Przemysł rozwodowy a Kościół. Czy ofiara św. Jana Chrzciciela miała sens?
(Anton Raphael Mengs, Public domain, via Wikimedia Commons
Oprac. GS/PCh24.pl)
Małżeństwo w nauczaniu papieża Franciszka bywa traktowane
jako „niemożliwy do zrealizowania ideał”, jak czytamy w adhortacji
„Amoris Laetitia”. Problem w tym, że takie podejście odzwierciedla
mentalność współczesnego świata traktującego małżeństwo jako model
życia. Małżeństwo katolickie nie jest żadnym modelem, tylko sakramentem –
przypomina w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.
Pozwolę sobie zacząć, Księże Profesorze, naszą rozmowę od
pytania-prowokacji. Czy Herod Antypas, tetrarcha Galilei i Perei, był
dobrym człowiekiem i w gruncie rzeczy nie popełnił zła?
Można mu przypisać co najmniej dwie złe rzeczy. Pierwsza to
poślubienie żony swojego brata, a więc doprowadzenie do rozbicia
małżeństwa i akt cudzołóstwa. Druga, będąca konsekwencją tego stanu
rzeczy, to mord na Janie Chrzcicielu – człowieku, który wypominał mu ten
czyn.
Mamy więc cudzołóstwo i morderstwo, zatem nie możemy go uważać za człowieka czystych rąk ani człowieka honoru.
Ale czy Herod Antypas zrobił coś innego niż Dawid – król
Izraela i Judy? Słyszymy dzisiaj coraz częściej głosy oburzenia, że
katolicy to hipokryci, bo Dawid dokonał cudzołóstwa i morderstwa, a mimo
to jest „dobry”, a Herod, który uczynił to samo, jest „zły”…
To bardzo ciekawa kwestia. Dawid postąpił równie podle, ponieważ
uwiódł żonę Uriasza Hetyty, a następnie pozbawił go życia wysyłając na
pewną śmierć, czyli mówiąc wprost, bez najmniejszej przesady zamordował
go.
Jest jednak jeden dość istotny szczegół, na który warto położyć
akcent, mianowicie: Dawid, kiedy zostało mu uświadomione przez proroka,
co uczynił, żałował, okazał głęboką skruchę, dzięki czemu mógł
doświadczyć miłosierdzia.
Żal i skrucha – to są elementy, które dzisiaj są zupełnie marginalizowane w różnych rozważaniach dotyczących zła i miłosierdzia.
Bardzo często bywa bowiem tak, że tworzymy taki dwumian: zło i
miłosierdzie, natomiast pomijamy, że może w tym dwumianie pojawić się
trzeci element, który jest decydujący, i który sprawia, że miłosierdzie
może zafunkcjonować – chodzi właśnie o skruchę i szczery żal.
Dlaczego św. Janowi Chrzcicielowi tak mocno zależało na
obronie małżeństwa i na walce ze zdradami, rozwodami, rozwiązłością
etc.?
Przede wszystkim św. Jan Chrzciciel walczył w ogóle o obecność Prawa Bożego w życiu moralnym Izraela.
Proszę zauważyć, że kiedy był pytany na pustyni przez różne
stany, przez różnych ludzi: celników, żołnierzy etc., co należy czynić,
św. Jan Chrzciciel odpowiadał bardzo prosto – że mają oni wypełniać to,
co jest ich powołaniem życiowym i postępować zgodnie z Prawem Bożym.
Jednym z elementów takiego życia moralnego jest życie w
małżeństwie. To sprawa podwójnie ważna, ponieważ małżeństwo jest
podstawą życia społecznego. „Przyszłość świata idzie przez małżeństwo i
rodzinę”, jak zapewniał św. Jan Paweł II.
Druga rzecz: w tym konkretnym przypadku, za który zginął św. Jan
Chrzciciel, mieliśmy do czynienia z niszczeniem małżeństwa poprzez
władzę, poprzez człowieka będącego władcą bezwzględnym. Było tam więc
dodatkowe zło, dodatkowy grzech, dlatego że małżeństwo zostało
zniszczone przez władzę. To była, mówiąc wprost, korupcja życia
społecznego i rodzinnego. Dlatego św. Jan Chrzciciel musiał się
zaangażować zgodnie ze swoim posłannictwem i swoim sumieniem.
A może tylko „źle rozeznał” sytuację?
Wszystko wskazuje na to, że św. Jan Chrzciciel miał fantastyczne
rozeznanie. To przecież on rozeznał obecność Chrystusa w tłumie nad
Jordanem. To on rozeznawał z wielką precyzją, co mają czynić ludzie
poszczególnych stanów, więc trudno go podejrzewać o błąd akurat w tej
sprawie.
Św. Jan Chrzciciel był niewątpliwie przekonany, co należy do
obowiązków małżeńskich, co należy do obowiązków władzy, która powinna
przestrzegać w sposób czysty i klarowny Prawa Bożego dając wzór i
przykład obywatelom.
Jako człowiek rozeznający sytuację św. Jan Chrzciciel musiał
uwzględniać konsekwencje, które może ponieść w tym wypadku. Można się
liczyć z konsekwencjami, a myślę, że każdy człowiek, który postępuje
uczciwie, ma na uwadze, że niektóre decyzje czy działania mogą go skazać
na nieprzyjemności i różny ostracyzm społeczny. W wypadku św. Jana
Chrzciciela nie była to jednak tylko kwestia ostracyzmu, lecz wyroku
śmierci, ale taka jest właśnie ostateczna cena Prawdy. Taka jest cena
bycia człowiekiem uczciwym i wierzącym na serio – że płaci się za to
pewną cenę. Parafrazując słowa Danuty Siedzikówny „Inki”: św. Jan
Chrzciciel zachował się jak trzeba i pokazał jak trzeba się zachowywać w
pewnych, określonych sytuacjach.
Powiem teraz niczym tzw. realista: gdyby św. Jan
Chrzciciel nie postawił się Herodowi, to nie zostałby skazany na śmierć.
Żyłby i mógłby uczynić bardzo wiele dobra, mógłby nawracać i głosić
Królestwo Boże… Może w związku z tym niepotrzebnie św. Jan Chrzciciel
umierał za Prawdę?
Tylko że w takiej sytuacji św. Jan Chrzciciel byłby
samo-zniewolony… Byłby na krótkim łańcuchu własnego kłamstwa… Nie wiem w
związku z tym, czy ewentualna działalność św. Jana Chrzciciela, którą
by podjął, gdyby nie stanął naprzeciwko Heroda w obronie małżeństwa,
byłaby skuteczna. Z całą pewnością nawet, jeżeli byłaby ona zewnętrznie
poczytywana jako działalność świetnego oratora czy człowieka czyniącego,
mówiąc językiem współczesnym, przekonujące happeningi, to dla
samego św. Jana Chrzciciela jego posłannictwo byłoby ostatecznie
zakłamane. Wiedziałby on, że w sprawie fundamentalnie ważnej postąpił
bardzo niegodziwie, i że jest niewolnikiem własnego kłamstwa przez które
dokonał samo-zniewolenia i samo-zniszczenia.
Święty Jan Chrzciciel po prostu nie mógł postąpić inaczej, ponieważ był Prorokiem, który był głosem Boga.
To może choć związek Heroda Antypasa z Herodiadą przyniósł jakieś dobre owoce?
Powiem szczerze, że trudno mi wyobrazić sobie jakiekolwiek dobro
zbudowane na cudzym nieszczęściu i morderstwie. To jest absolutnie nie
do pomyślenia!
Oczywiście Herod i Herodiada mogli cieszyć się w miarę długim
życiem, mogli opływać w bogactwa, mogli napawać się swoją władzą, ale
nie ma takiej sytuacji, która tutaj byłaby zapewnieniem rzeczywiście
dobrego życia.
Czy Kościół wystarczająco mocno pamięta o poświęceniu św. Jana Chrzciciela w obronie małżeństwa i rodziny?
Chciałbym odpowiedzieć jednoznacznie pozytywnie, bo na pewno są powody ku temu, by wskazać pozytywne przykłady w tej kwestii.
Katolicy w Polsce mogą wskazać przykład błogosławionego prymasa
Stefana Wyszyńskiego, który jak tylko mógł bronił nierozerwalności
małżeństwa m.in. w programie wielkiej nowenny podkreślając, że rodzina
ma być Bogiem silna.
Można oczywiście przywoływać postać św. Jana Pawła II, który w
przestrzeni Kościoła Powszechnego bardzo mocno bronił nierozerwalności
małżeństwa w swoich dokumentach, homiliach, w roku rodziny, który
ogłosił etc.
Uczciwość nakazuje jednak powiedzieć, że obecnie mamy do
czynienia niestety z pewnym kryzysem tej postawy Kościoła. Jeżeli
przypomnimy sobie słowa generała jezuitów o. Arturo Sosy SJ, który
wygłosił kuriozalną opinię, że w czasie wypowiadania przez Chrystusa
słów o nierozerwalności małżeństwa nie było dyktafonów, a więc nie
wiemy, co tak naprawdę powiedział Zbawiciel; jeżeli przypomnimy sobie
wypowiedzi kard. Kaspera na konsystorzu poprzedzającym synod biskupów o
rodzinie – słowa, mające swoje reperkusje zarówno w postaci obrad
synodalnych jak i ostatecznie w postaci adhortacji papieża Franciszka Amoris Laetitia,
która wywołała wielość i złożoność interpretacji przyzwalających na
akceptację związków pozamałżeńskich, niesakramentalnych, akceptację
wyrażaną w udzielaniu tym ludziom Komunii Świętej; jeżeli przypomnimy
sobie setki innych większych czy mniejszych incydentów, że tak to nazwę,
to musimy powiedzieć wprost: nauczanie Kościoła w kwestii
nierozerwalności małżeństwa przestało być dzisiaj wyraziste i
jednoznaczne.
Do tego dochodzi fakt pewnej praktyki sądów kościelnych, które
obecnie stosunkowo łatwo godzą się na stwierdzenie nieważności
małżeństwa, co jest traktowane w dość rozpowszechnionej opinii
publicznej jako tzw. rozwód kościelny.
To wszystko powoduje, że nauczanie Kościoła przestaje być dzisiaj tak czytelne, jak świadczył o tym św. Jan Chrzciciel.
Dlaczego w złu, jakim są rozwody i związki pozamałżeńskie Kościół pod przewodnictwem papieża Franciszka doszukuje się dobra?
Spróbuję zaprezentować obecne stanowisko Watykanu w tej sprawie,
przywołując przykład: mamy do czynienia z rozpadem małżeństwa, który
dokonał się pod wpływem męża nadużywającego alkoholu, stosującego
przemoc wobec żony, a na końcu porzucającego ją. Kobieta zostaje sama,
ale po jakimś czasie związała się z innym mężczyzną nawet nie po to,
żeby zaspokoić swoje potrzeby seksualne, tylko po to, żeby mieć wsparcie
dla siebie i dzieci. Jest ona więc osobą dotkniętą nieszczęściem, jest
osobą, która ucierpiała.
Nie zmienia to jednak faktu, że ten nowy związek jest związkiem
niesakramentalnym i w tej bardzo złożonej, trudnej sytuacji Kościół
nigdy tych ludzi nie zostawiał samym sobie. Adhortacja Familiaris consortio św. Jana Pawła II przypomina, że należy opiekować się takimi ludźmi i takimi związkami, aby wróciły na łono Kościoła.
Wiemy, że od lat istniały i istnieją duszpasterstwa osób żyjących
w związkach niesakramentalnych. Ci ludzie mogą dążyć do Boga poprzez
modlitwę, poprzez czyny charytatywne, poprzez zaangażowanie misyjne,
poprzez wychowanie katolickie swoich dzieci etc., a więc nie są skazani
na śmierć z głodu z powodu braku dostępu do Chleba Eucharystycznego, jak
demagogicznie głosił to kard. Kasper na wywołanym przeze mnie
konsystorzu.
Natomiast nie sposób dostrzec tutaj elementów dobra. Możemy
dostrzec jedynie element cierpienia albo zawinionego, albo
niezawinionego. Element zła, które wymaga uleczenia, ale drogą do tego
uleczenia niewątpliwie nie jest Komunia Święta, która jest sakramentem
bardzo wielowymiarowym. Mam tutaj na myśli, że jeśli stwierdzimy i
ogłosimy, iż Komunia może dotyczyć ludzi żyjących na stałe w grzechu bez
woli zmiany tego życia i uwzględnia rozerwalność związku, to jak w
takim razie określić relację Chrystusa i Kościoła, i analogię, która
istnieje między związkiem małżeńskim a związkiem Chrystusa z Kościołem?
Próbuję rozumieć racje empatii, racje współczucia tych, którzy
chcą pomóc tym ludziom i oczywiście całkowicie identyfikuję się z wolą
pomocy i wsparcia dla osób dotkniętych trudnymi sytuacjami, które
naznaczone są grzechem. Są jednak ku temu stosowne sposoby, są ku temu
środki pomocowe, ale na pewno nie jest takim środkiem Eucharystia.
Całkowicie zgadzam się z Księdzem Profesorem, ale wydaje
mi się, że przywołany tu przykład nowego związku jest jednak marginalny,
ponieważ w większości rozwodów powodami rozbicia małżeństwa są wygoda,
znudzenie się małżonkiem, „wypalenie związku” jak to się nowocześnie
określa etc…
Mam świadomość tego, że przykład, który podałem, jest w
dzisiejszych czasach raczej ekstremalny. Chciałem jednak zwrócić uwagę,
że nawet jeśli mamy do czynienia z opisaną przeze mnie sytuacją, to nie
można banalizować Eucharystii.
Raz jeszcze podkreślam: istnieją inne sposoby kontaktu z Panem Bogiem, dążenia do Boga i szukania wspólnoty z Nim.
Zgadzam się całkowicie, że zdecydowana większość sytuacji
związków niesakramentalnych wynika z przyczyn o wiele bardziej
banalnych. Tę banalizację widać w dramatycznych i wstrząsających
obrazach, które pokazują, że małżeństwa zawarte przez stosunkowo młodych
ludzi bardzo często rozpadają się po kilku, kilkunastu miesiącach, a
powodem tego jest nagle odkryta różnica charakterów, różne upodobania,
różny gust filmowy czy inne, jeszcze bardziej banalne kwestie.
To pokazuje przede wszystkim, że należałoby większą uwagę
skoncentrować na przygotowaniu do małżeństwa, które jak się okazuje,
jest niewystarczające.
Czy pomoże w tym nowa formuła kursów przedmałżeńskich zaproponowana przez papieża Franciszka?
Nie wiem… Mam pewne obawy, ponieważ to co dokonało się w
ostatnich latach za pontyfikatu Franciszka, nie nosi na sobie znamion
umacniania instytucji małżeństwa i rodziny.
Ja powiem szczerze nie mam nic przeciwko, żeby kurs
przedmałżeński trwał rok albo dłużej, tylko niech coś wnosi, niech
rozwija duchowo, niech faktycznie przygotowuje do małżeństwa i założenia
rodziny, a nie: przychodzimy, podpisujemy listę, płacimy 50, 100, 200
złotych, i do widzenia…
Niezależnie od długości trwania kursu trzeba zawsze zwracać uwagę
na jakość. Małżeństwo jest obecnie nieustannie poddawane jakiejś
totalnej agresji ze strony współczesnej kultury i ideologii. To jest
problem, któremu trzeba poświęcić osobną rozmowę.
Małżeństwo w nauczaniu papieża Franciszka bywa traktowane jako „niemożliwy do zrealizowania ideał”, jak czytamy w adhortacji Amoris Laetitia.
Problem w tym, że takie podejście, w mojej ocenie, odzwierciedla
mentalność współczesnego świata traktującego małżeństwo jako model
życia. Przypomnę tylko, że małżeństwo katolickie nie jest żadnym
modelem, tylko sakramentem.
Kiedy spoglądam na małżeństwo Maryi i Józefa to też nie znajduję w
nim wielu elementów, które mogłoby wskazywać, że było to „małżeństwo
idealne”, poczynając od planów życiowych tych ludzi, które zostały
skonfrontowane z planem Bożym, dalej – poród w stajence, ucieczka do
Egiptu etc. To wszystko w moim przekonaniu nie buduje obrazu „małżeństwa
idealnego”. Było ono jednak oparte na Bogu, na bezgranicznym zaufaniu
Mu i dlatego stało się świętym małżeństwem.
Naszą rolą w Kościele jest właśnie podczas przygotowania do
małżeństwa akcentowanie tej niezwykłej, mającej faktycznie moc sprawczą
siły sakramentu.
Na koniec chciałbym zapytać o „przemysł rozwodowy”, z
jakim niestety mamy do czynienia w Kościele od pewnego czasu. Dlaczego
tak się dzieje?
Jest to zjawisko co najmniej niepokojące i stanowiące argument
dla wielu, że Kościół dostosował się do mentalności współczesnego świata
i stosuje swoje rozwody, jedynie inaczej je nazywając.
Dlaczego tak się dzieje? Powodem jest brak przygotowania do
małżeństwa. Powodem jest brak instytucji narzeczeństwa. Powodem jest
uległość wobec zła, które się dzieje. Powodem jest brak walki o to, żeby
ocalić małżeństwo w kryzysie. Powodem jest fałszywie pojmowane
miłosierdzie, że przecież trzeba pomóc ludziom ułożyć sobie życie na
nowo z kimś innym.
Bez wątpienia mamy do czynienia ze zbyt dużą uległością, która ma
swoje konsekwencje w tej mentalności, o której mówiliśmy. Mentalności,
która sprawia, że traktuje się te stwierdzenia nieważności jako swoisty
„przemysł rozwodowy”.
Do sakramentu małżeństwa przystąpiłem w roku 2018.
Wcześniej kapłan udzielający nam ślubu zadał nam mnóstwo szczegółowych
pytań i bardzo skrupulatnie zanotował je w dokumentach, które
podpisaliśmy. Co jednak, jeśli ktoś nakłamie w czasie wywiadu z
kapłanem? Czy jest to podstawa do stwierdzenia nieważności małżeństwa?
Przecież własnym podpisem, biorąc Boga za świadka stwierdzono, że
powiedziano całą prawdę i tylko prawdę…
No właśnie… Tylko że dzisiaj obserwujemy totalny kryzys
podstawowych wartości poczynając od elementarnej uczciwości. Nie
zdziwiłoby mnie, gdyby niektórzy celowo kłamali w czasie wywiadu z
kapłanem „na wszelki wypadek”, bo zakładają, że coś może się zmienić i
tak mają podstawę do rozwodu… Takie podejście sugerowałoby brak
autentycznej miłości ludzi przystępujących do małżeństwa, brak wiary w
siebie i przede wszystkim brak wiary w Boga. Z takim nastawieniem lepiej
w ogóle zrezygnować niż podejmować próbę. Małżeństwo nie jest kwestią
próby. Małżeństwo jest kwestią wyboru nie tylko na życie, ale i na
wieczność, więc mając takie nastawienie lepiej nie podejmować tego, co
powinno być radością i nadzieją, a w tym wypadku staje się ryzykiem i
ciężarem nie do uniesienia.
W roku 2020 pewien były polityk, a obecnie prezes jednej z
telewizji wziął „drugi ślub kościelny” po tym jak jego pierwsze
małżeństwo trwające ponad 20 lat zostało „unieważnione”. Ja to odebrałem
jako zgorszenie i policzek wymierzony we mnie i wszystkich katolików…
Całkowicie rozumiem i podzielam to zniesmaczenie i oburzenie,
jakie wywołała informacja o tym incydencie. Rozumiem, że można mieć
sympatię dla osoby, o którą chodzi. Rozumiem, że można mieć sympatię dla
jej działalności, ale nie zmienia to faktu, iż było to coś bardzo
nieuczciwego.
Jeśli wrócimy do postawy św. Jana Chrzciciela, to trzeba
powiedzieć wprost: ten incydent był szydzeniem z jego ofiary życia.
Zasady, które głosił św. Jan Chrzciciel są niezmienne i nikt nie może
ich zmieniać.
Niezależnie od tego czy „nowy ślub” człowieka, o którym mówimy,
zawierany byłby w ustronnym i cichym miejscu w obecności najbliższej
rodziny czy tylko świadków, czy miał charakter spektakularny, to
zgorszenie pozostaje zgorszeniem.
Dodatkowo właśnie splendor tej uroczystości powoduje, że katolicy mogą czuć co najmniej niesmak.
Encyklika Veritatis splendor zawiera bardzo piękny
fragment, w którym czytamy, że wobec obiektywnego porządku, wobec
obiektywnych norm moralnych wszyscy jesteśmy równi obojętnie czy ktoś
jest królem, czy ostatnim nędzarzem na ziemi. Wobec norm moralnych
wszyscy jesteśmy tak samo zobowiązani do ich przestrzegania. Ta zasada
została niestety w tym przypadku złamana. Tak jak powiedziałem: możemy
się oburzać, możemy czuć niesmak, ale jednocześnie pamiętajmy o
modlitwie, aby ci, którzy dopuścili się zgorszenia nawrócili się i
zadośćuczynili za swoje błędy, wypaczenia i grzechy.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
Zobacz także:
Zamordowany za obronę małżeństwa. Świat gardzi krwią św. JANA CHRZCICIELA?
117 rocznica chrztu św. Siostry Faustyny
Działo się to w Świnicach, 27 sierpnia 1905 roku o godzinie pierwszej po południu. Stawił się Stanisław Kowalski, rolnik lat 40 z Głogowca, w obecności Franciszka Bednarka lat 35 i Józefa Stasiaka lat 40, obydwaj rolnicy z Głogowca, i okazali nam dziecię płci żeńskiej urodzone we wsi Głogowiec 25 sierpnia bieżącego roku o godzinie ósmej rano od jego ślubnej małżonki Marianny z Babelów, lat 30. Dziecięciu temu na chrzcie św. odbytym w dniu dzisiejszym zostało nadane imię Helena, a rodzicami jego chrzestnymi byli Konstanty Bednarek i Marianna Szewczyk. Taki zapis obrzędu chrztu świętego w Księdze parafialnej pozostawił proboszcz ks. Józef Chodyński, który chrzcił Helenkę Kowalską. Akt sporządzono w języku rosyjskim, bo były to czasy zaborów i Polski nie było na mapie Europy. Ojciec Helenki – Stanisław Kowalski jako jedyny podpisał się pod tym zapisem po polsku, chrzestni jako niepiśmienni w oznaczonym miejscu potwierdzili fakt „krzyżykiem”. W dawnym kościele parafialnym, dziś Sanktuarium Urodzin i Chrztu św. Faustyny, jest ta sama chrzcielnica, przy której dzieckiem Bożym i członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa stała się Helenka Kowalska, ochrzczona dwa dni po narodzinach, w wigilię uroczystości Matki Bożej Częstochowskiej. Łaska chrztu św. rozwinęła się w jej życiu i osiągnęła pełnię zjednoczenia mistycznego z Bogiem już na ziemi. Dziś czczona jest jako apostołka Bożego Miłosierdzia, bo Jezus wybrał ją na proroka naszych czasów i posłał do świata z orędziem Miłosierdzia.
https://www.faustyna.pl/zmbm/117-rocznica-chrztu-sw-siostry-faustyny/