdzie zostaje położona przez małżonków niczym pieczęć na ich kontrakcie. Wyraża to pięknie katolickie przekonanie, że to sami małżonkowie udzielają sobie ślubu, a nie ksiądz. Oni stają się prawdziwymi celebransami tego sakramentu, kapłan zaś jest tego świadkiem w imieniu Kościoła, w który jako nowa tkanka zostaje to małżeństwo zaszczepione. Oddajmy raz jeszcze głos papieżowi: „Małżeństwo jako sakrament zawiera się przez słowo: «Biorę ciebie... za żonę (za męża) i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci». Samo z siebie jednakże owo sakramentalne słowo jest tylko znakiem zawarcia małżeństwa. Odróżnia się zaś zawarcie małżeństwa od jego spełnienia tak dalece, że bez tego spełnienia małżeństwo nie jest jeszcze ukonstytuowane w pełnej rzeczywistości. Stwierdzenie, że małżeństwo zostało prawnie zawarte, ale nie spełnione (ratum – non consummatum), równa się stwierdzeniu, że nie zostało ono w pełni ukonstytuowane jako małżeństwo”. Podobnie spełnia się eucharystyczny dar Chrystusa. Jego deklaracja miłości do nas potrzebowała konkretnego potwierdzenia w ofierze ciała na krzyżu. W ten sposób krzyż stał się łożem miłości, na którym Pan nas poślubił. Jezus, gdy doszedł do szczytu swego miłosnego oddania się za nas na Kalwarii, zawołał: consummatum est! – wykonało się! Całe dzieło odkupienia Chrystusa można potraktować jako akt małżeński łączący Zbawiciela i Jego Oblubienicę – Kościół, spełniony w Jego ciele. Dla nas, chrześcijan, sposobem wstąpienia na łoże miłości z naszym Panem jest udział w Eucharystii, aby móc w pełni doświadczyć całkowitego oddania się Chrystusa za nas i naszego oddania się Jemu. I, podobnie jak w celebracji ślubnej, słowo Boga wypowiedziane do naszych uszu poprzez Ewangelię i teksty liturgii zostaje potwierdzone przez Jego Ciało oddane nam do spożycia. Nie przez przypadek wejście w kontakt z Ciałem Chrystusa podczas Mszy świętej nazywane jest komunią. Eucharystia jest najbardziej oblubieńczym ze wszystkich sakramentów. Nasza komunia ze Zmartwychwstałym jest skonsumowana dzięki eucharystycznemu złączeniu cielesnemu: przyjmując Jego Ciało, nie tylko łączymy się z Nim jako „serce z sercem”, ale i jako „ciało z ciałem”. Dla małżonków wspólny udział w Eucharystii stanowi okazję do stałego odradzania się komunii między nimi. W kontakcie cielesnym ze Zmartwychwstałym otrzymują oni nowy zastrzyk energii. Za każdym razem, gdy przyjmują Ciało Chrystusa, przygotowują własne ciała do złożenia z siebie daru. „Na tej drodze – dodał Jan Paweł II – życie małżeńskie poniekąd staje się liturgią”.

POKOCHAĆ LUDZKĄ MIŁOŚĆ

Celibat kapłański nie jest zaprzeczeniem wartości małżeństwa. Katechizm Kościoła Katolickiego, omawiając jeden po drugim sakramenty kapłaństwa i małżeństwa, zauważa, że obydwa one mają służyć wspólnocie i posłannictwu chrześcijan. Prezbiter jest wezwany, by jak Chrystus swej Oblubienicy, także i on dawał się Kościołowi na sposób oblubieńczy, a więc wyłączny. Kościół tym samym staje się niejako „żoną” prezbitera. „Ja, prezbiter – pisał w swym liście św. Jan Apostoł – do Wybranej Pani i do jej dzieci, które miłuję w prawdzie... A teraz proszę cię, Pani, abyśmy się wzajemnie miłowali” (2J 1,5). Serce kapłańskie, o ile zamierza służyć prawdziwie ludowi Bożemu, staje się sercem męża. Małżonkowie wraz ze swoim doświadczeniem dawania się wzajemnego stanowią nieustanną inspirację dla służących im kapłanów, podobnie jak oddani swej posłudze duchowni mogą zapłodnić nowymi energiami zmęczonych małżonków. Dzisiaj, być może jak nigdy dotąd, potrzeba pasterzy, którzy potrafią pokochać ludzką miłość. Wspaniałym tego modelem stał się Karol Wojtyła wraz ze swym kapłańskim doświadczeniem bliskiej współpracy z małżonkami, towarzyszenia zakochanym w dojrzewaniu do małżeńskich decyzji czy też duchowego umacniania młodych rodziców. Słynne kajaki na Mazurach czy wyprawy narciarskie w góry stanowiły pretekst do przeżywania jedynej w swym rodzaju prezbitersko-małżeńskiej symbiozy duszpasterskiej w Kościele. Takiej symbiozy zdaje się dziś oczekiwać nowa ewangelizacja i te rejony świata, w których rodzina praktycznie zanikła. Wraca się do domu, otwiera lodówkę, pożera pizzę i wypija colę. Po co wstawać rano? Jak żyć? Przyszłość? Nie istnieje. Budzi strach. Nie wiadomo czego oczekiwać od życia. Istnieje coś jeszcze, co przetrwa dłużej niż jeden sezon? Po co więc wiązać się na stałe z inną osobą? Jaki sens ma małżeństwo? Jakie daje gwarancje i perspektywy? W naszym kardiologiczno-psychiatrycznym świecie jedynym pewnikiem zdaje się być samobójstwo bądź nadzieja eutanazji. Mówią o tym młodzi, myślą starzy. Samobójstwo zdaje się być dzisiaj jedyną możliwą jeszcze rewolucją przeciwko światu, który miał być cudem, a okazał się świństwem. Taki świat potrzebuje Dobrej Nowiny, że istnieje Ktoś, kto nigdy nie opuszcza człowieka, że miłość zmartwychwstała i że życie pokonało mroki śmierci. Bóg pragnie zbudować nową świątynię, odnowić swą Jerozolimę, w której człowiek zetknie się z Jego chwałą. Tą świątynią będzie uzdrowiona, życiodajna i bezpieczna rodzina. „Przyszłość ludzkości idzie poprzez rodzinę!” – powiedział trzydzieści lat temu Jan Paweł II, a ja jestem przekonany, że powiedział to jako prorok.

„Trzeba młodych przygotowywać do małżeństwa – mówił Jan Paweł II w słynnym wywiadzie udzielonym Vittorio Messoriemu – trzeba ich uczyć miłości. Miłość nie jest do wyuczenia, a równocześnie nic nie jest tak bardzo do wyuczenia, jak miłość! Jako młody kapłan nauczyłem się miłować ludzką miłość. To jest jedna z tych podstawowych treści, na której skupiłem swoje kapłaństwo, swoje posługiwanie na ambonie, w konfesjonale, a także używając słowa pisanego. Jeśli umiłuje się ludzką miłość, to wtedy rodzi się także żywa potrzeba zaangażowania wszystkich sił na rzecz «pięknej miłości». Bo miłość jest piękna. Młodzi w gruncie rzeczy szukają zawsze piękna w miłości, chcą, ażeby ich miłość była piękna. Jeśli ulegają swoim słabościom, jeżeli idą za tym wszystkim, co można nazwać «zgorszeniem współczesnego świata», a jest ono, niestety, bardzo rozprzestrzenione, to w głębi serca pragną pięknej i czystej miłości. Odnosi się to i do chłopców, i do dziewcząt. I ostatecznie wiedzą, że takiej miłości nikt im nie może dać, tylko Pan Bóg. I dlatego gotowi są pójść za Chrystusem bez względu na ofiary, jakie z tym mogą być związane”.

Ks. prof. Robert Skrzypczak

mp/Pismo Poświęcone Fronda nr 61 (r. 2011)

Walczymy o polską szkołę! Warszawa – 1 grudnia – Plac Zamkowy. Dołącz do protestu!

 

Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły, której członkiem jest Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi, organizuje społeczny protest przeciwko niszczeniu polskiej szkoły i deprawacji młodego pokolenia. DOŁĄCZ!

TERMIN:

1 grudnia o godzinie 12.00


MIEJSCE:

Plac Zamkowy w Warszawie

Pokażmy, że nie ma naszego przyzwolenia na eksperymenty lewackie minister Nowackiej i jej ideowych popleczników!

W pikiecie wezmą udział goście z zagranicy: Gabriele Kuby z Niemiec, autorka książek: „Globalna rewolucja seksualna. Likwidacja wolności w imię wolności”, „Rewolucja genderowa: nowa ideologia seksualności”; Leni Kesselstatt z Austrii, z ruchu oporu rodzicielskiego; Tony Rucinski z W. Brytanii, Coalition for Marriage; Ante Bekavac z Chorwacji, Alliance Defending Freedom International

Manifestację uświetni występ Jana Pietrzaka, Jerzego Zelnika oraz happening w wykonaniu Nauczycieli dla Wolności i zaprzyjaźnionych rekonstruktorów i „żywy znak” w wykonaniu Stowarzyszenia Historycznego „Polonia Restituta” i Stowarzyszenia FORT.

Wśród mówców: prof. Jan Żaryn, Sławomir Skiba (Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi), dr Waldemar Jakubowski  (NSZZ „Solidarność”), dr Zbigniew Barciński (Stowarzyszenie Pedagogów NATA), Marek Grabowski (Fundacja Taty i Mamy), Hanna Dobrowolska (Ruch Ochrony Szkoły), Agnieszka Pawlik-Regulska („Nauczyciele dla Wolności”), Marcin Perłowski (Centrum Życia i Rodziny), Magdalena Czarnik („Rodzice Chronią Dzieci”), Bartosz Kopczyński (Towarzystwo Wiedzy Społecznej), Łukasz Bernaciński (Instytut Kultury Prawnej Ordo Iuris), red. Jan Pospieszalski.

 

 

 

Dnia 1.12.2024 odbędzie się wielka manifestacja rodziców, nauczycieli, młodzieży, wszystkich, którym zależy na dobru polskich uczniów i którzy chcą wyrazić sprzeciw wobec zmian w edukacji, które niszczą szkołę

KIEDY: 1.12.2024 godz. 12.00

GDZIE: pl. Zamkowy w Warszawie

ORGANIZATOR: Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły oraz Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”

HASŁO: TAK dla edukacji! NIE dla deprawacji!

BRIEFING PRASOWY: godz. 11.30 pod kolumną Zygmunta

Będziemy protestować:

  • przeciwko antyrodzinnej  seksualizacji w ramach planowanego obowiązkowego przedmiotu edukacja zdrowotna,
  • przeciwko wynaradawianiu uczniów poprzez wyrzucanie bohaterów z podstawy programowej,
  • przeciwko obniżaniu poziomu edukacji przez ograniczanie prac domowych i wdrażanie edukacji włączającej,
  • przeciwko ograniczaniu praw rodziców i nauczycieli,
  • przeciwko produkowaniu taniej siły roboczej zamiast świadomych, dojrzałych Polaków.

Chcemy dobrej szkoły, opartej na tradycyjnych wartości, uczącej umiłowania Ojczyzny i pracy nad sobą.

Będą z nami goście z zagranicy:

  • Gabriele Kuby z Niemiec, autorka książek: „Globalna rewolucja seksualna. Likwidacja wolności w imię wolności”, „Rewolucja genderowa: nowa ideologia seksualności”
  • Leni Kesselstatt z Austrii, z ruchu oporu rodzicielskiego
  • Tony Rucinski z W. Brytanii, Coalition for Marriage
  • Ante Bekavac z Chorwacji, Alliance Defending Freedom International 

Manifestację uświetni występ Jana Pietrzaka, Jerzego Zelnika oraz happening w wykonaniu Nauczycieli dla Wolności i zaprzyjaźnionych rekonstruktorów i „żywy znak” w wykonaniu Stowarzyszenia Historycznego „Polonia Restituta” i Stowarzyszenia FORT.

Wśród mówców: prof. Jan Żaryn, dr Waldemar Jakubowski  (NSZZ „Solidarność), dr Zbigniew Barciński (Stowarzyszenie Pedagogów NATA), Marek Grabowski (Fundacja Taty i Mamy), Hanna Dobrowolska (Ruch Ochrony Szkoły), Agnieszka Pawlik-Regulska („Nauczyciele dla Wolności”), Marcin Perłowski (Centrum Życia i Rodziny), Magdalena Czarnik („Rodzice Chronią Dzieci”), Bartosz Kopczyński (Towarzystwo Wiedzy Społecznej), Łukasz Bernaciński (Instytut Kultury Prawnej Ordo Iuris), Sławomir Skiba (Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi), red. Jan Pospieszalski.

TAK – dla edukacji! NIE – dla deprawacji!

 

DAWNE ZNACZY BEZUŻYTECZNE? || JA, KATOLIK

Black Friday i herezja konsumpcjonizmu

 
Black Friday i herezja konsumpcjonizmu
#black friday #bogactwo #herezja konsumpcjonizmu #materializm #piotr roszak #zakupy
(fot. EPA/Sebastiao Moreira / PAP)

„Kościół od zawsze naucza, że celem życia katolika nie jest to, aby miał on coraz więcej czegokolwiek, tylko żeby dzięki nim stawał się lepszym, doskonalszym w miłości i zyskał większą wolność. Świadczą o tym chociażby składane przez zakonników śluby ubóstwa, które dotyczą przede wszystkim tego, by relacja do rzeczy materialnych nie polegała na tym, że życie człowieka jest zdominowane przez te rzeczy, ale by to człowiek dominował nad przedmiotami i wykorzystywał je, aby być bliżej Pana Boga. Nie „być posiadanym” przez rzeczy, ale posiadać rzeczy!” – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak. [WYWIAD ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W 2021 r.]

 

Black Friday, czyli totalne szaleństwo totalnej konsumpcji i totalnej komercji. Tego dnia warto zadać pytanie: „być czy mieć?”. Jak katolik powinien na nie odpowiedzieć?


Zdecydowanie BYĆ, ponieważ rzeczy materialne, które nas otaczają, służyć mają temu abyśmy wydoskonalili się i otworzyli na łaskę Pana Boga. Wtedy dopiero same rzeczy nabiorą swojej wartości, bo one są ze względu na coś innego. Gdy pieniądz stanie się celem samym w sobie, a nie środkiem do celów, to jest to szkodliwe dla wszystkich, bo wtedy człowiek staje się „środkiem” dla pieniędzy, a nie odwrotnie. A to rodzi wszelkiego rodzaju niewolnictwa i urzeczowianie człowieka – niechybna konsekwencja prymatu „MIEĆ”. Dlatego to co posiadamy powinno być na tyle „przezroczyste”, żeby nam nie zasłaniało najważniejszej perspektywy, jaką jest życie wieczne, a raczej pomagało budować osobową tożsamość. To osoba musi stać w centrum i jej życie, a wówczas sprawy będą się właściwie kształtować. My tymczasem żyjemy w kulturze, jak powiedział jeden z filozofów, która ufa rzeczom, a ludzi kontroluje.

Z jednej strony katolików cechuje specyficzny „chrześcijański materializm”, jak mówił św. Josemaria Escriva. Podejrzewam, że dla wielu zabrzmi to podejrzanie, ale mam tu na myśli szacunek do rzeczywistości, jaka nas otacza, która wyszła z ręki Stwórcy i została nam zadana, abyśmy ziemskie sprawy układali wedle myśli Opatrzności Bożej. Kochamy ten świat i go zmieniamy w oparciu o sprawdzony model Ewangelii.

Z drugiej jednak strony wiemy, że nadmierne skupienie się na tej rzeczywistości materialnej powoduje, że wielu nie dostrzega szerszego horyzontu duchowego, osobowego – jest zaabsorbowanych, wręcz pochłoniętych przez nowych bożków, które prowadzą donikąd. Istotą przecież idola – w przeciwieństwie do ikony – jest to, że zatrzymuje na sobie, nie odsyła dalej. To właśnie zatrzymanie na rzeczach materialnych i budowanie kultury konsumpcyjnej papież Franciszek określa jako „światowość”.

Dlaczego więc tak wiele osób na pytanie „być czy mieć” odpowiada „BYĆ”, a jak przychodzi co do czego, to wybiera „MIEĆ”?

Bardzo łatwo jest nam składać różne deklaracje, ale gdy przychodzi co do czego, to trudno utrzymać życiowy kurs, bo samo życie nie jest bezwietrznym oceanem. To trochę jak ze statkiem, który jest nieustannie kołysany na falach, próbując dotrzeć do celu. Trzeba mocno wówczas trzymać ster i realizować kurs, nawet gdy panuje mgła i nie widać horyzontu.

W naszym świecie tymi falami jest kultura, w jakiej przyszło nam żyć. Nie ma co tutaj ukrywać – świat XXI wieku eksponuje, wywyższa wartości materialne, a z samego materializmu tworzy nową, „jedynie słuszną” religię. Materializm w wydaniu konsumpcjonistycznym to, i mówię to z bólem serca, naczelna filozofia życia wielu osób, które prześcigają się w tym, co modniejsze, co bardziej na czasie etc. Niestety, ale właśnie tego typu podejście jest dla nich wyznacznikiem życia i nie ma w nim miejsca na cnoty, sprawności moralne, które mają przybliżać człowieka do celu ostatecznego, jakim jest spotkanie z Panem w wieczności. Materializm często pochłania człowieka i odbiera mu siłę – już nawet nie na modlitwę, udział w Mszy Świętej, przyjmowanie sakramentów, ale do samo zainteresowania nimi. Bo walczy o naszą uwagę – jak wiemy – i tym potrafi handlować nasza kultura przez różne techniki, wśród nich jest „czarny piątek”. Imitacja religijności w przypadku tej nowej religii jest jasna, ma swoją „liturgię”, święta i  święte teksty, ale to podróbka. Niemniej katolik powinien szukać w tym wszystkim równowagi i nie popadać w skrajności.

Skrajności?

Mówiąc „skrajności” mam tutaj na myśli zarówno całkowite oddanie się bożkowi konsumpcji i materializmu, jak i to, co na przykład obserwowaliśmy w średniowieczu m.in. w przypadku herezji Albigensów, którzy całkowicie odrzucali element materialny jako zło. Kościół w osobie świętego Dominika i dominikanów bardzo mocno zwracał uwagę na błąd takiej postawy i pozytywną wartość materii, ale nie absolutyzowanej, lecz traktowanej jako środek.

Z drugiej strony warto się zastanowić czy deklaracje, iż liczy się „BYĆ”, uwzględniają na przykład, że tym co każdy z nas wnosi w życie wieczne nie są rzeczy, przedmioty, materia, bo ich nie zabierzemy ze sobą, gdy przekroczymy próg wieczności. Czy ludzie, którzy deklarują „BYĆ”, zdają sobie sprawę, że tym, co jest ważne dla człowieka, są relacje, zwłaszcza relacje z Panem Bogiem, ale i drugim człowiekiem – i tylko one mogą przejść przez próbę czasu do wieczności? Wielu z nas o tym zapomina i skupia się tylko na środkach, które mają nam pomagać funkcjonować w świecie i oddaje im, a nie Stwórcy, hołd i pokłon.

Jak o tym pamiętać, skoro gdzie nie spojrzymy tam widzimy wezwanie „kupować, kupować i jeszcze raz kupować”, „konsumować, konsumować i jeszcze raz konsumować”, a o Panu Bogu i Kościele zapomnieć w myśl postmodernistycznej zasady, że wszystko jest „teraz” i tylko „teraz” się liczy?

Jest to niewątpliwie kwestia kultury i pewnego paradygmatu konsumpcjonistycznego, który ogarnął nasz świat, naszą cywilizację i stał się filozofią życia. Paradygmat ten ma charakter narzucający człowiekowi podejście do każdego aspektu życia. Ludzie odpowiedzialni za jego promocję, wdrażanie, wiedzą, że tylko w ten sposób mogą osiągnąć swój cel: sprzedać wszystko każdemu bez względu na jakiekolwiek zasady moralne i etyczne.

Bez wątpienia jest to jedno z największych wyzwań, przed którymi stają dzisiaj wszyscy uczniowie Chrystusa: że to, co przez wieki było środkiem, nagle w przekazie kulturowym, medialnym i cywilizacyjnym staje się celem samym w sobie. W ten sposób, niestety, wychowano rzesze ludzi, dla których jedynym zmartwieniem jest pozyskiwanie rzeczy w jak najkrótszym czasie.

Kościół od zawsze naucza, że celem życia katolika nie jest to, aby miał on coraz więcej czegokolwiek, tylko żeby dzięki rzeczom stawał się lepszym, doskonalszym w miłości i zyskał większą wolność. Świadczą o tym chociażby składane przez zakonników śluby ubóstwa, które dotyczą przede wszystkim tego, by relacja do rzeczy materialnych nie polegała na tym, że życie człowieka jest zdominowane przez te rzeczy, ale by to człowiek dominował nad przedmiotami i wykorzystywał je, aby być bliżej Pana Boga. Rzeczy należy posiadać, ale nie być przez nie „posiadanym”!

W tym właśnie święty Tomasz z Akwinu widział ważny przejaw godność człowieka jako osoby (perseitas), gdyż działa ona przez samą siebie, per se, a nie dlatego, że jest rządzony przez sprawy, emocje, rzeczy. Gdy rządzą nami emocje, a nie my emocjami, wiemy, co to oznacza i wydaje się, że w konsumpcjonizmie o takie właśnie panowanie nad człowiekiem chodzi. Tymczasem chodzi o zdolność do kierowania sprawami życia, posiadanymi zasobami, aby budować Królestwo Boże, w którym człowiek odnajdzie pełne spełnienie.

To jest właśnie ta wielka sztuka życia, z którą wielu sobie nie radzi, która wymaga również wsparcia edukacyjnego, kulturowego i modlitewnego. Bez niego nie dziwmy się, że będąc zanurzonymi w kulturze, która za naczelne kryterium stawia zysk i konsumpcję, obserwujemy to, co właśnie obserwujemy. Brzmi to bardzo pesymistycznie, więc dodam coś optymistycznego. Z moich obserwacji wynika, że na szczęście coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z problemu, o którym rozmawiamy. Coraz częściej słyszę, że nie tylko zakupoholizm jest problemem, ale jest nim również wręcz obsesyjne traktowanie rzeczy materialnych, które trzeba mieć tu i teraz. Wydaje się, że rośnie grupa osób, które dostrzega i diagnozuje ten problem. Pytanie tylko, czy uda im się coś z tym zrobić?

Zapytam więc wprost: czy w XXI wieku mamy do czynienia ze swego rodzaju herezją konsumpcjonizmu? Moim zdaniem tego typu określenie nie jest na wyrost, o czym świadczy trwająca od wielu miesięcy w Polsce awantura w związku z ograniczeniem handlu w niedzielę i święta. Okazuje się, że to jest dzisiaj jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy problem w naszej ojczyźnie…

Słowo herezja, ale w sensie analogicznym, na pewno pasuje do tego zjawiska. Samo pojęcie herezja, przypominam, dotyczy stricte prawd wiary, ale niewątpliwie w zjawisku o którym rozmawiamy mamy do czynienia z postawami sprzecznymi z nauką Kościoła i Ewangelią, co można uznać za herezję. Konsumpcjonizm jest, co już powiedziałem, współczesnym bożkiem, który chce zająć miejsce Stwórcy. Proszę zauważyć, że konsumpcja jest dzisiaj zjawiskiem, którym próbuje się usprawiedliwiać wiele błędnych decyzji w życiu człowieka, a nawet grzechy ciężkie i łamanie przykazań Dekalogu.

Przywołany przez Pana przykład niedzieli, jako dnia wolnego, jako dnia, który katolik powinien poświęcać na chwałę Pana Boga, modlitwę i uczestnictwo we Mszy Świętej, nie jest czasem, kiedy człowiek powinien oddawać się zakupowemu szaleństwu. Dla mnie osobiście jest to niezwykle trudne do zrozumienia. W kulturze ukształtowanej przez Kościół i Ewangelię, w kraju, gdzie zdecydowana większość obywateli deklaruje się jako katolicy, zadziwia, że niedziela – Dzień Pański – jest przedmiotem debaty. Pamiętam, gdy pracowałem duszpastersko w Hiszpanii, tam nikomu by do głowy nie przyszło otwierać wielkie sklepy w niedzielę i to nie tylko ze względów religijnych. Czym się wówczas różnią od siebie kolejne dni, jeśli przez siedem dni w tygodniu sklep jest otwarty, angażując pracowników w tym samym stopniu? Myślę, że szacunek dla niedzieli jako dnia odpoczynku – w szerokim sensie tego słowa – też jest sposobem pokazywania, że niedziela jest ważna, że wyznacza pewien rytm. Trzeba wrócić do tego, co św. Jan Paweł II pisał w „Dies Domini”, gdzie doskonale wyjaśniał sens niedzieli i dlaczego warto o nią „walczyć”, by nie stała się podróbką odpoczynku.

Dlatego to, jak my – katolicy – podchodzimy do niedzieli, jest w moim przekonaniu wielkim testem. Musimy bowiem zdecydować: co jest dla nas prawdziwą świątynią – kościół czy galeria handlowa?

Jeżeli będziemy budowali społeczeństwo, wspólnotę, tylko w oparciu o konsumpcjonizm, to skończy się to walką wszystkich ze wszystkimi. Musimy w związku z tym stawiać wyraźny opór kulturze natychmiastowości i przekonaniu, że kupując nowy samochód jesteśmy życiowo spełnieni. Właśnie to jest dzisiaj wielkim zadaniem dla Kościoła. W czasach zdominowanych przez niekończące się wezwanie do kupowania i posiadania Kościół musi pokazać człowiekowi, że oprócz materii jest sfera duchowa. Może nawet nie tyle jedynie pokazywać, ale stwarzać okazję do doświadczenia duchowego, otwierając oczy na prawdziwy sens życia.

Pozwolę sobie na odniesienie do ośmiu błogosławieństw. Dlaczego Pan Jezus nie mówi np. „błogosławieni bogaci” albo „błogosławieni posiadający”?

Proszę zauważyć, że pierwsze błogosławieństwo jest związane z ubóstwem, które jest drogą budowaniem życia na Bogu, a nie pokładaniu ufności w rzeczach. Pan Jezus daje nam przez to do zrozumienia, że mamy kierować się postawą duchowej wolności w stosunku do rzeczy, które nas otaczają. Czas Adwentu, który rozpocznie się w najbliższą niedzielę, też jest okazją dla człowieka, żeby ten odpowiedział sobie na ważne pytania. Do kogo należy moje serce i moja dusza?  Na czym mi naprawdę zależy? Czy jestem obezwładniony przez rzeczy materialne i jedynie o nich myślę? Czy potrafię sobie bez nich poradzić?

Adwent od wieków stanowił jedno z ćwiczeń duchowych dla katolików i miał weryfikować człowieka w jego życiowej drodze, odpowiadać na pytanie czy czasami się na niej nie gubi? Postawa ubóstwa duchowego, o której mówią błogosławieństwa, to postawa wolności człowieka, który wie co jest środkiem, a co jest celem – i nie gubi się w tym. A jednocześnie wie, że zawdzięcza to wszystko Zbawicielowi i jest na Niego otwarty.

Pan Jezus w Swoich przypowieściach bardzo często nawiązuje do bogactwa i ubóstwa. Myślę np. o Przypowieści o bogaczu i Łazarzu. Wiemy, który z nich trafił do Królestwa Niebieskiego…

Dokładnie, ale chciałbym dodać, że przypowieść ta nie jest pochwałą dla ubóstwa materialnego jako takiego, bo jak wiemy są inne przypowieści, w których słyszymy o zaradności, o pomnażaniu, jak na przykład przypowieść o talentach. Pan Jezus wyraźnie mówi nam, że rzeczy materialne, pieniądze etc. mają być dla nas środkiem do celu i ważne, aby nas nie zaślepiły, abyśmy nie zachowywali się jak Gollum z tolkienowskiego „Władcy Pierścienia”, by samo posiadanie nie było dla nas wyznacznikiem życia i wartości. Wartość rzeczom nadaje człowiek – użytkownik. Nie może być tak, że to ten czy inny przedmiot nadaje wartość człowiekowi.

Niestety we współczesnym świecie wiele osób jest zagubionych, ponieważ żyją oni w przekonaniu, iż należy oceniać ludzi i katalogować ich przez pryzmat tego, co posiadają. Osiem błogosławieństw, o których mówi Pan Jezus, jest najlepszym antidotum na tego typu myślenie i na taką kulturę. Błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni cisi, błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości etc. – to wszystko stoi w kontrze do świata i jest dla nas najlepszą odpowiedzią, co da nam prawdziwe szczęście. Inaczej będziemy w sytuacji człowieka, który próbuje zaspokoić głód czymkolwiek, ale to tylko drażni żołądek. Będzie on myślał, że im więcej zje byle czego, tym nigdy nie będzie głodny. Tak się jednak nie stanie…

 Zwłaszcza, że głód to jeden z jeźdźców apokalipsy. Wracając jeszcze na moment do przypowieści o bogaczu i Łazarzu. Jak już Ksiądz profesor zauważył – bogacz nie został potępiony za to, że był bogaty, a Łazarz za to, że był biedny…

Dokładnie. W przypadku bogacza mamona zatwardziła jego serce i przestał widzieć drugiego człowieka. Innymi słowy rzeczy materialne, o które zabiegał sprawiły, że postawił na „MIEĆ”, a nie „BYĆ”. To jest zagrożenie, przed którym Pan Jezus nas ostrzega. Co bowiem czytamy w tej przypowieści:

„Wtedy zawołał i rzekł: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza, aby umoczył koniec palca swego w wodzie i ochłodził mi język, bo męki cierpię w tym płomieniu.

Abraham zaś rzekł: Synu, pomnij, że dobro swoje otrzymałeś za swego życia, podobnie jak Łazarz zło; teraz on tutaj doznaje pociechy, a ty męki cierpisz.

I poza tym wszystkim między nami a wami rozciąga się wielka przepaść, aby ci, którzy chcą stąd do was przejść, nie mogli, ani też stamtąd do nas nie mogli się przeprawić.

I rzekł: Proszę cię więc, ojcze, abyś go posłał do domu ojca mego.

Mam bowiem pięciu braci, niechaj złoży świadectwo wobec nich, aby i inni nie przyszli na to miejsce męki.

Rzekł mu Abraham: Mają Mojżesza i proroków, niechże ich słuchają.

A on rzekł: Nie, ojcze Abrahamie, ale jeśli kto z umarłych pójdzie do nich, upamiętają się.

I odrzekł mu: Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, też nie uwierzą” (Łk 16, 24-31).

To samo Pan Jezus mówi nam w przypowieści o uczcie.

„Pewien człowiek przygotował wielką wieczerzę i zaprosił wielu.

I posłał swego sługę w godzinę wieczerzy, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko gotowe.

I poczęli się wszyscy jeden po drugim wymawiać. Pierwszy mu rzekł: Kupiłem pole i muszę pójść je zobaczyć; proszę cię, miej mię za wytłumaczonego.

A drugi rzekł: Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, miej mię za wytłumaczonego.

A inny rzekł: Żonę pojąłem i dlatego nie mogę przyjść.

A gdy wrócił sługa, doniósł o tym panu swemu. Wtedy gospodarz rozgniewał się i rzekł do sługi swego: Wyjdź prędko na place i ulice miasta i sprowadź tutaj ubogich i ułomnych, i ślepych, i chromych” (Łk 14, 16-21).

Osoby, które przyszły na ucztę, to ci, którzy otworzyli się na łaskę Pana i przyjęli Jego dar. W społeczeństwie ludzi sytych bardzo często nie dostrzegamy tego, co Pan Bóg ma nam do przekazania. Problemem nie jest tutaj sam dostatek, bogactwo bądź jego brak. Problemem jest to, że tak one nas pochłaniają, iż zapominamy, co po raz kolejny podkreślam, o tym, co najważniejsze, czyli o życiu wiecznym.

Dodam tylko, że Kościół nigdy nie potępiał i nie krytykował samego faktu, że ktoś jest bogaty.  Bo nie to rozstrzyga: można być większym materialistą mając niewiele na koncie i wtedy każdego człowieka czy sytuację postrzegać przez pryzmat zysku do osiągnięcia. Kościół jedynie uczy nas, abyśmy nauczyli się tego, co mamy uczynić narzędziem do czegoś większego, do czegoś ważniejszego niż doczesność. Dlatego w przypowieściach chwali się postawę kogoś, kto otrzymawszy talenty „puszcza je w obieg”, a więc inwestuje w to, co ma wartość i dokonuje prawidłowych wyborów. To jest kluczowa postawa.

Może warto przywołać jeszcze jeden obraz z Ewangelii, ten o bogatym młodzieńcu.

Młodzieniec odszedł zasmucony, ponieważ nie potrafił się odkleić od swojego stanu posiadania, swoją wartość upatrywał w tym, co posiada, a nie kim jest, i doskonale zrozumiał, jaki jest kolejny krok w drodze do Królestwa Niebieskiego. Młodzieniec sam zdał sobie sprawę, że doczesność i posiadłości trzymają go tak mocno, że nie był w stanie się od nich odciąć, aby otrzymać większe dary. Chodzi o zrobienie miejsca dla daru, który Bóg chce nam ofiarować.

Młodzieniec próbuje się usprawiedliwić przed Synem Bożym mówiąc, że doskonale spełnia przykazania Dekalogu – z drugiej tablicy –  za co Pan Jezus go chwali. Okazuje się jednak, że jest tak mocno przywiązany do świata i rzeczy, że wezwanie do radykalizmu pierwszej tablicy, uczynienie Boga podstawą i kryterium swoich wyborów, są dla niego powodem do smutku.

W tym fragmencie Ewangelii Chrystus wzywa także nas, żebyśmy nie byli grobami pobielanymi, żebyśmy nie szczycili się tym, że wzorowo wykonujemy ściśle określoną część Jego nauki. On chce, żeby deklaracje dotyczące miłości Boga przełożyły się na właściwą relację do świata materialnego, dóbr, które pozyskujemy i tego kim tak naprawdę jesteśmy. To wszystko domaga się po prostu porządku i to jest jedno z kluczowych słów dla każdego chrześcijanina. Jeśli jest porządek zarówno duchowy, jak i materialny, to wszystko idzie we właściwą stronę.

Chciałbym wrócić jeszcze na koniec do Pana pierwszego pytania, w którym wspomniał Pan o „święcie” zakupów i konsumpcji, jak promuje się Black Friday. Dwa dni później rozpoczyna się Adwent. Moim zdaniem istnieje kontrast między szałem, do którego próbuje się nas zachęcić, do tego żebyśmy stracili rozum kupując rzeczy, których często nawet nie potrzebujemy, a Adwentem wzywającym nas do rozwagi, do zastanowienia, do tego, abyśmy wiedzieli co i w jakim celu robimy, jaka jest nasza hierarchia wartości.

Spójrzmy na to po katolicku: widząc jak wiele osób ulega szaleństwu konsumpcjonizmu, starajmy się pokazać piękno chrześcijańskiego życia, które ma dużo więcej do zaoferowania niż narracje wszystkich konsumpcjonizmów świata razem wziętych. Są takie głody, których nie zaspokoi najnowszy sprzęt, modne ubrania, spirala gonienia za coraz nowszymi rzeczami, bo one nie przekładają się na zdobycie tego, co wartościowe. Chrześcijanin to nie mrówka, która znosi ze wszystkich stron jakieś rzeczy i składa w życiowe mrowisko, ale pszczoła zbierająca nektar, chwytająca to, co istotne. To jest lekcja adwentu, którą odrabiamy po bombardowaniu reklamami, które powtarzają, by kupować, gromadzić, wymieniać na nowy model.

Niech więc ten kontrast da nam do myślenia, bo jak są zestawione właśnie w ten sposób pewne sprawy, to lepiej je widać, lepiej dostrzec to co dobre i to co złe. Módlmy się za tych, którzy uwikłali się w uzależnienia konsumpcjonizmu, które odebrały im wolność i zakłócają drogą do Boga.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Ks. prof. Piotr Roszak – teolog, doktor habilitowany nauk teologicznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (UMK) w Toruniu i Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie (UNAV) oraz współpracownik Laboratorium Wolności Religijnej.