Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nawrócenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nawrócenia. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 kwietnia 2025

Promieniowanie miłości.Święty Jan Paweł II napisał o Eucharystii: „Oto skarb Kościoła, serce świata, zadatek celu, do którego każdy człowiek, nawet nieświadomie, podąża”

 

Powiedziałam Jezusowi: ‘Masz jedną godzinę, aby mi powiedzieć, że Jesteś albo Cię nie ma. Jeżeli Jesteś, dasz mi jakiś znak, ale jeżeli nie będzie odpowiedzi, odbiorę sobie życie… Już dłużej nie zniosę takiego życia’«.

Promieniowanie miłości
Posted by Małgorzata Sołtyk

Święty Jan Paweł II napisał o Eucharystii: „Oto skarb Kościoła, serce świata, zadatek celu, do którego każdy człowiek, nawet nieświadomie, podąża” (Ecclesia de Eucharistia, 59). Papież nauczał, że nie tylko jej sprawowanie, ale także adoracja poza Mszą św. jest czerpaniem z samego źródła łaski.

Podczas Eucharystii staje się rzeczywiście obecne centralne wydarzenie zbawienia – śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa oraz dokonuje się dzieło odkupienia.


Pan Jezus zostawił nam siebie pod postacią Chleba. Chrystus jest rzeczywiście obecny w Najświętszym Sakramencie, ale nie chce pozostawać zamknięty w tabernakulum, pragnie komunii z człowiekiem.
Adoracja eucharystyczna jest odpowiedzią na to wielkie pragnienie Boga. Możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu jest dla nas wyjątkowym przywilejem i źródłem nadprzyrodzonych łask.

Chrystus jest obecny i uzdrawia

Rzeczywista obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie jest wielką tajemnicą, która przerasta ludzki rozum i zmysły. Ażeby w Hostii rozpoznać Jezusa, wystarczy wiara – ona jest kluczem otwierającym serce człowieka na spotkanie Boga i poddanie się Jego przemieniającemu działaniu.

Zdarzają się jednak niezwykłe przypadki, gdy Pan Jezus dotyka serca i duszy osoby niewierzącej, uzdrawiając je darem swojej nieskończonej miłości.
Taka właśnie łaska spotkała Martę. Oto jak wspomina ona ten moment: „Zaczyna się adoracja. Co to właściwie jest? Nigdy wcześniej nie brałam w niej udziału. […] Patrząc na białą Hostię, ja – walcząca ateistka – nagle doświadczam fali gorąca, która przeszywa moje ciało. Cała się trzęsę. W sercu czuję żywy ogień. Miłość… Czy to jest miłość…? Łzy płyną po mojej twarzy strumieniami. […] Jestem w intymnej relacji ze Stwórcą, jakby nie było w świątyni nikogo innego. Tylko On i ja.

Wtłacza do mojej duszy swoją obecność, jak ocean czułości na suchą, spękaną ziemię. Jeszcze… Jeszcze, proszę… Pragnę, aby to doświadczenie trwało w nieskończoność. Jest bardziej realne i przejmujące niż wszystko, czego do tej pory doświadczyłam” („Miłujcie się!”, nr 4/2019).

O ogromie Bożego miłosierdzia wobec potrzebujących osób świadczy też o. Nicolas Buttet, założyciel wspólnoty Eucharistein we Francji, propagator adoracji Najświętszego Sakramentu.

Ojciec Nicolas opisał historię dziewczyny, która od 12. roku życia brała narkotyki, miała za sobą pięć prób samobójczych i przeżyła ekstremalną przemoc. Jej chłopak był handlarzem narkotyków i został zamordowany na ulicy. Gdy przebywała w szpitalu psychiatrycznym, dotkliwie pobiła pielęgniarkę, która miała jej dać zastrzyk uspokajający.

Po tym incydencie „nie wiedziano, co z nią robić – relacjonuje o. Nicolas – wówczas przywieziono ją do nas. Pewnego dnia postradała zmysły, to było straszne. A później oznajmiła mi: »Wynoszę się stąd«”. Ojciec Nicolas, ryzykując bycie pobitym, nakłonił dziewczynę do rozmowy, która zakończyła się pojednaniem.

„»Czy pozwolisz mi tutaj jeszcze zostać?«. Odpowiedziałem: »Oczywiście, ale pod jednym warunkiem. Jak będziesz odchodzić od zmysłów, idź do kaplicy«. A ona: »Nie. Ja przecież nie wierzę w tego twojego Jezusa ani w to białe tam! Ja w to nie wierzę!«. Powiedziałem: »Jest tylko jedna osoba, która ciebie tutaj znosi. To Jezus. A kaplica jest dźwiękoszczelna […]. Kiedy będziesz chciała szaleć, idź do Jezusa, aby przed Nim to czynić. Przede wszystkim dlatego, że nie będzie cię słychać, a tylko On może z tobą wytrzymać«. I uczyniła to. […]

Pewnego dnia, gdy wyszła z kaplicy […], powiedziała: »Nicolas, ał, ał!«. »Co?«. »Serce!«. Mówię: »Wskakuj do samochodu, jedziemy natychmiast do szpitala!«. Pomyślałem sobie, że po zażyciu jakiejś substancji serce jej właśnie… A ona powiada: »Nie, to nie to. To miłość Jezusa« […]. »Wiesz, powiedziałam Jezusowi: ‘Masz jedną godzinę, aby mi powiedzieć, że jesteś albo Cię nie ma. Jeżeli jesteś, dasz mi jakiś znak, ale jeżeli nie będzie odpowiedzi, odbiorę sobie życie… Już dłużej nie zniosę takiego życia’«. […]

Kiedy upłynęła godzina, podniosła się i powiedziała: »Ty mi nic nie powiedziałeś. Być może zobaczymy się po drugiej stronie, jeżeli istniejesz«. […] »Nicolas, nie wiem, co się stało, poczułam, że moje serce zaczęło płonąć, upadłam do stóp…«. Była blisko Jezusa! Blisko monstrancji, przy rogu ołtarza… Powiedziała: »Nie spuszczałam z Niego wzroku. ‘Nie zostawię cię! Nie odejdę od Twoich stóp!’«. Powiedziała mi jeszcze: »Złamałam się tam. A teraz wychodzę właśnie z kaplicy. On powiedział mi, że istnieje i że mnie kocha«.

Miała być zawsze na lekach… […] Powiem w skrócie, że zrobiła najpierw maturę, potem studia magisterskie z nauk politycznych, stała się osobą wierzącą” (Eucharystia i uzdrowienie, Warszawa 2019).
Ojciec Nicolas dzieli się również inną niezwykłą historią uzdrowienia podczas adoracji Najświętszego Sakramentu: „Przyjęliśmy dziewczynę, która uwikłała się w prostytucję sadomasochistyczną, dziesięć lat prostytucji, przemocy i horroru. […] Na adoracji eucharystycznej przebywała codziennie godzinami. Wyszła z tego. Robi teraz dobre studia.

Pewnego dnia przyjechała do mnie i powiedziała: »Wiesz, Nicolas, wydaje mi się, że Jezus stworzył na nowo we mnie dziewictwo. Czuję to nawet fizycznie. Moje ciało, które cierpiało nieustannie, moja kobiecość, która sprawiała mi ustawiczny ból… nie tylko fizycznie…« […].

Czyste spojrzenie Chrystusa i równocześnie jej spojrzenie utkwione w Chrystusa przyniosło oczyszczenie dla jej serca i dla jej ciała.
Uważam, że w świecie naznaczonym przez erotyzm i pornografię adoracja staje się miejscem głębokiego uzdrowienia” (tamże).

Podczas spotkania z Jezusem Eucharystycznym dar wiary otrzymał także André Frossard, dziennikarz, pisarz i filozof, który od 1962 r. był redaktorem naczelnym „Le Figaro Magazine”, jednego z najbardziej opiniotwórczych tygodników europejskich.

Frossard należał do najsłynniejszych i najbardziej wpływowych pisarzy i dziennikarzy w ówczesnej Europie. W czerwcu 1935 r. doświadczył gwałtownego nawrócenia: „Byłem […] ateistą, kiedy przechodziłem przez drzwi kaplicy, i pozostawałem nim nadal w jej wnętrzu. Obecni tam ludzie, widziani pod światło, rzucali tylko cienie, między którymi nie mogłem odróżnić swojego przyjaciela, i coś w rodzaju słońca promieniowało w głębi kaplicy. Nie wiedziałem, że był to Najświętszy Sakrament.

Nie doznałem nigdy zmartwień miłosnych ani niepokoju, ani ciekawości. Religia była starą chimerą, a chrześcijanie gatunkiem opóźnionym na drodze historycznej ewolucji. […]

Jeszcze dzisiaj widzę tego dwudziestoletniego chłopca, którym wtedy byłem. Nie zapomniałem jego osłupienia, kiedy nagle wyłaniał się przed nim z głębi tej skromnej kaplicy świat, inny świat – o blasku nie do zniesienia, o szalonej spoistości, którego światło objawiało i jednocześnie zakrywało obecność Boga, tego samego Boga, o którym jeszcze przed chwilą przysięgałby, że istnieje tylko w ludzkiej wyobraźni. […]

Podkreślam: to było obiektywne doświadczenie, prawie z dziedziny fizyki, i nie mam nic cenniejszego do przekazania, jak tylko to: poza tym światem, który nas otacza i którego cząstką jesteśmy, odsłania się inna rzeczywistość, nieskończenie bardziej konkretna niż ta, w której na ogół pokładamy ufność. Jest ona ostateczną rzeczywistością, wobec której nie ma już pytań” (Istnieje inny świat, s. 21-24).

Jak adorować?
Niezwykłe nawrócenia i uzdrowienia podczas wystawiania Najświętszego Sakramentu dowodzą, że Chrystus jest rzeczywiście obecny i działa. Trzeba jednak podkreślić, że Bóg działa zawsze, nawet wtedy, gdy z pozoru „nic się nie dzieje”.

Nawet lepiej, gdy podczas adoracji nic się nie czuje. Niebezpieczeństwem może być bowiem pomieszanie doświadczeń emocjonalnych czy psychologicznych z doświadczeniami duchowymi.


Niezależnie od odczuwanych emocji trzeba dziękować Jezusowi za wszystko. Powinniśmy wzbudzać w sobie miłość do Chrystusa nie ze względu na podarunki, ale ze względu na Niego samego.

Adoracja jest bowiem trwaniem serca przy Sercu Boga. Słowa nie są potrzebne. Mogą pomóc, zwłaszcza gdy trudno jest skupić uwagę. Jednak istotą adoracji jest trwanie w Bożej obecności, picie ze Źródła miłości w postawie pokory i uniżenia i budowanie więzi z Bogiem. Wzbudzanie w sobie aktów wiary, nadziei i miłości, oddawanie swemu Stworzycielowi tego, co jest Mu należne: hołdu, uwielbienia i dziękczynienia.

Adoracja jest też zjednoczeniem się z Synem Bożym, który ofiarowuje się Bogu Ojcu. Pięknie wyrażają to słowa z aktu ofiarowania się Jezusowi w Najświętszym Sakramencie służebnicy Bożej Katarzyny Mechtyldy de Bar, benedyktynki, założycielki Instytutu Benedyktynek od Nieustannej Adoracji Najświętszego Sakramentu:

„O mój godny uwielbienia Jezu! Na uczczenie daru i ofiary, w której składasz Ojcu Samego Siebie, i w jedności z nią ofiarowuję się Tobie, by być na zawsze Hostią Twej Najdroższej Woli i żertwą poświęconą Twej wyłącznej chwale”
(Eucharystia, moja miłość, Kraków 2012).

Spojrzenie miłości
Podczas adoracji człowiek wystawia siebie na miłosierne spojrzenie Chrystusa i sam może na Niego, obecnego w Hostii, patrzeć. To spojrzenie cielesnych oczu niesie spojrzenie duszy.

Ojciec Nicolas Buttet przekonuje, że patrzenie na Najświętszy Sakrament jest najlepszą terapią wobec inwazji wyobraźni i przychodzących rozproszeń. To prosty sposób odwracania uwagi od siebie, wyzwalania się ze swojego egoizmu.


„Obecnie nasze spojrzenie jest ekstremalnie zbrukane przez pornografię, zmysłowość, przemoc i także przez żądzę, zazdrość, pragnienie posiadania itd. A Jezus mówi: »Twoje spojrzenie jest zwierciadłem duszy. Zachowaj swoje spojrzenie czyste, aby twoje serce było czyste« (por. Mt 6,22-23).

Fakt zatrzymania naszego cielesnego spojrzenia na Najświętszym Sakramencie oczyszcza z brudów zaciągniętych i uniemożliwia kierowanie naszego spojrzenia na coś, co może znowu zanieczyścić nasze serce, zbrukać je.

Jest takie piękno w Tym, który jest Najpiękniejszym spośród synów ludzkich, że nie można już patrzeć na coś, co jest brzydkie i nas oszpeca. Adoracja przywraca naszemu spojrzeniu piękno” (Eucharystia i uzdrowienie).

Wielcy Kościoła
W adoracji bardzo ważny jest wymiar eklezjalny, wspólnotowy. Adorując Najświętszy Sakrament, jednoczymy się z Kościołem triumfującym w niebie, zgromadzonym wokół Baranka i upadającym przed Nim na twarz. Pozwalamy promieniować łasce, która uzdrawia całą cierpiącą i poranioną grzechem ludzkość, w czyśćcu i na ziemi.

Adoracja dla samego siebie jest pokusą. Podczas adoracji postawa człowieka się zmienia z początkowej: „Bóg jest dla mnie”, w postawę: „ja jestem dla Boga”.
Wielkie postaci Kościoła i święci właśnie z adoracji Najświętszego Sakramentu czerpali siły nie tylko do walki z własnymi słabościami, ale także do czynienia wielkiego dobra i przemieniania świata.

Święta Matka Teresa z Kalkuty wytrwałość w heroicznym służeniu z miłością i oddaniem biednym i chorym osobom czerpała z codziennej godziny adoracji Najświętszego Sakramentu. To samo zalecała swoim współsiostrom. Nawet gdy zakonnice wskutek natłoku obowiązków zasypiały ze zmęczenia, wiedziały, że ten czas jest święty, konieczny w ich posłudze. Bóg obecny w Eucharystii uzdalniał je do podejmowania zadań po ludzku nie do udźwignięcia.
Gdy zapytano św. Matkę Teresę, co robić, aby uzdrowić świat, powiedziała: „We wszystkich waszych parafiach ustanówcie wieczystą adorację Najświętszego Sakramentu”. Z Bogiem niemożliwe staje się możliwe.

Również św. Jan Paweł II, niestrudzony pielgrzym, który spotykał się z niezliczoną liczbą ludzi na całym świecie, na koniec swojego pontyfikatu zostawił encyklikę o Eucharystii, swego rodzaju testament i przesłanie dla Kościoła i świata.


W niej znaleźć można osobiste wyznanie papieża dotyczące adoracji Najświętszego Sakramentu:
Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca. Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim »sztuką modlitwy«, jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!” (EE 25).

Kolejną godną naśladowania postacią jest amerykański arcybiskup, sługa Boży Fulton J. Sheen. Jego programy ewangelizacyjne w telewizji oglądały miliony osób, wsławił się on bowiem niezwykłym darem wymowy i mądrością.

Arcybiskup Sheen powiedział, że wszystkie swoje zdolności zawdzięcza codziennemu trwaniu przez godzinę na adoracji eucharystycznej.
Arcybiskup już w dniu swoich święceń kapłańskich złożył ślub, że każdego dnia będzie praktykować godzinę świętą adoracji Najświętszego Sakramentu. Przez 60 lat kapłańskiego życia nie opuścił ani jednego dnia adoracji. Zmarł w 1979 r. w swojej prywatnej kaplicy, przed wystawionym Najświętszym Sakramentem.


Maryja – „Niewiasta Eucharystii”

Papież Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii nazwał Maryję „Niewiastą Eucharystii”
. Wiedział bowiem, że Nowe Zesłanie Ducha Świętego i triumf Niepokalanego Serca Maryi są powiązane z adoracją eucharystyczną, z synowskim powrotem ludzkości do Boga.
Dlatego papież zachęcał do adoracji eucharystycznej oraz do naśladowania Matki Bożej: „Posłuchajmy przede wszystkim Najświętszej Dziewicy Maryi, w której tajemnica Eucharystii jawi się bardziej niż w kimkolwiek innym jako tajemnica światła. Patrząc na Nią, poznajemy przemieniającą moc, jaką posiada Eucharystia. W Niej dostrzegamy świat odnowiony w miłości” (EE 62).

Wielkie dzieła Boże w życiu Maryi zaczęły się od Jej pokornego przyjęcia Bożej woli i przylgnięcia całym sercem do Boga. Do tego wezwany jest też każdy z nas.

Promieniowanie miłości – Miłujcie się!

piątek, 14 marca 2025

Roberto de Mattei: Módlmy się o dokładny rachunek sumienia papieża

 

Roberto de Mattei: Módlmy się o dokładny rachunek sumienia papieża

(fot. Flickr/Catholic Church England)

Trzeba modlić się przede wszystkim za duszę papieża. Oby wykorzystał trudny czas swojej choroby do przeprowadzenia wnikliwego rachunku sumienia, tak, jak zrobiłby każdy dobry chrześcijanin, pisze włoski profesor historii, Roberto de Mattei.

Modlitwa za duszę papieża Franciszka, życzenie mu, by przeprowadził dokładny rachunek sumienia, to nie przejaw braku szacunku. Wręcz przeciwnie, w trudnym momencie jego życia to przejaw miłości do osoby Najwyższego Pasterza i urzędu, jaki sprawuje.

Ojciec Święty od 14 lutego jest hospitalizowany w poliklinice Gemelli z powodu poważnej infekcji dróg oddechowych. W ciągu ostatniego miesiąca Franciszek niejednokrotnie miał duże trudności z oddychaniem. Choroba jest dla niego bolesną próbą, ale jest także wielką łaską, tak jak dla każdego: uniknięcie nagłej śmierci i możliwość przeanalizowania całego swojego życia z dokładnym rachunkiem sumienia, czyli możliwość przygotowania się na śmierć. Pamiętamy o trafności słów św. Augustyna: Incerta omnia, sola mors certa: wszystko niepewne, tylko śmierć pewna (In Psalmos, 38, 19).


Papież Franciszek niewątpliwie zdaje sobie sprawę, że przeżywa kluczowy moment swojego życia. W bazylice Santa Sabina, 5 marca, kardynał penitencjarz Angelo De Donatis odczytał swoją homilię na Wielki Post, napisaną tuż przed jego hospitalizacją, w której papież powiedział, że Popielec „pomaga nam pamiętać o kruchości i skromności naszego życia: jesteśmy prochem, z prochu zostaliśmy stworzeni i w proch się obrócimy”. „Ten stan kruchości – dodał – przypomina nam o dramacie śmierci. W naszych społeczeństwach, pełnych pozorów, staramy się ten strach na wiele sposób odsuwać i marginalizować, nawet w naszym języku. A jednak narzuca się on jako rzeczywistość, z którą musimy się liczyć, znak niepewności i ulotności naszego życia”.

Tempus fugit, czas ucieka i zbliża się śmierć. Dzień śmierci jest dniem sądu, kiedy wszystko zostaje ujawnione, a dusza staje sama przed Bogiem, który jest nieskończonym miłosierdziem, ale także nieskończoną sprawiedliwością, a każde nasze słowo i gest, prywatny i publiczny, jest ważony na boskiej wadze.

[…]

Papież Franciszek będzie musiał odpowiedzieć przed Bogiem przede wszystkim ze sprawowania papieskiego urzędu. Będziemy sądzeni z wypełniania najważniejszej roli, do jakiej powołała nas Opatrzność. To nie poklask świata stanowi kryterium, ale dobro dusz i Kościoła.

Dwanaście lat rządów Kościoła… To o jeden więcej niż w przypadku św. Piusa X (1903-1914). Jak wielka jest jednak różnica z papieżem Sarto! Pius X przyjął za swoje motto „Instaurare omnia in Christo” i starał się rechrystianizować lud chrześcijański; bronił imienia i praw Jezusa Chrystusa przed masońską Francją i innymi świeckimi i antyklerykalnymi siłami; precyzyjnie zwalczał modernizm; zainicjował głęboką reformę moralną w Kościele. Papież Franciszek potępił prozelityzm i apostolat misyjny Kościoła, odszedł od pojęcia „korzeni chrześcijańskich”, za sprawą adhortacji „Amoris laetitia” wywołał sytuację poważnej dezorientacji doktrynalnej, zmarginalizował obrońców tradycji liturgicznej i doktrynalnej oraz nie zrealizował reformy Kościoła, którą zapowiedział na początku swojego pontyfikatu. Taka jest przynajmniej ocena wielu katolików, z których część z nadzieją przyjęła jego wybór. Czy papież może to zignorować?  Czy czuje się pewny siebie i zadowolony ze swoich działań, przygotowując się do spotkania, od którego zależeć będzie jego wieczność?

Innocenty III, panujący w latach 1198-1216, uważany jest za jednego z największych papieży w historii. W roku 1216, w dniu swojej śmierci, ukazał się flamandzkiej zakonnicy, świętej Lutgardzie z Tongres (1182-1246). Spowity płomieniami powiedział jej, że został skazany na czyściec aż do dnia Sądu Ostatecznego za winy, które popełnił. Ujawnił tylko jedną z nich: nigdy nie chciał pochylić głowy podczas recytacji Credo Nicejskiego, grzesząc w ten sposób pychą, odmawiając pokory. Robert Bellarmin powiedział, że drżał za każdym razem, gdy myślał o tej sprawie: „Jeśli rzeczywiście ten papież, tak godny pochwały, który w oczach ludzi nie tylko uchodził za uczciwego i roztropnego, ale także świętego i godnego naśladowania, nieledwie skończył w piekle i musi być karany aż do dnia sądu w okropnych płomieniach czyśćca, to który prałat nie powinien drżeć? Kto nie powinien przeszukać głębi swojego sumienia z najwyższą starannością?” (Il gemito della colomba,  Scritti spirituali, v. II, Morcelliana, Brescia 1997, s. 315).

Właśnie po to, by złagodzić męki czyśćcowe, inny wielki papież, Bonifacy VIII (1294-1303), ustanowił w Kościele Jubileusz pozwalający na złagodzenie lub całkowite odsunięcie cierpień spowodowanych grzechami każdego chrześcijanina, od najwyższych prałatów po najprostszych wiernych.

Lekarze mówią o prognozach z ostrożnością, a sytuacja zdrowotna papieża Franciszka jest złożona i nieprzewidywalna. Który dobry chrześcijanin, wiedząc, że jest w niebezpieczeństwie śmierci, ale zarazem w pełni władz umysłowych, nie uznałby tego stanu za nadzwyczajną okazję zaoferowaną przez Boską Opatrzność, aby zrobić dokładny rachunek sumienia ze swojego życia, zanim pojawi się przed Boskim trybunałem?

Rachunek sumienia zakłada uznanie swoich błędów, żal za popełnione grzechy, zanim jeszcze powierzymy się Bożemu miłosierdziu. Choroba stanowi dla papieża Franciszka doskonałą okazję, by mógł pogłębić znaczenie słowa „miłosierdzie”, które jest mu przecież tak drogie. Bez względu na to, jak poważne są popełnione błędy i grzechy, Bóg zawsze jest gotów przebaczyć. Ale przebaczenie wymaga skruchy, a skrucha wymaga intelektualnej i moralnej rewizji własnego życia, którą można przeprowadzić jedynie poprzez jasne rozróżnienie między dobrem a złem, między prawdą a błędem. Jak powiedział w jednym z wywiadów były prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Gerhard L. Müller, „największym skandalem, jaki może powstać w Kościele, nie jest to, że są w nim grzesznicy. Największym skandalem byłoby zaprzestanie ukazywania różnicy między dobrem a złem, relatywizowanie jej. Zaprzestanie wyjaśnienia, czym jest grzech; udawanie, że usprawiedliwia się go dla rzekomo większej bliskości i miłosierdzia względem grzesznika” („Aleteia”, 10 marca 2016 r.).   

W dniu śmierci wszystko stanie się dla Ojca Świętego jasne, począwszy od smutnego stanu, w jakim znajduje się Oblubienica Chrystusa w związku z moralnymi i doktrynalnymi wypaczeniami, którymi jest dotknięta. Dlatego bardziej niż o zdrowie fizyczne papieża należy modlić się o jego duszę, tak samo, a nawet bardziej niż modlilibyśmy się o duszę jakiegokolwiek poważnie chorego chrześcijanina.

Źródło: corrispondenzaromana.it

Pach

środa, 5 marca 2025

Czy to jeszcze Wielki Post? Liberalizacja dyscypliny pokutnej sprzyja kryzysowi wiary

 

Czy to jeszcze Wielki Post? Liberalizacja dyscypliny pokutnej sprzyja kryzysowi wiary

(PCh24.pl)

Wraz ze Środą Popielcową Kościół rozpoczyna Wielki Post. Od kilku dekad trudno oprzeć się wrażeniu, że nazwa tego okresu jest przesadnie pompatyczna… Czasy zdecydowanej dyscypliny pokutnej przed Wielkanocą to już bowiem przeszłość. Zniesienie większości wymaganej od wiernych wstrzemięźliwości jest blisko związane z rewolucją, domagającą się „rewizji” katolickiej wiary. Zmysłowość, której Kościół przestał się opierać, to jedno z kół zamachowych „nowinkarskiej manii”. Mistycznemu Ciału Chrystusa pilnie potrzeba dziś powrotu umartwienia, by katolicy odzyskali poczucie dystansu, dzielącego ich od pogańskiego świata – i przestali żądać ukształtowania wiary na jego modłę.

Paweł VI żegna Post

Radykalne zmniejszenie wymagań wstrzemięźliwości w Kościele było jedną ze zmian wprowadzonych w okresie okołosoborowym. Zdecydował o nim papież Paweł VI, publikując w 1966 roku Konstytucję Apostolską Paenitemini. Wraz z nią zmieniono dyscyplinę pokutną przewidzianą przez Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 roku.


Tak zliberalizowanie przez ojca świętego zasady obowiązują do dzisiaj. Tym samym katolików XXI wieku dzieli uderzająco wiele od naszych poprzedników w wierze. Wymogi wstrzemięźliwości – jakie w różnej – ale zawsze poważnej postaci obowiązywały w Kościele – zostały zredukowane niemal do zera. Można tu swobodnie mówić o zmianie jakościowej. Jeszcze przed rokiem 1966 wymagające praktyki ascetyczne były dla katolików doświadczeniem regularnym. Dziś są ewenementem.

Kontrast atmosfery dawnego Wielkiego Postu z tą obecną ukazuje choćby już rzut oka na zasady obowiązujące m.in. za pontyfikatu świętego papieża Piusa X. Prawo zobowiązywało wiernych do spożywania jednego posiłku dziennie, ewentualnie dwóch, w całym okresie Wielkiego Postu, w niektóre dni adwentu i występujące raz na kwartał „suche dni”, wreszcie w wigilie niektórych uroczystości.

Zasady te nieco zelżały wraz z wprowadzonym w 1917 roku, za pontyfikatu Benedykta XV, Kodeksem Prawa Kanonicznego. Post określono na jego kartach jako spożycie jednego posiłku do sytości i dwóch skromniejszych rano i wieczorem, ale z zasady bezmięsnych. Taka dyscyplina dotyczyła wszystkich dni Wielkiego Postu, rzecz jasna nie tych, w których post jakościowy wykluczał też pokarmy mięsne (jak Popielca, Piątków i Sobót). Ścisły post obowiązywał także w „suche dni” czyli występujące raz na kwartał postne środy, piątki i soboty oraz kilka wigilii.

Wymogi zmieniały się więc na przestrzeni lat – ale zawsze obligowały wiernych do regularnego podejmowania wyrzeczeń. Tylko ktoś zdeterminowany, by życzeniowo oceniać zmianę Pawła VI może ignorować fakt, że zerwała ona zupełnie z tym podejściem. Dwa dni ścisłego postu w ciągu całego roku kościelnego oznaczają niemal całkowite pozbycie się tej praktyki z eklezjalnego kalendarza. 

Zmysłowość – zaczyn rewolucji

Skrajna liberalizacja postnych wytycznych jest blisko związania z programem zbliżenia Kościoła do świata i trwającą w Kościele rewolucją. Sednem kryzysu chrześcijaństwa jest w pewnym sensie utrata zdolności rozróżnienia dóbr na to nadprzyrodzone, samo w sobie stanowiące wartość i doczesne, ważne o tyle, ile pomocne w drodze do przewyższającego je wiecznego celu. Ascetyczne praktyki oswajają z tą różnicą i uczą dążyć ku „summum bonum”: do Boga. Światowe życie zaciera zaś ten dystans i sugeruje, że liczy się pozytywne doświadczenie i realizacja zachcianek.

„Pośród namiętności najniebezpieczniejsze dla wiary są pycha i zmysłowość. (…) Gdy ona [zmysłowość – red.] opanuje człowieka, wypala w sercu wszystko, co szlachetne i czyste, rozumowi zaś narzuca zasłonę, by nie widział Boga i Jego prawa, a w końcu wmawia mu, że ciało jest jedynym bóstwem, zaś zmysłowa rozkosz jedyną prawdą”, tłumaczył w swojej słynnej „Obronie Religii Katolickiej” św. Józef Sebastian Pelczar. „Oby wszyscy zapamiętali sobie piękne słowa Platona: Kto się oddaje żądzy zmysłowej, lub unosi gniewem, nie będzie miał innych myśli krom niskich i śmiertelnych. Kto zaś z miłości ku prawdzie stara się myśleć o rzeczach nieśmiertelnych i boskich, ten dojdzie do nieśmiertelności i odnajdzie szczęśliwość”, dodawał słynny polski apologeta.

Odwołanie do antyku w rozmyślaniu nad chrześcijańską dyscypliną postną jest jak najbardziej na miejscu. To właśnie w starożytności znajdujemy początki programu ascezy. Samo pojęcie askesis – zaadaptowane do opisu chrześcijańskiego umartwienia – oznacza „trening”. Już św. Paweł Apostoł w Liście do Koryntian odwoływał się do wstrzemięźliwości i ćwiczenia atletów jako wzoru dla chrześcijańskiego życia – z tym, że nakierowanego na zabiegi o nadprzyrodzone dobra. 

Ascetyczny porządek

„Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali. Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą. Ja przeto biegnę nie na oślep; walczę nie tak, jak gdybym zadawał ciosy w próżnię, lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę (…) (1 Kor 9,24-27)”, czytamy w pierwszym rozdziale pisma apostoła do greckich chrześcijan.

Z Greków jednak nie tylko sportowcy podejmowali umartwienie. Praktykowali je również filozofowie, mając świadomość, że dążenie do cnoty wymaga wyrobienia woli przez stronienie od pustych rozkoszy.

To pochodzenie pojęcia ascezy – doprowadzonej do pełni rozkwitu w chrześcijańskim monastycyzmie – ujawnia jej zadanie. Chodzi o uporządkowanie korzystania z przyziemnych dóbr. Wiemy wszak, że człowiek nie żyje dla ich smakowania. Ma raczej korzystać z nich tak, by dotrzeć do zbawczego celu, którego wartość przewyższa wszystkie z nich. Na tym właśnie polega życie, które św. Tomasz z Akwinu nazwałby rozumnym. Atleci chcąc osiągnąć mistrzostwo rezygnują ze wszystkiego, co mogłoby osłabić wydolność ich ciała… Chrześcijanie zaś podejmują post, by zmierzyć się ze zmysłowymi pragnieniami, które na co dzień skłaniają ich do hedonistycznej przyjemności, która oddala od zbawienia. Rezygnacja z niej to próba skupienia perspektywy na tym, co rzeczywiście pożyteczne i ważne. Marności odsuwa się na właściwie im miejsce.

Pogubienie „światowców”

Dziś z przeprowadzeniem takiego rozróżnienia Kościół ma właśnie olbrzymi problem. To, co pozbawione religijnego znaczenia zaczyna doceniać i pielęgnować… w niektórych wypadkach nawet kosztem spraw świętych. Odejście od praktyk pokutnych jest zarówno owocem, jak i źródłem przekonania, że przyziemne aspiracje i troski same w sobie są godne pochwały… 

Dosadnie problem ukazuje m.in. odniesienie ks. Józefa Tischnera do transformacji społecznych w II połowie XX wieku. Ksiądz – filozof z Łopusznej przekonywał niegdyś w rozmowie z Jackiem Żakowskim, że świat zmienił się na dobre przez kilka ubiegłych dekad. Ta szokująca dla myślącego po katolicku czytelnika opinia pokrywa się zresztą z optymizmem, jaki wobec „postępu” deklarował Paweł VI.

Gdzież tu szukać przemian na lepsze? W naporze laicyzacji? W zeświecczeniu małżeństwa? W popularności ateizmu? W pladze rozwodów? Przecież od lat 50- tych w zakresie społecznym zatriumfowały tendencje nieustannie potępianie przez Kościół od XVIII wieku. Jak więc doceniać te ewolucję i wieszczyć udoskonalenie ludzkości dzięki niej?

Powodem optymistycznego postrzegania stopniowego psucia cywilizacji zdaje się być właśnie przecenienie czysto ziemskich czynników, jak gdyby dobrych samych w sobie. Od ks. Tischnera i Pawła VI dowiedzieć się bowiem można, że o zadowalającym rozwoju ludzkości świadczy rozszerzenie się „praw człowieka”, demokracji liberalnej, czy dostatku. Ba! W encyklice „Populorum Progressio” budowa takiego porządku międzynarodowego wskazane została jako niemal para-religijne szczytne przedsięwzięcie.

Trudno dostrzec związek tych czynników z celem człowieka: uświęceniem i oddawaniem czci Najwyższemu. Wszak wiele z osobnych „praw człowieka” Urząd Nauczycielski potępił (wolność wyznania, wolność sumienia) – jako sugerujące, że człowiek ma „prawo” wybrać moralność i wyznanie wedle upodobania. Kto z powodu demokracji liberalnej odniósł pożytek na duszy? Albo jak do Łaski zbliżył kogokolwiek rozrost struktur międzynarodowych, by zabiegał o nie Kościół?

Tym większe zdziwienie budzić muszą współczesne zabiegi o Kościół inkluzywny, w którym znajduje się błogosławieństwo dla każdego. Misyjne posłanie sam papież Franciszek ogłosił niemal nieaktualnym podczas podróży apostolskiej do Azji Wschodniej, namawiając do porzucenia sporów o prawdziwość religii. Zamiast głoszenia Chrystusa to pokojowe i sympatyczne relacje z innowiercami miałyby stanowić kluczowe dobro. Polityka otwartych granic, ekologiczne praktyki wśród wiernych – oto priorytety obecnego pontyfikatu. Apogeum zagubienia Kościoła w świecie.  

Logicznym rozwinięciem tej zmiany priorytetów zdaje się logika o. Tomasza Maniury. Znany oblacki duszpasterz młodzieży jeszcze niedawno współprowadził w mediach społecznościowych kanał „Trzy Światy”. W trakcie występów mówił m.in., że „samo życie ma sens”, a szczęście to „bycie ze sobą tu i teraz”… Rozmawiając z kobietą tworzącą filmy pornograficzne określił ją mianem „dobrej” ze względu na jej chęć dobrego odżywiania się, pragnienie przyjaźni, czy poczucie zgodności z sobą…

Podobne słowa to wynik rewolucji zasadzonej na niekontrolowanej zmysłowości, która zaciera granicę między tym, co „dobre”, a tym, co doświadczalnie przyjemne. Dystans między tym, czego ja chcę, a między tym, czego chcieć powinienem, zostaje zanegowany. Gdziekolwiek pragnienia napotykają na jakieś granice, natychmiast pojawia się postępowy program ich zniszczenia. Tak właśnie rodzą się zabiegi o zmianę nauczania co do homoseksualizmu, czy antykoncepcji. Przestroga św. Józefa Sebastiana Pelczara nie może nie pobrzmiewać w uszach. U progu dzisiejszej erozji wiary stoi zmysłowość i rozmiłowanie w światowych dobrach… 

Powrót ascezy przegoni nowy humanizm z Kościoła?  

To położenie Kościoła w świecie współczesnym przywodzi na myśl jego głęboki kryzys w dobie renesansu. Okres późnego XV i XVI wieku uznawany jest za moment, w którym zrodziła się antychrześcijańska rewolucja, czerpiąca rodowód właśnie ze zmysłowości i pychy czasów. Światowość „odrodzenia” z całą mocą wdarła się wtedy i do Kościoła. Została na tyle „doceniona” przez papieży, że Ci utrzymywali metresy i płodzili potomków…

Zakochanie w zasadach humanizmu kard. Sylwiusz Antoniano wiązał właśnie z aspiracjami do „zreformowania wiary”, wyrażonymi m.in. przez heretycki bunt Marcina Lutra. W swoim traktacie o wychowaniu chrześcijańskim hierarcha zaznaczał, że skłonność do niedowiarstwa i reformatorskie pretensje były w dużej mierze owocem zmysłowego stylu bycia i zgodnego z nim wychowania młodzieży.

Dla uzdrowienia Mistycznego Ciała Chrystusa, obrony przed pseudo-reformatorami i zepsuciem, potrzeba było niczego innego, jak zerwania bliskości z humanistycznym światem. Przywrócenia dyscypliny i surowości obyczajów przeciwko renesansowemu rozpasaniu. Z takich reform zasłynął papież-asceta św. Pius V i Sobór Trydencki, który wytyczył Kościołowi znakomity program na kolejne wieki…

Dziś Kościół stoi przed potrzebą nowej kontrreformacji na podobną modłę. Post, pokuta i asceza będą miały ogromną rolę w podźwignięciu katolicyzmu. Bowiem to te duchowe środki pomagają patrzeć na świat z perspektywy ostatecznych racji. Zagubiony w docenianiu i używaniu doczesności Kościół może tymczasem jedynie ulegać światu… Bo gdzie skarb, tam i serce…

Filip Adamus

TRZECIA TAJEMNICA FATIMSKA A ŚRODA POPIELCOWA

Trzecia Tajemnica Fatimska a Środa Popielcowa. Co z Twoim nawróceniem?

 

Trzecia Tajemnica Fatimska a Środa Popielcowa. Co z Twoim nawróceniem?

(PCh24.pl)

Gdy sięgniemy do Objawień Maryjnych, których ilość od XIX do XX wieku wzrastała w sposób ogromny, to widzimy jak mocno Matka Boża akcentuje konieczność pokuty. Na przykład w Fatimie, w Trzeciej Tajemnicy, mamy Anioła, który trzymając miecz ognisty wskazuje palcem na ziemię i mówi: pokuta, pokuta, pokuta – przypomina Piotr Podlecki w nagraniu na kanale PCh24.TV.

Jak dodaje, w Kibeho zwanym afrykańskim Lourdes, Matka Boża mówi: „Okażcie skruchę, żałujcie, żałujcie, nawróćcie się, kiedy jeszcze jest czas”. Warto o tym pamiętać, gdy zaczynamy czas Wielkiego Postu, czas nawrócenia. To jest to doświadczenie, o którym trzeba pamiętać. W Środę Popielcową idziemy do kościoła. Popiół, którymi kapłan posypuje nam głowę, jest z palm z ubiegłego roku, które zostały spalone. To ciekawa kwestia do zastanowienia się, co się stało z moim ubiegłorocznym nawróceniem. Może to jest umarłe nawrócenie?

Rok wcześniej machaliśmy w Niedzielę Palmową palmami, a rok później z tych palm został tylko tłusty popiół, który sypią nam na głowę i mówią: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Ewentualnie kapłan mówi: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.


Gdy kapłan mówi „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”, to co właściwie znaczy „nawracajcie się”? W starożytności byli pokutnicy, którzy przystępowali po wypełnieniu pokuty, albo w trakcie pokuty właśnie do takich znaków liturgicznych jak posypywanie popiołem. Ale zwykli wierni też się do nich dołączali, no bo przecież każdy jest grzesznikiem.

Jest to znak przyznania się do swojej grzeszności, słabości, ułomności. W oparciu o Pismo Święte w tym czasie bardzo mocno akcentowano modlitwę, post i jałmużnę. Pan Jezus zresztą o tym mówi przy okazji sytuacji, w której Apostołowie nie mogli wypędzić demona z opętanego młodzieńca. Mówi o tym, że ten rodzaj demona można wypędzić tylko modlitwą i postem. Modlitwa przywraca nam bezpośredni kontakt z Bogiem i dzięki temu umacnia naszą wiarę. Post jest to okiełznanie naszego ciała, okiełznanie naszych popędliwości, pożądliwości, słabości. Natomiast jałmużna umacnia w nas takie pełne miłości podejście do drugiego człowieka.

Zachęcamy do wysłuchania całego nagrania!

sobota, 18 stycznia 2025

Nawrócenie Żydów będzie znakiem paruzji

 

Nawrócenie Żydów będzie znakiem paruzji

W uścisku Miłości. Niezwykła historia żydowskiej mistyczki, która rozpoznała Mesjasza i ofiarowała życie za nawrócenie swego narodu

 

Nazajutrz po obchodzonym w Kościele katolickim "Dniu judaizmu", wspominamy absolutnie wyjątkową postać na kartach dziejów polskiego Kościoła. 18 stycznia 1919 roku, w wieku niespełna 20 lat przyjęła chrzest. 18 stycznia 1986 roku, w kolejną rocznicę swych narodzin do życia we wspólnocie Mistycznego Ciała Chrystusa odeszła do Pana, by zagubić się ze szczęścia w Jego „uścisku Miłości”. Oto niezwykła historia Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, córki narodu żydowskiego, nazywanej naszą, polską Edytą Stein.

Św. Faustyna Kowalska opisuje w swym duchowym „Dzienniczku” pewne zdarzenie, jakie miało miejsce w pierwszych dniach lutego 1937 roku. „Dzień dzisiejszy jest dla mnie tak wyjątkowy, pomimo że doznałam tyle cierpień, ale dusza moja opływa w radość wielką. W sąsiedniej separatce leżała ciężko chora Żydówka; przed trzema dniami byłam ją odwiedzić, odczułam w duszy ból, że już niedługo umrze i łaska chrztu świętego nie obmyje jej duszy. Pomówiłam z siostrą pielęgnującą, że jak będzie się zbliżać ostatnia chwila, żeby jej udzielić chrztu świętego, ale była ta trudność, że zawsze Żydzi byli przy niej. Jednak uczułam w duszy natchnienie, aby się pomodlić przed tym obrazem, który mi Jezus kazał wymalować; mam broszurkę, a na okładce jest odbitka z tego obrazu Miłosierdzia Bożego. I rzekłam do Pana: Jezu, sam mi powiedziałeś, że udzielać będziesz wiele łask przez obraz ten, więc proszę Cię o łaskę chrztu świętego dla tej Żydówki; mniejsza o to, kto ją ochrzci, byle została ochrzczona. Po tych słowach dziwnie zostałam uspokojona i mam zupełną pewność, że pomimo trudności woda chrztu świętego spłynie na jej duszę. I w nocy, kiedy była bardzo słaba, trzy razy do niej wstawałam, aby czuwać na stosowny moment, w którym by jej tej łaski udzielić. Rano czuła się jakby lepiej, po południu zaczęła się zbliżać ostatnia chwila; siostra pielęgnująca mówi, że trudno będzie jej udzielić tej łaski, ponieważ są przy niej. I nadszedł moment, że chora zaczęła tracić przytomność, a więc zaczęli biegać jedni po lekarza, inni znowuż gdzie indziej, aby chorą ratować, i tak [się stało], że pozostała sama chora, i siostra pielęgnująca udzieliła jej chrztu świętego. I nim się wszyscy zbiegli, to jej dusza była piękna, ozdobiona łaską Bożą i zaraz nastąpiło konanie; krótko trwało konanie, zupełnie jakby zasnęła. Nagle ujrzałam jej duszę wstępującą do nieba w cudnej piękności. O, jak piękna jest dusza w łasce poświęcającej; radość zapanowała w mojej duszy, że przed obrazem tym otrzymałam tak wielką łaskę dla tej duszy” - czytamy w zapiskach polskiej apostołki Bożego Miłosierdzia.

W przeciwieństwie do Żydówki, o której wspomina św. Faustyna, Chaje Kalb - jak zwała się przed wstąpieniem do zakonu Kanoniczek Ducha Świętego siostra Emanuela - nim znalazła się na łożu śmierci, miała za sobą już kilkadziesiąt lat życia w niezwykłej bliskości i zjednoczeniu miłości z Chrystusem, którego w swej młodości rozpoznała jako Tego, na Którego czekał jej izraelski naród.

poster

Chaje Kalb urodziła się w Jarosławiu 26 sierpnia 1899 roku w rodzinie żydowskiej, jako pierworodna z sześciorga dzieci Schie (Ozjasza) Kalb i Jutte Friedwald. Cała codzienność w domu Kalbów bardzo mocno zakorzeniona była w tradycji judaistycznej. Rodzice dbali, by mała Chaje wraz z pozostałym rodzeństwem, poznawała historię i religię swego narodu.

Helena, jak się do niej zwracają domownicy, zdobywa w Rzeszowie podstawowe wykształcenie. Tymczasem ojciec opuszcza rodzinny dom i w poszukiwaniu pracy (jak wielu wówczas) wyjeżdża do Ameryki. Chaje już nigdy więcej go nie zobaczy. Gdy dziewczyna ma 16 lat, umiera jej matka, zarażona tyfusem przez osoby, którymi się opiekowała. W wieku 19 lat bardzo poważnie zachoruje również sama Chaje. Krzyż zaznacza więc swą obecność niezwykle mocno i już na dobre staje na drodze jej życia. Ale na tym krzyżu i wraz z tym krzyżem przychodzi do niej sam Mesjasz, Ten przez nią Oczekiwany, Ten Upragniony.

Przebywając przez pół roku na leczeniu w szpitalu, młoda Żydówka zetknęła się z pełniącymi tam swą pielęgniarską posługę siostrami zakonnymi. Doświadczając nieustannie ich dobroci, obserwuje bezinteresowność i ofiarność z jaką potrafią troszczyć się o powierzonych swej opiece pacjentów. To właśnie one przekazują jej Dobrą Nowinę o Chrystusie, świadectwem nie tylko słowa, lecz przede wszystkim ofiarnego życia. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż Chaje dostrzega, że ta pełna miłości bliźniego postawa zakonnic, jest bardzo mocno zakorzeniona i posiada swe źródło w ich życiu modlitwą, w ich głębokiej, żywej relacji z Bogiem.

Bardzo znamienne, że w doświadczeniu łaski nawrócenia innej Żydówki, starszej od Chaje Kalb o 8 lat - Edyty Stein, znanej w zakonie karmelitanek bosych jako św. Teresa Benedykta od Krzyża, niezwykle istotne znaczenie odegrało pewne wydarzenie sprzed 1918 roku, które opisała ona następująco: Gdyśmy tam pozostawały [w katedrze] w nabożnym milczeniu, weszła jakaś kobieta obarczona koszykiem i uklękła w jednej z ławek na krótką modlitwę. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Do synagogi i zborów protestanckich, do których chodziłam, szło się tylko na nabożeństwo. Tu ktoś oderwał się od wiru zajęć, aby wstąpić do pustego kościoła, jakby na jakąś poufną rozmowę. Nigdy tego nie zapomnę".

 Po wyjściu ze szpitala i powrocie do zdrowia Chaje Kalb, pomimo przeszkód czynionych jej ze strony rodziny, decyduje się przyjąć 18 stycznia 1919 roku Sakrament Chrztu Świętego w katedrze w Przemyślu, otrzymując wybrane przez siebie imiona Maria Magdalena. Poznałam prawdę i poszłam za nią. (…) Dusza moja otwierała się ku Bogu, jak kwiat ku słońcu. Gdy wspominam, o Jezu, te chwile pierwszej mojej gorliwości, ogarnia mnie wzruszenie i wdzięczność głęboka. Jak wówczas kochałam Ciebie! Jak nic trudnym, nic przykrym nie było dla mnie, by Ci miłość moją okazywać” - napisze potem w swoim „Dzienniku”.

Młoda kobieta była cała otwarta na działanie łaski Bożej i to właśnie dlatego nowa wiara nie napotykała oporów w tym sercu, tak spragnionym żywego Boga. Chaje Kalb po prostu rozpoznała czas swego nawiedzenia, rozpoznała przechodzącego obok Chrystusa, Który Jest Drogą, Prawdą i Życiem. „Poznałam prawdę i poszłam za nią” - wyzna z ujmującą prostotą. 

Jakże pięknym i znamiennym świadectwem podobieństwa przebiegu tego wspaniałego procesu otwarcia się na prawdę, jest doświadczenie Edyty Stein, która opisuje je w następującej relacji: Sięgnęłam do biblioteki po jakąś książkę, na chybił trafił. Wyciągnęłam pokaźny tom. Nosił tytuł:’ Życie św. Teresy od Jezusa' napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać. Lektura urzekła mnie. Czytałam jednym tchem, aż do końca. Gdy ją zamknęłam, powiedziałam sobie: to jest prawda!".

Niespełna 3 lata po przemyskim chrzcie Chaje Kalb, za naszą zachodnią granicą, w Bergzabern, 1 stycznia 1922 roku w Mistyczne Ciało Chrystusa, jakim jest wspólnota Kościoła, zostaje wszczepiona również inna córka narodu niegdyś wybranego przez Boga, 30-letnia wówczas doktor filozofii Edyta Stein. W 1933 roku wstąpi ona do kolońskiego Karmelu. Również i na tej drodze, oddania się Bogu na wyłączność wyprzedzi ją Żydówka z Jarosławia.

Lektura „Wyznań” św. Augustyna wywiera na Kalb ogromne wrażenie i sprawia, że pragnie ona jeszcze ściślej i głębiej zjednoczyć się ze swym Boskim Oblubieńcem. Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. (…) W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie. Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. (…) Przeszyłeś moje serce, jak strzałą, Twoją nadziemską miłością - pisał w swym dziele święty Biskup z Hippony. Jakże przejmująco podobnie wybrzmi wyznanie Kalb: Boże mój, tyle czasu traciłam szukając Ciebie tam, gdzie Ciebie nie było! Lecz od tej chwili, o Boże, dla Ciebie tylko chcę żyć! Ty jesteś Wszystkim!.

Pewnego wiosennego dnia ma miejsce niezwykłe wydarzenie w życiu 28-letniej kobiety, która będąc w stanie narzeczeństwa zmierza drogą ku małżeństwu. Idąc ulicą Szpitalną w pobliżu rynku w Krakowie Magdalena, niczym przed wiekami Szaweł zmierzający do Damaszku doznaje olśniewającego spotkania z Bożą łaską, które na zawsze zmieni dalsze jej życie. Oto, jak późniejsza siostra Emanuela relacjonowała później tamte niezwykłe chwile: Nagle - jasność niezmierna, zaciemniająca zupełnie słońce południowe, jasność wewnątrz i zewnątrz i jeden przepotężny głos, nabrzmiały radością Nieba: „Do klasztoru!”. Staję w miejscu, rozglądam się. Wszak zdaje mi się, że dom ten, koło którego stoję, wygląda na klasztor. Podchodzę do bramy, dzwonię, proszę o przyjęcie i - zostaję. Poprosiłam tylko, abym mogła napisać jeden list. Piszę: „Zapomnij o mnie, nie zastaniesz mnie już wśród świata. Do wyższych rzeczy jestem stworzona”

Kobieta wstępuje do Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego de Saxia w Krakowie. W sierpniu 1928 roku rozpoczyna nowicjat, otrzymując habit zakonny i przyjmując imię Emanuela. 29 października 1933 roku składa śluby wieczyste. Bóg jest teraz dla niej Wszystkim. Jedno z Jezusem. Żyję tym cała, objęta, wchłonięta cała, nic już moje nie jest. Myśli moje, uczucia, życie, to tylko Jezus. Stale we mnie, stale ze mną…(…) Jezus jest wychowawcą najlepszym i najdoskonalszym. Gdyby dusze umiały Go słuchać, doprowadziłby je do zupełnego z Sobą podobieństwa. (…) Nic innego już nie wiem, tylko że Bóg jest Miłość, że porwała i pochłonęła mnie całkowicie ta Miłość. (…) Boże mój, szukać Ciebie dla Ciebie samego, to największe szczęście. Szukając Ciebie i tylko Ciebie – znajdę wszystko: moją miłość, moje życie, moje szczęście”.

Dzięki zdobytym wcześniej kwalifikacjom s. Emanuela Kalb podejmuje pracę nauczycielki i wychowawczyni w różnych placówkach zgromadzenia. Powierzano jej również funkcje mistrzyni nowicjatu, przełożonej wspólnot, sekretarki generalnej, wikarii domu. Na drodze życia wewnętrznego, poza św. Augustynem, jej przewodnikami są wielcy mistycy karmelitańscy: św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Lisieux, bł. Elżbieta od Trójcy Świętej. Ale Najwyższy, Boski Przewodnik, Ten Który jako Jedyny Jest Drogą, i Prawdą, i Życiem pragnie osobiście prowadzić swą odnalezioną, umiłowaną córkę po duchowych ścieżkach ku zjednoczeniu z Nim.

Siostra Emanuela doświadcza niezwykłej bliskości Boga, zostaje też obdarowana wieloma łaskami mistycznymi. Cóż mogę powiedzieć o tym blasku, którego dozwalasz mi niekiedy zakosztować. Wszak to tajemnica, którą można przeżywać, ale oddać w słowach niepodobna. (...) Ujrzałam jakąś Istotę, której określić nie mogę. Niby jakieś światło, jakieś Piękno, coś tak rozkosznego, tak niewypowiedzianego! To była MIŁOŚĆ – ISTOTA. To był jednak Jezus, choć poznałam tylko Istotę Miłości - wyzna Służebnica Boża. Patrz, miłuję cię nie jakąś ogólną, bezosobową miłością. Miłuję cię tkliwą, czułą miłością – powie jej Chrystus. Jak Bóg nas miłuje… to nie do przeżycia – zachwyca się żydowska zakonnica.

Odkupiciel towarzyszy jej wiernie, również ze swym najcenniejszym skarbem duchowym, jakim jest dar uczestnictwa w Jego krzyżu. Kalb zostaje dotknięta utratą słuchu i przez niemal 40 lat, aż do końca swej ziemskiej pielgrzymki, żyje w głuchocie. Musi zrezygnować z pracy w szkole. Przyjmuje to bardzo pokornie i z ufnością. Znosić krzyż kalectwa i inne fizyczne dolegliwości, bez mówienia o nich. W cichości łączyć się z Ofiarą Zbawiciela” - zanotuje siostra Emanuela.

Zewnętrzne uciszenie sprzyja też pogłębieniu niezwykłej, żywej relacji z Oblubieńcem. Boga znaleźć można tylko w milczeniu, w uciszeniu myśli i w uciszeniu woli, wolnej od nieumartwionych pragnień, które wnoszą niepokój, hałas i podniecenie. (…) Bez milczenia nie ma mowy o zjednoczeniu z Bogiem”. Tym bardziej, że przecież „nikt nie został święty bez wielkich cierpień. A cóż to wszystko znaczy wobec wieczności. Jedna kropla wobec oceanu(…) Trzeba się stać Jezusem Ukrzyżowanym, Ojciec Niebieski uzna nas tylko wtedy za swoje dzieci, gdy ujrzy, gdy rozpozna w nas Jezusa Ukrzyżowanego, Swego Syna. (…) Jezu… przede wszystkim daj mi ukochać Krzyż. Bo złudzeniem jest kochać Ciebie bez Twojego Krzyża. (...) Większą łaską jest cierpieć z Jezusem w milczeniu zupełnym, niż otrzymywać najwznioślejsze dary mistyczne – czytamy w zapiskach kanoniczki Ducha Świętego.

Jeśli Mnie miłujesz, pomóż Mi zbawiać dusze - prosi ją Zbawiciel i dodaje: Potrzeba Mi dusz, które by wynagradzały wszystkie zniewagi, potrzeba Mi dusz, które by uwierzyły w Moją Miłość. Siostra Emanuela Kalb doskonale rozumie swoje posłannictwo. Powołanie do Zakonu nie jest tylko dla własnego uświęcenia, lecz by wynagradzać Bogu za grzechy świata i ratować dusze od zguby wiecznej - zapisze. Przyjmuje Boże zaproszenie do współpracy z Nim na drzewie Krzyża, w dziele rodzenia dusz dla wieczności.

W swym „Dzienniku” opisze następujące zdarzenie. Odprawiając raz Drogę Krzyżową, ujrzałam nagle Pana Jezusa. W jednej ręce trzymał życie pełne pociech i szacunku ludzkiego, czci, jaką z sobą niesie gorliwość w służbie Bożej, oraz wszelkie błogosławieństwa jakich można doznać w życiu zakonnym. W drugiej ręce trzymał bezmiar męki, cierpień, bólów wszelkich, całe morze goryczy. Pan rzekł do mnie: „Wybieraj!”. Ty sam, Jezu, wybieraj dla mnie - odpowie zakonnica i doda:. Daj, co chcesz, wszystko mi będzie jednakowo miłe z Twojej Ręki. Tylko łaski Twojej nie odmawiaj’. „Otóż przeznaczyłem ci całe to morze goryczy i cierpień, ale nie bój się, prędzej Wszechmocy by Mi zabrakło, niż biednej duszy pomocy Mojej. (...) Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja” – usłyszy siostra Emanuela od Jezusa.

Zasadniczą prawdą jest świadomość – wyzna Kalb - że prowadzi nas Miłość. Ona nad nami czuwa i żywi względem nas nieskończenie łaskawe zamiary. Musimy się im poddać z uległością i całkowitą ufnością.

Cały swój ciężki krzyż, wszystkie cierpienia zarówno duchowe, jak i fizyczne, Siostra Emanuela ofiaruje Bogu w intencji swego, żydowskiego narodu, „by poznał Światło Prawdy, którą Jest Chrystus”. Czyni to już od 1935 roku.

I znów, kilka lat później, w sierpniu 1942 roku, w odległym zakątku Europy, inna żydowska chrześcijanka – karmelitanka Edyta Stein, wybierając się w drogę do Domu Ojca, wiodącą przez męczeńską śmierć z rąk niemieckich oprawców, biorąc za rękę swą rodzoną siostrę, powie do niej: „Chodź, idziemy za nasz naród”.

Bóg przyjmuje również ofiarę Siostry Emanueli Kalb. Wiele razy okazywał mi Pan Przenajświętszą Krew Swoją płynącą daremnie dla tak wielkiej liczby dusz. Z dziwną boleścią duszy zbierałam tę Krew Przenajdroższą. Wreszcie pewnego ranka stanął przede mną Pan Jezus. W ręku trzymał Przenajświętsze Serce Swoje, a poprzez palce spływała z tego Najświętszego Serca Przenajświętsza Krew obficie. Pan rzekł do mnie: „Patrz – oto ostatni krzyk miłości. Oddaję ci Moją Krew. Wylewaj Ją nieustannie na twój naród, na Mój naród, szafuj hojnie, nie żałuj, ofiaruj ją nieustannie Ojcu Mojemu za nawrócenie Izraela. Czynię cię szafarką Mojej Krwi. Nie zabraknie ci teraz cierpień. Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja”.

W innym miejscu Chrystus mówi do żydowskiej zakonnicy. „Twoją misją jest: wielką wiarą i gorejącą miłością wynagrodzić Mi za nardów twój, który wzgardził Mną, nie chcąc uznać we Mnie swego Mesjasza”. Siostra Emanuela zapisuje w swym „Dzienniku” specjalną modlitwę zatytułowaną koronką za nawrócenie Izraela, z natchnienia Bożego do codziennego odmawiania, składającą się z powtarzanego na małych paciorkach wezwania: Przepuść, Panie, przepuść ludowi Twojemu.

Siostra Emanuela Kalb, niczym żertwa ofiarna na ołtarzu, cała poświęca się i wyniszcza w tej upragnionej intencji: Jezu, ponad wszystkie rozkosze, jakich mogłabym zażywać, wybieram: być całopalną ofiarą w złączeniu z Tobą. Przeżyłam – nie zmysłami lecz umysłem - złączenie z Ukrzyżowanym. Rodzić dusze w cierpieniu! Na ziemi zresztą  nie pragnę innej miłości. On jest ‘Oblubieńcem Krwi’. Dusze poślubione miłości Boga – Chrystus ich Oblubieńcem. Łączą się z Nim, rodzą dusze do wieczności. Jeżeli celu tego nie osiągną przez ścisłe zjednoczenie z Bogiem, są bezpłodne; ich życie mija się z celem. Dawanie życia połączone jest z cierpieniem(…) Cierpienie wtedy ma wielką wartość, gdy ofiarowane jest tylko Panu Jezusowi, w złączeniu z Jego Męką, jako zupełnie czysty dar (...) Bez wielkiej ofiarności, bez wielkiego cierpienia nie ma wielkiej miłości. (...) Wycierpiałam wszystko, zdaje mi się, co człowiek może na ziemi wycierpieć.  Niech będzie za to Bóg uwielbiony! (...) Tak, warto cierpieć, warto ofiarować życie dla sprawy większej niż życie samo, zasługującej przeto, by wszystkie siły dla niej wyczerpać.

Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, lecz już po dostąpieniu łaski sakramentu Chrztu Świętego Kalb intensywnie wspierała swego brata i siostrę w ich drodze ku katolicyzmowi. W czasie II wojny światowej Służebnica Boża przygotowała też do chrztu 11 Żydów, którzy o to poprosili. Zdecydowanej większości z nich udało się przeżyć niemiecką okupację.

Czy zgodzisz się przyjąć pokusy niewiary, aby inni uwierzyli?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Tak, Jezu, aby inni uwierzyli, aby Ciebie na wieki kochali, chcę wycierpieć te okrutne pokusy niewiary, które są mi już znane. Lecz Ty znasz moją słabość, wspieraj mnie, bym sama nigdy nie zwątpiła – odpowiada żydowska zakonnica.

Pod koniec życia siostra Emanuela złożyła się Panu w ofierze, również w innej swej wielkiej intencji, za kapłanów, by wynagradzać za ich niewierności oraz wypraszać łaskę świętości dla nich. Zachęcał ją do tego Sam Odkupiciel. Oto jak relacjonuje to mistyczka: Naraz Pan Jezus stanął przed oczyma mej duszy. Patrzę, z oczu płyną Mu łzy. Jezu! – wołam w męce ducha. – „To kapłani zdradzają swoje kapłaństwo. To krwawe łzy Moje z Ogrójca. Za wybranie, za miłość – odrzucenie, niewiara. Pomóżcie, bo zginą! Nie przestałem ich miłować. Ratujcie ich, ofiarujcie za nich całe Moje życie, całą Moją mękę! Jestem stale we wszystkich Mszach Świętych jako Żertwa przed Ojcem. Bierzcie z tych skarbów! Łączcie się ze Mną! Ofiarujcie się, wynagradzajcie za zniewagi, módlcie się za kapłanów! (…) Chcę, byś Mi pomogła dźwigać cierpienia, bo bardzo cierpię za grzechy. Dziecko Moje, tobie powierzyłem ciężar grzechów niewiernych kapłanów. Módl się i cierp wraz ze Mną. Nie lękaj się. Nic ponad siły. Niech cię wspiera myśl, że cierpisz razem ze Mną. Jedno tylko zachowaj sumiennie: „Milczeć i cierpieć!”. Panie mój - odpowie siostra. Emanuela - jeżeli trzymasz mnie przy Sobie, zupełnie w Sobie, to przecież będę mogła u Ciebie wszystko uprosić, zwłaszcza, gdy proszę Cię tak stale, tak usilnie za kapłanów, którzy od Ciebie odeszli, by wrócili, przeprosili Ciebie.

Chce Pan, by dusze wierne zechciały przez żarliwą modlitwę i wynagrodzenie błagać o nawrócenie kapłanów – zapisze Służebnica Boża, by w innym miejscu dodać: Wszystko jest owocem modlitwy.

Siostra Emanuela Kalb zawsze z otwartym sercem przyjmowała każde zaproszenie Swego Oblubieńca  do podjęcia wysiłku współpracy z Nim w dziele rodzenia dusz dla Królestwa Bożego, poprzez modlitwę, ofiarę, wynagradzanie, niesienie im duchowej pomocy. „Czy chcesz przyjąć na siebie pokusy dusz słabych, które by w nich uległy, gdyby nie twoja pomoc?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Jezu, chcę wszystko wycierpieć, byłeś Ty był kochany – odpowiada natychmiast zakonnica.

Uczułam, że jestem bardzo głodna. Nic nie znaczyło, że normalnie przyjmowałam posiłek w refektarzu. Głód był tak dotkliwy, że formalnie skręcał mi wnętrzności. Ach kraść, kraść w szkole, w kancelarii, gdziekolwiek i kupić coś do jedzenia, zakupić chleba, bułek, całą piekarnię wykupić, byle ten głód nasycić! Parę tygodni męczył mnie ten głód nieopisany, wraz z ciężką pokusą kradzieży. Pewnego dnia ujrzałam w duchu jakiegoś młodego człowieka, porządnie ubranego, lecz bardzo mizernie wyglądającego. – „Widzisz tego człowieka? Oto bezrobotny, którego zatrzymałaś nad brzegiem występku”. Wnet popadłam znowu w ciężkie pokusy przeciw powołaniu zakonnemu. Dręczyły mnie z taką siłą, że już powiedziałam spowiednikowi, ze opuszczę zakon. Dręczyły mnie z taką siłą (…) i nie ustawały. Przetrwałam w tym utrapieniu mniej więcej trzy tygodnie. Naraz ujrzałam jakąś pracownię krawiecką. Dziewczęta pracowały przy stołach, a wśród nich młoda i bardzo miła zakonnica. – „Widzisz tę siostrę? Gdyby nie twoje cierpienia, opuściłaby swój zakon i zgubiłaby się w świecie”. Ach siostro, wyrzekłam mimo woli, gdybyś wiedziała, ile za ciebie cierpiałam! – relacjonuje mistyczka.

Służebnica Boża Emanuela odznaczała się wielkim umiłowaniem Eucharystii. Jak Bóg cię ukochał, niech ci powie Eucharystia – pisała. Boże mój, cóż znaczą wszystkie najwznioślejsze łaski modlitwy, najwspanialsze zachwyty, wobec jednej Komunii Eucharystycznej! Tu jest takie zjednoczenie, takie wchłonięcie naszej istoty przez Boga, że stajemy się Nim, jedno, nierozdzielne. (...) Zrozumiałam, że nasze małe wysiłki, gdy podczas Mszy św. kładziemy je na ołtarzu, gdzie Chrystus, Ofiara jest obecny, nabierają nieskończonej wartości’. "Czy nie wiesz – pouczał ją Pan - że ofiarując Mi Syna Mego, Jego życie, Jego Mękę i śmierć, ofiarujesz Mi więcej, niż którykolwiek z największych świętych Starego Testamentu mógł Mi ofiarować? Gdy ofiarujesz Mi tę Przenajświętszą Ofiarę, nie mogę wówczas powiedzieć: „Zostaw Mnie w spokoju” (Wj 32,10).Kto w imię Jego prosi, nigdy nie prosi nadaremno – czytamy w zapiskach siostry kanoniczki Ducha Świętego.

Od 1957 roku aż do końca swych ziemskich dni Siostra Emanuela przebywała w krakowskim klasztorze, włączając się, na ile mogła, w życie i pracę wspólnoty. W Zgromadzeniu Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego przeżyła 59 lat.

Zmarła w opinii świętości 18 stycznia 1986 roku w Krakowie, w 67-rocznicę przyjęcia sakramentu Chrztu i włączenia we wspólnotę Kościoła.

W latach 2001-2003 przeprowadzono jej proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. Dnia 13 maja 2005 roku w Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych rozpoczął się etap rzymski procesu. 14 grudnia 2015 roku Franciszek zezwolił na ogłoszenie dekretu o heroiczności jej życia i cnót. Odtąd przysługuje jej w Kościele tytuł Czcigodnej Służebnicy Bożej.

Ty musisz zostać świętą! – powiedział jej kiedyś Pan i dodał: Chcę przypomnieć światu, że Kościół jest powszechny”. Całe życie Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, tej wciąż tak mało jeszcze znanej, wspaniałej córki Kościoła, a zarazem niezwykłej córki narodu żydowskiego, dla którego tak bardzo pragnęła, „by poznał on Światło Prawdy, którą jest Chrystus”, jest dla nas wszystkich wielkim wyzwaniem, ale zarazem i zaproszeniem, aby odświeżyć w sobie ducha wdzięczności za darmo nam daną łaskę wiary oraz Sakrament Chrztu Świętego, wszczepiający nas w Mistyczne Ciało Chrystusa, a także, by odkurzyć nieco już zapomniany, w jego nieocenzurowanej wersji, Akt Poświęcenia Rodzaju Ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusowemu (encyklika Annum Sacrum napisana w roku narodzin Chaje Kalb - 1899), autorstwa wielkiego papieża Leona XIII, i modlić się do Pana za wstawiennictwem Sł. B. Emanueli Kalb i św. Teresy Benedykty od Krzyża: "Wejrzyj okiem miłosierdzia swego na synów tego narodu, który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym. Niechaj spłynie i na nich, jako zdrój odkupienia i życia, ta Krew, której oni niegdyś wzywali na siebie. Zachowaj Kościół swój, o Panie; użycz mu bezpiecznej wolności. Użycz wszystkim narodom spokoju i ładu. Spraw aby ze wszystkiej ziemi od końca do końca jeden brzmiał głos: Chwała bądź Bożemu Sercu, przez które stało się nam zbawienie. Jemu cześć i chwała na wieki. Amen".

 ***

Czy wiesz, co cię czeka?”. Ujrzałam nagle jakąś dziwną jasność, jakieś piękno niewypowiedziane, jakąś rozkosz niepojętą, ale to było jakoby tło. Wśród tej niepojętej szczęśliwości był Bóg. I On objął, ogarnął duszę w niewypowiedzianym uścisku Miłości. To trwanie w uścisku Miłości Boga jest właściwą istotą Nieba. Tu język ludzki nic nie wypowie. Tylko słowa świętego Pawła Apostoła można zastosować: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują...". (Sł. B. Emanuela Kalb "Dziennik")

Siostro Emanuelo, módl się za nami i za swoim narodem!

ren/„Poznałam Prawdę i poszłam za Nią” Kraków 2008, ks. J. Machniak „Służebnica Boża Emanuela Kalb” Kraków 2012, o.M. Zawada OCD „Antologia mistyki polskiej tom 2” Kraków 2008.

środa, 15 stycznia 2025

Kościół katolicki i jego świadczenie o Bogu – pokazujące człowiekowi drogę moralną przez świat charakteryzowany zaniedbaniem – jako ostatnie schronienie. I mamy przywództwo Kościoła, które zaciemnia tę ścieżkę swoimi działaniami” – pisze szwajcarski ksiądz Martin Grichting.

 Kościół katolicki i jego świadczenie o Bogu – pokazujące człowiekowi drogę moralną przez świat charakteryzowany zaniedbaniem – jako ostatnie schronienie. I mamy przywództwo Kościoła, które zaciemnia tę ścieżkę swoimi działaniami” – pisze szwajcarski ksiądz Martin Grichting.

Duchowny przywołuje charakterystyczne doświadczenie J.D. Vance’a i jego drogę do Kościoła katolickiego, które pokazują, że to nie „synodalizm ani retoryka szpitala polowego czy peryferii go przekonały”. W swojej autobiografii Hillbilly Elegy (Elegia prostaka) z 2016 r. obecny wiceprezydent USA opisuje „przerażający obraz północnoamerykańskiego społeczeństwa” – pisze ks. Grichting. I nie chodzi tu tylko o upadek gospodarczy, ale także o upadek społeczny, którego przejawami jest rozkład „podstawowej komórki społecznej”, czyli rodziny: rozwody i liczne związki partnerskie, gdzie dziecko żyje mając zmieniających się ojców i przyrodnie rodzeństwo, którego nawet nie zna. „Vance dorastał w tym chaosie”.

Jak pisze sam Vance: „W zależności od tego, jak liczyłem, prawdopodobnie miałem około tuzin przyrodniego rodzeństwa. (...) Ostatecznie nauczyłem się z tego tylko jednego: nie możesz polegać na nikim”. Choć dziadkowie wiceprezydenta usiłowali go „ocalić”, wychowując go w protestantyzmie, to nie było to rozwiązanie problemu. Ów protestantyzm „był pozbawiony treści i instytucji”, charakteryzował się „ciasnym moralizmem i fantazjami o końca świata”. A to „nie wiodło do wiary w chrześcijańskiego Boga jednakże, ale do ateizmu” – pisze ks. Grichting.

Vance mimo to nawrócił się w 2020 na katolicyzm. Jak wyjaśnia szwajcarski duchowny do Kościoła katolickiego doprowadził go fakt, że jest to „jedyne schronienie w morzu zaniedbania rodziny, dezorientacji, wokeizmu, narkotyków i kapitalistycznej chciwości”. Sam Vance zatytułował rozdział poświęcony swojemu nawróceniu: „Jak dołączyłem do ruchu oporu”. Pomogło mu studiowanie św. Augustyna, aym motywem nawrócenia” obecnego wiceprezydenta, ks. Grichting stwierdza, że „chaos moralny, w którym dorastał Vance, odegrał ważną rolę. Nauczanie Kościoła katolickiego o małżeństwie i rodzinie niemaen dramat, który (...) dominuje (...) w dużej części świata Zachodu, należy stwierdzić, że obecne przywództwo Kościoła katolickiego żyje we wszechświecie równoległym”.

Jak bowiem ks. Grichting dodaje dalej: „To nierozerwalność małżeństwa chrześcijańskiego jest istotna dla fundamentów społeczeństwa, które nie jest dekadenckie. To właśnie ta nierozerwalność jest tym, co obecny papież podważył zniekształcając procedury stwierdzenia nieważności małżeństwa do takiego stopnia, że mogą one być i są wykorzystywane w służbie katolickiego rozwodu”.

Autor, który jest profesorem prawa kanonicznego, zaznacza, że „teoretycznie” adhortacja Amoris laetitia „utrzymała w mocy nierozerwalność chrześcijańskiego małżeństwa”, jednak problem jest w tzw. „duszpasterskim rozeznaniu”. Wiedzie ono bowiem w konsekwencji do tego, że „każdy, niezależnie od swojego statusu rodzinnego, idzie teraz przyjąć Komunię z czystym sumieniem”. A zatem „dla przywództwa Kościoła nie ma już nierozerwalnego małżeństwa chrześcijańskiego”.

Ks. Grichting wskazuje też na problem z błogosławieniem par jednopłciowych, które jego zdaniem „zalegalizowało pary homoseksualne w Stolicy Apostolskiej”. A tymczasem dla opinii publicznej w postchrześcijańskim świecie „liczy się praktyka, a nie gołosłowne poparcie” dla chrześcijańskiej wizji małżeństwa jako  związku kobiety i mężczyzny. „Flirt obecnego papieża z homoseksualistami, osobami trans i innymi aktywistami woke dalej podkreśla, jak należy rozumieć rzeczywistość” – pisze duchowny.

Zdaniem szwajcarskiego księdza hierarcha obecnego Kościoła nie pomaga wiernym „przetrwać jako chrześcijanie w metafizycznym chaosie nihilistycznie rozumianej wolności”. Zajmuje się zamiast tego „oderwanymi dyskusjami o zagadnieniach strukturalnych. To wszystko wyjawia zatrważający stopień ślepoty”. Biskupi milczą, bo boją się utraty pozycji w Kościele. „Gdyby nie rosnąca liczba wołań z mroków metafizycznego porzucenia, które są świadectwem ukrytego działania Ducha Świętego, byłoby to rozpaczliwe” – konkluduje ks. Grichting w tekście zamieszczonym przez „Life Site News”.

jjf/LifeSiteNews.com
za fronda.pl

poniedziałek, 13 stycznia 2025

Obiecaj mi w takim razie, że będziesz głosiła, że Ja jestem prawdziwy, że niebo istnieje naprawdę, że istnieje czyściec i że piekło też istnieje, choć wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy.

 

Zapłakana zwróciłam się więc do Jezusa z pytaniem: „Czy mogę wrócić na ziemię?”. Pan Jezus odrzekł mi na to: „Dobrze. Wiedz jednak, że po powrocie na ziemię będziesz bardzo cierpieć. Będziesz miała bardzo dużo operacji. Zobaczysz, jacy są ludzie wokół ciebie. Zobaczysz, na kogo będziesz mogła liczyć. Czy jesteś na to gotowa?”. Odpowiedziałam: „Tak – jestem na to gotowa”. Jezus rzekł wtedy: „Dobrze. Obiecaj mi w takim razie, że będziesz głosiła, że Ja jestem prawdziwy, że niebo istnieje naprawdę, że istnieje czyściec i że piekło też istnieje, choć wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Módl się do Mnie nadal swoimi słowami – tak jak to do tej pory czyniłaś”.

Przeżyłam śmierć kliniczną

7 listopada 2015 r. zderzyłam się czołowo z jadącym z naprzeciwka samochodem. Uderzając w auto, zawołałam głośno do Pana Boga: „Panie Boże – jeśli mnie słyszysz – nie pozwól mi umrzeć, daj mi jeszcze żyć!”.
Przed wypadkiem byłam osobą wierzącą, ale powoli zaczęłam oddalać się od Boga. W pewnym okresie przestałam chodzić do kościoła i się modlić. Wpadłam w złe towarzystwo; zaczęłam zażywać narkotyki, pić alkohol i brać udział w imprezach. Zdarzał się też seks.
Od jakiegoś czasu poważnie chorowałam. Przestało mi na sobie zależeć. Robiłam wszystko, żeby siebie zniszczyć… Zagłuszałam w ten sposób mój wewnętrzny ból.

W tym też czasie zaczęłam się interesować czarną magią, wywoływałam duchy i chodziłam do wróżek. To wszystko otworzyło drzwi złemu duchowi… Tkwiłam w grzechach i miałam myśli samobójcze.
Dwa tygodnie przed wypadkiem chciałam się zabić. Miałam też przeczucie, że dojdzie do tego fatalnego zdarzenia…
7 listopada 2015 r. jechałam na koncert, który – o czym nie wiedziałam – miał być prowadzony przez satanistyczną sektę. W drodze zderzyłam się czołowo z jadącym z naprzeciwka samochodem.
Uderzając w auto, zawołałam głośno do Pana Boga: „Panie Boże – jeśli mnie słyszysz – nie pozwól mi umrzeć, daj mi jeszcze żyć!”.
Bóg mnie wysłuchał. Wiem, że był też przy mnie wtedy mój Anioł Stróż, który powiedział do mnie: „Nie martw się – wszystko będzie dobrze”.

Śmierć kliniczna
Nastąpiła reanimacja. W ciężkim stanie przewieziono mnie do szpitala. Leżałam tam w śpiączce na oddziale intensywnej terapii. Miałam uraz wielonarządowy, ostrą niewydolność oddechową oraz wiele skomplikowanych złamań. Wszystkie moje funkcje życiowe były wyłączone. Nie byłam w stanie ani samodzielnie oddychać, ani samodzielnie pompować krwi. Funkcje te podtrzymywała specjalna aparatura.
Widziałam jednak wszystko, co się wokół mnie działo. Nie mogłam się poruszyć, ale doświadczyłam czegoś, co jest typowe dla osób, które przeżyły śmierć kliniczną: wyszłam z mojego ciała i z góry obserwowałam, jak lekarze mnie operowali.

Powiedziałam do Pana Boga: „Boże, jak to możliwe, że widzę siebie i lekarzy?”.
Nagle znalazłam się w miejscu, w którym było szaro i zimno. Odczuwałam ból i cierpienie, które cały czas mi towarzyszyły. Byłam samotna, czułam jednak obecność złych duchów. Przychodziły one w wielkiej liczbie, biły mnie i dręczyły. Szarpały mnie i chciały mnie ze sobą zabrać. Ja im jednak mówiłam, iż nie oddam im siebie i że należę do Boga.
One zaś mi na to odpowiadały: „Jesteś grzeszna, Pan Bóg cię nie chce!”.
Demony wiedziały, że jestem bezbronna. Doświadczałam wtedy od nich bardzo wielkiego cierpienia. Cały czas jednak im powtarzałam, że moja dusza należy do Pana Boga i że nigdy – choćby mnie tak dalej biły i szarpały – im jej nie oddam.
Kiedy demony mnie atakowały, zaczęłam odmawiać modlitwę Pod Twoją obronę. Wówczas przyszła do mnie Matka Boża. Maryja miała na sobie biało-niebieskie szaty. Twarz Jej była przepiękna.

W Jej Osobie było tyle miłości jak u nikogo innego. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego ogromu miłości, spokoju oraz wewnętrznej radości. Matka Boża jednym gestem ręki odpędziła wszystkie demony, które, przeraźliwe bluźniąc, momentalnie uciekły. W tym momencie doznałam wielkiego pokoju.
Będąc w stanie śmierci klinicznej, nie miałam poczucia czasu. Po atakach demonów i obronie przez Matkę Bożą znalazłam się w całkowitej ciemności. Nagle jednak w tym zupełnym mroku pojawiło się tajemnicze światło. Nie było ono rażące i nie oślepiało, ale niosło ze sobą miłość. Był to tak wielki ogrom miłości, że nic z tego, czego wcześniej doświadczyłam, nie mogło się z nim równać.
W tym tunelu światła ujrzałam postać, która się do mnie zbliżała. Nie szła, ale jakby płynęła. Spojrzałam i z niedowierzaniem zobaczyłam Osobę odzianą w szaty i noszącą sandały. Pomyślałam: „To przecież Pan Jezus!”.
W pierwszej chwili nie dowierzałam. On jednak uśmiechnął się do mnie. Pamiętam Jego wielką dobroć i radość – tak wielką, że mnie wręcz przygniatała.
Jezus podszedł do mnie i powiedział: „Zaufaj Mi!”. Ja Mu na to odparłam: „Panie Jezu, nie jestem godna, żeby na Ciebie spojrzeć”. On zaś mi odpowiedział: „Spójrz na mnie! Irmina – jesteś dobrym człowiekiem. Każdy się jakoś pogubił, ale Ja wiem, że ty jesteś dobra. Zawsze odmawiałaś modlitwy swoimi słowami. Ja cię słyszałem”. Wówczas się rozpłakałam, a On rzekł do mnie: „Podaj Mi dłoń! Zaufaj Mi – wszystko będzie dobrze!”. Podałam więc Jezusowi dłoń i w tym samym momencie zabrał mnie ze sobą.
Razem płynęliśmy przez jakiś rodzaj ciemnego tunelu. Nagle ujrzałam przerażającą rzeczywistość piekła. Wyglądało ono jak okrągły krater wulkanu, z którego wydobywała się lawa, żar oraz straszne krzyki, jęki i nienawiść. Demony usiłowały mnie tam jeszcze ściągnąć. Same jednak wpadły do piekła, ja zaś z Jezusem bezpiecznie przeszłam na drugą stronę.

Ujrzałam wówczas zachwycającą swoim pięknem krainę. Czegoś takiego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam! Nie mam słów, aby wyrazić to, jak tam jest pięknie i cudownie! W niebie jest pełnia szczęścia, wolności i miłości. Mówiłam sobie: „Zostanę tutaj. Tu jest tak cudownie!”.
Pan Jezus uświadomił mi, że istnieje niebo oraz czyściec, gdzie ludzie cierpią z powodu konsekwencji swoich grzechów i dojrzewają do nieba, oraz że istnieje przerażająca rzeczywistość wiecznego piekła.
Kiedy leżałam w śpiączce, lekarze wezwali moją rodzinę i przekazali jej informację, iż jestem w stanie krytycznym i że mają się ze mną pożegnać, ponieważ umieram i nie dożyję do rana…

Powrót na ziemię

Choć leżałam w szpitalu we Wrocławiu, to na wieść o moim stanie przyjechał do mnie z Poznania mój były chłopak, którego zostawiłam, zanim zeszłam na złą drogę.
Modlił się on za mnie, czuwając przy mnie całymi dniami. Jego rodzice zmarli na raka. Chłopak ten, płacząc, prosił mnie, żebym też nie umarła. Postanowił pójść do kościoła, żeby się pomodlić, ale świątynia, z racji nocnej pory, była już zamknięta. Stanął zatem przy figurce Maryi i zaczął wołać do Pana Boga i do Matki Bożej, aby mi przekazali, że mam do niego wrócić, gdyż on mnie potrzebuje… Zaczął też prosić swoich nieżyjących już rodziców, by także mi powiedzieli, że mam do niego wrócić.
Będąc w stanie śmierci klinicznej, widziałam to jego wołanie. Bardzo dobrze pamiętałam mamę tego chłopaka. Byłam przy niej, gdy umierała. Na jej prośbę poprzysięgłam, że po jej śmierci będę się opiekowała jej synem i że nigdy go nie opuszczę. Obietnicy tej jednak nie dotrzymałam…
I nagle, pozostając w stanie śmierci klinicznej, spostrzegłam z dala rodziców mojego byłego chłopaka! Podeszli do mnie i mnie przytulili. Mama tego chłopaka powiedziała do mnie: „Irmino, pamiętasz, co mi obiecałaś? Nie chcesz teraz wrócić na ziemię?”. Ja zaś odrzekłam, że nie. Oni jednak nalegali: „Prosimy cię – wróć!”.

W końcu, cała zapłakana, zgodziłam się na mój powrót na ziemię. Żegnając się ze mną, rodzice mojej byłej sympatii powiedzieli: „Pamiętaj – jak będziesz rozmawiać z naszym synem, to przekaż mu, że choć już razem z nim nie żyjemy, to zawsze przy nim jesteśmy i bardzo go kochamy”.
Zapłakana zwróciłam się więc do Jezusa z pytaniem: „Czy mogę wrócić na ziemię?”. Pan Jezus odrzekł mi na to: „Dobrze. Wiedz jednak, że po powrocie na ziemię będziesz bardzo cierpieć. Będziesz miała bardzo dużo operacji. Zobaczysz, jacy są ludzie wokół ciebie. Zobaczysz, na kogo będziesz mogła liczyć. Czy jesteś na to gotowa?”. Odpowiedziałam: „Tak – jestem na to gotowa”. Jezus rzekł wtedy: „Dobrze. Obiecaj mi w takim razie, że będziesz głosiła, że Ja jestem prawdziwy, że niebo istnieje naprawdę, że istnieje czyściec i że piekło też istnieje, choć wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Módl się do Mnie nadal swoimi słowami – tak jak to do tej pory czyniłaś”. Obiecałam Mu, że tak zrobię.

Wtedy Pan Jezus zadał mi jeszcze trzy razy pytanie: „Czy na pewno chcesz wrócić?”. Jak tylko po raz trzeci odpowiedziałam na nie twierdząco, momentalnie poczułam się chora.
W tej samej chwili, w której moja rodzina zaczęła się ze mną żegnać, ja, leżąc na intensywnej terapii, zaczęłam poruszać palcami. Aparatura medyczna zaczęła wysyłać sygnały o powrocie moich funkcji życiowych.
Ksiądz, który nazajutrz po moim wybudzeniu się udzielił mi sakramentu namaszczenia chorych, powiedział, że nigdy nie zapomni tej chwili. Kiedy mnie zobaczył, od razu wiedział, że coś się wydarzyło. Moja rozpromieniona twarz i niezwykły uśmiech, gdy opowiadałam o Panu Jezusie, wywarły na tym kapłanie wielkie wrażenie.

Gdy się wybudziłam ze śpiączki, zaczęłam opowiadać mojej rodzinie o spotkaniu z Panem Jezusem oraz o wszystkim, czego doświadczyłam. W czasie śpiączki byłam zaintubowana. Po moim wybudzeniu się lekarze byli ostrożni – nie wiedzieli, czy od razu mój organizm samodzielnie podejmie wszystkie życiowe funkcje, dlatego najpierw odłączono ode mnie aparaturę, a dopiero potem mnie rozintubowano. Okazało się wówczas, że mogę całkowicie sama funkcjonować! Lekarze nie mogli wprost wyjść ze zdziwienia.

To był prawdziwy cud!
Przez pierwsze dwa tygodnie nic nie widziałam. Potem odzyskałam wzrok, ale miałam powiększone oko. Okazało się, że doznałam udaru niedokrwiennego móżdżku. Miałam wykonaną tomografię komputerową głowy, ale bez kontrastu.
Mój były chłopak zobaczył jednak, że coś jest nie tak i że moje oko dziwnie wygląda. Personel medyczny uznał, że nie zachowuję się normalnie i nie dawał wiary moim „przedziwnym” opowieściom o tym, że spotkałam Maryję i Jezusa oraz że widziałam niebo, czyściec i piekło. Myślano, że postradałam zmysły. Przypięto mnie więc pasami do łóżka!

Udar jednak u mnie postępował. Mój były chłopak udał się wówczas do neurologa i powiedział, że coś jest ze mną nie tak. Powtórzono więc tomografię mojej głowy, tym razem z kontrastem. Po wykonaniu tego badania okazało się, że brakowało dosłownie kilku milimetrów, bym miała przerwane kręgi szyjne. W każdym momencie mogłam umrzeć…
Wszyscy zaczęli się więc za mnie modlić. Ja jednak byłam dobrej myśli. Doszłam do przekonania, iż skoro raz już Pan Bóg uratował mnie od śmierci, to cały czas nade mną czuwa i teraz też nie pozwoli mi umrzeć. Podawane mi leki jednak nie pomagały. Miałam bardzo zniszczone komórki.

Tymczasem udar całkowicie się u mnie cofnął! Moje oko znów wyglądało naturalnie, mogłam z powrotem normalnie mówić i poruszać ręką. Wszystko wróciło do normy. Kiedy się ma udar móżdżku, zaburzony jest wtedy zmysł równowagi i nie można stać. U mnie nie ma tego problemu!
Wiedziałam, że Pan Bóg ze wszystkiego mnie uzdrowi. Tak się dzieje do dzisiaj. Przez cztery i pół roku od wypadku przeszłam 32 operacje oraz długą rehabilitację. Wierzyłam jednak, że w końcu stanę na nogi. Wiedziałam, że Pan Bóg tego chce i po dziewięciu miesiącach ciężkiej rehabilitacji tak się właśnie stało. Dość szybko też stałam się samodzielna.

Za każdą, najmniejszą nawet, czynność, którą mogę teraz samodzielnie wykonywać, nauczyłam się Bogu dziękować. Od czasu wypadku nie mogłam jednak normalnie chodzić ani tym bardziej klęczeć. Chcąc jednak wypełnić obietnicę daną Matce Bożej, którą złożyłam przed Nią w niebie, udałam się na Jasną Górę, by przed cudownym wizerunkiem Maryi żarliwie podziękować za Jej wstawiennictwo.
Kiedy o kulach obeszłam ołtarz cudownego obrazu, nagle poczułam, że te podpory nie są mi już potrzebne. W tegoroczne Święta Zmartwychwstania Pańskiego Pan Bóg mnie uzdrowił i mogę już normalnie chodzić oraz klęczeć!

Znak dla niedowiarka!

Niektóre osoby nie dawały wiary mojemu świadectwu. Ja jednak w czasie śmierci klinicznej widziałam z nieba wszystko, co się wokół mnie działo. Pewien lekarz był dla mnie bardzo niemiły. Ja zaś, będąc w śpiączce, widziałam, jak on w sobotę, wraz z pielęgniarkami, urządził sobie w ich pokoju alkoholową libację. Widziałam dokładnie, co popijali.
Kiedy ów lekarz po moim wybudzeniu się podszedł do mnie, zaczął mnie atakować słowami: „Ty kłamiesz! Przestań mówić o Panu Jezusie. Ty jesteś nienormalna!”. Ja zaś prosiłam go wtedy: „Proszę, niech mnie pan odepnie z tych pasów. Ja naprawdę widziałam Pana Jezusa!”.

Lekarz ten jednak kontynuował swoje obraźliwe uwagi pod moim adresem i był dla mnie tak bardzo niemiły, że w końcu wyjawiłam mu prawdę o tym, co widziałam, gdy leżałam na oddziale intensywnej terapii. Powiedziałam mu: „Panie doktorze, ja wiem, co pan robił w sobotę wieczorem. Pamięta pan, jak upijał się pan razem z pielęgniarkami? Za chwilę będzie obchód. Jeśli nie odepnie mnie pan z tych pasów i nadal będzie pan bluźnił na Pana Jezusa, to jak przyjdzie ordynator, wyjawię mu, co pan robił w sobotę…”.

Lekarz wtedy zbladł. Odpowiedział mi szybko: „Proszę cię, nie mów nic nikomu na mój temat. Ja już ci teraz wierzę! Odepnę cię z tych pasów i już nigdy więcej nie powiem nic złego o Panu Jezusie!”. Niebawem przyszedł ordynator i ze zdziwieniem pyta: „Dlaczego odpięliście Irminę z pasów?”. A pan doktor na to: „Już nie trzeba! Z nią jest wszystko w porządku!”. Od tego momentu lekarz ten zupełnie się zmienił. Uwierzył w Pana Jezusa. Przychodził potem do mnie i chętnie ze mną rozmawiał, zadając mi wiele pytań.

Nowe życie i głoszenie słowa Bożego

Odkąd wróciłam do życia na ziemi, staram się spełnić obietnicę daną Panu Bogu. Dużo o Nim opowiadam, mimo iż ludzie na mnie źle patrzą lub się ze mnie wyśmiewają. Nigdy nie tracę wiary; modlę się za tych ludzi. Zawsze będę głosiła, że Pan Jezus jest cały czas z nami, obecny w sakramentach pokuty i Eucharystii, i że pragnie działać w naszym życiu, tak jak w moim życiu cudownie zadziałał.

Po tym przeżyciu całkowicie zerwałam ze złym towarzystwem i zaczęłam głosić słowo Boże – najpierw w szpitalach, gdzie po wypadku spędziłam wiele miesięcy. Spotkałam tam dużo osób, które były niewierzące lub załamane. Pan Bóg mnie do nich posłał, bym ich podnosiła na duchu. Dobrze ich rozumiałam: z wysportowanej dziewczyny sama bowiem stałam się niepełnosprawna.

Pod wpływem głoszonego przeze mnie świadectwa wiele osób się nawróciło. Znam przypadki, że osoby po 30 latach poszły do spowiedzi i Komunii św.!
Modlę się, by wszyscy ludzie pragnęli Pana Jezusa. Jednak żeby mógł On do nas przyjść, najpierw trzeba Go do naszego życia zaprosić. Mamy bowiem wolną wolę. Pan Jezus patrzy na nas i płacze, gdy popadamy w grzechy, ale nic nie może uczynić, póki się do Niego nie zwrócimy. Dopóki Go nie zawołamy, On do nas nie przyjdzie.

Ja Go zawołałam w momencie wypadku i On mnie wysłuchał. Proszę wszystkich ludzi, którzy tracą nadzieję i nie wierzą, żeby uwierzyli, że Pan Jezus jest naprawdę żywy i że On tak bardzo nas pragnie i kocha – wszystkich na równi, niezależnie od statusu społecznego.

Proszę, żebyśmy Go zaprosili do swego życia, abyśmy przez grzechy nie otwierali drzwi Złemu, byśmy powstawali z każdego ciężkiego grzechu, przystępując do sakramentu pokuty, byśmy starali się uczestniczyć w codziennej Eucharystii, znajdowali czas na adorację Najświętszego Sakramentu oraz na modlitwę różańcową – abyśmy na modlitwie rozmawiali z Panem Bogiem jak z najlepszym Przyjacielem, który nas zawsze wysłuchuje.
Gdy patrzę wstecz, widzę wyraźnie, że Pan Bóg wszystko dla mnie zaplanował. Najpierw cierpliwie czekał na moje nawrócenie, potem dopuścił ten wypadek samochodowy. Gdyby nie to tak trudne dla mnie wydarzenie, to nie wiem, jak dalej potoczyłoby się moje życie. Z pewnością podążyłabym za życiem „światowym”. Możliwe, że skończyłabym tragicznie.

Wypadek ten stał się dla mnie błogosławieństwem. Dzięki niemu przeżyłam głębokie nawrócenie. Po „tamtej stronie” spotkałam Jezusa i Maryję, ale i przerażającą rzeczywistość piekła i złych duchów. Wiem, że niebo, czyściec i piekło naprawdę istnieją!
Irmina
Spisał i oprac. Jan Gaspars

Miłujcie się nr. 3-2020