Świece w godzinie mroku. Św. Franciszek i św. Hiacynta Marto
(Oprac. GS/PCh24.pl)
Nie licząc tzw. świętych młodzianków, z chwilą kiedy papież
dokonał ich kanonizacji, dzieci z Fatimy stały się najmłodszymi świętymi
Kościoła. Oboje zasnęły w Panu, nie będąc jeszcze nastolatkami.
„Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które
Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju” – mówił
Jan Paweł II 13 maja 2000 roku, dokonując ich beatyfikacji. Uzdrowioną
osobą, dzięki której rodzeństwo oficjalnie uznane zostało za święte, był
mały chłopiec – tylko trochę mniejszy od nich…
Dziecko wiszące nad przepaścią, próbujące sforsować parapet okna
lub barierkę balkonu – skąd my to znamy? Jeśli macie dzieci, być może
też tego kiedyś doświadczyliście albo śni wam się to w nocnych
koszmarach. Taki właśnie przypadek wydarzył się brazylijskim małżonkom
João Batiście i Lucilii Yurie. Około 20 wieczorem 3 marca 2013 roku ich
mały pięcioletni synek Lucas bawił się z młodszą siostrą Eduardą w domu
swojego dziadka w mieście Juranda, leżącym w północno- -wschodniej
Brazylii.
Co mu strzeliło do głowy, żeby zbyt niebezpiecznie zbliżyć się do
okna? Nie wiadomo. W jego przypadku zabawy przy oknie zakończyły się
jednak najgorzej, jak tylko mogły – wypadł. Niestety, okno znajdowało
się wysoko – sześć i pół metra nad ziemią, a właściwie nad betonem.
Uderzywszy z impetem o twarde podłoże, malec pogruchotał sobie czaszkę, a
część tkanki mózgowej wypłynęła na zewnątrz. Nieprzytomnego chłopca
zabrała karetka. Jego stan był krytyczny, zapadł w śpiączkę. Z placówki w
Jurandzie wysłano dziecko w niemal godzinną drogę do szpitala w Campo
Mourao. Po drodze jego serce dwa razy przestawało bić. Dawano mu
niewielkie szanse na przeżycie – minimalne, prawie żadne.
Lekarze walczyli jednak dzielnie o życie chłopca, zoperowali go w
trybie pilnym i przewieźli na intensywną terapię. Zapowiedzieli jednak
rodzicom, że nawet jeśli Lukas przeżyje, czeka go długa i żmudna
rehabilitacja, być może do końca życia zostanie „roślinką”, a w
najlepszym razie będzie miał poważne zaburzenia. Możemy sobie tylko
wyobrażać, jak taka informacja musiała wstrzasnąć jego rodzicami.
Jeszcze tak niedawno ich synek był kompletnie zdrowy, a teraz… Dramat!
Jako osoby wierzące João i Lucilia upadli na kolana i wznieśli
ręce do Jezusa i Matki Bożej Fatimskiej. Wiedzieli, że tylko cud może
uratować ich synka. Poprosili też o modlitewną pomoc siostry z klasztoru
sióstr karmelitanek bosych w Campo Mourao. Przejęte ich prośbą
zakonnice rozpoczęły modlitewny szturm przed relikwiami fatimskich
pastuszków. Wkrótce o pomoc pastuszków zaczęła modlić się cała rodzina –
nie tylko rodzice, lecz także inni krewni i bliscy dziecka.
Po operacji stan dziecka jednak pogarszał się i rozważano przeniesienie go do jeszcze bardziej specjalistycznej placówki.
9 marca – sześć dni po wypadku, a dwa po rozpoczęciu modlitwy do
Boga za przyczyną pastuszków – wydarzyło się jednak coś niesamowitego.
Chłopiec nagle wybudził się ze śpiączki i… jakby nigdy nic mu się nie
stało, nawiązał kontakt z otoczeniem! Mało tego – normalnie mówił, był
sprawny psychicznie, umysłowo i fizycznie i nie wykazywał żadnych oznak
jakiejkolwiek niepełnosprawności. Lekarze byli zszokowani, rodzice
wniebowzięci. W ciągu kolejnych dni malca badano jeszcze wielokrotnie,
obserwowano, by w końcu 15 marca – kompletnie zdrowego – wypuścić do
domu. Cud był ewidentny. Chłopiec nie tylko przeżył i zachował pełną
sprawność, lecz także utracony fragment jego mózgu dosłownie… odrósł.
Niemal dokładnie cztery lata później – 23 marca 2017 roku –
uzdrowienie małego Lukasa zostało oficjalnie zatwierdzone przez papieża
Franciszka jako cud do kanonizacji błogosławionych Franciszka i Hiacynty
Marto. W stulecie słynnych objawień maryjnych – 13 maja tego samego
roku – w Fatimie papież kanonizował rodzeństwo Marto. Na uroczystości
nie mogło zabraknąć uzdrowionego chłopca i jego rodziców, którzy nie
kryjąc łez, opowiedzieli o tym, co ich spotkało podczas zorganizowanej w
sanktuarium konferencji prasowej.
Wyznali wówczas, że karmelitanki nie od razu zaczęły modlić się o
uzdrowienie ich dziecka. Kiedy następnego dnia po wypadku zadzwonili do
klasztoru, siostra, która odebrała telefon, nie przekazała wiadomości
wspólnocie. Karmelitanki miały właśnie godzinę skupienia, a zakonnica ze
słów dzwoniącego wywnioskowała, że dziecko i tak umrze, i postanowiła
modlić się nie za chłopca, ale za rodzinę. Wspólnotową modlitwę przed
relikwiami błogosławionych Franciszka i Hiacynty w intencji zdrowia
dziecka siostry rozpoczęły dopiero po kolejnym telefonie – 7 marca.
Zainicjowała ją jedna z karmelitanek, która usłyszawszy o rodzinnym
dramacie, pobiegła przed stojące przy tabernakulum relikwie.
„Pastuszkowie, ocalcie to dziecko, które jest dzieckiem takim jak wy” –
pomodliła się, ulegając nagłemu natchnieniu. I pomogli.
Wynagradzali za grzechy i zniewagi
Franciszek i Hiacynta Marto byly zwykłymi dziećmi, pastuszkami
owiec, z biednej pasterskiej, wielodzietnej, pobożnej rodziny. Lubiły
się bawić, śpiewać i tańczyć. Kochały Jezusa i Maryję, z wypiekami na
twarzy i przestrachem słuchały opowieści o Męce Zbawiciela.
Franciszek (1908–1919) był spokojnym, poważnym chłopcem,
uprzejmym i ustępliwym, cechowało go to, że nigdy niczym się nie
przejmował. Jeśli chodzi o charakter, jego siostra Hiacynta (1910–1920)
była jego przeciwieństwem. Żywa, uparta, swawolna i kapryśna dziewczynka
często bywała nadąsana. Mówiono o niej wtedy, że „udaje osiołka”. Oboje
wzdragali się jednak przed kłamstwem, a ich grzechy i grzeszki
ograniczały się zasadniczo do nieposłuszeństwa rodzicom i drobnych
dziecięcych „łobuzerstw”.
Wydarzeniem ich życia były spotkania z Matką Bożą – objawienia
doznawane w Fatimie w latach 1916 i 1917 roku. Towarzyszyła im wtedy
kuzynka Łucja dos Santos. Objawienia zupełnie ich odmieniły. Zachęcone
przez anioła i Matkę Bożą zaczęły się niezwykle gorliwie modlić i
ponosić ofiary. Zmieniły się. Hiacynta stała się poważna, skromna i
miła, a Frankowi w końcu zaczęło na czymś zależeć. Dziewczynka
napominała inne dzieci, żeby nie obrażały Boga grzechami. Chłopiec
często krył się w kościele, by adorować eucharystycznego Jezusa. Jego
„specjalnością” stało się pocieszanie i rozweselanie Pana Jezusa za
zniewagi, jakich doświadczał od ludzi, wynagradzanie mu za grzechy
świata. Gotów był ponieść dla Niego każdą ofiarę. Hiacynta przejęła się
zwłaszcza wizją piekła – losem zaślepionych grzeszników, którzy tłumnie
idą na wieczne potępienie, bo nikt nie modli się za nich ani nie
umartwia. Modliła się zatem i niestrudzona w wymyślaniu mniejszych i
większych ofiar pokutowała „ile się tylko da”, aby ich nawrócić i
wybawić od piekła; pragnęła wynagradzać za zniewagi wyrządzone
Niepokalanemu Sercu Maryi i cierpieć za Ojca Świętego.
Cała trójka wizjonerów cierpiała na skutek oskarżeń o kłamstwo.
Nie szczędziły im ich świeckie władze, ich właśni rodzice, a nawet
proboszcz ich parafii. Dzieci nie ugięły się jednak. To, co widzieli i
opowiadali, było prawdą i – mimo próśb i gróźb – nie mieli najmniejszego
zamiaru przyznać, że było inaczej. Przecież właśnie wtedy skłamałyby.
Maryja powierzyła im także tajemnicę, której nie wolno im było zdradzić i
chociaż na różne sposoby próbowano nakłonić dzieci do jej wyjawienia,
nie pisnęły ani słówka.
Franciszek i Hiacynta nie pożyli zbyt długo. Dobrowolnie
zgadzając się na przyjęcie cierpień zesłanych nań przez Boga, niemal w
tym samym czasie zachorowali na pogrypowe powikłania – zapalenie płuc
(Franciszek) i opłucnej (Hiacynta). Wtedy też, podczas jednego z
objawień Matka Boża powiedziała im, że wkrótce umrą i pójdą do nieba. I
tak się stało.
Jeszcze za ich życia wielu ludzi dzięki ich gorącej modlitwie
doświadczyło nadzwyczajnych łask. Nie inaczej było po śmierci fatimskich
dzieci.
Usiądź! Możesz!
Przypadek, który wzięto pod lupę przy beatyfikacji dzieci z
Fatimy, dotyczył Marii Emilii Santos z Leirii (Portugalia). W 1946 roku
16-letnia Maria Emilia trafiła do szpitala z powodu wysokiej gorączki.
Sądzono początkowo, że to grypa, a w końcu stwierdzono, że chodzi raczej
o gorączkę reumatyczną. Dziewczynę wypisano wprawdzie ze szpitala, ale
nadal źle się czuła.
Dwa lata później doszły silne bóle nóg, przestała chodzić. W
szpitalu i sanatorium spędziła kolejne długie lata – niemal cztery!
Podejrzewano stan zapalny kręgów i rdzenia kręgowego, prawdopodobnie o
podłożu gruźliczym. Zoperowano kręgosłup i kolana. Na próżno. Wypisano
ją w końcu o domu, ale z powodu dotkliwych bólów dziewczyna nadal nie
była w stanie chodzić. Nie było żadnej poprawy.
Dziesięć lat później Maria Emilia nie mogła już nawet się
czołgać. Ból, który odczuwała, był nieznośny. Obejrzał ją kolejny
ortopeda i chciał ją nawet leczyć w Coimbrze lub Lizbonie, ale kobieta –
czemu doprawdy trudno się dziwić – miała już dość lekarzy. Niestety,
osiem dni po tej wizycie znów musiała się z nimi spotkać. Jej stan się
pogorszył, wymagała kolejnej hospitalizacji. Trafiła do Szpitala
Uniwersyteckiego w Coimbrze, gdzie przeszła drugą operację kręgosłupa. Z
fatalnym skutkiem! Została paraplegiczką. Twierdząc, że na jej chorobę
nie ma żadnego lekarstwa, odesłano ją do domu.
8 stycznia 1978 roku na skutek gorączki kobieta po raz kolejny
znalazła się w szpitalu w Leirii. Tym razem spędziła w nim kolejnych
sześć lat! Po tym czasie przeniesiono ją do domu opieki pw. Świętego
Franciszka. „Od tej pory do 1987 roku nie skonsultowała się z żadnym
lekarzem, nie brała żadnych specjalnych leków, tylko środki
przeciwbólowe, gdy ból był bardzo silny. Zawsze leżała na boku na łóżku,
całkowicie zdrętwiała od pasa w dół. Mogła tylko poruszać rękami i
głową. Modliła się, śpiewała i płakała, ale zniechęcenie, cierpienia i
wielka trudność z zaakceptowaniem swojej sytuacji doprowadziły ją, jak
sama przyznaje, do irytacji i protestów wobec tych, którzy jej służyli i
chcieli tylko czynić jej dobro” – opisywał jej stan ojciec Fabrice
Delestre.
Pewnego dnia sanitarką przetransportowano kobietę do Fatimy.
Właśnie od tego czasu Maria Emilia Santos zaczęła szczególną czcią
otaczać Franciszka i Hiacyntę. Z nadzieją na polepszenie stanu zdrowia
zaczęła odmawiać nowenny – jedną za drugą.
Nadszedł 25 marca 1987 roku – uroczystość Zwiastowania Pańskiego.
Maria Emilia była w swoim pokoju. Odmówiła różaniec i zaczynając
kolejny dzień nowenny, westchnęła z wyrzutem: „Hiacynto, został tylko
jeden dzień, aby skończyć kolejną nowennę i wciąż nic…?”. I właśnie
wtedy spostrzegła, że z jej stopami dzieje się coś dziwnego. Poczuła
silne ciepło i mrowienie. Przestraszyła się. Objawy narastały. „Usiądź!
Możesz!” – mówił jakiś dziecięcy głosik. Kiedy usłyszała te słowa po raz
trzeci, zdobyła się wreszcie na odwagę – odrzuciła kołdrę i… usiadła na
łóżku. Usiadła! Mogła!
Zadzwoniła zaraz potem po kogoś z personelu domu opieki, a gdy
wreszcie przyszedł, poprosiła o zapalenie światła. Kiedy rozbłysło,
pielęgniarka przeraziła się i zaczęła krzyczeć. Przestraszyła się
siedzącej na łóżku kobiety. Wezwano dyrektorkę domu i resztę pracowników
i mieszkańców. Nie mogli wyjść ze zdziwienia. Przecież dopiero co
podczas mycia wyła z bólu. Od tej pory Maria Emilia zaczęła jeździć na
wózku inwalidzkim. Na siedząco.
Ale to nie był koniec tej historii. Kobieta modliła się nadal, tym razem prosząc pastuszków, by pomogli jej wstać.
20 lutego 1989 roku przypadała 69. rocznica śmierci Hiacynty.
„Jeśli zmusisz mnie dzisiaj do chodzenia, czy będę najszczęśliwszą
kobietą na świecie?” – zapytała podczas modlitwy. A potem… wstała z
wózka. Spróbowała zgiąć kolana i… nie poczuła bólu. Postawiła pierwsze
kroki, a chwilę później, podpierając się laską… zaczęła chodzić. Po
ponad 20 latach! Kiedy 10 lat później rozpatrywano to uzdrowienie w
Watykanie, Maria Emilia poruszała się bez trudności.
Także konsultorzy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznali to za
cud i w sposób oczywisty przypisali go wstawiennictwu Franciszka i
Hiacynty. Na tej podstawie 13 maja 2000 roku Jan Paweł II beatyfikował
Hiacyntę i Franciszka w Fatimie. Fatimscy pastuszkowie stali się tym
samym najmłodszymi błogosławionymi w historii Kościoła, dystansując
Dominika Savio, który zmarł na krótko przed swoimi 15. urodzinami.
Wspólne cuda
Ciekawostką jest, że w przypadku rodzeństwa Marto zastosowano
nowe rozwiązanie proceduralne. Jan Paweł II zdecydował bowiem, że
Hiacynta i Franciszek, z uwagi na to, że najważniejsze wydarzenia z ich
życia – objawienia, cierpienia, jakich doświadczyli od władz, młody
wiek, w którym zostali zabrani do nieba, dotyczyły ich obojga – nie
potrzebują do swojej beatyfikacji i kanonizacji cudów zdziałanych
osobno, ale wspólnie. Warunkiem było tylko to, by wyproszono je,
przyzywając rodzeństwo. Swoją drogą – do tego, żeby tak małe dzieci
zostały uznane za świętych, też potrzebne było specjalne papieskie
zezwolenie.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1 Opis o. Delestre za: Beatificación de Francisco y Jacinta, w: http://www.angelfire.com/extreme/neostars/fatima/beatificacion.html.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10219580871451710&set=a.1443468326040
Luiza Piccarreta, „Godziny Męki naszego Pana Jezusa Chrystusa”
Pan wyraźnie używa „Godzin Męki”, aby przyciągnąć uwagę i wrażliwość dusz, ale przede wszystkim z bardzo konkretnych powodów: po pierwsze, ponieważ przeżywamy godzinę Męki Kościoła i dlatego prosi nas o wewnętrzny w niej udział. Wielu bierze udział w Męce Pańskiej, niektórzy jako dusze ofiarne, inni nawet jako męczennicy, każdy dźwiga szczególny krzyż (niektóre robią ogromne wrażenie), ale Pan chce, aby uczestnictwo było przede wszystkim poprzez czynienie z Nim wewnętrznie tego, co On sam czynił. Jest to pierwszy powód.
Drugi powód: tak jak Odkupienie poprzedza Królestwo i ma na celu Królestwo, tak też „odkrycie” tej książki Luizy ma na celu odkrycie ogromnej zapowiedzi Królestwa, którym jest przyjęcie Daru nad darami, przyjęcie Woli Bożej, tak aby się stała naszym życiem. Męka Pańska jest największym przejawem Bożego miłosierdzia. Dlatego trzeba nauczyć się patrzeć poza same Godziny Męki, tam gdzie patrzy nasz Pan: Starajcie się naprzód o królestwo Boże i Jego sprawiedliwość (czyli świętość), a wszystko inne będzie wam dodane.
O. Pablo Martín
http://www.mocmodlitwy.info.pl/…/LUISA-PICCARRETA-24…