poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Pięć znaków mających poprzedzić przyjście Jezusa.


Posted by Dzieckonmp w dniu 27 kwietnia 2019
Według ojca Gobbiego, Maryja wyliczyła pięć zasadniczych „znaków”, czyli kolejnych wydarzeń, składających się na wielkie skarcenie, mające poprzedzić ponowne przyjście i panowanie Chrystusa. Jak podaje ojciec Gobbi, będą to:
Pierwszy znak ZAMĘT – rozszerzanie sie błędów, prowadzących do utraty wiary i do odstępstwa. Błędy te rozszerzają fałszywi nauczyciele, słynni teolodzy, którzy nie nauczają już prawdy Ewangelii, lecz głoszą zgubne herezje – oparte na błędnym i ludzkim rozumowaniu. Z powodu tego głoszenia błędów gubi się prawdziwa wiara i rozszerza się wszędzie wielkie odstępstwo. (patrz Mt 24,4-5; 2 Tes 2-3; 2 P 2, 1-3)
Drugi znak: WOJNY I KATASTROFY – wybuch wojen i walki bratobójcze. Będą sie też mnożyć katastrofy naturalne, takie jak epidemie, głód, powodzie i trzęsienia ziemi. (patrz Mt 24, 6-8; 24, 12-13)
Trzeci znak: PRZEŚLADOWANIA – krwawe prześladowanie tych, którzy pozostaną wierni Jezusowi oraz Jego Ewangelii i będą niewzruszenie trwać w prawdziwej wierze.(patrz Mt24,9-10 i 14)
Czwarty znak: STRASZNE ŚWIĘTOKRADZTWO: – straszne świętokradztwo dokonane przez tego, który sprzeciwia się Chrystusowi, to znaczy przez antychrysta.Wejdzie on do świętej Świątyni Bożej i zasiądzie na swoim tronie, każąc siebie adorować jako Boga. Właśnie na zniesieniu codziennej Ofiary polegać będzie straszliwe świętokradztwo dokonane przez Antychrysta. (patrz 2 Tes 2,4-9; Mt 24,15)
Piąty znak: NADZWYCZAJNE ZNAKI, które pojawią się na niebie. Cud słońca – dokonany w Fatimie w czasie mojego ostatniego objawienia się – wskazuje, że weszliście w obecne czasy, w których spełniają się wydarzenia, przygotowujące was na powrót Jezusa w chwale. Wówczas ukaże sie na niebie znak Syna Człowieczego i wtedy będą biadać wszystkie narody ziemi, i ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwałą. (patrz Mt 24,30)

Polsce będą się kłaniać narody Europy

Pożar Katedry Notre Dame i ostatnie zamachy na Sri Lance obudziły w wielu z nas niepokój o przyszłość świata, zwłaszcza zaś Europy. W takiej sytuacji często pojawia się zainteresowanie przepowiedniami. Jednym z najbardziej znanych ich twórców, jest ojciec Czesław Andrzej Klimuszko. Ten zmarły w 1981 roku (w wieku 76 lat) jeden z najbardziej znanych polskich kapłanów (no i franciszkanów), zwany „jasnowidzem z Elbląga”, nieraz udowodnił trafność swoich przewidywań. Podajmy dwa tego przykłady: jak relacjonował o. Lucjusz (długoletni osobisty sekretarz o. Klimuszki), na wieść o wyborze kardynała Albina Lucianiego na Ojca Świętego Jana Pawła I, jasnowidz był smutny i wreszcie stwierdził: „Po co go wybrali, on będzie krótko żył i nic nie zrobi”. Oczywiście franciszkanie mu nie uwierzyli. A przecież ta przepowiednia się spełniła! W dniu zaś, kiedy Polak został papieżem, odpowiadając na pytanie współbraci „kto zostanie papieżem”, Klimuszko powiedział: „jeśli Włoch nie wyjdzie, wyjdzie Wojtyła”. Było to tak niewiarygodne, że słuchacze uznali ów pogląd po prostu za żart.
Dodajmy tu, że o. Czesław zasadniczo starał się ograniczać do wyjaśniania losów pojedynczych ludzi, czego przykłady wyżej podaliśmy. Jak bowiem sam kiedyś powiedział: „Nam nie są potrzebne żadne przepowiednie o tragicznej przyszłości, jaka niepowstrzymanie się zbliża. Wszystko wskazuje na to, żeśmy już wkroczyli w pierwszą fazę początku końca naszej cywilizacji”. I zaznaczmy, że wielu ostatnio, uznało za znak owego początku końca naszej cywilizacji, pożar i spowodowane nim zniszczenia Katedry Notre Dame. Czy ksiądz Klimuszko by się z nimi zgodził? Trudno powiedzieć. Jednak zauważmy, że mimo swej niechęci do formułowania przepowiedni dotyczących dziejów, kilka takich przepowiedni dla swoich przyjaciół ów franciszkanin wypowiedział.
Atak na Europę
Najważniejsza z nich pojawiła się w rozmowie ze znaną dziennikarką Wandą Konarzewską. A oto jak słowa te brzmiały (według Krzysztofa Kamińskiego – autora książki „O. Czesław Andrzej Klimuszko. Jasnowidz. Zielarz. Uzdrowiciel.”): „Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na Europę. Wydaje mi się, że jakaś wielka tragedia spotka Włochy. Część buta włoskiego znajdzie się pod wodą. Wulkan albo trzęsienie ziemi? Widziałem sceny jak po wielkim kataklizmie. To było straszne!”
W pierwszych trzech zdaniach tej wypowiedzi pojawia się wojna. I to wojna agresywna, prowadzona przez „niewiernych”. „Niewiernymi” muzułmanie nazywają chrześcijan. Jednak tutaj to określenie stosuje ksiądz katolicki, chrześcijanin. I to wobec tych, którzy przepływają morze, aby zaatakować Włochy, i na dodatek: nie wyglądają jak Europejczycy.
Wiadomo, że tacy ludzie zamieszkują południowe wybrzeże Morza Śródziemnego i stamtąd mają blisko do Włoch. Są oni przy tym „niewiernymi” z chrześcijańskiego punktu widzenia, gdyż jako muzułmanie nie wierzą w podstawowe prawdy chrześcijaństwa: boskość Jezusa i Trójcę Świętą. Pojawia się wniosek: ojciec Klimuszko widział atak muzułmanów na Włochy, a więc na Europę. Widział początek wojny!
A skoro wspomniany atak ma być skierowany na Półwysep Apeniński, to zauważmy, że najbliżej do niego jest z Libii. W niej zaś, już jest wojna, o której libijski wicepremier Ahmed Meitig stwierdził, że zatacza ona coraz szersze kręgi. W związku z czym, już wkrótce około ośmiuset tysięcy libijskich uciekinierów może starać się dotrzeć do wybrzeży na południu Europy. Przywołany polityk ostrzegł też, że władze w Trypolisie wkrótce mogą stracić kontrolę nad 400 więźniami z „Państwa Islamskiego”, przetrzymywani przez libijskie władze. Zacytujmy Meitiga: „Więźniowie ci są terrorystami. Do tej pory współpracowaliśmy ze społecznością międzynarodową w ich sprawie, ale obecnie widzimy, że kilku naszych zagranicznych partnerów wspiera armię Haftara”. Chodzi tu o prorosyjskiego generała Chalifę Haftara, który sam siebie ogłosił szefem rządu Libijskiej Armii Narodowej (ANL) i ma swoją siedzibę w Bengazi. Od czwartego kwietnia tego roku zaś, Libijska Armia Narodowa, dowodzona właśnie przez generała Haftarę, prowadzi ofensywę na Trypolis – siedzibę rządu jedności narodowej Mustafy as-Saradża, uznawanego przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Jeśli przy tym ANL, której wojska kontrolują już wschodnią i południową Libię z wszystkimi jej zasobami naftowymi, uda się zająć Trypolis, wtedy zdobędzie władzę nad całym krajem. No i na mapie świata pojawi się kolejny prorosyjski, nieobliczalny kraj. I być może to z niego, wyruszą na podbój Europy żołnierze, których widział o. Klimuszko. Żołnierze, którzy rozpętają przyszłą wojnę, do której – jak potem zobaczymy – ma przyłączyć się sojusznik generała Haftara, czyli… Rosja!
Wojna i kataklizm!
Ta wojna ma dopiero się zdarzyć. Jednak faktyczna wojna wyznawców Islamu (muzułmanów) z chrześcijanami już trwa. Trwa co najmniej od 11 września 2001 roku. I choć nie jest ona jeszcze prowadzona na tak wielką skalę, o której mówił polski franciszkanin, to przecież wciąż giną setki ludzi. Najnowszym aktem wspomnianej wojny wydają się być zamachy bombowe na Sri Lance, których ofiarami jest (według ostatnich danych) trzystu pięćdziesięciu dziewięciu zabitych i ponad pięciuset rannych.
Być może również pożar Notre Dame to kolejny fragment tej wojny. Tak przynajmniej sądzi wielu Francuzów. Mówią oni bowiem prywatnie lub komunikują w Internecie, że za tym smutnym wydarzeniem stoją muzułmanie. Muzułmanie, dla których atak na paryską katedrę to kolejny krok w podboju Europy. Takich poglądów jednak we francuskich mediach głównego nurtu po prostu nie ma!
A wracając do zaprezentowanego wyżej opisu wizji o. Klimuszki. Opis ten składa się z ośmiu zdań. W pierwszych trzech była mowa o wojnie. W następnych pięciu, o wielkim kataklizmie i jego następstwach. Kataklizm ten, byłby wywołany jednak też wojną!
A oto jak brzmi kolejna przestroga franciszkanina: „Wojna wybuchnie na Południu wtedy, kiedy zawarte będą wszystkie traktaty i będzie otrąbiony trwał pokój. Rosję zdradzą jej sąsiedzi. Nie, nie my! …. Ogniste włócznie uderzą w zdrajców. Zapłoną całe miasta. Potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza, obudzą bestię. Ona się dźwignie z dna. Piersią napędzi ogromną falę. Widziałem transatlantyki znoszone jak łupinki… Ta góra wodna sunie ku Europie. Nowy Potop! Zadławi się w Gibraltarze! Wychlupnie do środka Hiszpanii, wleje się na Saharę, zatopi włoski but aż po rzekę Pad. Zniknie pod wodą Rzym ze wszystkimi muzeami, z całą cudowną architekturą… Morze pokryje archiwa, wszystkie dokumenty opatrzone pieczęcią tajności teraz już będą na zawsze utracone … Widziałem z bliska ścianę wody idącą na Paryż, była wyższa od wieży Eiffla… Spływając w głąb lądu porywała ludzi, którzy się czepiali poręczy na balkoniku, u szczytu. Wody sunęły straszną potęgą, czułem w nich moc żywiołu, który wszystko zmiecie. Widziałem statki zanim się wywróciły dnem porośniętym zielono…Kotłował się zwał porwanych dachów, zlizanych autobusów i gęstwa ciał ludzkich, kataklizm zapierający dech. A ja to widziałem jak z balkonu, cały obszar aż po horyzont. Te wody szły przez Niemcy aż tutaj. Sięgnęły Polski. … Tu , gdzie my dziś jesteśmy, będzie morze. Woda pokryje mój cmentarzyk. Chyba pan wie, że tu jest depresja? Z Kaszubii zostanie kilka wysepek”.… Nasz naród powinien z tego wyjść nienajgorzej. Może pięć, może dziesięć procent jest skazane. Wiem, że to dużo, że to już miliony, ale Francja i Niemcy utracą więcej. Italia najwięcej ucierpi. To Europę naprawdę zjednoczy. Ubóstwo zbliża …“
„Polsce będą się kłaniać narody Europy”!
Jak widać – według ojca Klimuszki – Polskę dotknie katastrofa przyrodnicza spowodowana przyszłą wojną. Wojną, która wybuchnie na Południu. Tymczasem, jak już czytaliśmy, z południowego wybrzeża Morza Śródziemnego, ma zacząć się atak muzułmanów. Można więc sądzić, że to właśnie oni uderzą z „Południa” Morza Śródziemnego i rozpętają wojnę, której skutkiem będzie straszny kataklizm. Oddziała on też na Polskę, co warto powtórzyć, ale sama wojna nie pojawi się w naszej Ojczyźnie. Tak o tym bowiem mówił niezwykły franciszkanin: „Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana wysoko, jak żaden kraj w Europie. Będzie jakaś wojna w Europie, ale to nie przejdzie przez teren Polski. Polsce będą się kłaniać narody Europy… Widzę mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie. Polska jaśnieje jak słońce i blask ten pada naokoło. Do nas będą przyjeżdżać inni, aby żyć tutaj i szczycić się tym”.
I zauważmy tu, że prezentowane wyżej przepowiednie pozwalają nakreślić pewną sekwencję wydarzeń: wpierw atak muzułmanów na Europę (głównie Włochy) zapewne z Libii, potem – jako konsekwencja owego ataku - wojna, do której dołączy się Rosja; wreszcie - spowodowany tą wojną - niespotykany dotąd wodny kataklizm: ogromna fala tsunami, która zaleje dużą część Europy, w tym polskie Kaszuby. Ci jednak, co przetrwają tak wojnę, jak tsunami, zjednoczą się we wspólnej biedzie. I wynika z tych objawień przyszłych wydarzeń, że na czele resztek Europy stanie Polska – zapewne jako najmniej zniszczona, i w związku z tym, najpotężniejsza. I podkreślmy: być może znakiem i zapowiedzią tego wszystkiego są ostatnie nieszczęścia: pożar Katedry Notre Dame – serca chrześcijańskiej Europy, a w innej części świata (Sri Lanka), ataki na miejscowych chrześcijan i Europejczyków.
Czy ojciec Klimuszko jest wiarygodny?
A niezależnie od związku tych dwóch wydarzeń z wizjami ojca Klimuszki, na pewno wielu z nas zadaje sobie teraz następujące pytanie: czy stanie się tak, jak przepowiadał cytowany tu jasnowidz?
Oczywiście nie wiadomo, ale warto zastanowić się nad jego wiarygodnością. Wiemy przecież, że Biblia mówi o fałszywych prorokach, którzy powiodą za sobą tłumy. Wspomina również o wilkach w owczej skórze, którzy są pośród nas, chrześcijan. Czy jednym z nich był właśnie ów polski franciszkanin, który do dziś budzi wśród katolików wiele sporów i kontrowersji, prowokując nawet oskarżenia o okultyzm?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, przypomnijmy sobie podstawową zasadę odróżniania ludzi i słów wiarygodnych, od tych, którym nie należy wierzyć. Wszystko zatem zależy od tego: kto przepowiada, w jaki sposób to czyni, oraz jaki stosunek ma do tego Kościół hierarchiczny.
Zacznijmy od końca: w przypadku księdza Klimuszki Kościół hierarchiczny nigdy nie zajął negatywnego stanowiska w sprawie jego wizji i innej działalności. A to jest „na plus” dla niego. Jeżeli chodzi o sposób przepowiadania, to zakonnik raczej niechętnie przepowiadał przyszłość dziejową. Jednak w przypadkach indywidualnych, widzimy trafność wielu tych wizji, które dotyczyły wydarzeń, z naszej perspektywy już dokonanych. Zresztą, jak wyżej wskazaliśmy, nasza teraźniejsza rzeczywistość dziejowa układa się we wzór, wskazujący na duże szanse spełnienia się omawianych wizji. Co do osoby przepowiadającego zaś, to pamiętajmy, że ojciec Klimuszko do końca życia pozostał katolickim księdzem i franciszkańskim zakonnikiem, szanowanym przez świeckich i swych współbraci zakonnych.
Jak widzimy, ojciec Klimuszko raczej z powodzeniem zdaje egzamin z wiarygodności. Nie lekceważmy więc jego wizji, choć oczywiście nie musimy w nie wierzyć. Jeżeli jednak zaczną się spełniać na naszych oczach, nie dziwmy się temu!
Eryk Łażewski

Polskę szczególnie umiłowałem...

Polskę szczególnie umiłowałem...


Strona główna   >   Opinie

Polskę szczególnie umiłowałem...
fot. Łukasz Korzeniowski/TK

Dzienniczku znajdują się zdumiewające słowa, które św. Siostra Faustyna usłyszała podczas modlitwy z ust Pan Jezusa: Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje. (Dz. 1732)

Można przypuszczać, że iskrą tą jest misja naszej bohaterki, związana z głoszeniem orędzia Bożego Miłosierdzia. Zbawiciel bowiem wielokrotnie mówił św. Faustynie o czasie miłosierdzia, mającym poprzedzić czas sprawiedliwości, który nadejdzie wraz z ostatecznym przyjściem Pana. Czy jednak - nawiązując do pierwszej części zacytowanego fragmentu - Polska jest posłuszna Bożej woli? Już przed prawie pięcioma wiekami wielki kaznodzieja ks. Piotr Skarga gromił nasze wady narodowe, prywatę, religijną oziębłość, niesprawiedliwe prawa.

Także w czasach św. Faustyny zaraza zła i przyzwolenia nań zalewała nasz kraj. A cóż powiedzieć o Polsce współczesnej – kraju, w którym liczba katolików topnieje, społeczeństwo staje się coraz bardziej oziębłe religijnie, a przez to podatne na wpływy przeróżnych antychrześcijańskich „trendów i mód”, moralność tradycyjna jest ośmieszana, a „poważni politycy” wydają się rzecznikami społecznych patologii.

Biorąc to wszystko pod uwagę oraz narastającą agresję względem Krzyża Chrystusowego, Matki Najświętszej, Kościoła i Jego nauki, trudno udzielić twierdzącej odpowiedzi na pytanie o posłuszeństwo naszego kraju względem woli Bożej. I to nawet wtedy, gdy - dla równowagi - weźmiemy pod uwagę wiele dobrych inicjatyw i ciągle jeszcze katolicką mentalność naszego narodu.

Kara za nieposłuszeństwo woli Bożej

Dzienniczku św. Siostry Faustyny pojawia się kwestia kary za grzechy, jaka miała spaść na mieszkańców polskiego miasta. Ostatecznie jednak dzięki ofiarom i modlitwom zostało ono ocalone. Pozostaje sprawą otwartą, o jakie miasto chodziło. A tak pisała o tym św. Faustyna: Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Kara ta miała być [taka], jaką Bóg ukarał Sodomę i Gomorę. Widziałam wielkie zagniewanie Boże i dreszcz napełnił, przeszył mi serce. Milczeniem modliłam się. - Po chwili powiedział mi Jezus: Dziecię Moje, łącz się ściśle w czasie ofiary ze Mną i ofiaruj Ojcu niebieskiemu krew i rany Moje na przebłaganie za grzechy miasta tego. Powtarzaj to bez przestanku przez całą Mszę Świętą. Czyń to przez siedem dni. Siódmego dnia ujrzałam Jezusa w obłoku jasnym i zaczęłam prosić, ażeby Jezus spojrzał na miasto i na kraj nasz cały. Jezus spojrzał się łaskawie. Kiedy spostrzegłam życzliwość Jezusa, zaczęłam Go błagać o błogosławieństwo. - Wtem rzekł Jezus: Dla ciebie błogosławię krajowi całemu. I uczynił duży znak krzyża ręką nad Ojczyzną naszą. Radość wielka napełniła duszę moją, widząc dobroć Boga. (Dz. 39)

Czytając dalej zapiski Apostołki Bożego Miłosierdzia, dowiadujemy się, że kara miała spotkać nie tylko miasto, ale cały kraj. Wytrwała i gorąca modlitwa jest jednak w stanie uśmierzyć Boży gniew: Widziałam gniew Boży ciążący nad Polską. I teraz widzę, że jeśliby Bóg dotknął kraj nasz największymi karami, to byłoby to jeszcze Jego wielkie miłosierdzie, bo by nas mógł ukarać wiecznym zniszczeniem za tak wielkie występki. Struchlałam cała, jak mi Pan choć trochę uchylił zasłony. Teraz widzę wyraźnie, że dusze wybrane podtrzymują w istnieniu świat, aby się dopełniła miara. (Dz. 1533) Dziś powiedział mi Pan: „Idź do Przełożonej i powiedz, że życzę sobie, żeby wszystkie siostry i dzieci odmówiły tę Koronkę, której cię nauczyłem. Odmawiać mają przez dziewięć dni i w kaplicy, w celu przebłagania Ojca Mojego i uproszenia miłosierdzia Bożego dla Polski”. (Dz. 714) 22 VIII [1937]. Dziś rano przyszła do mnie dziewica - św. Barbara i poleciła mi, abym przez dziewięć dni ofiarowała Komunię Świętą za kraj swój. „A tym uśmierzysz zagniewanie Boże”. (Dz. 1251)

Maryja naszą tarczą

Matka Najświętsza odbiera cześć jako Królowa Polski. Od 1 kwietnia 1656 roku, kiedy król Jan Kazimierz w katedrze lwowskiej ślubował: Ciebie za patronkę moją i za królowę państw moich dzisiaj obieram, minęły prawie cztery stulecia. Zmienił się świat, zmieniła się Polska, ale Maryja niezmiennie pozostaje naszą słodką Monarchinią. O ile my możemy wstydzić się swoich niewierności względem Matki Bożej, to Ona nas nie zawodzi.

Przychodzi nam z pomocą w najgorszych momentach - była z nami podczas zaborów, podczas okupacji hitlerowskiej i trwającej ponad 40 lat komunistycznej nocy. Możemy być pewni, że będzie naszą tarczą także podczas inwazji nowego, bezbożnego barbarzyństwa, które nadciąga nad Polskę.

O wielkiej roli Maryi, która broni swego Królestwa, ale też nieustannie żąda naszej modlitwy i ofiar za naszą Ojczyznę, wspominała również św. Siostra Faustyna: Wrzesień. Pierwszy piątek. Wieczorem ujrzałam Matkę Bożą, z obnażoną piersią i zatkniętym mieczem, rzewnymi łzami płaczącą, i zasłaniała nas przed straszną karą Bożą. Bóg chce nas dotknąć straszną karą, ale nie może, bo nas zasłania Matka Boża. Lęk straszny przeszedł przez moją duszę, modlę się nieustannie za Polskę, drogą mi Polskę, która jest tak mało wdzięczna Matce Bożej. Gdyby nie Matka Boża, na mało by się przydały nasze zabiegi. Pomnożyłam swoje wysiłki modlitw i ofiar za drogą Ojczyznę, ale widzę, ze jestem kroplą wobec fali zła. (Dz. 686)

Nowennę tę miałam odprawić w intencji Ojczyzny. W siódmym dniu nowenny ujrzałam Matkę Bożą pomiędzy niebem a ziemią, w szacie jasnej, modliła się z rękami złożonymi na piersiach, wpatrzona w niebo, a z Serca Jej wychodziły ogniste promienie i jedne szły do nieba, a drugie okrywały naszą ziemię. (Dz. 33) 
1934 rok. W dzień Wniebowzięcia (…) ujrzałam Matkę Bożą w niewypowiedzianej piękności - i rzekła do mnie: Córko moja, żądam od ciebie modlitwy, modlitwy i jeszcze raz modlitwy za świat, a szczególnie za Ojczyznę swoją. Przez dziewięć dni przyjmij Komunię Świętą wynagradzającą, łącz się ściśle z ofiarą Mszy Świętej. Przez te dziewięć dni staniesz przed Bogiem jako ofiara, wszędzie, zawsze, w każdym miejscu i czasie - czy w dzień, czy w nocy, ilekroć się przebudzisz, módl się duchem. Duchem zawsze trwać na modlitwie można. (Dz. 325)

Dzień odnowienia ślubów. W początku Mszy św. widziałam Jezusa tak jak zwykle, Który błogosławił nam i wszedł do Tabernakulum. Wtem ujrzałam Matkę Bożą w szacie białej, w niebieskim płaszczu, z odkrytą głową, Która się zbliżyła od ołtarza do mnie i dotknęła mnie swymi dłońmi i okryła swym płaszczem i rzekła mi: „Ofiaruj te śluby za Polskę. Módl się za nią”. (Dz. 468)

Głęboka miłość do Ojczyzny

Wyznacznikiem życia św. Faustyny była miłość. Co oczywiste - przede wszystkim miłość do Boga, do Matki Najświętszej, do Kościoła, do bliźnich… Nie możemy zapomnieć także o innej wielkiej miłości naszej świętej bohaterki. Mianowicie wielkiej miłości do Ojczyzny, którą przecież także Boski Zbawiciel szczególnie umiłował.

Głęboki patriotyzm św. Siostry Faustyny nie opierał się na jakimś tkliwym uczuciu, lecz na prawdziwej miłości, świadomej błędów i zła, które trawią nasz kraj. Za taką Polskę pokorna zakonnica żarliwie się modliła i ofiarowywała cierpienia. W Dzienniczku znajdziemy wiele fragmentów o tym świadczących: Ojczyzno moja kochana, Polsko, o gdybyś wiedziała, ile ofiar i modłów za ciebie do Boga zanoszę. Ale uważaj i oddawaj chwałę Bogu, Bóg cię wywyższa i wyszczególnia, ale umiej być wdzięczna. (Dz. 1038) Często się modlę za Polskę, ale widzę wielkie zagniewanie Boże na nią, iż jest niewdzięczna. Całą duszę wytężam, aby ją bronić. Nieustannie przypominam Bogu Jego obietnice miłosierdzia. Kiedy widzę Jego zagniewanie, rzucam się z ufnością w przepaść Miłosierdzia i w nim zanurzam całą Polskę, a wtenczas nie może użyć swej sprawiedliwości. Ojczyzno moja, ile ty mnie kosztujesz, nie ma dnia, w którym bym się nie modliła za ciebie. (Dz. 1188) W pewnej chwili, kiedy się odprawiła adoracja za naszą Ojczyznę, ból mi ścisnął duszę i zaczęłam się modlić w następujący sposób: Jezu najmiłosierniejszy, proszę Cię przez przyczynę świętych Twoich, a szczególnie przez przyczynę Matki Twojej najmilszej, która Cię wychowała z dziecięctwa, błagam Cię, błogosław Ojczyźnie mojej. Jezu, nie patrz na grzechy nasze, ale spójrz się na łzy dzieci małych, na głód i zimno, jakie cierpią. Jezu, dla tych niewiniątek, udziel mi łaski, o którą Cię proszę dla Ojczyzny mojej. W tej chwili ujrzałam Pana Jezusa, który miał oczy zaszłe łzami - i rzekł do mnie: „Widzisz, córko Moja, jak bardzo Mi ich żal, wiedz o tym, że one utrzymują świat”. (Dz. 286)


Tekst ukazał się w książce "Świadectwo Bożego Miłosierdzia", red. Bogusław Bajor, Michał Wikieł, Instytut Edukacji Społecznej i Religijnej im. ks. Piotra Skargi, Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu,  Sandomierz 2013, ss. 176.

ZOBACZ KONIECZNIE!


DATA: 2019-04-26 14:59
 
 

 
 
 


Read more: http://www.pch24.pl/polske-szczegolnie-umilowalem---,22518,i.html#ixzz5mWMG1C8J

Obudz sie Warszawo

Jak się spodliłaś, Warszawko! A wy mówicie: Nic to! Warszawa nierządem stoi. Pogruchoce Was Pan Bóg, jako ten garniec gliniany!

Ks. bp Józef Zawitkowski: Obudź się Warszawo!

Jak się spodliłaś, Warszawko! A wy mówicie: Nic to! Warszawa nierządem stoi. Pogruchoce Was Pan Bóg, jako ten garniec gliniany!
(…) Naubliżałem niektórym, ale nie tak, jak Oni mnie opluwali i ubliżali mi, bom ksiądz. Nadstawiałem im drugi policzek, gdy bili mnie po mordzie więc powiedziałem: Panie Jezu, nie wytrzymam! Brakło mi cierpliwości, muszę oddać prawym sierpowym. I trochę mi lżej. W państwie prawa powinienem siedzieć w więzieniu. Mogę posiedzieć, ale mam 80 lat, więc nie posiedzę, ani nie poleżę długo. Myślę, że siedział nie będę, bo tylu drani, którzy gorsze plugastwa i kłamstwa mówili, aż cuchnący zapach ich słów przez szkło ekranu czułem, chodzą wolni, jak za czasów Piłata: A gdyby sprawa doszła do Piłata, my z nim pomówimy. To się da załatwić!
Obudź się Warszawo!
Jest tyle sił w Narodzie, jest tyle mnogo ludzi, niechże w nie duch Twój zstąpi i śpiące niech pobudzi. (St. Wyspiański).
Jam nie prorok. Biskupem jestem od pracowitych Borynów, obywatelem Warszawy jestem, i to honorowym. Uśpiony byłem. Wybudziliście mnie swoimi pacierzami. Bóg mi język rozwiązał, nogi od niemocy uwolnił, więc stoję i krzyczę: Warszawo, obudź się! Warszawo, Ty moja, Warszawo! Nie poznaję Cię, Warszawo, nieujarzmiona, wierna i krwawa. O miasto moje, moje święte Jeruzalem, świńskie ryje rzucają na Twe święte kamienie. Owoce święte płaczą, bo rzucone są na zgnojenie. Jam chłop z chłopa, dumny chłopów wiarą, mądrością i siłą. Bracia moi! Czyście chłopski rozum stracili? Diamentem byliście Narodu, skarbem Świętego Kościoła. Dlaczego przystaliście do bezbożnych? Ten, co lekarzem był nijakim, do chłopów przystał, i tu parobkiem jest kiepskim, bo serce ojca by zapłakało, gdybyś Ty orał inacy .
Nauczyciele Kochani! Moja pani Pietrzakowa, moja profesor Trawińska, byłyście dla mnie i panią, i matką, bo byłem sierotą. Pani z tajnych kompletów w Rawie, coś uczyła za darmo, ale za cenę swojego życia. Tyś wiedziała, że nauczyciel to nie zawód – to powołanie! Powiedz to synowi. Szkołę i dzieci każe zostawić za tysiąc złotych na rękę. Jaki wstyd! Szkoło, moja rodzona, nie płacz! O moje Siłaczki, O moi Nauczyciele Królików, O moje Święte Męczennice, coście wychowały pokolenia Świętych, Uczonych i Mężnych Polaków. Wołajcie ze mną: Od głupoty i bezbożnej szkoły zachowaj nas, Panie! Warszawo! Przecież miałaś Collegium Nobilium, a tak schamiałaś. Były w historii różne strajki szkolne: o język, o historię, o krzyż. Teraz w historii pokażą organizatora i najgłupszy strajk szkolny o 1000 zł na rękę. O biedna szkoło moja!
Chryste królujący krzyżem nad Warszawą z Zygmuntowej kolumny. Królu z mieczem, co broni Warszawy i dobro od zła oddziela, komuś Ty dał władzę nad Warszawą? Roztrzaskaj glinianych idoli LGBT, co po ludzku grzeszyć nie potrafią. Nie wstydzisz się, Warszawko? Nie! To Ty już wstydu nie masz! Jezu z warszawskiej katedry, ręką warszawskiego kapłana na śmierć namaszczony i zmartwychwstały, powiedz nam, zatrwożonym: – Nie lękajcie się, Jam jest! Jezu, Nazareński i Warszawski, słyszysz, jak krzyczą? Winien jest śmierci! Ukrzyżuj Go! Krew Jego na nas i na syny nasze! I wykrzyczeliście to sobie, i nic się nie nauczyliście, przewrotni. Jezu Warszawski i cudowny, z warszawskiej katedry. Poślij setnika, niech perfidnym powie: On naprawdę był Synem Bożym! Poślij Pankracego i niech powie z areopagu w Brukseli i Warszawce: Galilejczyku, zwyciężyłeś! Sam powiedz, Jezu, zburzonemu światu: Milcz, zamilknij! I niech stanie się cisza.
O, niech się tak stanie, i to szybko! Matko Boska Łaskawa, – patronko stolicy, módl się o cud teraz! Okaż, że jesteś Patronką! Matko Boska Passawska, broniąca Warszawy nocami, obudź śpiące chochoły. Loretańska na Pradze, wzywana litaniami. Niech Warszawa będzie Stolicą Mądrości. O, Jazłowiecka, co ułanów znałaś po imieniu, niech Warszawa będzie piękna i czysta jak pierwsze kochanie. Matko Szkaplerzna – na Lesznie! Osłoń nas płaszczem przed złoczyńcami. Matko Boska Sobieskiego, Patronko dobrej śmierci, od jasyrów nas uchowaj! Tęskniąca w Powsinie, wolność już przyszła, więc wolnymi uczyń nas. Pocieszeń pełna na Piwnej, pociesz nas strwożonych. Zwycięska na Kamionku, coś nas obroniła przed bezbożną zarazą, obroń i teraz! Pieto Warszawy, z Powązek i Palmir, obudź wszystkich męczenników na świadectwo bezbożnym. A Bóg z wyschniętych kości mocen jest wzbudzić sobie naród doskonały.
Święte Sakramentki pod gruzami kościoła, jak święte Hostie za Warszawę ofiarowane, zaśpiewajcie: Przed tak Wielkim Sakramentem, niech uklęknie Warszawa, ku nawróceniu. Matko Wincento Jaroszewska, coś powiedziała prostytutkom: Nie wstanę z kolan, póki nie stanie się tu spokój! Powiedz to lesbijkom i gejom: Na kolana! I do spowiedzi! Księże Twardowski, Kochany Janie od biedronki, przyjdź na Powązki do Krzysia i Basi Baczyńskich, niech powiedzą warszawskim dzieciakom: Matko Boża, nagnij pochmurną dłoń naszą, gdy zaczniemy walczyć miłością. Księże Janie od mądrych dzieci, powiedz chłopcu na Podwalu: Synku, buty masz za duże, hełm za wielki, karabin za ciężki, ale serce to ty masz w sam raz! Niech nauczy nas chłopczyna śpiewać: Warszawskie dzieci, idziemy w bój! Pierzchną wtedy bezbożni. I niech już nie depczą przeszłości ołtarzy! I niech obudzi się Warszawa, i niech sobie przypomni: Piasku – pamiętasz? Lesie – pamiętasz? Wisło – pamiętasz? Warszawo – pamiętasz? Halo, halo! Tu serce Polski! Tu mówi Warszawa! Pogrzebowych śpiewów zaprzestańcie! Nam ducha starczy: Tu zęby mamy wilcze i czapki na bakier. Tu z nagą piersią idziemy na salwy armatnie. Tu nawet dzieci walczą. Halo, halo! Tu mówi prezydent Warszawy. Nadchodzi… zero, koma 3, nadchodzi. Takiego Warszawa miała prezydenta. Wstydźcie się, Warszawiacy! Jak się spodliłaś, Warszawko! A wy mówicie: Nic to! Warszawa nierządem stoi. Pogruchoce Was Pan Bóg, jako ten garniec gliniany! Królu Sobieski, larum grają! Przypomnij mądrej Unii Europejskiej, że myśmy tam byli zwycięzcami. Uważajcie, Panowie. Historia lubi się powtarzać. Obyście nie popadli w nowe jasyry!
Rok 1920. Warszawiacy! Pamiętajcie Cud nad Wisłą. Eminencjo, mówił Marszałek Piłsudski: Ja sam nie wiem, jak myśmy tę bitwę wygrali. Ale rozbitek spod Zambrowa wiedział: Bo ich osłaniała Bożyju Matier! Warszawo, pamiętaj! Matka Boża Cię osłaniała i osłania. Obudź się i zobacz! A ksiądz Skorupka do Oddziałów Ochotniczych Młodzieży wołał: Za Boga i Ojczyznę! Po bitwie martwe ciało księdza leżało pośród niezebranych snopów. Ksiądz był w komży, z fioletową stułą, z krzyżem do rozgrzeszania. Miał z tyłu roztrzaskaną głowę, Za Boga i Ojczyznę! Mocarni, a bezbożni w Unii Europejskiej, Słyszycie? Od stu lat chodzilibyście w bolszewickich kufajkach, gdyby nie wiara i męstwo naszych Ojców. Nie chcecie tego pamiętać, bezbożni i mocarni. Myśmy Was osłonili, pamiętajcie! Pod Kolumną Zygmunta modlił się wtedy kardynał Aleksander Kakowski i nuncjusz apostolski Achilles Ratti. Wybuchy bomb spod Radzymina zagłuszały śpiew warszawiaków: Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie! Księża udzielali warszawiakom rozgrzeszenia, bo jutro będzie rzeź Warszawy… Nie będzie! Matka Boska nas obroniła. Warszawo, Ty moja Warszawo, nieujarzmiona, wierna i krwawa, pamiętaj! Matka Boska Łaskawa, z gniewu Bożego połamanymi strzałami, Ona nas obroniła! Warszawo! Po tzw. Wyzwoleniu, witałaś pierwszego Prymasa, wielkiego Syna Śląskiej Ziemi, który pracowity Śląsk spowinowacił z historyczną Warszawą: Interrex in aeternum vive! Niestety, musiał umrzeć. Panowie, co powiecie światu, na co ja umarłem? Musiał umrzeć! Tajemnicę wszyscy znają. Pogrobowcy tamtych, co znali tajemnicę śmierci Prymasa, chcą teraz rządzić światem. Bolszewicka buta! Nil desperandum! Obyście nie zwątpili! Zwycięstwo przyjdzie, a będzie to ostatnie zwycięstwo, i będzie to zwycięstwo Maryi. Warszawo, pamiętaj i krzycz! Ja w niebie będę się modlił za Was – obiecał Prymas. Zwycięstwo już przyszło, a Wy byliście tego świadkami.
Warszawo, obudź się i wołaj jak wtedy: Habemus Papam! Mamy Papieża, Kardynała świętego Kościoła Rzymskiego, Karola Wojtyłę z Krakowa. Płakaliśmy z radości! Warszawo, pamiętaj! Plac Zwycięstwa, Krzyż, a pod krzyżem Matka i umiłowany uczeń – Jan Paweł II. Warszawo! Byłaś wtedy aż do nieba wyniesiona. Byliśmy wtedy naprawdę wolni! Warszawo, pamiętaj! Że też serce nie pękło. Słuchaj, Warszawko! Słuchaj, to do Ciebie! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, Tej ziemi! I zstąpił. I stało się! Warszawo, obudź się i powiedz: Czy to pamiętasz? A myśmy wtedy płakali, śpiewali i krzyczeli: My chcemy Boga! Przemień, o Jezu, smutny ten czas! Polacy podali sobie ręce i ślubowali Bogu i sobie: Gdy będziemy wolni, będziemy solidarni, będziemy się szanować, będziemy sobie pomagać, będziemy szczęśliwi jak dzieci jednej Matki. Święciłem radośnie Wasze sztandary, piękne jak ballada Szopenowska, bo je tkała sama Matka Boska. Runął mur berliński, zwaliły się żelazne kurtyny, zdawało się, że przyszło zwycięstwo. Nie! Oj, Warszawo! Ile razy chciałem zgromadzić Syny Twoje, jak kokosz gromadzi pisklęta pod skrzydła swoje, a nie chciałaś. Więc zostanie teraz dom Wasz pusty! I nie zostanie z ciebie kamień na kamieniu! Warszawo, Ty to widziałaś, a pamiętasz? Zstąpiły czarne anioły, partie poszarpały święte sztandary. Śmiertelnie ranny Papież, umiera Prymas Tysiąclecia, stan wojenny. Koniec wolności. Zdawało się, że wszystko diabli wzięli.
Nie wszystko! Warszawo, masz swojego Patrona – błogosławionego Władysława z Gielniowa. Patronie Święty! Widzisz i nie trzęsiesz skarpą i kościołem Bernardynów? Obudź Warszawę! Przecież jesteś tu Patronem! Rób coś! Hannibal ante portas! Warszawa nie jest ani PiS-owa ani Platformowa. Warszawa jest Chrystusowa!!! Warszawa, Alejami Jerozolimskimi do placu Trzech Krzyży prowadzi, a stąd już widać Nowy Świat. Bóg dał Warszawie proroka, który w akademickim kościele wołał: Non possumus! Dalej nie możemy! Między ołtarzem a kapłanem nie będzie siadał żaden car, ani gej, ani lesbijka! Księże Prymasie, za to się siedzi w więzieniu! Wiem, Gdy będą Wam mówić, że Prymas nie kocha Polski – nie wierzcie! Kocham Polskę więcej niż własne serce! Warszawo, takiego miałaś Prymasa, co się zdarzy raz na tysiąc lat – Prymasa Tysiąclecia. On nas przeprowadził przez Morze Czerwone. On nas przed bezbożnymi uchował. Dziś tak nam brak: Wodza, Kapłana i Proroka. Kochał Cię Prymas, Warszawo, jako miasto nieujarzmione, miasto wierne i krwawe. Byłaś Prymasa umiłowaną służebnicą, a dzisiaj jesteś zapłakaną niewolnicą. Jak mi Cię żal, Warszawo! Ty moja dumna Pani, dziś zachowujesz się jak głupia panna, której brakło oleju. Wiosenne LGBT! Wy nawet grzeszyć normalnie nie potraficie, pachniecie tylko bezwstydem! Warszawo, Ty zabijasz proroków, którzy do Ciebie są posłani. Krew księdza Popiełuszki woła o sprawiedliwość! Mordercy chodzą wolni, a ich pokrewni i powinowaci podają sobie ręce i mówią, że zniszczą. Co? Wszystko! Czy wiesz, że totalna opozycja, to diabelskie zawołanie: Non serviam! Nikomu i nigdy! Wszystkiemu – nie! Diabeł tylko to umie.
Naubliżałem niektórym, ale nie tak, jak Oni mnie opluwali i ubliżali mi, bom ksiądz. Nadstawiałem im drugi policzek, gdy bili mnie po mordzie. Więc powiedziałem, Panie Jezu, nie wytrzymam! Brakło mi cierpliwości, muszę oddać prawym sierpowym. I trochę mi lżej. W państwie prawa powinienem siedzieć w więzieniu. Mogę posiedzieć, ale mam 80 lat, więc nie posiedzę ani nie poleżę długo. Myślę, że siedział nie będę, bo tylu drani, którzy gorsze plugastwa i kłamstwa mówili, aż cuchnący zapach ich słów przez szkło ekranu czułem, chodzą wolni, jak za czasów Piłata: A gdyby sprawa doszła do Piłata, my z nim pomówimy. To się da załatwić! Dzikie sądy! Dzika demokracja! O tempora, o mores!
Mnie, człowieka wybudzonego ze śpiączki, stać tylko na to, bym wzywał Bożej pomocy, bym przywołał ponadwiecznych, bym groby wyklętych otworzył na świadectwo bezbożnym i obudził Warszawę, i Polaków zadżumionych. Obudźcie się, póki jeszcze czas, bo z tej nienawistnej sytuacji żaden Anioł z nieba ani żaden mąż stanu nas nie uratuje. Uratować nas może tylko kataklizm, bo taki świat zgniły bezbożnością i zmurszały nienawiścią zginąć musi! Pogruchoce Was Pan Bóg jako ten garniec! Owo jest demokracyja Wasza! O, nie daj Boże, ale wtedy reszta ocalonych przeprosi Boga i siebie nawzajem. I przypomną sobie ocaleni, że jednego mamy Ojca w niebie, a Matką jest nam Ziemia miła, my zaś braćmi jesteśmy. Ale zanim co, będę targował się z Bogiem, jak Abraham: A jeśli w tej Warszawie będzie czterdziestu sprawiedliwych, ocalisz to miasto? Tak! Panie, miej cierpliwość, a jeśli będzie tylko dziesięciu wierzących, ocalisz Warszawę? Tak. Nie znalazłeś nawet dziesięciu? Więc stanie się Sodoma i Gomora. Ja nie straszę. Takie są Dzieje grzechu. Ale ja jestem chłop i będę się wadził z Bogiem dalej: Panie, wiem, że ten Naród jest kłótliwy, zawistny i niewdzięczny. Dałeś nam wodę ze skały, mannę z nieba na co dzień, przepiórki na święta, ziemię, dom i wolność dałeś nam na zawsze, a oni zbudowali tęczę LGBT na placu Zbawiciela. Profani! Zapałałeś gniewem, o Panie, chciałeś wyniszczyć ten Naród, a ja sługa Służebnicy, błagam: Ocal nas, Panie! Boże Piastów, Jagiellonów, Sobieskich, Kościuszków. Niech nie mówią w Brukseli: Oto ich Bóg, który wyprowadził ich z niewoli, aby ich wytracić w drodze do wolności. Ocal ich, Panie! A jeśli trzeba, to raczej zabij mnie! Ich ocal! Od Mojżesza to umiem.
Uspokójcie się, Polacy, Bracia, jeśli jeszcze trochę myślenia i sumienia w Was ostało. Zieloni! Nie wygłupiajcie się! Bronicie żabek w Rospudzie, a dzieci w Warszawie zabijają, a Wy nic? Zabójcami jesteście zielonymi. Więc ani Rospuda, ani Warszawa nie są Wasze i żabki w Rospudzie, i dzieciątko w Twoim brzuchu do Boga należą. Brońcie życia! I po co tyle krzyku, Panowie! Trzeba najpierw do Komunii Świętej, potem do Unii Europejskiej. Warszawo, bądź sercem Europy! Bądź oazą wolności, Syreną Warszawską, matką Uczonych i Świętych stolicą – miast Królową, zawsze wierną i nieujarzmioną. To niech się tak szybko stanie! Spraw to, Panie. Amen.
Ks. bp Józef Zawitkowski
Za: http://pedkat.pl/1300-obudz-sie-warszawo

Post o chlebie i wodzie w intencji Polski i Europy

Post o chlebie i wodzie w intencji Polski i Europy

W Niedzielę Miłosierdzia Bożego ruszyła akcja ,,Post w intencji Europy”. Uczestnicy inicjatywy powstałej przy Sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II w Toruniu. Przez jeden dzień wybrany dzień będą pościć o chlebie i wodzie.
Już ponad 5 tys. osób zgłosiło chęć poszczenia o chlebie i wodzie w intencji Polski i Europy, a w szczególności za zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego. Akcja będzie trwała 30 dni
Rozpoczęcie inicjatywny nie oznacza, że nie można się jeszcze do niej przyłączyć. Do udziału zachęca kustosz sanktuarium o. Andrzej Laskosz CSsR.
– Można włączyć się w każdej chwili, bo wybiera się jeden dzień spośród 30-tu, byle zdążyć przed 26 maja, kiedy wybory do PE już się odbywają. Zachęcam wszystkich, którym zależy, by Europa powróciła do chrześcijańskich korzeni. Aby Polacy dobrze wybrali, to taka modlitwa jest wskazana. Pan Jezus mówi o tym: modlitwa i post wiele spraw załatwi – podkreślił kapłan.
W niedzielę w toruńskim sanktuarium sprawowana była Msza św., podczas której osoby, które włączyły się w inicjatywę, otrzymały chleb i wodę. To symbole rozpoczęcia „Postu w intencji Europy”
Osoby, którą wyrażą jeszcze chęć dołączenia do akcji, proszone są
o zgłaszanie się do sanktuarium pod numerem: 693 168 247

Dachau kapłańska Golgota

Dachau kapłańska Golgota

     Największą liczbę wśród więzionych w Dachau księży katolickich stanowili Polacy - 1780. Z tego 868 poniosło śmierć.     Pierwsze, duże transporty księży polskich do niemieckiego obozu zagłady w Dachau odbyły się w kwietniu i maju 1940 r. i trwały do końca tego roku. W grudniu 1940 r. nastąpiła także w Dachau komasacja księży z innych obozów koncentracyjnych: w sumie znalazło się tam 2720 księży katolickich z różnych krajów.
     Polscy duchowni stłoczeni w jednej izbie, zapędzani do tych samych prac, wspólnie przeżywali te same ćwiczenia karne, oczekiwali w kolejce na miskę zupy, korzystali z tej samej łaźni obozowej. W późniejszym okresie pozwoliło to na utworzenie - w konspiracji na terenie obozu "seminarium duchownego". Ich wspomnienia cechuje z jednej strony świadectwo niewyobrażalnych cierpień, a z drugiej strony heroizm, wiara w Boga i człowieka. Kleryk seminarium we Włocławku Bronisław Kostkowski nr obozowy 22828 pisał: "Wybiorę raczej śmierć niż sprzeniewierzenie się kapłańskiemu posłannictwu". Został spalony w Dachau.
     DLACZEGO NIE ZGINĄŁEM
     Ks. kan. Leon Stępniak, nr obozowy w Dachau 11424, wspomina: "Chcieliśmy być wolni, lecz nie za cenę zdrady". W chwili aresztowania i wywiezienia do KL Dachau miał 27 lat. Dzisiaj ten 97-letni kapłan jest jednym z ostatnich żyjących księży, byłych więźniów Dachau. Każdego dnia zadaje sobie pytanie: "Dlaczego ja nie zginąłem?". Przeżył, by wykonać testament tych, którzy umierali śmiercią męczeńską, testament braci-księży, przyjaciół, ludzi-numerów, których prochy ulatywały kominami krematorium.
     Ks. Stępniak wspomina: "Z Fortu VII [w Poznaniu] księży załadowano do bydlęcych wagonów. Dojechaliśmy do Monachium w nocy. (...) Na dworzec kolejowy w Dachau pociąg dotarł rankiem [po 38 godzinach męczącej podróży, szczególnie dla starszych wiekiem księży] 24 maja 1940 r. Wszystkim kazano ustawić się piątkami, po czym asfaltową drogą biegnącą wzdłuż osiedla esesmańskiego, z bagażami w ręku, jak zbrodniarzy, pędzono nas pod eskortą uzbrojonych w karabiny SS-manów do odległego o około trzy kilometry obozu. Na plac obozowy dotarliśmy przez bramę z napisem: Arbeit macht frei [Praca daje wolność]. Dzień majowy, słońce szalenie grzało, a my musieliśmy stać godzinami na placu z odkrytymi głowami. Nic nam nie dali do picia, nic do jedzenia, więc gnębiło nas pragnienie i głód. (...) Po sprawdzeniu imiennym obecności zabierano przybyłych więźniów do dużej izby i tam spisywano ponownie personalia. Każdy otrzymał swój numer obozowy, ja otrzymałem numer 11424. Od tej chwili byłem Haftling (więzień) nr 11424. W drugiej izbie musieliśmy się rozebrać do naga i oddać wszystko, także rzeczy osobiste oraz przedmioty kultu religijnego: medaliki, różańce, brewiarze, książeczki do nabożeństwa. Bardzo przeżyłem ten moment. Pozostawiono nam tylko szelki i chusteczki do nosa. (...)
Dachau - obóz koncentracyjny założono 22 marca 1933 r. z rozkazu Heinricha Himmlera w pobliżu miasteczka Dachau w Bawarii, piętnaście kilometrów na północny zachód od Monachium. KL Dachau z dwóch powodów zasługuje na szczególną uwagę: był najstarszym, istniejącym od 1933 r. obozem koncentracyjnym traktowanym przez Niemców jako wzorcowy. To także centralny ośrodek eksterminacji duchowieństwa w okupowanej Europie, ze szczególnym okrucieństwem duchowieństwa polskiego. Na terenie obozu znajdowały się po lewej stronie od bramy budynki gospodarcze i administracyjne, po prawej baraki przeznaczone dla więźniów, ogród, królikarnia; pomiędzy nimi był plac apelowy. Za budynkami gospodarczymi znajdował się na niedużym placu budynek, służący za areszt, tzw. bunkier, miejsce krwawych przesłuchań i stosowania dotkliwych kar. Do tego budynku prowadziła droga, która znana była z tego, że stawiano tam więźniów przez wiele godzin na słocie, mrozie lub spiekocie. Przy bunkrze w pierwszym okresie istnienia obozu umieszczone były tzw. słupki, na których za karę podwieszano więźniów. Na tym placu odbywały się egzekucje poprzez powieszenie lub rozstrzelanie. Na terenie obozu było "Totenkammer" - trupiarnia obozowa w której codziennie składano ciała od kilkunastu do kilkuset zamęczonych więźniów. Plac apelowy był miejscem rannych i wieczornych, czasami wielogodzinnych, apeli. Z tego placu wyruszały do pracy i powracały kolumny więźniów. Wykonywano na nim również karę chłosty. Na tym placu przeprowadzano selekcję nagich więźniów do transportów inwalidzkich. Tu leżały niezliczone zwłoki tych więźniów, którzy nie przeżyli transportu do Dachau.
     Później nastąpiło golenie głów, kaleczono nas przy tym dotkliwie. Po kąpieli otrzymaliśmy więzienne, pasiaste łachmany, często za krótkie i za ciasne. Otrzymany czerwony trójkąt [dla więźniów politycznych, do których zaliczano Polaków] z wypisaną literą P oraz numer obozowy należało przyszyć do bluzy pasiaka w wyznaczone miejsce. Na nogi dano płócienne pantofle na drewnianej podeszwie. Zimą przyklejał się do nich śnieg, tworząc wysokie koturny. Rozpoczęła się sześcio-tygodniowa kwarantanna.
     Znalazłem się w grupie księży skierowanych do bloku nr 5, czyli "Ziigansblocku". Baraki mieszkalne o 100 metrowej długości i 10 metrowej szerokości dzieliły się na cztery lokale (Stube). Każdy z lokali posiadał pokój mieszkalny oraz sypialnię. Umywalnia i ustęp przedzielały jeden lokal od drugiego. Każda izba przeznaczona była na 45 osób. [Niestety, po 1941 r. w całym baraku przebywało od 400-800 więźniów. To właśnie między innymi z powodu przepełnienia, a w związku z tym braku możliwości przestrzegania higieny osobistej w 1943 r. wybucha epidemia tyfusu brzusznego i plamistego oraz rozprzestrzenia się gruźlica]. Tutaj blokowy i izbowy poinformowali nas o obowiązującym regulaminie życia obozowego i zwyczajach panujących w obozie. Ważną sprawą była orientacja w szarżach esesmanów, którym trzeba było składać meldunki, prawidłowo określając stopnie, gdyż za każde fałszywe określenie bito okrutnie lub zmuszano do wykonywania uciążliwych ćwiczeń.
     Po przydzieleniu łóżek, szafek i miejsc na pantofle rozpoczęła się lekcja słania łóżek "do kantu". To jedna z szykan szczególnie uciążliwa dla starszych księży. Łóżko musiało być zbudowane jak pudełko, równo wygładzone pod kątem prostym. Po zrobieniu kantów w sienniku ze słomy i wyrównaniu powierzchni specjalnymi deseczkami należało przykryć siennik kocem odpowiednio złożonym, na nim ułożyć poduszkę. Ja dawałem sobie jakoś radę w tym słaniu łóżka. Łóżko źle posłane było rozwalane, a więzień był dotkliwie bity przez blokowego lub izbowego. Często w czasie przerwy obiadowej zamiast tego i tak nędznego posiłku musiał ponownie ścielić łóżko."
     EUCHARYSTIA ZAKAZANA
     Kapłanom polskim nie wolno było odprawiać Mszy św., odmawiać brewiarza, modlić się i mieć przy sobie jakiegokolwiek przedmiotu kultu. Zakazano niesienia pomocy duchowej umierającym więźniom. Pomimo tych zakazów kapłani zorganizowali ukryte życie religijne. Wkrótce postarali się za pośrednictwem komand wyjazdowych pracujących w Monachium o hostie. Komunikanty od 1942 r. przemycane były w bochenkach chleba, w paczkach od rodzin. Księża potajemnie odprawiali Msze św.
     Ks. Stępniak wspomina: "Mieliśmy też swój kielich, który teraz znajduje się w Muzeum Watykańskim. Wykonał go z armatniego pocisku jeden z więźniów. Wstawaliśmy wcześnie rano, w naszych izbach, ukryci za piecem, jeszcze przed zbudzeniem całego obozu, odprawialiśmy Msze św. Ponieważ obowiązywało zaciemnienie, nikt o tym nie wiedział. W czwartą rocznicę moich świeceń kapłańskich z narażeniem życia, korzystając z pomocy księży niemieckich, wymknąłem się z izolatki tajnym przejściem i wziąłem udział we Mszy św. odprawianej w kaplicy. Po Mszy św. wróciłem szczęśliwie do swojego baraku. Niemcy nie mieli żadnego szacunku do świąt. Dni Bożego Narodzenia były jak co dzień."
     Był taki krótki czas, gdy od stycznia 1941 r. - po wstawiennictwie Stolicy Apostolskiej - kapłani polscy korzystali ze wspólnej kaplicy otwartej w bloku 26. Mieli możliwość uczestniczenia we Mszy św. i innych nabożeństwach. Na rozkaz komendantury Mszę św. odprawiał ks. Paweł Prabucki, kapłan diecezji chełmińskiej. Tysiąca kilkuset kapłanów, poniżając ich i szykanując, pilnowali esesmani. Wkrótce jednak duchowni polscy utracili te przywileje. Pozostawiono je tylko księżom niemieckim. Ks. Stępniak wspomina: "Było to 18 września 1941 r., władze obozowe zapędziły nas na plac apelowy i zaproponowały kapłanom polskim w zamian za przywileje obozowe zapisanie się na listę narodowości niemieckiej. Mimo pokusy korzystania z przywilejów niewoli nikt z nas nie zdradził swojego narodu. Znając mściwość hitlerowców, spodziewaliśmy się przykrych następstw. Nie czekaliśmy długo, kilka dni później wszystkich zapędzono do przymusowej pracy. Księży zaczęto dręczyć z niebywałą zawziętością. W czasie mroźnej zimy 1941/1942 r. z powodu głodu, zimna, chorób, wymierzania kar, bicia oraz wycieńczenia ciężką pracą śmiertelność była zatrważająca. Przed krematorium obozowym codziennie leżały ciała polskich kapłanów czekających na spalenie. (...) Każdego dnia w Dachau modliłem się o przeżycie, jutro oddawałem Bogu".
     KAMIENIE I TYLKO KAMIENIE
     W sierpniu 1940 r. około 150 kapłanów polskich zostało wysłanych do kamieniołomów w Gusen, jednego z podobozów Mauthausen. Obóz ten nazywano "ostatecznym rozwiązaniem", a jedyne wyjście stamtąd prowadziło przez komin krematorium. Wokół kamienie i tylko kamienie. Z tymi kamieniami na ramieniu więźniowie bici, popychani i kopani musieli biec do położonego niżej obozu. Wielu padało pod ciężarem kamieni, by nigdy się nie podnieść. Szczęśliwi byli ci, którzy wyznaczeni zostali do noszenia darni, którą wykładano obozowe alejki.
     Ks. Leon Stępniak wspomina: "W Gusen warunki były straszne. Obóz był dopiero w trakcie budowy. (...) Któregoś sierpniowego dnia Niemcy nie mogli doliczyć się jednego z więźniów, sądzili, że chciał uciec, okazało się, że zasnął gdzieś miedzy blokami. Za karę musieliśmy pracę wykonywać biegiem z ogromnymi kamieniami na ramionach wzdłuż szeregu uzbrojonych w drągi i grube deski kapo. Tego dnia spośród nas zamordowano w bestialski sposób trzydziestu ośmiu księży". Ze 150 księży wywiezionych transportem 2 sierpnia 1940 r. do kamieniołomów w Gusen 50 zostało zamęczonych w nieludzki sposób lub zmarło z głodu i chorób.
     W samym Dachau większość duchowieństwa pracowała na tzw. "plantagach", wielohektarowych polach przylegających do obozu. Praca tam była bardzo ciężka. Latem, w upalne dni dokuczało górskie słońce, zimą deszcz, mróz i śnieg. Jeszcze w maju większość miała odmrożone ręce. W tych ogrodach uprawiano głównie rośliny lecznicze, bardzo mało warzyw. Każdego dnia po pracy wieziono na taczkach umierających lub zmarłych z głodu i wycieńczenia.
     Bp Franciszek Korszyński nr obozowy 22546, przed wojną wykładowca i rektor seminarium duchownego we Włocławku, pisał: "W naszym obozie nie było zwierząt pociągowych, musieli je więc zastąpić ludzie. Ludzi zaprzęgano do pługa przy usuwaniu śniegu z obozu, do wozów, do bron i pługa przy uprawie roli, a nawet do wału ugniatającego szosę. Jeszcze dziś żywo mam w pamięci obozowy obrazek przedstawiający budowę szosy.(...) Wśród tych niewolników dwudziestego wieku widzę prawie samych księży polskich. Między nimi ks. kan. Józefa Straszewskiego, proboszcza parafii św. Stanisława we Włocławku. Zniszczony to już człowiek, istny szkielet ludzki pokryty skórą; już wyczerpany z sił, ale ciągnie, jak tylko może. Później spotykam się z nim w przerwie obiadowej i pytam, jak się czuje. Z uśmiechem odpowiada mi na to, że czuje się dobrze. Ani słówka szemrania, ani słówka narzekania na swoją dolę."
     Do obowiązków kapłanów należało także noszenie trzy razy dziennie posiłków dla całego obozu. Kotły napełnione kawą lub zupą ważyły około 80 kilogramów. Dla wyniszczonych fizycznie ludzi dźwiganie tych kotłów było ogromnym wysiłkiem. Kto nie mógł udźwignąć kotła, był bity i kopany. Gdy było to możliwe, młodsi księża w dźwiganiu kotłów wyręczali starszych.
     Ks. Leon Stępniak wspomina: "Jeżeli uchwyty były wyrobione, to dłonie dotykały gorącego kotła, a to bolało. Był czas, że my księża musieliśmy nosić jedzenie dla wszystkich baraków, a było nas tysiące więźniów. Każdy kocioł miał wypisany kolejny numer baraku. Gdy widziało się wypisaną trzydziestkę, porażała myśl, że do ostatniego baraku nie wystarczy sił. Trzeba było stanąć obok kotła i jak esesman krzyknął, to musieliśmy kocioł podnieść i wyjść z nim. W kuchni były dwa stopnie cementowe, zdarzały się potknięcia, szczególnie starszych księży, wtedy wylana kawa lub zupa nie trafiała do baraków, a więźniowie byli dotkliwie bici, często do nieprzytomności. Wszystkie te czynności należało wykonywać w biegu, przy krzykach i biciu. Zimą, gdy do drewnianych spodów trzewików przyklejał się śnieg, tworząc śniegowe koturny, noszenie kotłów było bardziej uciążliwe. My, młodsi księża, staraliśmy się pomagać starszym. Pamiętam nieludzkie pobicie przy noszeniu ciężkich kotłów bp. Michała Kozala. Już pozbawionego sił, izbowy Willy powalił na podłogę i skopał".
     ŚMIERĆ ZA MARCHEWKĘ
     Bp Michał Kozal został przewieziony do Dachau w lipcu 1941 r. i otrzymał numer 24554. Do końca służył chorym i umierającym. Dla Niemców był jednym z więźniów nad którym znęcano się w szczególnie wyrafinowany sposób. Dnia 26 stycznia 1943 r., skatowany, chory na tyfus, został dobity śmiercionośnym zastrzykiem. Władze obozowe nie zgodziły się na pochowanie jego zwłok na cmentarzu miasta Dachau, lecz nakazały je spalić w obozowym krematorium. Zabrano i zniszczono wszystko, co miało jakikolwiek związek z biskupem, a jego insygnia biskupie odesłano do Berlina.
    Głód, towarzyszący od rana do wieczora, był jedną z największych udręk jakie więźniowie przeżywali w Dachau. Na śniadanie dawano czarną, niesłodzoną kawę [tak to się nazywało] i kawałek chleba. Na obiad zupa z kapusty lub brukwi. Na kolację dawano czasami też zupę, niekiedy ziemniaki w łupinach lub kawałek chleba z margaryną, czasami z marmoladą. W niedzielę 2-3 gramy kiełbasy. Rok 1942 był najtragiczniejszy w historii obozu, nawet te głodowe racje były zmniejszone. Śmiertelność wśród księży tego roku była zatrważająca. Waga więźnia nie przekraczała często 40 kilogramów. Z głodu pojawiała się puchlina wodna, niektórzy księża byli tak opuchnięci, iż nie mogli się poruszać. Inni przerażająco wychudzeni. Jedzono wszystko co nadawało się do jedzenia, najrozmaitsze trawy, kwiaty, żaby, jeże. Za zjedzenie marchwi lub ziemniaka w trakcie pracy w warzywniku lub znalezionych na terenie obozu groziła surowa kara.
     Ojciec Stanisław Ambrożkiewicz, kapucyn - numer obozowy 22383, opowiadał: "Wiedzieliśmy z doświadczenia, że człowieka, który umiera z głodu, można uratować od śmierci albo odsunąć ją, pomnażając przez dwa tygodnie jego głodową porcję żywności o parę ziemniaków lub pół litra zupy. Postanowiliśmy, że w czasie obiadu jeden z naszej grupy obejdzie z kubkiem tych współbraci, którzy się jeszcze jakoś trzymają. Każdy z nich włoży do kubka łyżkę, czy parę łyżek zupy. Tym kubkiem zupy będziemy wzmacniać co dzień przez dwa tygodnie naszych braci najbardziej osłabionych. Zebranymi łyżkami zupy od nie tak głodnych pragnęliśmy ratować głodniejszych."
     Ks. Leon Stępniak wspomina: "Bywało i tak, że więźniowie świeccy pomagali swoim kapłanom w zdobywaniu jedzenia. W obozie spotkałem Mariana Baranowskiego, był to młody, siedemnastoletni chłopak, który pochodził z Kębłowa, z mojej pierwszej parafii. Kapo wybrał go do pracy w kuchni. Ten młody chłopak odnalazł mnie i postanowił dokarmiać, także księdza Wojtka Rychłe z archidiecezji poznańskiej oraz księdza Wojciecha Golusa, proboszcza z Obory. Dzielił się z nami tym, co miał, tą obozową porcją i ryzykując życiem, wynosił dla nas chleb. Uważano, że spełnia on bardzo dobry, piękny uczynek. Niestety zachorował na tyfus i zmarł. Jeszcze w gorączce, zanim dostał się na rewir dla chorych na tyfus zdołał ściągnąć dla nas jakieś jedzenie. Wiem, że jego pomoc była jednym z darów, dzięki któremu przeżyłem Dachau."
     Ks. Kazimierz Hamerszmit z diecezji łomżyńskiej - nr obozowy 22575, wspominał: "Pewnego dnia zabrano nas do magazynu, gdzie znajdowały się części drewniane baraków. Kiedy wydano rozkaz zbiórki, spojrzałem w bok, gdzie może o dwa metry było wysypisko śmieci i leżały jabłka. (...) Skoczyłem w bok, chwyciłem trzy jabłka, a esesman już mnie bił po głowie i krzyczał: "rzuć to!". Jedno jabłko schowałem do rękawa, a dwa rzuciłem na ziemię. Cieszyłem się, że choć dostałem lanie, miałem jabłko. Następnego dnia napełniłem dwie kieszenie jabłkami. Inni koledzy też coś znaleźli. Jakże dziękowałem Bogu za ten dar".
     Sytuacja zmieniła się, gdy władze obozowe pozwoliły na przysyłanie paczek i pieniędzy. Zaczęła lepiej funkcjonować obozowa kantyna. Paczki ratowały życie nie tylko księżom, ale i pozostałym więźniom. Dzięki duchownym zaczął działać obozowy Caritas. Księża dzielili się tymi paczkami z innymi więźniami, często kocioł z zupą przeznaczoną do swojego baraku zanosili tym, którzy paczek nie otrzymywali.
     KARA ZA WSZYSTKO
     Od 1942 r. nowym lękiem napawały transporty inwalidów. Do grupy tych więźniów zaliczono chorych, inteligencję, księży, niezdolnych do pracy. W samym tylko 1942 r. do krematorium w Zamku w Hartheim k. Linzu wywieziono z Dachau 32 transporty, prawie 3 200 ludzi zagazowano i spalono, w tym wielu księży z Wielkopolski.
     Karano za najdrobniejsze przewinienia. Za źle posłane łóżko, za siedzenie w trakcie posiłku, za nieprawidłowe lub zbyt powolne zdjęcie nakrycia głowy, plamkę na drzwiach szafki, brudne buty, niewyraźne śpiewanie w czasie marszu. Do najczęściej stosowanych należała kara chłosty "Fiinfundzwanzig" (dwadzieścia pięć batów) oraz kara słupka "Eine Stunde Phal" (godzina słupka). O rodzaju kary decydował Lagerfiihrer. Kara chłosty wymierzana była przez esesmanów na specjalnym "koźle", do którego przywiązywano więźnia. Najniższą karą było 25 uderzeń. Najwyższą tyle, że więzień umierał. Razy uderzeń musiał liczyć skazany, gdy się pomylił, najczęściej z bólu, uderzenia liczono od nowa.
     Karę słupka wykonywano najpierw na specjalnym stojaku. Później przeniesiono ją do łaźni. Skazanemu zakładano ręce na plecy i wiązano łańcuchem w przegubie, po czym wieszano go na haku lub belce na takiej wysokości, że jego stopy nie dotykały ziemi. Kara ta trwała jedną godzinę. Cierpienia były niewyobrażalne. Skutki takiej kary więzień odczuwał jeszcze po trzech miesiącach.
     O. Ambrożkiewicz tak wspomina karę słupka: "Egzekucje wykonywał kąpielowy w łaźni. Gdy przyszła kolej na nas, zdjęliśmy marynarki, rozpięliśmy koszule i każdy stanął pod wyznaczonym hakiem. Wszedłem na wysoki stołek, który postawił pod moim hakiem kąpielowy. Dłonie, na które włożyłem wełniane skarpety mające zabezpieczyć przed skaleczeniem rąk, złożyłem na plecach zewnętrzną stroną do siebie. Gdy kąpielowy, skrępowawszy je łańcuchem w nadgarstku, podciągnął ręce do góry, ja z całych sił trzymałem je przy plecach, by mieć potem nieco "luzu". Kąpielowy zahaczył łańcuch o hak umieszczony w suficie, a ja skoczyłem ze stołka delikatnie przed siebie. Kto się ociągał, temu wyrywano go spod nóg. W zwichniętych stawach barkowych zrodził się ostry ból, który jak ogień przenikał całe górne kończyny. Po chwili jednak człowiek spostrzegał, że to nie ten ogień chodzący po rękach, na których spoczywał cały ciężar ciała, był najgorszy, ale jakieś bolesne, rozsiane po całym ciele uczucie niewygody. Powstaje jakieś nieodparte pragnienie, by znaleźć jakąś lepszą pozycję, by jakoś sobie ulżyć. Mądrość jednak kazała trwać w bezruchu i bólu i czekać, aż ręce pod wpływem obciążenia same się wyciągną i stopy znajdą bliżej posadzki, dając złudzenie jakiegoś oparcia."
     ZBRODNICZA MEDYCYNA
     W KL Dachau w 1940 r. utworzono tzw. stacje doświadczalne, w których niemieccy lekarze, przeprowadzali pseudo-medyczne eksperymenty na zdrowych więźniach. Do doświadczeń wybierali głównie kapłanów. Zarażali ich malarią, ropowicą [flegmoną], żółtaczką. Dla celów lotniczych przeprowadzali badania w komorach ciśnieniowych i zamrażali więźniów. W czasie dużych mrozów na drewnianych noszach kładziono i przywiązywano nagich więźniów, po kilku jednocześnie. Wynoszono ich na wiele godzin (na ogół nocą) na zewnątrz. Krzyk tych zamrażanych ofiar był najbardziej przejmującym krzykiem, jaki można sobie wyobrazić. Pozostawali tam do utraty przytomności. Potem przystępowano do badania krwi, moczu. Czasami usiłowano przywrócić ich do życia, co kilkakrotnie się udało. Przeważnie jednak dokonywano sekcji zwłok.
    Nie sposób przedstawić wszystkich morderczych działań "lekarzy". Usuwano na przykład zdrowemu człowiekowi nerw przeponowy, by wykazać wytrzymałość organizmu ludzkiego na nadmierny ucisk na płuca. Ten, kto przeżył, zostawał kaleką do końca życia. W czasie doświadczeń z morską wodą nie podawano więźniom przez dwa tygodnie żadnego pokarmu, a jednocześnie zmuszano do picia słonej wody. Po doświadczeniach w komorze ciśnieniowej pozostały przerażające zdjęcia, wykonywane w celu uchwycenia reakcji człowieka na gwałtowne zmiany ciśnienia. Wszystkie te doświadczenia miały służyć Rzeszy Niemieckiej.
     Jednym z więźniów poddanym doświadczeniu pseudomedycznemu był ks. Stefan Stępień nr obozowy 28351. Tak opisał swoje przeżycia: "Wchodzimy kolejno do sali operacyjnej, tam układano nas na stole operacyjnym i dawano zastrzyk - 3 cm sześcienne flegmony (ropy) w mięsień prawego podudzia u jednych, lewego u drugich pacjentów. Zaraz pierwszej nocy wzrosła gorączka, wzmogły się bóle nogi, noc była bezsenna. Noga nabrzmiała i sczerwieniała. Skóra napięta zdaje się pękać od wewnątrz. Ból dotkliwy, jakby ktoś rozpalonym żelazem świdrował nogę. U niektórych nogi nabrzmiewały do potwornych rozmiarów i robiły wrażenie worów napełnionych płynem. W nocy trapiły nas halucynacje. Wydawało się, że nasze nogi są odcięte i ułożone na stosie, jak drzewo ugniatane przez kilkadziesiąt innych nóg. Szczepionka u niektórych tak silnie zaatakowała organizm, że stracili przytomność, inni popadali w agonię, umierali. Staliśmy wszyscy w obliczu śmierci. Niektórym potworzyły się ogniska flegmony na kręgosłupie, u innych trucizna zaatakowała organa wewnętrzne. Operowano nas po sześć, siedem razy.(...) żyję, ale skutki doświadczeń pozostały.
     KONIEC UDRĘKI
     Niedziela 29 kwietnia 1945 r. była dniem ogromnej radości dla więźniów w Dachau. O godzinie 17.25 obóz został zdobyty przez niewielki oddział żołnierzy amerykańskich 7. Armii gen. Patona. Na powitanie żołnierzy wybiegli wszyscy, którzy mogli się poruszać. Radość była tym większa, że tego samego dnia wśród więźniów rozeszła się wieść, iż z rozkazu Heinricha Himmlera z 14 kwietnia 1945 r. ma być dokonane zniszczenie całego obozu wraz z wszystkimi więźniami. Na zniszczenie obozu wyznaczono 29 kwietnia 1945 r., godz. 21.
     Polscy kapłani, mający wielkie nabożeństwo do św. Józefa Kaliskiego, jeszcze przed wyzwoleniem złożyli dnia 22 kwietnia 1945 r. ślubowanie pielgrzymowania do jego sanktuarium w Kaliszu w podzięce za wybawienie. Księża, którzy przeżyli, wyzwolenie obozu dnia 29 kwietnia 1945 r. uznali za cud.
     20 sierpnia 1972 r. na zewnętrznej ścianie kaplicy "Śmiertelnego Lęku Pana Jezusa" znajdującej się na terenie byłego obozu koncentracyjnego księża polscy, byli więźniowie Dachau, z biskupami Kazimierzem Majdańskim i Ignacym Jeżem, umieścili tablicę pamiątkową z napisem w języku polskim:
     "Tu, w Dachau co trzeci zamęczony był Polakiem Co drugi z więzionych tu Księży Polskich złożył ofiarę z życia Ich Świętą pamięć czczą Księża Polscy - Współwięźniowie".
     Potrzeba przypomnienia przeżyć księży polskich, ofiar obozu w KL Dachau jest tym bardziej uzasadniona, gdyż dopiero w 2000 r. udostępniono publiczności więzienie obozowe, a w 2002 i 2003 r. otwarto ostatnią część Muzeum KL Dachau ukazującą rozwój obozu od 1933 r. do jego wyzwolenia w 1945 r. Także władze PRL świadomie unikały nagłośnienia skali tragedii jaka dotknęła polskie duchowieństwo. Nadszedł czas, aby nadrobić te zaległości.


Anna Stępniak-Jagodzińska

Autorka jest historykiem Instytutu Pamięci Narodowej
- Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu.


Tekst pochodzi z Tygodnika

2 maja 2010