środa, 30 sierpnia 2023

Proroctwo, Iskra Nadziei (3/4) Czy będziemy gotowi wybrać Chrystusa? Ks.Piotr Glass....

Prawdziwa wiara katolicka przetrwa tylko w Polsce

Abp Héctor Aguer: Przyszły papież będzie musiał zabezpieczyć Prawdę autentycznej doktryny katolickiej

 

„Przede wszystkim konieczne jest zabezpieczenie Prawdy autentycznej doktryny katolickiej, przezwyciężenie postępowych mitów, które ją podważają i które obecny papież porusza w swojej agendzie” – twierdzi emerytowany arcybiskup Héctor Aguer z La Platy w Argentynie odpowiadając na pytanie, jakim sprawami powinien zająć się przyszły papież. Wskazuje on, że światła należy szukać w Nowym Testamencie, „który daje świadectwo pracy apostolskiej, jaką Dwunastu – i nade wszystko św. Paweł – przekazali jako pełnomocnictwo swoimi bezpośrednim następcom”.

Jednocześnie argentyński hierarcha podkreśla, że wziąwszy pod uwagę ogromną liczbę obecnych kardynałów trudno jest przewidzieć, kim będzie przyszły biskup Rzymu. Pisząc o nieprzewidywalności wyników przyszłego konklawe abp Aguer podał przykład z XV wieku, kiedy Enea Silvio Piccolomini został wybrany na papieża, przybierając imię Piusa II. Wówczas kardynałów było zaledwie osiemnastu!

Abp Aguer pisząc na łamach „Life Site News” o zadaniach przyszłego pontyfikatu odwołuje się do 2 Listu do Tymoteusza, w którym św. Paweł pisze m.in.: „Głoś naukę, nastawaj w porę i nie w porę, wykazuj błąd, napominaj, podnoś na duchu z całą cierpliwością w każdym nauczaniu. Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli” (2 Tm 4,2-3). Akcentuje jednocześnie wezwanie św. Pawła z tego samego listu: „Ty zaś czuwaj we wszystkim” (2 Tm 4,5) jako napomnienie dla Kościoła w ciągu wieków.

Według argentyńskiego hierarchy tak działała inkwizycja w obliczu herezji. Podkreśla on, że zadanie „realizacji posługi (diakonii) w stopniu doskonałym” jest „uciążliwe”, a „jednym z postępowych argumentów jest dyskwalifikowanie tego wysiłku, jakby był on przeciwny chrześcijaństwu”. Tymczasem mamy „konfrontację Nowego Testamentu z ziemską koncepcją Kościoła”, a za obecnego pontyfikatu widać „dezorientację”. Arcybiskup przypomina słowa XIX-wiecznego myśliciela Sorena Kierkegaarda: „Właśnie teraz, kiedy mówi się o reorganizacji Kościoła, jasne jest, jak niewiele jest w nim chrześcijaństwa”.

Przyszły papież według abp. Aguera będzie musiał postępować zgodnie z zaleceniami św. Pawła, potwierdzając „Prawdę doktryny, która jest podważana i zaniedbana przez relatywizm”. Jego zdaniem trzeba będzie dążyć do „restauracji liturgii (...), która zgodnie ze swoją naturą musi być precyzyjna, uroczysta i piękna”. Wskazuje na „ryt rzymski, który został zrujnowany przez improwizację, która nienawidzi rytualnego charakteru tajemnicy liturgicznej”. Krytykując Traditionis custodes Franciszka, abp Aguer stwierdza, że konieczne jest „odzyskanie mistycznego i estetycznego wymiaru sakramentalnego charakteru liturgii”.

Aby zrealizować te zadania, konieczna jest właściwa formacja duchownych „w duchu wielkiej katolickiej Tradycji, którą wciąż można odnaleźć w dekretach Christus Dominus i Presbyterorum ordinis Soboru Watykańskiego II”. Jednocześnie „wadliwa teologia” doprowadziła do tego, że „zamiast nawracać świat ku Prawdzie i łasce Chrystusa, Kościół został nawrócony na świat, tracąc swoją zasadniczą tożsamość”. To zaś przyczyniło się do wadliwej formacji „kilku pokoleń księży”. Stąd ważne jest prawidłowe funkcjonowanie seminariów, za które odpowiedzialny powinien być bezpośrednio biskup.

Abp Aguer wskazuje na naukę o rodzinie św. Jana Pawła II oraz Benedykta XVI o „metafizycznej koncepcji natury” jako „bogate i głębokie magisterium, które należy ponownie podjąć” i zastosować w nowych warunkach, kiedy podważa się prawdę o małżeństwie i rodzinie, a promuje tzw. „małżeństwa” osób tej samej płci, zaś „rodzinę ustanowioną na małżeństwie zastąpiła para”.

Argentyński duchowny wskazuje na związaną z tym tematem kwestię „wartości ludzkiego życia” i znaczenie encykliki Humanae vitae. Pisząc o sprzeciwie wobec niej „kilku Konferencji Biskupów” oraz o zamieszaniu, jakie to wywołało wśród wiernych usprawiedliwiających stosowanie niemoralnych środków, zauważa potrzebę pokazania prawdy tego tekstu. Dodaje, że „jest coś apokaliptycznego w dramacie Humane vitae”.

Abp Aguer stwierdza, że Sobór Watykański II niestety nie rozwiązał zagadnienia „relacji Kościoła i tak zwanego współczesnego świata”, a problem ten pogorszyły nauki Karla Rahnera o „anonimowym chrześcijaninie” i ewolucjonizm Pierre’a Teilharda de Chardin. Zdaniem arcybiskupa sobór padł tutaj „ofiarą iluzji, która skrywała szerzenie się nowej gnozy”.

Innym przykładem „naiwnego optymizmu” w relacjach ze światem zdaniem abp. Aguera była kwestia uczestnictwa w ramach obserwatorów na soborze przedstawicieli rosyjskiej Cerkwi prawosławnej, którzy zgodzili się na to „pod warunkiem, że Sobór Watykański II powstrzyma się od potępienia komunizmu”. Dwaj prawosławni prałaci, którzy w nim uczestniczyli, „byli prawdopodobnie szpiegami Kremla”.

Arcybiskup uważa, że tych problemów jest dużo więcej, ale te stanowią „priorytety, które obecna rzeczywistość narzuci” kolejnemu papieżowi, by „uwolnił Kościół od śmiertelnej plagi progresywizmu”.

jjf/LifeSiteNews.com

Bomba wybuchła; teologia moralna Kościoła leży w gruzach

 

Bomba wybuchła; teologia moralna Kościoła leży w gruzach

(GUGLIELMO MANGIAPANE / Reuters / Forum)

Amoris laetitia papieża Franciszka – to dokument, na którym od A do Z oparta jest nowa praktyka duszpasterska w Berlinie, gdzie błogosławione będą pary homoseksualne, rozwodnicy i pary żyjące bez ślubu. Abp Heiner Koch jest przekonany, że jego decyzja zyska wsparcie Watykanu. Najprawdopodobniej ma rację, a błogosławienie par LGBT to bynajmniej nie koniec. To dopiero początek.

Metropolita Berlina abp Heiner Koch ogłosił, że w jego archidiecezji księża – a także świeckie duszpasterki i świeccy duszpasterze – mogą błogosławić pary homoseksualne, rozwodników w powtórnych związkach albo pary kohabitujące. Uzasadnił to wyłącznie nauczaniem papieża Franciszka, a przede wszystkim jego adhortacją Amoris laetitia. Gdy Franciszek wydał ten dokument w 2016 roku liberalny kard. Walter Kasper mówił pochlebnie o wielkiej „zmianie paradygmatu”, a konserwatywny austriacki filozof Josef Seifert przestrzegał przed „teologiczną bombą atomową”, która może obalić całe dotychczasowe nauczanie moralne Kościoła. Polskie mainstreamowe media kościelne dostrzegały wprawdzie pewien problem w jednym z przypisów do adhortacji, ale studziły nastroje, przekonując, że to tylko mały przypis i nie ma on większego znaczenia.

Jednak Amoris laetitia to nigdy nie był „tylko jeden przypis”. Adhortacja Franciszka jest pełna fragmentów, które składają się na Seifertowski „ładunek wybuchowy”. Pisałem o tym szeroko w książce „Niemiecka rewolucja. Jak za Odrą ginie katolicka wiara” wydanej w 2019 roku przez Stowarzyszenie ks. Piotra Skargi. Papieski dokument proponuje Kościołowi etykę sytuacyjną i odejście od nauki o obiektywnych normach, których nigdy nie wolno naruszać. Jest wprost sprzeczny z Tradycją Kościoła; przyjmuje za dobrą monetę dokładnie te poglądy, które zaledwie w 1993 roku św. Jan Paweł II odrzucił jako błędne w encyklice Veritatis splendor.

Właśnie dlatego abp Heiner Koch mógł wykorzystać Amoris laetitia do uzasadnienia błogosławienia grzesznych związków. Nie tylko rozwodników, a nawet nie przede wszystkim ich; w liście, który datowany jest na 21 sierpnia tego roku, chodzi przecież głównie o pary homoseksualne. Gdy w 2016 roku ukazała się Amoris laetitia tylko nieliczne środowiska przestrzegały, że kwestia rozwodników to dopiero początek. Tak się rzeczywiście stało.

Najważniejszym passusem Amoris… jest punkt 301, który w części abp Heiner Koch zacytował w liście. Kluczowe zdania brzmią: „Dlatego nie można już powiedzieć, że wszyscy, którzy są w sytuacji tak zwanej «nieregularnej», żyją w stanie grzechu śmiertelnego, pozbawieni łaski uświęcającej. Ograniczenia nie zależą tylko od ewentualnej nieznajomości normy. Podmiot, choć dobrze zna normę, może mieć duże trudności w zrozumieniu «wartości zawartych w normie moralnej», lub może znaleźć się w określonych warunkach, które nie pozwalają mu działać inaczej i podjąć inne decyzje bez nowej winy”.

Innymi słowy: para rozwodników w nowym związku/para homoseksualna/para kohabitująca dobrze wie, że jej sytuacja jest obiektywnie grzeszna. Uważa jednak, że w normie, do której mieliby dążyć, nie ma „wartości”. Co więcej sądzą, że w ich konkretnej sytuacji życiowej porzucenie partnera albo zachowywanie czystości prowokowałoby „nową winę”. Co mają zrobić?

Najważniejsze jest „włączenie” ich do Kościoła, pisze abp Heiner Koch, cytując z punktu 297 Amoris…: „Trzeba pomóc każdemu w znalezieniu jego sposobu uczestnictwa we wspólnocie kościelnej, aby czuł się przedmiotem «niezasłużonego, bezwarunkowego i bezinteresownego» miłosierdzia”.

Żeby zrealizować cel „włączenia” pary „w sytuacji nieregularnej” należy odejść od dążenia do realizacji „normy ogólnej”. Trzeba uznać, że norma ta po prostu nie obejmuje tej konkretnej sytuacji życiowej. Heiner Koch znowu zacytował Amoris…, punkt 307: „To prawda, że normy ogólne stanowią pewne dobro, którego nigdy nie powinno się ignorować lub zaniedbywać, ale w swoich sformułowaniach nie mogą obejmować absolutnie wszystkich szczególnych sytuacji”.

Ostateczną decyzję musi podjąć osoba, o którą w sprawie chodzi. Jak pisze abp Koch – cytat z Amoris… 37: „Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować”.

Z tego wszystkiego metropolita wyprowadza potencjalną możliwość błogosławienia par homoseksualnych. Powołuje się przy tym dodatkowo na inną adhortację Franciszka, Evangelii gaudium z 2013 roku, gdzie czytamy: „Eucharystia, chociaż stanowi pełnię życia sakramentalnego, nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych”. Jak argumentuje abp Koch, jeżeli Eucharystia nie jest nagrodą dla doskonałych, ale pokarmem dla słabych, to dotyczy to również innych sakramentów, a w konsekwencji – także błogosławieństwa. Dlatego, uznał, nie ma przeszkód, żeby udzielać błogosławieństwa parom homoseksualnym, rozwodnikom czy kohabitującym.

Gdyby abp Heiner Koch chciał jeszcze silniej wzmocnić swoją argumentację, mógłby zacytować z punktu 303 Amoris laetitia, gdzie Franciszek raz jeszcze wyraził myśl o obchodzeniu normy ogólnej z powołaniem się na „konkretne okoliczności”. Papież pisał tam: „Sumienie może jednak uznać nie tylko to, że dana sytuacja nie odpowiada obiektywnie ogólnym postanowieniom Ewangelii. Może także szczerze i uczciwie uznać to, co w danej chwili jest odpowiedzią wielkoduszną, jaką można dać Bogu i odkryć z jakąś pewnością moralną, że jest to dar, jakiego wymaga sam Bóg pośród konkretnej złożoności ograniczeń, chociaż nie jest to jeszcze w pełni obiektywny ideał”.

Biorąc to wszystko pod uwagę metropolita Berlina orzekł, co następuje: jeżeli duszpasterze i duszpasterki w jego archidiecezji będą błogosławić pary homoseksualne, rozwodników czy kohabitujące, to mają wolną rękę – on nie będzie występował przeciwko nim z żadnymi środkami dyscyplinarnymi. Ważne jest jedynie to, by błogosławieństwa udzielano po wcześniejszej rozmowie z taką parą, która będzie mieć na celu kształtowanie decyzji sumienia a następnie zaakceptowanie takiej decyzji.

Czy Stolica Apostolska zareaguje na decyzję abp. Heinera Kocha? We wrześniu 2022 roku biskupi belgijskiej Flandrii opublikowali dokument z propozycją specjalnej liturgii połączonej z błogosławieństwem dla par LGBT. Hierarchowie odbyli w listopadzie wizytę ad limina Apostolorum, podczas której rozmawiali o swoim rozwiązaniu z urzędnikami Kurii Rzymskiej oraz z samym papieżem. Bp Johan Bonny z Antwerpii powiedział później, że papież zaakceptował ich dokument. Dlaczego? Według Bonny’ego chodziło o to, że Belgowie mówili jednym głosem, nikt z nich się nie sprzeciwiał. Jest jednak jeszcze jeden element: dokument z Flandrii, tak jak list abp. Kocha, został oparty na adhortacji Amoris laetitia. Belgowie zacytowali stosowne passusy papieskiego tekstu, uzasadniając na ich podstawie swoje „rozwiązanie duszpasterskie”. Gdyby papież ich potępił, musiałby stwierdzić, że ich odczytanie Amoris laetitia jest nieprawidłowe. Było przecież jednak prawidłowe: wprawdzie Amoris laetitia jest sprzeczna z nauczaniem Kościoła poprzednich wieków i lat, ale tekst sam w sobie rzeczywiście uprawomocnia błogosławienie par LGBT. To samo dotyczy metropolity Berlina. Jeżeli Watykan powie mu „nie”, powie „nie” dokumentowi Franciszka. Byłby to absurd.

Tymczasem abp Heiner Koch zrobił dokładnie to, czego oczekuje Ojciec Święty: ogłosił list duszpasterski oparty na jego, Franciszka, nauczaniu. 1 lipca tego roku papież wysłał list do nowego prefekta Dykasterii Nauki Wiary, abp. Victora Manuela Fernándeza. Napisał w nim między innymi: „[…] twoje zadanie polega również na tym, by przykładać specjalną troskę do weryfikowania, czy dokumentu twojej własnej Dykasterii oraz innych mają wystarczające zaplecze teologiczne, czy są spójne z bogatym podłożem wieczystego nauczania Kościoła, a jednocześnie biorą pod uwagę najnowsze Magisterium”. Innymi słowy: wszystko, co wychodzi z Kurii, musi być naznaczone „zapachem Franciszka”. Abp Fernández w jednym z wywiadów udzielonych prasie po tym, jak papież mianował go prefektem DKW, zapowiedział nadawanie takiego „zapachu” właśnie dokumentowi Watykanu z 2021 roku mówiącego o zakazie błogosławieństwa par LGBT. „Sądzę, że jest nadal możliwe sprecyzować te wypowiedzi, dopełnić je oraz ulepszyć – tak, by naświetlić je lepiej nauczaniem papieża Franciszka” – powiedział. Uzasadniając swoją otwartość na takie błogosławieństwa abp Heiner Koch powołał się na „zapowiedzi” abp. Fernándeza, sugerując, że może pozwolić duszpasterkom i duszpasterzom na swobodę działania – bo sprawa, o których mowa, niedługo i tak zostanie rozstrzygnięta na korzyść niemieckiej wizji.

Postępowanie abp. Heinera Kocha jest ponadto w pełni zgodne z innym pryncypium, jakim – zgodnie z poleceniem Franciszka – ma kierować się abp Fernández jako prefekt DKW. Papież zalecił mu dbanie o to, by w Kościele rozwijały się „różnorodne prądy myśli w filozofii, teologii i praktyce duszpasterskiej”, co, o ile będzie „pojednane przez Ducha w poszanowaniu i miłości”, ma „pomagać Kościołowi wzrastać”. Decyzja metropolity Berlina niewątpliwie spełnia wszystkie konieczne kryteria: jest duszpasterska, oparta na Amoris laetitia, wyraża różnorodność prądów myśli, odwołuje się do prymatu miłosierdzia… Nie sposób sądzić, że Watykan mógłby ją zatrzymać, chyba, że nagle do głosu doszłyby w Kurii Rzymskiej inne niż dotąd środowiska, a Fernández popadłby nagle w niełaskę.

Błogosławienie związków LGBT nie jest, oczywiście, końcem rewolucji Amoris laetitia, tak jak końcem nie była zgoda na udzielanie Komunii świętej rozwodnikom. Na gruncie wyłożonych w tej adhortacji zasad zmienić można bardzo, bardzo wiele. To na przykład antykoncepcja – chyba nic nie nadaje się łatwiej do tego, by stać się płaszczyzną stosowania „obejścia norm ogólnych”. To również kontakty z niekatolikami – dlaczego nie dopuszczać ich do pracy w duszpasterstwie, dlaczego odmawiać im sakramentów? Norma ogólna, ale w tej sytuacji… Mnożyć różne zastosowania można w nieskończoność. W końcu, jak pisał Seifert, chodzi o bombę teologiczną. Ta bomba już wybuchła – a teraz obserwujemy kolejne „zniszczenia” jakich dokonała.

Czy nam się to podoba, czy nie – takie są fakty; teologia moralna Kościoła jest po prostu w gruzach.

Paweł Chmielewski

Papież spotkał się z portugalskimi jezuitami. Co Franciszek myśli o homoseksualizmie?

 

„Nie wolno nam być powierzchownymi i naiwnymi, zmuszając ludzi do rzeczy i zachowań, do których nie są jeszcze dojrzali albo nie są zdolni. Potrzeba sporo wrażliwości i kreatywności, by towarzyszyć takim ludziom duchowo i duszpastersko. Ale każdy, każdy, każdy jest powołany do życia w Kościele: nigdy o tym nie zapominajcie” – tak papież Franciszek m.in. odpowiedział na pytanie, czy czynne praktykowanie homoseksualizmu zawsze jest złe. Zdaniem Michaela Haynes’a z „Life Site News” ojciec święty „ponownie zasygnalizował otwartość na aktywność homoseksualną, gdy jednocześnie odmówił potwierdzenia katolickiej nauki o czystości i celibacie w przypadku homoseksualistów”.

28 sierpnia opublikowano zapis rozmowy papieża Franciszka z portugalskimi jezuitami. Do spotkania doszło w czasie Światowego Dnia Młodzieży w Lizbonie. Ojciec święty podzielił się swoimi uwagami na temat homoseksualizmu, klerykalizmu, Synodu o synodalności, a także skrytykował po raz kolejny „reakcyjność” amerykańskich katolików. I po raz kolejny jego słowa wywołały oburzenie i poruszenie w konserwatywnych mediach.

Pytanie o homoseksualizm zadał papieżowi jeden z jezuitów, prowadzących duszpasterstwo studentów, którzy jego zdaniem są „bardzo oddani Kościołowi” i którzy „identyfikują się jako homoseksualiści”. Jezuita powiedział również, że ci studenci „czują, że są aktywną częścią Kościoła”, ale z drugiej strony „wezwanie do czystości” traktują jako „narzucenie”. Duchowny zapytał zatem: „Czy możemy powiedzieć, że oni wszyscy są w błędzie, ponieważ nie czują w sumieniu, że ich związki są grzeszne? (...) Czy powinniśmy uznać, że ich związki mogą się otworzyć i wydać ziarna prawdziwej chrześcijańskiej miłości?”

Papież odpowiadając na to pytanie nie potępił jednoznacznie aktów homoseksualnych, ale zamiast tego wyraził się krytycznie o przyglądaniu się „grzechom poniżej pasa” czy „tak zwanym grzechom ciała” przy pomocy „szkła powiększającego, tak jak robiliśmy to od tak dana w przypadku szóstego przykazania”. Stwierdził też, że „drzwi są otwarte dla każdego, każdy ma swą przestrzeń w Kościele”. Odwołując się do swoich spotkań z tzw. „osobami transpłciowymi”, Franciszek powiedział: „Uświadomiłem sobie, że ludzie ci czują się odrzuceni, a to jest naprawdę ciężkie”.

Papież wyraził również opinię, że „dzisiaj kwestia homoseksualizmu jest bardzo mocna, a wrażliwość pod tym względem się zmienia według okoliczności historycznych”. Jak powiedział: „Nie boję się rozerotyzowanego społeczeństwa. Nie, boję się tego, jak odnosimy się do tego”. Według ojca świętego źle się dzieje, kiedy ktoś „wyzyskiwał pracowników”, „kłamał lub oszukiwał”, a skupia się na grzechach seksualnych.

Haynes, komentując te słowa Franciszka, przytoczył dokumenty Kongregacji Nauki Wiary – O duszpasterstwie osób homoseksualnych oraz Persona humana – które wyraźnie przestrzegają przed usprawiedliwianiem aktów homoseksualnych lub prowadzeniem praktyki duszpasterskiej, która nie stawiałaby sprawy ich grzeszności jasno i jednoznacznie.

Papież Franciszek wyraził się krytycznie o amerykańskich katolikach, zarzucając im „wstecznictwo” (indietrismo), które jest „bezużyteczne”. Przywołując św. Wincentego z Lerynu papież powiedział, że „rozumienie spraw wiary i zasad moralnych” ulega ewolucji zgodnie z trzema kryteriami: konsolidacji wraz z upływem lat, rozwoju w czasie, pogłębienia wraz z wiekiem. Jako przykład podał, że „dzisiaj grzechem jest posiadanie bomby atomowej”, a także „kara śmierci jest grzechem. Nie można jej zastosować, ale tak nie było wcześniej”.

Ojciec święty stwierdził, że „nasze rozumienie osoby ludzkiej zmienia się wraz z czasem, a nasza świadomość także pogłębia się. Inne nauki i ich ewolucja także pomaga Kościołowi w tym rozwoju rozumienia”. Dodał, że „spojrzenie na doktrynę Kościoła jako monolit jest błędne”. A poza tym „problemy, jakie moraliści muszą zbadać dzisiaj, są bardzo poważne, a by uporać się z nimi, muszą oni ryzykować wprowadzanie zmian”.

Haynes zwracając uwagę na częste powoływanie się na myśl Wincentego z Lerynu przez papieża, podkreśla, że święty przestrzegał przed „nowatorską doktryną, która nie ma podstaw w Tradycji Kościoła”. I przytacza słowa świętego: „Co, jeśli jakaś nowa zaraza dążyłaby do zainfekowania nie tylko nieznacznej części Kościoła, ale całości? Wówczas będzie jego [katolika] troską, by wiernie trwać przy starożytności, której dzisiaj nie można uwieść jakimkolwiek oszustwem nowatorstwa”.

jjf/LifeSiteNews.com; breitbart.com

System niszczy dobrych kardynałów. Przypadek Woelkiego || Na Straży

KOŚCIÓŁ NA SKRAJU SCHIZMY? WATYKAN W CIENIU TĘCZOWEJ GWIAZDY

LifeSiteNews: Lobby LGBT w Kościele prześladuje księży, którzy nie godzą się z zepsuciem

 

LifeSiteNews: Lobby LGBT w Kościele prześladuje księży, którzy nie godzą się z zepsuciem

Ks. John Harrington z diecezji Fall River w stanie Massachusetts w USA jest prześladowany przez lobby LGBT. W programie Johna-Henry’ego Westena w LifeSiteNews ksiądz opowiadał o działaniach, jakie podejmują przeciwko niemu księża i biskupi związani z homoseksualnym środowiskiem.

Ks. Harrington wstąpił do seminarium św. Jana w Brighton w Massachusetts w późnych latach 80. Spotkał się tam z lobby homoseksualnym, z którym postanowił walczyć. Napisał list do kardynała Bernarda Lawa, ówczesnego metropolity Bostonu, opisując sytuację w seminarium. Kard. Law wysłał wówczas do Harringtona swojego pomocniczego biskupa Roberta Banksa; bp Banks miał pośrednio skrytykować Harringtona za to, że nie milczał na temat wydarzeń w seminarium.

Kard. Bernard Law w 2002 roku zrezygnował z kierowania archidiecezją Bostonu; był oskarżany o notoryczne tuszowanie przestępstw pedofilskich księży. Skandaliczna działalność kard. Lawa została opisana przez dziennikarzy grupy śledczej Spotlight.


W 1991 roku ks. Harrington odszedł z seminarium, bo nie chciał dalej funkcjonować w homoseksualnym środowisku. Podjął próbę powrotu do seminarium w roku 2002, ale został odrzucony po badaniach psychologicznych. W istocie, jak mówił w programie kapłan, dla władz seminarium było jasne, że odrzuca on homoseksualne zepsucie – i dlatego nie chciano go z powrotem. Harrington złożył wówczas podanie do seminarium w diecezji Fall River, którym kierował wówczas bp Sean O’Malley, dzisiaj kardynał i arcybiskup Bostonu; O’Malley wysłał go do seminarium w Maryland.

W 2004 roku Harrington otrzymał święcenia kapłańskie. Wkrótce został oskarżony o rzekome nagabywanie chłopca w parafii w Fall River, w której pracował. Problem w tym, że oskarżenie wyszło od księdza, który był blisko związany z homoseksualną kliką z seminarium w Brighton. Oskarżenie zostało wsparte przez wikariusza generalnego diecezji, który był przyjacielem księdza-oskarżyciela. Sprawa trafiła do biskupa Fall River, George’a Colemana, który umieścił ks. Harringtona w hostelu dla księży i go suspendował.

Harrington wystąpił na drogę sądową przed sądami świeckimi; został oczyszczony z zarzutów, a sąd stwierdził, że jego oskarżyciele bezpodstawnie go oczernili. Nowy biskup diecezji bp Edgard Moreira de Cunha nie przywrócił jednak ks. Harringtona do łask; pod wpływem wysoko postawionych księży z diecezji odmówił z nim nawet spotkania.

W rozmowie z Johnem-Henrym Westenem ks. Harrington stwierdził, że taki los może spotkać każdego księdza w USA, który będzie chciał wejść w konfrontację z lobby LGBT. Kapłan mówi jednak, że nie spocznie i będzie kontynuował walkę w sądach świeckich, tak, aby inni księża, którzy nie będą godzić się na funkcjonowanie siatki LGBT w Kościele, nie podzielili jego losu.

Źródło: LifeSiteNews.com

Pach

Odważni ludzie Kościoła. Biskupi Strickland i Huonder mówią dość || Pawe...

Bp Strickland przed Synodem: Zło i fałszywa nowina dokonały inwazji na Kościół

 

„W tym czasie wielkiego wrzenia w Kościele i na świecie muszę przemówić do Was z głębi ojcowskiego serca i przestrzec Was przed złami, które nam grożą, i zapewnić Was o radości i nadziei, jakich zawsze doświadczamy w naszym Panu, Jezusie Chrystusie – pisze bp Joseph Strickland w swoim liście duszpasterskim do wiernych przed Synodem o synodalności, który opublikowano 22 sierpnia. – Zło i fałszywa nowina, które dokonały inwazji Kościoła, Oblubienicy Chrystusa, są takie, że Jezus jest jedynie jednym z wielu i że nie jest konieczne, by dzielić się Jego przesłaniem z całą ludzkością”.

Dalej amerykański hierarcha pisze, że tego typu fałszywą naukę „należy odrzucić”, a naszym obowiązkiem jest dzielenie się „radosną dobrą nowiną, że Jezus jest naszym jedynym Panem i że pragnie On, by cała ludzkość wszystkich czasów przyjęła życie wieczne w Nim”. Bp Strickland podkreśla, że tylko przyjęcie tej prawdy, że Pan Jezus „jest pełnią objawienia i wypełnieniem planu Ojca, by zbawić całą ludzkość”, umożliwi również uporanie się z „innymi błędami, które są plagą naszego Kościoła i naszego świata, do których doszło w wyniku odejścia od Prawdy”.

W swoim liście przywołuje on stanowcze słowa św. Pawła z Listu do Galatów, w którym pisał on m.in.: „Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie przejść do innej Ewangelii. (...) Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, która wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty!” (Ga 1,6-8).

Bp Strickland przypomina, że „Kościół nie istnieje po to, by redefiniować sprawy wiary, ale zabezpieczać Depozyt Wiary taki, jaki został przekazany nam od samego Pana poprzez apostołów oraz świętych i męczenników. (...) Wszelkie próby wypaczenia prawdziwego przesłania ewangelicznego należy kategorycznie odrzucić jako szkodliwe dla Oblubienicy Chrystusa i je indywidualnych członków”. W związku z tym teksański biskup w siedmiu punktach przypomina „podstawowe prawdy”, których Kościół nauczał od „niepamiętnych czasów”.

Po pierwsze bp Strickland zaznacza, że „tylko Kościół katolicki zapewnia pełnię prawdy Chrystusa i autentyczną ścieżkę do Jego zbawienia dla nas wszystkich”, gdyż to Chrystus „ustanowił Jeden Kościół – Kościół katolicki”.

Po drugie biskup przypomina, że spożywanie Eucharystii, czyli Ciała i Krwi Chrystusa „niegodnie” to „niszczycielskie świętokradztwo dla osoby indywidualnej i dla Kościoła”, a zarówno „Eucharystia, jak i wszystkie sakramenty zostały ustanowione przez Boga, nie stworzone przez człowieka”.

W punkcie trzecim, czwartym i piątym bp Strickland powtórzył naukę Kościoła o Bożym planie dla każdej osoby „stworzonej na obraz i podobieństwo Boże”, stwierdzając, że „sakrament małżeństwa jest ustanowiony przez Boga” jako związek kobiety i mężczyzny. Człowiek „nie ma prawa czy prawdziwej zdolności redefiniowania małżeństwa”. Każdej osobie należy pomóc „odkryć jej prawdziwą tożsamość jako dzieci Bożych”, a nie wspierać „próbę odrzucenia jej niekwestionowanej biologicznej i danej przez Boga tożsamości”. Zaś „aktywność seksualna poza małżeństwem zawsze stanowi grzech ciężki i jakikolwiek autorytet w Kościele nie można jej akceptować, błogosławić lub uważać za dopuszczalną”.

W punkcie szóstym bp Strickland wskazał na fałsz uniwersalizmu, czyli „przekonania, że wszyscy ludzie zostaną zbawieni niezależnie od tego, jak wiodą swoje życie”. Podkreślając, że taki pogląd jest „niebezpieczny”, biskup przypomniał, że „przeczy on temu, co Jezus mówi nam wielokrotnie w Ewangelii”. Wskazując na słowa Chrystusa o potrzebie przyjęcia krzyża, bp Strickland pisze, że „daje nam On sposób, dzięki swojej łasce, zwycięstwa nad grzechem i śmiercią poprzez pokutę i sakramentalną spowiedź”. A każda taka spowiedź to mała wygrana bitwa, „która prowadzi nas do przyjęcia wielkiego zwycięstwa, które Chrystus odniósł dla nas”.

W ostatnim punkcie bp Strickland jeszcze raz z mocą podkreśla potrzebę przyjęcia krzyża i akceptacji cierpienia zamiast unikania go, gdyż takie cierpienie zjednoczone z cierpieniem Chrystusa „czyni nas pokornymi, oczyszcza nas i przyciąga bardziej do radości życia przeżywanego w Chrystusie”. Nie oznacza to, że „musimy cieszyć się cierpieniem lub go szukać”, ale przeżywając je w jedności z Chrystusem „możemy odnaleźć nadzieję i radość”.

Podsumowując te punkty, bp Strickland pisze, że „wiele z tych prawd będzie analizowanych jako część Synodu o synodalności”, ale nie można się ich wyrzec i należy się „mieć na baczności przed wszelkimi próbami przestawiania alternatywy dla Ewangelii Jezusa Chrystusa”. Stąd nie można akceptować jakiejś „wiary, która mówi o dialogu i braterstwie”, gdy jednocześnie usuwa ona „ojcostwo Boga”. Taki grunt jest „zdradziecki”, a najpewniejszy jest ten, który opiera się na „nieprzemijających naukach wiary”.

Bp Strickland przestrzega, że to schizmatycy mogą nazywać tych, którzy trzymają się prawd wiary i nie zgadzają na zmiany, „schizmatykami”. Jednak „musimy pozostać bez zażenowania i prawdziwie katolikami, niezależnie od tego, co zostanie przedstawione”. Zaznacza też, cytując św. Piotra, że protest przeciwko takim zmianom i trwanie przy ortodoksji nie może oznaczać opuszczenia Kościoła, ale „to ci, którzy proponują zmiany w tym, co nie może być zmienione, dążą do zarekwirowania Kościoła Chrystusa i w istocie są oni prawdziwymi schizmatykami”.

Wzywając wiernych katolików do mocnego stania na gruncie „wiary wszystkich wieków”, bp Strickland kończy swój list: „Zostaliśmy wszyscy stworzeni, by szukać Drogi, Prawdy i Życia, a w tej nowożytnej epoce zamieszania prawdziwa ścieżka jest ścieżką, którą oświeca światło Jezusa Chrystusa, gdyż Prawda ma twarz i w istocie jest to Jego twarz. Bądźcie pewni, że nie porzuci On swojej Oblubienicy”.

jjf/LifeSiteNews.com

Bp Joseph Strickland przestrzega przed Synodem o Synodalności: Musimy wytrwać we wierze wszystkich czasów, Ewangelia jest jedna

 

Bp Joseph Strickland przestrzega przed Synodem o Synodalności: Musimy wytrwać we wierze wszystkich czasów, Ewangelia jest jedna


Wiele fundamentalnych prawd będzie podważanych na Synodzie Synodalności. Katolicy muszą trzymać się wiary wszystkich wieków. Nie wolno godzić się na alternatywną Ewangelię; Prawda jest tylko jedna – wskazał w liście do diecezjan bp Joseph Strickland z Teksasu.

Bp Joseph Strickland napisał list do diecezjan z Tyler w Teksasie, przestrzegając ich przed możliwymi zmianami związanymi z Synodem o Synodalności. Hierarcha wezwał wiernych do trwania we wierze katolickiej i ufności, że Chrystus nie opuści swojego Kościoła.

„W tym czasie wielkiego chaosu w Kościele i na świecie muszę przemówić do was z ojcowskiego serca, przestrzegając przed złem, które nam zagraża i zapewnić was o radości i nadziei, którą mamy zawsze w naszym Panu Jezusie Chrystusie. Zło i fałsz, które wkraczają do Kościoła, Oblubienicy Chrystusa, polegają na twierdzeniu, że Jezus jest tylko jednym z wielu, że nie trzeba wcale dzielić się Jego przesłaniem z całą ludzkością. Tę ideę trzeba odrzucać i zwalczać za każdym razem. Musimy dzielić się dobrą nowiną, że Jezus jest naszym jedynym Panem, że chce, aby cała ludzkość zyskała w Nim wiekuiste życie” – napisał ordynariusz diecezji Tyler.


„Kościół nie istnieje po to, by redefiniować naukę wiary, ale by zabezpieczać depozyt wiary, który został nam przekazany przez naszego Pana poprzez apostołów, świętych i męczenników. […] wszystkie próby zmiany prawdziwego przesłania Ewangelii trzeba kategorycznie odrzucić jako szkodliwe dla Oblubienicy Chrystusa i jej poszczególnych członków” – dodał.

Następnie hierarcha przypomniał swoim diecezjanom szereg fundamentalnych prawd: że nie ma innej drogi do zbawienia niż Jezus Chrystus i Jego Kościół; o Bożym ustanowieniu Eucharystii; o świętości i nierozerwalności małżeństwa; nienaruszalności godności życia ludzkiego; grzeszności aktów seksualnych poza małżeństwem; o tym, że relatywizm oraz indeferentyzm religijny są herezją; o nieodzownym wymiarze chrześcijańskiego życia – męczeństwie.

„W nadchodzących tygodniach i miesiącach wiele z tych prawd będzie podważanych w ramach Synodu o Synodalności. Musimy trzymać się mocno tych prawd i uważać na wszystkie próby głoszenia alternatywnej Ewangelii Jezusa Chrystusa, jak i na głoszenie wiary, która mówi o dialogu i braterstwie, zapominając o ojcostwie Boga” – wskazał hierarcha.

„Może być tak, że niektórzy spośród odrzucających proponowane zmiany zostaną uznani za schizmatyków. Bądźcie jednak pewni, że nikt, kto stoi mocno na gruncie wiary katolickiej, nie jest schizmatykiem. Musimy zostać w pełni i całkowicie katoliccy” – napisał. Biskup zapewnił, że trwanie przy depozycie wiary jest prawdziwą miłością do Kościoła.

„Wzywam was, moi synowe i córki w Chrystusie; teraz jest czas mocnego trwania we wierze katolickiej wszystkich wieków. Wszyscy zostaliśmy stworzeni po to, aby szukać Drogi, Prawda i Życia. W obecnej epoce chaosu prawdziwa droga jest tą, którą oświetla światło Jezusa Chrystusa. Prawda ma bowiem oblicze i jest to Jego oblicze. Bądźcie pewni, że Chrystus nie porzuci swojej Oblubienicy” – zakończył biskup.

Źródło: dioceseoftyler.org

Pach 

 

Amerykański hierarcha stawia sprawę jasno: zwolennicy postępu „nie patrzą już w światło, którym jest Jezus Chrystus” [TYLKO W PCH24!]

Amerykański kapłan przeciwko „Kościołowi synodalnemu”. „Chcę Kościoła katolickiego”

 

Amerykański kapłan przeciwko „Kościołowi synodalnemu”. „Chcę Kościoła katolickiego”

(Zdjęcie ilustracyjne, fot. IPA/ABACA / Abaca Press / Forum)

„Chcę Kościoła, który jest zakochany w swoim Oblubieńcu Jezusie, a nie desperacko szuka aprobaty świata” – powiedział ks. Charles Pope z Waszyngtonu. Kapłan krytykuje projekt „Kościoła synodalnego” wskazując na wiele jego „kontrowersyjnych założeń”. Jedocześnie podkreśla, że chce Kościoła katolickiego, Kościoła męczenników i świętych.

Ks. Charles Pope swoje słowa wypowiedział w kontekście zbliżającego się Synodu o synodalności. Kapłan już wcześniej dał się poznać jako ten, który krytykuje dążenie części hierarchii kościelnej do tworzenia „Kościoła synodalnego”. W swoich wypowiedziach wskazywał, że chce Kościoła założonego przez Jezusa, a nie tego, który tak bardzo wiąże się z duchem tego świata.

„Z tego wszystkiego, co słyszę o tym „Kościele synodalnym” to nie chcę go. Chcę Kościoła katolickiego. Chcę Kościoła męczenników, świętych” – napisał.


Następnie zwrócił uwagę na boską misję Kościoła i porównał ją z celami Synodu o synodalności, który obejmuje dyskusję na temat zwiększonego udziału kobiet czy większej akceptacji osób LGBT. Zwrócił też uwagę na pojawiające się postulaty udostępnienia przyjmowania Najświętszego Sakramentu przez osoby żyjące w związkach jednopłciowych czy niesakramentalnych.

Ks. Charles Pope wskazuje, że mówi się o zniesieniu celibatu czy Komunii świętej dla rozwiedzionych żyjących w nowych związkach. Jego zdaniem ta sytuacja zmusza do modlitwy o oczyszczenie Kościoła z „miłości do świata”.

„Tak, chcę, aby Kościół założony i powołany przez Jezusa szedł i nauczał wszystkie narody oraz chrzcił wszystkich ludzi w zbawiennej i promiennej prawdzie Jezusa. Chcę Kościoła zakochanego w swoim Oblubieńcu Jezusie, a nie desperacko szukającego aprobaty świata ani w nim zakochanego. Proszę, Panie, oczyść swoją Oblubienicę, Kościół Katolicki, z miłości do świata. Pomóż nam, ratuj nas, zmiłuj się nad nami i chroń nas swoją łaską!” – napisał posługujący w Waszyngtonie ks. Charles Pope.

 

Źródło: LifeSiteNews.com

WMa

Kard. Raymond Burke przestrzega: Za hasłem synodalności kryje się Rewolucja; to radykalna zmiana nauki Kościoła

 

Kard. Raymond Burke przestrzega: Za hasłem synodalności kryje się Rewolucja; to radykalna zmiana nauki Kościoła

Za sloganem „synodalności” kryje się rewolucja, która dąży do radykalnej zmiany samorozumienia Kościoła. Kryterium zmian ma być współczesna ideologia, pod wieloma względami sprzeczna z nauką katolicką, ocenia kard. Raymond Leo Burke. Amerykański purpurat wzywa do modlitwy oraz ufnego powierzania się Matce Bożej, w nadziei, że Bóg nie dopuści do krzywdy Kościoła.

Kard. Raymond Leo Burke przestrzegł przed manowcami synodalności we wstępie do książki poświęconej analizie procesu synodalnego autorstwa dwóch brazylijskich działaczy katolickich, José Antonio Urety i Julia Loredo de Izcue.

„Mówi się nam, że Kościół, który – jak wyznajemy w jedności z naszymi przodkami we wierze od czasów Apostołów – jest jeden, święty, katolicki i apostolski, ma być teraz definiowany przez synodalność. To termin, którego nie ma żadnej historii w doktrynie Kościoła, a w związku z tym nie ma jego racjonalnej definicji. Synodalność i ukuty od niej przymiotnik, synodalny, stały się sloganami, za którymi kryje się praca rewolucji na rzecz radykalnej zmiany samorozumienia Kościoła, w zgodzie ze współczesną ideologią, która odrzuca wiele z tego, czego Kościół zawsze nauczał i co praktykował” – napisał purpurat.


Jak dodał kardynał, nie jest to tylko teoria, bo taka ideologia już od szeregu lat jest realizowana w Kościele katolickim w Niemczech, co rodzi wiele chaosu i podziałów, a nawet schizmę. „Można się słusznie obawiać, że wraz z nadchodzącym Synodem o Synodalności ten sam chaos, błąd i podział zostanie przeniesiony na cały Kościół powszechny. W istocie to już zaczęło się dziać wraz z przygotowaniami do Synodu na szczeblu lokalnym” – wskazał hierarcha.

Następnie kardynał zwrócił uwagę na niezmienność doktryny i dyscypliny Kościoła oraz na konieczność ujawniania ideologii, która stoi za procesem synodalnym. Wezwał wreszcie do ufnego oddawania się Matce Bożej.

„Za wstawiennictwem i pod opieką Najświętszej Panienki, Matki naszego Pana, którą dał nam jako naszą Matkę w Kościele (por. J 19, 26-27), niech odwrócona zostanie wielka krzywda, która grozi teraz Kościołowi, tak, aby w wierności naszemu Panu, poza którym nie ma zbawienia, Kościół mógł kontynuować swoją misję w świecie” – wezwał purpurat.

Źródło: tfp.org

Pach

Agitacja na rzecz LGBT+ „definicją ortodoksji”?! Kolejna butna prowokacja o. Jamesa Martina SJ

 

Agitacja na rzecz LGBT+ „definicją ortodoksji”?! Kolejna butna prowokacja o. Jamesa Martina SJ

((Fot. prtscr/youtube/ America - The Jesuit Review))

Kontrowersyjny amerykański jezuita podjął obronę nadchodzącego synodu w Watykanie. W obliczu twierdzeń krytyków, że doprowadzi on do podziału i schizmy w Kościele katolickim. o. Martin stwierdził, że Synod o synodalności stanowi samą „definicję ortodoksji”.

Jeden z czołowych apologetów „praw” LGBT+ w Kościele i delegat na synod z woli Franciszka, pytał co jest schizmatyckiego w „pytaniu, jak Kościół może się rozwijać?”.

„Nie sądzę, że pytanie o to, jak Kościół może się rozwijać – tak jak w wielu kwestiach, takich jak niewolnictwo, stosunki ekumeniczne i tak dalej – jest w jakikolwiek sposób schizmatyckie” – powiedział. „W rzeczywistości jest to proces, w którym Ojciec Święty prosi nas o udział” – wyjaśnił o. Martin.


„Czyniąc to, jesteśmy w jedności z Następcą Świętego Piotra, który prosi nas o słuchanie Ducha Świętego. To w zasadzie definicja ortodoksji” – stwierdził kapłan. Specjalny wysłannik papieża Franciszka mówi o sobie „głos LGBTQ na Synodzie”.

– Dla wielu ludzi LGBTQ, od tak dawna przyzwyczajonych do tego, że nawet się o nich nie wspomina – a już w ogóle się ich nie słucha – to jest historyczny krok naprzód – powiedział. – W związku z tym jeżeli mamy to potraktować w kategoriach światła lub cienia dla ludzi LGBTQ, to Synod jest dla nich zdecydowanie światłem – stwierdził.

W przeszłości o. James Martin SJ błogosławił paradom gejowskim w USA, kolportował w sieci wizerunek tęczowych różańców oraz wizerunek Matki Bożej z Częstochowy w tęczowej aureoli; w mediach mówił też, że on wprawdzie nie wypowiada się na rzecz zmiany kościelnej oceny homoseksualizmu, ale publikował nagrania i teksty, w których… dezawuował nauczanie Pisma Świętego na ten temat. Wreszcie w czerwcu tego roku opublikował na łamach magazynu America artykuł, w którym zrównał ze sobą (sic!) udział w gejowskich paradach oraz kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, stwierdzając, że w obu przypadkach chodzi o miłość.

Źródło: catholicherald.co.uk / własne PCh24.pl

Profanacja ks. Martina i „masoński” system Franciszka

Arcybiskup Berlina ogłosił: wolno błogosławić rozwodników i pary LGBT

 

Arcybiskup Berlina ogłosił: wolno błogosławić rozwodników i pary LGBT

Abp Heiner Koch z archidiecezji Berlina przekonuje, że pod jego władzą można błogosławić związki homoseksualne. Ogłoszenie jest odpowiedzią na spór, który rozgorzał w archidiecezji Kolonii, gdzie jeden z księży pobłogosławił parę homoseksualną. Metropolita kard. Rainer Maria Woelki zagroził mu konsekwencjami dyscyplinarnymi. Abp Heiner Koch zapowiedział, że w jego metropolii takich konsekwencji nie będzie.

Błogosławieństw parom LGBT mogą w Berlinie udzielać zarówno księża jak i asystenci duszpasterscy, kobiety i mężczyźni. Jest jedynie konieczne, by błogosławieństwa udzielać z przyczyn duszpasterskich. Można domniemywać, że chodziłoby o sytuację, w której para LGBT prosi o błogosławieństwo, bo chce być w Kościele i brak błogosławieństwa dla swojego związku odbiera jako odrzucanie przez Kościół.

Dodatkowo abp Heiner Koch wyraził zgodę na błogosławienie par rozwodników w powtórnych związkach. Również to jest w Kościele zabronione.


Sam abp Heiner Koch, jak zapowiedział, będzie błogosławić pary LGBT dopiero wówczas, gdy Stolica Apostolska to formalnie dopuści. W Kościele obowiązuje zakaz udzielania takich błogosławieństw. W lutym 2021 roku Kongregacja Nauki Wiary przypomniała, że ich udzielanie jest niedopuszczalne, bo związek jednopłciowy jest obiektywnie grzeszny, a nie można błogosławić tego, co jest grzeszne.

Arcybiskup, który był odpowiedzialny za sporządzenie tego dokumentu, został jednak przez papieża Franciszka usunięty z Kongregacji.

Jesienią 2022 roku biskupi belgijskiej Flandrii wydali liturgiczne wytyczne dotyczące błogosławienia par LGBT; rozmawiali o nich później w Watykanie i nie spotkali się ze sprzeciwem. To wskazuje, że papież zgadza się na takie błogosławieństwa, jednocześnie nie chcąc jednak ogłosić tego wprost i publicznie.

Abp Heiner Koch wyciągnął z tego wniosek: on sam nie będzie błogosławił par LGBT, bo stałoby się to przyczyną krytyki i oskarżeń o naruszanie przepisów kościelnych, ale zostawia wolną rękę księżom i świeckim duszpasterzom, przewidując, że nie wywoła to szczególnych lub zgoła żadnych perturbacji.

Źródła: PCh24.pl, katholisch.de

Pach

Przemysł rozwodowy a Kościół. Czy ofiara św. Jana Chrzciciela miała sens?

 

Przemysł rozwodowy a Kościół. Czy ofiara św. Jana Chrzciciela miała sens?

(Anton Raphael Mengs, Public domain, via Wikimedia Commons Oprac. GS/PCh24.pl)

Małżeństwo w nauczaniu papieża Franciszka bywa traktowane jako „niemożliwy do zrealizowania ideał”, jak czytamy w adhortacji „Amoris Laetitia”. Problem w tym, że takie podejście odzwierciedla mentalność współczesnego świata traktującego małżeństwo jako model życia. Małżeństwo katolickie nie jest żadnym modelem, tylko sakramentem – przypomina w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.

Pozwolę sobie zacząć, Księże Profesorze, naszą rozmowę od pytania-prowokacji. Czy Herod Antypas, tetrarcha Galilei i Perei, był dobrym człowiekiem i w gruncie rzeczy nie popełnił zła?

Można mu przypisać co najmniej dwie złe rzeczy. Pierwsza to poślubienie żony swojego brata, a więc doprowadzenie do rozbicia małżeństwa i akt cudzołóstwa. Druga, będąca konsekwencją tego stanu rzeczy, to mord na Janie Chrzcicielu – człowieku, który wypominał mu ten czyn.


Mamy więc cudzołóstwo i morderstwo, zatem nie możemy go uważać za człowieka czystych rąk ani człowieka honoru.

Ale czy Herod Antypas zrobił coś innego niż Dawid – król Izraela i Judy? Słyszymy dzisiaj coraz częściej głosy oburzenia, że katolicy to hipokryci, bo Dawid dokonał cudzołóstwa i morderstwa, a mimo to jest „dobry”, a Herod, który uczynił to samo, jest „zły”…

To bardzo ciekawa kwestia. Dawid postąpił równie podle, ponieważ uwiódł żonę Uriasza Hetyty, a następnie pozbawił go życia wysyłając na pewną śmierć, czyli mówiąc wprost, bez najmniejszej przesady zamordował go.

Jest jednak jeden dość istotny szczegół, na który warto położyć akcent, mianowicie: Dawid, kiedy zostało mu uświadomione przez proroka, co uczynił, żałował, okazał głęboką skruchę, dzięki czemu mógł doświadczyć miłosierdzia.

Żal i skrucha – to są elementy, które dzisiaj są zupełnie marginalizowane w różnych rozważaniach dotyczących zła i miłosierdzia.

Bardzo często bywa bowiem tak, że tworzymy taki dwumian: zło i miłosierdzie, natomiast pomijamy, że może w tym dwumianie pojawić się trzeci element, który jest decydujący, i który sprawia, że miłosierdzie może zafunkcjonować – chodzi właśnie o skruchę i szczery żal.

Dlaczego św. Janowi Chrzcicielowi tak mocno zależało na obronie małżeństwa i na walce ze zdradami, rozwodami, rozwiązłością etc.?

Przede wszystkim św. Jan Chrzciciel walczył w ogóle o obecność Prawa Bożego w życiu moralnym Izraela.

Proszę zauważyć, że kiedy był pytany na pustyni przez różne stany, przez różnych ludzi: celników, żołnierzy etc., co należy czynić, św. Jan Chrzciciel odpowiadał bardzo prosto – że mają oni wypełniać to, co jest ich powołaniem życiowym i postępować zgodnie z Prawem Bożym.

Jednym z elementów takiego życia moralnego jest życie w małżeństwie. To sprawa podwójnie ważna, ponieważ małżeństwo jest podstawą życia społecznego. „Przyszłość świata idzie przez małżeństwo i rodzinę”, jak zapewniał św. Jan Paweł II.

Druga rzecz: w tym konkretnym przypadku, za który zginął św. Jan Chrzciciel, mieliśmy do czynienia z niszczeniem małżeństwa poprzez władzę, poprzez człowieka będącego władcą bezwzględnym. Było tam więc dodatkowe zło, dodatkowy grzech, dlatego że małżeństwo zostało zniszczone przez władzę. To była, mówiąc wprost, korupcja życia społecznego i rodzinnego. Dlatego św. Jan Chrzciciel musiał się zaangażować zgodnie ze swoim posłannictwem i swoim sumieniem.

A może tylko „źle rozeznał” sytuację?

Wszystko wskazuje na to, że św. Jan Chrzciciel miał fantastyczne rozeznanie. To przecież on rozeznał obecność Chrystusa w tłumie nad Jordanem. To on rozeznawał z wielką precyzją, co mają czynić ludzie poszczególnych stanów, więc trudno go podejrzewać o błąd akurat w tej sprawie.

Św. Jan Chrzciciel był niewątpliwie przekonany, co należy do obowiązków małżeńskich, co należy do obowiązków władzy, która powinna przestrzegać w sposób czysty i klarowny Prawa Bożego dając wzór i przykład obywatelom.

Jako człowiek rozeznający sytuację św. Jan Chrzciciel musiał uwzględniać konsekwencje, które może ponieść w tym wypadku. Można się liczyć z konsekwencjami, a myślę, że każdy człowiek, który postępuje uczciwie, ma na uwadze, że niektóre decyzje czy działania mogą go skazać na nieprzyjemności i różny ostracyzm społeczny. W wypadku św. Jana Chrzciciela nie była to jednak tylko kwestia ostracyzmu, lecz wyroku śmierci, ale taka jest właśnie ostateczna cena Prawdy. Taka jest cena bycia człowiekiem uczciwym i wierzącym na serio – że płaci się za to pewną cenę. Parafrazując słowa Danuty Siedzikówny „Inki”: św. Jan Chrzciciel zachował się jak trzeba i pokazał jak trzeba się zachowywać w pewnych, określonych sytuacjach.

Powiem teraz niczym tzw. realista: gdyby św. Jan Chrzciciel nie postawił się Herodowi, to nie zostałby skazany na śmierć. Żyłby i mógłby uczynić bardzo wiele dobra, mógłby nawracać i głosić Królestwo Boże… Może w związku z tym niepotrzebnie św. Jan Chrzciciel umierał za Prawdę?

Tylko że w takiej sytuacji św. Jan Chrzciciel byłby samo-zniewolony… Byłby na krótkim łańcuchu własnego kłamstwa… Nie wiem w związku z tym, czy ewentualna działalność św. Jana Chrzciciela, którą by podjął, gdyby nie stanął naprzeciwko Heroda w obronie małżeństwa, byłaby skuteczna. Z całą pewnością nawet, jeżeli byłaby ona zewnętrznie poczytywana jako działalność świetnego oratora czy człowieka czyniącego, mówiąc językiem współczesnym, przekonujące happeningi, to dla samego św. Jana Chrzciciela jego posłannictwo byłoby ostatecznie zakłamane. Wiedziałby on, że w sprawie fundamentalnie ważnej postąpił bardzo niegodziwie, i że jest niewolnikiem własnego kłamstwa przez które dokonał samo-zniewolenia i samo-zniszczenia.

Święty Jan Chrzciciel po prostu nie mógł postąpić inaczej, ponieważ był Prorokiem, który był głosem Boga.

To może choć związek Heroda Antypasa z Herodiadą przyniósł jakieś dobre owoce?

Powiem szczerze, że trudno mi wyobrazić sobie jakiekolwiek dobro zbudowane na cudzym nieszczęściu i morderstwie. To jest absolutnie nie do pomyślenia!

Oczywiście Herod i Herodiada mogli cieszyć się w miarę długim życiem, mogli opływać w bogactwa, mogli napawać się swoją władzą, ale nie ma takiej sytuacji, która tutaj byłaby zapewnieniem rzeczywiście dobrego życia.

Czy Kościół wystarczająco mocno pamięta o poświęceniu św. Jana Chrzciciela w obronie małżeństwa i rodziny?

Chciałbym odpowiedzieć jednoznacznie pozytywnie, bo na pewno są powody ku temu, by wskazać pozytywne przykłady w tej kwestii.

Katolicy w Polsce mogą wskazać przykład błogosławionego prymasa Stefana Wyszyńskiego, który jak tylko mógł bronił nierozerwalności małżeństwa m.in. w programie wielkiej nowenny podkreślając, że rodzina ma być Bogiem silna.

Można oczywiście przywoływać postać św. Jana Pawła II, który w przestrzeni Kościoła Powszechnego bardzo mocno bronił nierozerwalności małżeństwa w swoich dokumentach, homiliach, w roku rodziny, który ogłosił etc.

Uczciwość nakazuje jednak powiedzieć, że obecnie mamy do czynienia niestety z pewnym kryzysem tej postawy Kościoła. Jeżeli przypomnimy sobie słowa generała jezuitów o. Arturo Sosy SJ, który wygłosił kuriozalną opinię, że w czasie wypowiadania przez Chrystusa słów o nierozerwalności małżeństwa nie było dyktafonów, a więc nie wiemy, co tak naprawdę powiedział Zbawiciel; jeżeli przypomnimy sobie wypowiedzi kard. Kaspera na konsystorzu poprzedzającym synod biskupów o rodzinie – słowa, mające swoje reperkusje zarówno w postaci obrad synodalnych jak i ostatecznie w postaci adhortacji papieża Franciszka Amoris Laetitia, która wywołała wielość i złożoność interpretacji przyzwalających na akceptację związków pozamałżeńskich, niesakramentalnych, akceptację wyrażaną w udzielaniu tym ludziom Komunii Świętej; jeżeli przypomnimy sobie setki innych większych czy mniejszych incydentów, że tak to nazwę, to musimy powiedzieć wprost: nauczanie Kościoła w kwestii nierozerwalności małżeństwa przestało być dzisiaj wyraziste i jednoznaczne.

Do tego dochodzi fakt pewnej praktyki sądów kościelnych, które obecnie stosunkowo łatwo godzą się na stwierdzenie nieważności małżeństwa, co jest traktowane w dość rozpowszechnionej opinii publicznej jako tzw. rozwód kościelny.

To wszystko powoduje, że nauczanie Kościoła przestaje być dzisiaj tak czytelne, jak świadczył o tym św. Jan Chrzciciel.

Dlaczego w złu, jakim są rozwody i związki pozamałżeńskie Kościół pod przewodnictwem papieża Franciszka doszukuje się dobra?

Spróbuję zaprezentować obecne stanowisko Watykanu w tej sprawie, przywołując przykład: mamy do czynienia z rozpadem małżeństwa, który dokonał się pod wpływem męża nadużywającego alkoholu, stosującego przemoc wobec żony, a na końcu porzucającego ją. Kobieta zostaje sama, ale po jakimś czasie związała się z innym mężczyzną nawet nie po to, żeby zaspokoić swoje potrzeby seksualne, tylko po to, żeby mieć wsparcie dla siebie i dzieci. Jest ona więc osobą dotkniętą nieszczęściem, jest osobą, która ucierpiała.

Nie zmienia to jednak faktu, że ten nowy związek jest związkiem niesakramentalnym i w tej bardzo złożonej, trudnej sytuacji Kościół nigdy tych ludzi nie zostawiał samym sobie. Adhortacja Familiaris consortio św. Jana Pawła II przypomina, że należy opiekować się takimi ludźmi i takimi związkami, aby wróciły na łono Kościoła.

Wiemy, że od lat istniały i istnieją duszpasterstwa osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Ci ludzie mogą dążyć do Boga poprzez modlitwę, poprzez czyny charytatywne, poprzez zaangażowanie misyjne, poprzez wychowanie katolickie swoich dzieci etc., a więc nie są skazani na śmierć z głodu z powodu braku dostępu do Chleba Eucharystycznego, jak demagogicznie głosił to kard. Kasper na wywołanym przeze mnie konsystorzu.

Natomiast nie sposób dostrzec tutaj elementów dobra. Możemy dostrzec jedynie element cierpienia albo zawinionego, albo niezawinionego. Element zła, które wymaga uleczenia, ale drogą do tego uleczenia niewątpliwie nie jest Komunia Święta, która jest sakramentem bardzo wielowymiarowym. Mam tutaj na myśli, że jeśli stwierdzimy i ogłosimy, iż Komunia może dotyczyć ludzi żyjących na stałe w grzechu bez woli zmiany tego życia i uwzględnia rozerwalność związku, to jak w takim razie określić relację Chrystusa i Kościoła, i analogię, która istnieje między związkiem małżeńskim a związkiem Chrystusa z Kościołem?

Próbuję rozumieć racje empatii, racje współczucia tych, którzy chcą pomóc tym ludziom i oczywiście całkowicie identyfikuję się z wolą pomocy i wsparcia dla osób dotkniętych trudnymi sytuacjami, które naznaczone są grzechem. Są jednak ku temu stosowne sposoby, są ku temu środki pomocowe, ale na pewno nie jest takim środkiem Eucharystia.

Całkowicie zgadzam się z Księdzem Profesorem, ale wydaje mi się, że przywołany tu przykład nowego związku jest jednak marginalny, ponieważ w większości rozwodów powodami rozbicia małżeństwa są wygoda, znudzenie się małżonkiem, „wypalenie związku” jak to się nowocześnie określa etc…

Mam świadomość tego, że przykład, który podałem, jest w dzisiejszych czasach raczej ekstremalny. Chciałem jednak zwrócić uwagę, że nawet jeśli mamy do czynienia z opisaną przeze mnie sytuacją, to nie można banalizować Eucharystii.

Raz jeszcze podkreślam: istnieją inne sposoby kontaktu z Panem Bogiem, dążenia do Boga i szukania wspólnoty z Nim.

Zgadzam się całkowicie, że zdecydowana większość sytuacji związków niesakramentalnych wynika z przyczyn o wiele bardziej banalnych. Tę banalizację widać w dramatycznych i wstrząsających obrazach, które pokazują, że małżeństwa zawarte przez stosunkowo młodych ludzi bardzo często rozpadają się po kilku, kilkunastu miesiącach, a powodem tego jest nagle odkryta różnica charakterów, różne upodobania, różny gust filmowy czy inne, jeszcze bardziej banalne kwestie.

To pokazuje przede wszystkim, że należałoby większą uwagę skoncentrować na przygotowaniu do małżeństwa, które jak się okazuje, jest niewystarczające.

Czy pomoże w tym nowa formuła kursów przedmałżeńskich zaproponowana przez papieża Franciszka?

Nie wiem… Mam pewne obawy, ponieważ to co dokonało się w ostatnich latach za pontyfikatu Franciszka, nie nosi na sobie znamion umacniania instytucji małżeństwa i rodziny.

Ja powiem szczerze nie mam nic przeciwko, żeby kurs przedmałżeński trwał rok albo dłużej, tylko niech coś wnosi, niech rozwija duchowo, niech faktycznie przygotowuje do małżeństwa i założenia rodziny, a nie: przychodzimy, podpisujemy listę, płacimy 50, 100, 200 złotych, i do widzenia…

Niezależnie od długości trwania kursu trzeba zawsze zwracać uwagę na jakość. Małżeństwo jest obecnie nieustannie poddawane jakiejś totalnej agresji ze strony współczesnej kultury i ideologii. To jest problem, któremu trzeba poświęcić osobną rozmowę.

Małżeństwo w nauczaniu papieża Franciszka bywa traktowane jako „niemożliwy do zrealizowania ideał”, jak czytamy w adhortacji Amoris Laetitia. Problem w tym, że takie podejście, w mojej ocenie, odzwierciedla mentalność współczesnego świata traktującego małżeństwo jako model życia. Przypomnę tylko, że małżeństwo katolickie nie jest żadnym modelem, tylko sakramentem.

Kiedy spoglądam na małżeństwo Maryi i Józefa to też nie znajduję w nim wielu elementów, które mogłoby wskazywać, że było to „małżeństwo idealne”, poczynając od planów życiowych tych ludzi, które zostały skonfrontowane z planem Bożym, dalej – poród w stajence, ucieczka do Egiptu etc. To wszystko w moim przekonaniu nie buduje obrazu „małżeństwa idealnego”. Było ono jednak oparte na Bogu, na bezgranicznym zaufaniu Mu i dlatego stało się świętym małżeństwem.

Naszą rolą w Kościele jest właśnie podczas przygotowania do małżeństwa akcentowanie tej niezwykłej, mającej faktycznie moc sprawczą siły sakramentu.

Na koniec chciałbym zapytać o „przemysł rozwodowy”, z jakim niestety mamy do czynienia w Kościele od pewnego czasu. Dlaczego tak się dzieje?

Jest to zjawisko co najmniej niepokojące i stanowiące argument dla wielu, że Kościół dostosował się do mentalności współczesnego świata i stosuje swoje rozwody, jedynie inaczej je nazywając.

Dlaczego tak się dzieje? Powodem jest brak przygotowania do małżeństwa. Powodem jest brak instytucji narzeczeństwa. Powodem jest uległość wobec zła, które się dzieje. Powodem jest brak walki o to, żeby ocalić małżeństwo w kryzysie. Powodem jest fałszywie pojmowane miłosierdzie, że przecież trzeba pomóc ludziom ułożyć sobie życie na nowo z kimś innym.

Bez wątpienia mamy do czynienia ze zbyt dużą uległością, która ma swoje konsekwencje w tej mentalności, o której mówiliśmy. Mentalności, która sprawia, że traktuje się te stwierdzenia nieważności jako swoisty „przemysł rozwodowy”.

Do sakramentu małżeństwa przystąpiłem w roku 2018. Wcześniej kapłan udzielający nam ślubu zadał nam mnóstwo szczegółowych pytań i bardzo skrupulatnie zanotował je w dokumentach, które podpisaliśmy. Co jednak, jeśli ktoś nakłamie w czasie wywiadu z kapłanem? Czy jest to podstawa do stwierdzenia nieważności małżeństwa? Przecież własnym podpisem, biorąc Boga za świadka stwierdzono, że powiedziano całą prawdę i tylko prawdę…

No właśnie… Tylko że dzisiaj obserwujemy totalny kryzys podstawowych wartości poczynając od elementarnej uczciwości. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby niektórzy celowo kłamali w czasie wywiadu z kapłanem „na wszelki wypadek”, bo zakładają, że coś może się zmienić i tak mają podstawę do rozwodu… Takie podejście sugerowałoby brak autentycznej miłości ludzi przystępujących do małżeństwa, brak wiary w siebie i przede wszystkim brak wiary w Boga. Z takim nastawieniem lepiej w ogóle zrezygnować niż podejmować próbę. Małżeństwo nie jest kwestią próby. Małżeństwo jest kwestią wyboru nie tylko na życie, ale i na wieczność, więc mając takie nastawienie lepiej nie podejmować tego, co powinno być radością i nadzieją, a w tym wypadku staje się ryzykiem i ciężarem nie do uniesienia.

W roku 2020 pewien były polityk, a obecnie prezes jednej z telewizji wziął „drugi ślub kościelny” po tym jak jego pierwsze małżeństwo trwające ponad 20 lat zostało „unieważnione”. Ja to odebrałem jako zgorszenie i policzek wymierzony we mnie i wszystkich katolików…

Całkowicie rozumiem i podzielam to zniesmaczenie i oburzenie, jakie wywołała informacja o tym incydencie. Rozumiem, że można mieć sympatię dla osoby, o którą chodzi. Rozumiem, że można mieć sympatię dla jej działalności, ale nie zmienia to faktu, iż było to coś bardzo nieuczciwego.

Jeśli wrócimy do postawy św. Jana Chrzciciela, to trzeba powiedzieć wprost: ten incydent był szydzeniem z jego ofiary życia. Zasady, które głosił św. Jan Chrzciciel są niezmienne i nikt nie może ich zmieniać.

Niezależnie od tego czy „nowy ślub” człowieka, o którym mówimy, zawierany byłby w ustronnym i cichym miejscu w obecności najbliższej rodziny czy tylko świadków, czy miał charakter spektakularny, to zgorszenie pozostaje zgorszeniem.

Dodatkowo właśnie splendor tej uroczystości powoduje, że katolicy mogą czuć co najmniej niesmak.

Encyklika Veritatis splendor zawiera bardzo piękny fragment, w którym czytamy, że wobec obiektywnego porządku, wobec obiektywnych norm moralnych wszyscy jesteśmy równi obojętnie czy ktoś jest królem, czy ostatnim nędzarzem na ziemi. Wobec norm moralnych wszyscy jesteśmy tak samo zobowiązani do ich przestrzegania. Ta zasada została niestety w tym przypadku złamana. Tak jak powiedziałem: możemy się oburzać, możemy czuć niesmak, ale jednocześnie pamiętajmy o modlitwie, aby ci, którzy dopuścili się zgorszenia nawrócili się i zadośćuczynili za swoje błędy, wypaczenia i grzechy.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Zamordowany za obronę małżeństwa. Świat gardzi krwią św. JANA CHRZCICIELA?

 


Zamordowany za obronę małżeństwa. Św. Jan Chrzciciel wzorem „na dziś” [VIDEO]

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Jego bezkompromisowa postawa wobec zgorszenia, sprzeciw wobec braku moralności i wierności jest dziś przesłaniem bardzo aktualnym. Czego współczesny człowiek powinien uczyć się od św. Jana Chrzciciela? O tym z ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem, gościem PCh24 TV, rozmawia Marcin Austyn.

Jeśli spojrzymy na współczesne czasy przez pryzmat męczeństwa św. Jana Chrzciciela, można zastanawiać się, czy ofiara tego wielkiego świętego w obronie moralności, w obronie małżeństwa, nie została zapomniana, czy wręcz zmarnowana? W ocenie ks. prof. Pawła Bortkiewicza – nie. 

– Każde męczeństwo, każde świadectwo życia, zwłaszcza tak mocno przypieczętowane krwią, jest świadectwem niezniszczalnym. Ono zachowuje swoją wartość i zachowa ją niezależnie od presji kulturowej. Faktycznie jednak żyjemy w czasach, których – jak się wydaje – ignorujemy to świadectwo, deprecjonujemy je. Zapomnieliśmy o tym czego uczy nas św. Jan Chrzciciel. Żyjemy w czasach marnych i podłych, jeżeli chodzi o prawdę o ludzkim życiu i prawdę o miłości małżeńskiej i o trwałości małżeństwa. Zatem może wydawać się, że to świadectwo św. Jana Chrzciciela nic nie znaczy. Jestem jednak pewien, że ma ono moc niezniszczalną – ocenił ks. prof. Bortkiewicz.


Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy – tylko na PCh24 TV:

11 rzeczy które powinieneś wiedzieć na temat Jana Chrzciciela

 

11 rzeczy które powinieneś wiedzieć na temat Jana Chrzciciela

Jan Chrzciciel pozostaje jedną z najwybitniejszych, a zarazem najbardziej tajemniczych postaci w Nowym Testamencie. Wspominają o nim również źródła wykraczające poza tę świętą księgę. Oto 11 faktów, które warto o nim znać i przekazać dalej…

Wspomnienie Jana Chrzciciela przypada na 29 sierpnia. Zdaniem Jimmy’ego Akin’a z portalu National Catholic Register, jest to doskonały czas, by przyjrzeć się dokładnie postaci tego chrześcijańskiego proroka.

1) W jaki sposób Jan Chrzciciel był spokrewniony z Panem Jezusem?


Powiązanie Jezusa z Janem Chrzcicielem wynikało z pokrewieństwa ich matek. W Ewangelii św. Łukasza (1,36) Elżbieta określana jest jako „krewna” Maryi, co oznacza, że kobiety te były ze sobą w jakiś sposób związane poprzez powinowactwo lub krew. Najprawdopodobniej była to relacja krwi, ale ani szczególnie bliska, ani odległa. Elżbieta, będąc w podeszłym wieku, mogła być ciotką Maryi lub jedną z wielu rodzajów „kuzynek”. Nie można dokładniej określić tej zależności. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan Jezus i Jan byli kuzynami w tym czy innym znaczeniu tego słowa.

2) Kiedy rozpoczęła się posługa Jana Chrzciciela?

Święty Łukasz podaje nam datę rozpoczęcia posługi Jana. Pisze: „Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. (…) skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów” (Łk, 3, 1-3).

„Piętnasty rok Tyberiusza Cezara” można wprost rozumieć jako odniesienie do 29 roku po narodzeniu Chrystusa. To historyczne umiejscowienie na osi czasu jest ważne również dlatego, że św. Łukasz sugeruje, jakoby publiczne nauczanie Pana Jezusa rozpoczęło się wkrótce po Janie, co umiejscawia prawdopodobną datę chrztu Zbawiciela w 29 lub wczesnym 30 roku.

3) Dlaczego Jan przyszedł chrzcić?

Pismo Święte przedstawia nam kilka powodów, dlaczego tak się stało. Jan Chrzciciel przyjął rolę prekursora lub zwiastuna Mesjasza i miał przygotować ludzi na jego przyjście niczym Eliasz, wzywając naród do pokuty. W związku z tym chrzcił ludzi na znak ich skruchy. Prorok przyszedł również, aby zidentyfikować i ogłosić Mesjasza. Według Jana Chrzciciela: „Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi” (J, 1, 31).

Identyfikacja ta została dokonana, gdy ochrzcił Jezusa: „Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym (J, 1, 32-34).

4) Jak aresztowanie Jana wpłynęło na Jezusa?

Ewangelie wskazują, że wczesne okresy posługi – zarówno Jana Chrzciciela, jak i Pana Jezusa – dokonywały się w Judei, w południowej części Izraela. Jednak Jan został aresztowany przez Heroda Antypasa, władcę Galilei i Perei, które obejmowały część pustyni nieopodal Jerozolimy. To właśnie przyczyniło się do rozpoczęcia nauczania przez Mesjasza w Galilei: „Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei” (Mt 4,12).

5) Czego Jan uczy nas o moralności w pracy?

Całkiem sporo! Pewnego razu Jan Chrzciciel został zapytany zarówno przez poborców podatków, jak i żołnierzy o to, co powinni zrobić, aby „mieć rację u Boga”. Warto nadmienić, że sprawowanie obydwu wspomnianych funkcji wymagało współpracy z Cesarstwem Rzymskim, dlatego pytający zastanawiali się, czy nie musieliby zrezygnować z posad. Jan pouczał ich, że nie ma takiej potrzeby, ale by wykonywali swoją pracę w sposób sprawiedliwy. Jest to dla nas dzisiaj ważne, bowiem tak wielu z nas musi współpracować z pracodawcami, państwami i korporacjami częściowo zaangażowanymi w niemoralne działania. Czytamy: „Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: Nauczycielu, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono. Pytali go też i żołnierze: A my, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie” (Łk, 3,12-14).

6) Czy Jan Chrzciciel Eliasz ponownie się odrodził?

Nie. W czasach Jezusa uczeni w Piśmie przewidywali, że Eliasz powróci przed przyjściem Mesjasza. W pewnym momencie Jezus dyskutując o Janie Chrzcicielu powiedział: „A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść” (Mt 11, 14). To skłoniło niektórych do głoszenia, że Jan Chrzciciel był odrodzonym Eliaszem. Wiąże się to z kilkoma problemami – chociażby takim, że Eliasz nigdy nie umarł, został wcielony do Nieba – nie mógł zostać ponownie wcielony. Identyfikując Jana Chrzciciela jako „Eliasza”, który miał przyjść, Jezus wskazał, że wypełnienie proroctwa Eliasza nie powinno być interpretowane w dosłowny sposób, tak jak czynili to uczeni w Piśmie żyjący w Jego czasach. Sam Eliasz nie miał powrócić i chodzić po Judei, służąc ludziom. Zamiast tego, ktoś taki jak Eliasz miał się pojawić i czynić w ten sposób – osobą tą był właśnie Jan Chrzciciel.

7) Jak sławny był Jan Chrzciciel w swoich czasach?

Łatwo jest nam myśleć o Janie Chrzcicielu jako o prekursorze i zwiastunie Chrystusa. Jednak on sam również pozostawał dość sławny. Wyjaśniają to dwie kwestie:

– Ruch, który zapoczątkował Jan Chrzciciel, miał swoich zwolenników w odległych krainach.

– Informacje o Janie Chrzcicielu pochodzą również spoza Nowego Testamentu.

8) W jaki sposób Jan Chrzciciel pozyskiwał naśladowców poza Izraelem?

Prawdopodobnie działo się to poprzez nauczanie jednostek, które propagowały orędzie Jana Chrzciciela na innych terytoriach. Jedną z takich osób wydaje się być Apollos, który później stał się chrześcijańskim ewangelistą.

Zgodnie z Dziejami Apostolskimi: „Pewien Żyd, imieniem Apollos, rodem z Aleksandrii, człowiek uczony i znający świetnie Pisma przybył do Efezu. Znał on już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem i nauczał dokładnie tego, co dotyczyło Jezusa, znając tylko chrzest Janowy (Dz, 18, 24-25).

Najwyraźniej Apollos miał pewną wiedzę na temat powiązań pomiędzy Janem Chrzcicielem i Mesjaszem, jednak była ona ograniczona. Nie wiedział o chrzcie chrześcijańskim i różnicy między nim a chrztem Jana. Akwila i Pryscylla wzbogacili go o dodatkową wiedzę, aby lepiej wyjaśnić chrześcijańskie orędzie (Dz, 18, 26-28), jednak nauczanie to na początku nie dotarło w pełnej wersji do wszystkich jego zwolenników. Kiedy św. Paweł powrócił do Efezu, znalazł tam kilkunastu swoich rzekomych uczniów, którzy słyszeli o chrzcie Jana, ale nie o chrzcie chrześcijańskim i Duchu Świętym (Dz, 19,1-7). Były to najwyraźniej nawrócenia dokonane przez Apollosa w oparciu o jego znajomość ruchu Jana Chrzciciela, zanim poznał pełne orędzie Chrystusa.

9) Kto zabił Jana Chrzciciela?

Wyrok na Jana Chrzciciela wydał Herod Antypas, jeden z synów Heroda Wielkiego, który odziedziczył regiony Galilei i Perei jako swoje terytoria. Ewangelie przedstawiają go jako człowieka złożonego. Po pierwsze, zawarł małżeństwo z naruszeniem prawa. W pewnym momencie najwyraźniej wykradł Herodiadę, żonę swojego brata Heroda Filipa. Ten czyn postawił go w opozycji do Jana Chrzciciela, który sprzeciwił się takowemu występkowi (Mk, 6,18), prowokując tym samym Heroda do aresztowania proroka (Mt, 14, 3).

Chociaż Jan przebywał w areszcie, żona Heroda – Herodiada nienawidziła proroka i chciała, aby umarł. Co ciekawe, sam Herod Antypas występował w roli opiekuna Jana, mało tego, fascynował się ognistym kaznodzieją: „Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał” (Mk, 6, 20).

Nawet śmierć nie powstrzymała zainteresowania Antypasa Janem Chrzcicielem. Kiedy tetrarcha zaczął otrzymywać raporty dotyczące działalności Jezusa przypuszczał, że Chrystus może być w rzeczywistości powstałym z martwych Janem (Mk, 6, 14), i starał się na własne oczy zobaczyć Jezusa (Łk, 9, 9).

10) Dlaczego zginął Jan?

Herodiada z ogromną pasją nienawidziła Jana, przypuszczalnie za publiczne krytykowanie jej zdrady wobec byłego męża Heroda Filipa i jej małżeństwo z Antypasem. Ostatecznie, po tym jak córka Herodiady – Salome zachwyciła Antypasa specjalnym tańcem podczas przyjęcia urodzinowego władcy, matka skutecznie zmanipulowała męża, aby wydał rozkaz śmierci Jana przez ścięcie głowy (Mk 6, 21-28).

11) Gdzie, poza Nowym Testamentem, dowiadujemy się o Janie Chrzcicielu?

Wspominał o nim żydowski historyk Josephus. Odnotował on, że jedna z armii Heroda została zniszczona w 36 roku i stwierdził: „Teraz, niektórzy Żydzi myśleli, że zniszczenie armii Heroda pochodzi od Boga, i że jest bardzo sprawiedliwie, jako kara za to, co zrobił przeciwko Janowi, który został nazwany Chrzcicielem; Herod zabił go, który był dobrym człowiekiem, i nakazał Żydom, aby praktykowali cnoty, zarówno w odniesieniu do sprawiedliwości wobec siebie nawzajem, i pobożności wobec Boga, które prowadzą do chrztu; dlatego właśnie obmycie [wodą] byłoby dla niego akceptowalne, gdyby z niego korzystali, nie w celu odpuszczenia jakichś grzechów [wyłącznie], ale dla oczyszczenia ciała; zakładając jednak, że dusza została wcześniej dokładnie oczyszczona przez sprawiedliwość. Teraz, gdy [wielu] innych przybywało tłumnie, bo byli bardzo poruszeni [lub zadowoleni] słysząc jego słowa, Herod obawiał się, jak wielki wpływ Jan miał na ludzi, który mógł nadać mu moc i skłonić do wzniecenia buntu (bo wydawało się, że tłum był gotowy zrobić wszystko, co mu rozkaże [Jan]), uważał, że najlepiej będzie uśmiercić go [Jana], aby zapobiec wszelkim problemom, które może spowodować (…). Zatem został wysłany jako więzień, w związku z podejrzliwym temperamentem Heroda, do Macheru zamku, o którym wspomniałem wcześniej, i tam został uśmiercony. Teraz Żydzi uważali, że zniszczenie tej armii zostało zesłane jako kara na Heroda, i znak niezadowolenia Boga z niego” [Antiquities 18:5:2].

Szczegóły relacji Josephusa różnią się od Ewangelii. Najwyraźniej nie był on świadomy roli Herodiady i jej córki w tej sprawie oraz złożonej relacji Heroda z Janem. Dlatego właśnie przypisuje mu standardowe podejrzenia wobec przywódcy – proroka, które każdy władca w owym czasie mógł mieć.

Więcej szczegółowych informacji, dotyczących Jana Chrzciciela, w kręgu społeczności chrześcijańskiej rozpowszechniła Joanna, żona mężczyzny o imieniu Chuza, który pracował dla Heroda Antypasa i miał dostęp do poufnych informacji sądowych. Joanna była jedną z naśladowczyń Jezusa (Łk, 8, 1-3).

malk

Papież Polak film dok