Najświętsza Panna ukazująca się prostym warmińskim
dziewczynkom – Justynie Szafryńskiej i Barbarze Samulowskiej – oprócz
okazania swym ziemskim dzieciom wielu wyrazów miłości, twardo potępiła
herezję i grzech, przekazując jednocześnie stanowcze upomnienia i
przestrogi, które i dla nas, ludzi “nowoczesnych” powinny być cennymi
drogowskazami na drodze do Nieba. Czego zatem wymaga od nas Matka Boża?
8 września Kościół Katolicki wspomina Matkę Bożą
Gietrzwałdzką. Tym samym nadarza się doskonała okazja, by pochylić się
nad jedynymi w Polsce uznanymi przez Watykan objawieniami Maryjnymi,
jakie dokonały się pomiędzy27 czerwca a 16 września 1877 roku.
Maryja przeciwko hedonizmowi
Jednym z najistotniejszych punktów przesłania z Gietrzwałdu jest
konieczność trwania w łasce uświęcającej i nieustanne praktykowanie
cnót. Matka Najświętsza z bólem spoglądała na obecną wówczas na ziemi
warmińskiej rozwiązłość. XIX – wieczna skala zepsucia nie dorównywała
jednak degeneracji, jaką możemy obserwować dziś. Zło w biały dzień
wypełza na ulice siejąc zgorszenie, niestety również w Polsce. Co
zaskakujące, wielu katolików toleruje ten proceder, czasem nawet go
wspiera. Uważają oni bowiem, że Kościół Katolicki się myli, powinien
zmienić swoje nauczanie i dostosować je do dzisiejszych czasów. Świat,
jeśli już poważnie rozważa istnienie Boga, próbuje Mu przypisywać daleko
idącą pobłażliwość, tak wielką, iż pojęcie grzechu staje się niejako
puste, pozbawione znaczenia i jakiegokolwiek odzwierciedlenia w
rzeczywistości. Objawienia gietrzwałdzkie, podobnie, jak Pismo Święte i
Tradycja, miażdżą ten mit, co warto przypominać w dzisiejszych czasach
zamętu.
Zdarzył się też wypadek, że żądano przez trzecią osobę będącą
w Gietrzwałdzie, ażeby dzieci zapytały się Matki Bożej, czy osoba pewna
może przyjść do zdrowia. Odpowiedziała Najświętsza Panna, że: może,
skoro ktoś z rodziny przestanie pić! Tymczasem według wiadomości
ludzkiej nikt w tej rodzinie nie pił, później jednak, gdy przesłano tę
odpowiedź Matki Bożej zdumionej rodzinie, winowajczyni istotna, która
dotychczas starannie umiała się ukrywać ze swoim nałogiem, przyznała się
doń otwarcie i odtąd sumienną poczęła czynić pokutę.
Skoro więc już “ciche” i niezauważalne nadużywanie alkoholu jest
przyczyną innych, poważniejszych kłopotów ludzkich, a także Bożego
rozczarowania, to jak tragiczne w swych skutkach musi być dzisiejsze
pijaństwo, np. podczas imprez, kiedy to młodzież wprowadza się w tak
głębokie upojenie, iż nie jest w stanie zająć pozycji innej niż leżąca. W
Polsce na alkohol wydajemy rocznie ponad 40 miliardów złotych.
Uzależnienie od alkoholu, które zwalczać chce Maryja, jest wielkim
czynnikiem niszczącym nasze społeczeństwo. Jest on przyczyną
niewypowiedzianego cierpienia i wstydu, jak również najrozmaitszych
chorób ciała, umysłu, a nawet duszy.
Piekła nie ma?
“Wszyscy zostaną zbawieni a piekło to tylko średniowieczny wymysł
kleru!” – oto, jak współcześnie spogląda się na fundamentalne kwestie
eschatologiczne. Prawda jednak leży zgoła gdzie indziej. Piekło istnieje
i mówi o tym sam Chrystus: Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. (Mt 10, 28)
Z herezją o nieistnieniu piekła rozprawia się i Maryja w Gietrzwałdzie: na zapytanie dziewcząt,czemu
teraz ludzie tak często krzywo czyli fałszywie przysięgają, odebrały
odpowiedź, że krzywoprzysięzca już jest oddany diabłu, który jako
„głodny lew“ szuka ludzi, aby ich pożarł; krzywoprzysięzca już jest
potępionym.
Najświętsza Panna jasno określiła, iż grzechy, takie, jak np.
“szkaradny nałóg nieczystości cielesnej”, alkoholizm, czy kłamstwo
przynoszą człowiekowi zgubę. Na pytanie o losy ludzi uporczywie
trwających w rozpuście Matka Boża odpowiedziała: “Będą ukarani…” Tym
samym potwierdza Ona słowa z Biblii: Nie łudźcie się! Ani
rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani
mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani
oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego. (1 Kor 6, 9 – 10)
Módlcie się nieustannie…
Sednem wizji gietrzwałdzkich była niewątpliwie zachęta do modlitwy, zwłaszcza różańcowej. […]
na takie wezwanie zaiste cała Polska powinna by się wpisać do Różańca,
a przynajmniej zobowiązać się do jego odmawiania. Nie powinno się
znaleźć jednej duszy, która by się usuwała od tego. Nie bylibyśmy tej
Matki dziećmi prawymi, gdybyśmy Jej rady i żądania nie spełnili. Nie
zasłużylibyśmy się nazwać dobrymi Katolickiego Kościoła synami, gdybyśmy
tego jednego przez Jego Opiekunkę wskazanego ratunku udzielić mu
zaniechali. Nie okazalibyśmy się dobrymi tego kraju dziećmi, gdybyśmy
zostali nieczułymi na jego widok i niedbałymi w niesieniu pomocy, na
jaką zdobyć się możemy – mówił rok po zakończeniu objawień bł. o. Honorat Koźmiński.
Na przekazywane przez dziewczynki pytania i prośby wiernych,
Maryja odpowiadała obietnicą, że tylko dzięki modlitwie chorzy
wyzdrowieją, dusze z czyśćca szybciej będą mogły oglądać Boga,
prześladowania Kościoła ustaną, a liczba powołań kapłańskich wzrośnie.
Zarówno na początku, jak i na końcu objawień Matka Boża prosiła, byśmy
codziennie z gorliwością odmawiali Różaniec. Bardzo zależało Jej, by
ludzie przeżyli prawdziwe nawrócenie, “metanoję”.
Apel ten znalazł w polskim społeczeństwie głęboki odzew –
organizowano wielkie pielgrzymki do Gietrzwałdu, pątnicy modlili się
razem, padali krzyżem, wylewali łzy i ubolewali nad swymi grzechami
masowo się spowiadając. Tego nam dzisiaj bardzo brakuje.
Modlitwa, tak ważna w kontekście wiecznych losów duszy, jest dziś
często spychana na dalszy plan. Praca, podróże, nauka – to wszystko
okazuje się być ważniejsze od spotkania z Bogiem. Jeszcze na początku
lat 90-tych XX wieku do kościoła uczęszczało prawie 70% społeczeństwa.
Obecnie niedzielnej Mszy Świętej słucha niespełna 40% Polaków. To smutna
statystyka. Pokazuje zatrważające tempo laicyzacji i odejścia od wiary.
Na szczęście w naszym kraju znajdziemy sporo osób wiernych Bogu, które z
chęcią wypełniają wolę Nieba chwytając za Różaniec – są to np.
Wojownicy Maryi, albo grupy skupione wokół Nowenny Pompejańskiej.
Warto wspomnieć, że wyżej od Różańca Maryja stawia Mszę Świętą,
jako najdoskonalszą formę modlitwy, a także najskuteczniejszy środek
pomocy duszom czyśćcowym. Wszelkie nasze prośby i błagania powinny być
ogarnięte ciszą i skupieniem. Matka Boża zaleciła także, aby przy
modlitwie osobistej pozostawać w pozycji klęczącej, która najpełniej
wyraża ideę wpatrywania się w Boży majestat. Ciekawym jest też fakt, że
Najświętsza Panna nie chciała udzielić błogosławieństwa tym, którzy
przybyli na miejsce objawień jedynie w celu podziwiania cudów i
doświadczenia tzw. “adrenaliny duchowej” nie okazując przy tym szacunku
wobec Sacrum i traktując je instrumentalnie. Maryja błogosławiła za to
osobom pokornym, szczerze żałującym za grzechy i cichym.
Nadzieja dla Polski
Orędzie z Gietrzwałdu nie dodaje do naszej wiary żadnych nowości,
ani jej nie uzupełnia – ono w przepiękny sposób potwierdza wszystko,
czego Kościół od zawsze nauczał. Jest to przypomnienie, byśmy w czasach
zamętu nie oddalili się od Boga, wytrwałej modlitwy i Jego przykazań, a
tym samym uniknęli narodowego upadku. To niezwykłe wydarzenie pozwala
głębiej uwierzyć w stałą opiekę Bożą nad Ojczyzną i dostrzec jej ogromne
znaczenie w dziejach Narodu.
Pamiętajmy, że mimo zauważalnych błędów i występków, Chrystus dostrzega w Polsce potencjał, co zdradza św. Faustynie: Polskę
szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę
ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat
na ostateczne przyjście Moje. (Dz. 1732)
W ostatnim objawieniu Matka Boża przemówiła do ludu polskiego tymi słowami: Nie smućcie się, bo Ja zawsze będę przy was. Obietnice
z Nieba są nieodwołalne, a Maryja jest z nami i dzisiaj. Ufajmy zatem,
iż Najjaśniejsza Rzeczpospolita niebawem zostanie uzdrowiona z chorób,
które ją toczą, a idąc śladami Najświętszej Dziewicy, na zawsze
pozostanie wierna Bożemu Prawu.
W
Jerozolimie już w V wieku obchodzono uroczystość poświęcenia bazyliki w
miejscu narodzenia się Matki Bożej. W Bizancjum i w Rzymie święto
Narodzenia Najświętszej Maryi Panny było znane w VII wieku i wkrótce
stało się jednym z głównych świąt maryjnych. Narodzenie się Maryi było
zapowiedzią narodzenia Jezusa Chrystusa
Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z
Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą
Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i
nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją
potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto
anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: «Józefie, synu Dawida, nie
bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego
jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus,
On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów». A stało się to wszystko, aby się wypełniło
słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: «Oto Dziewica pocznie i porodzi
Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel», to znaczy «Bóg z nami»
Siedem lat po zakończeniu fatimskich objawień Matka Boża zezwoliła siostrze Łucji na ujawnienie treści drugiej tajemnicy fatimskiej. Jej przedmiotem było nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. 10 grudnia 1925r. objawiła się siostrze Łucji Maryja z Dzieciątkiem i pokazała jej cierniami otoczone serce.
Dzieciątko powiedziało: Miej
współczucie z Sercem Twej Najświętszej Matki, otoczonym cierniami,
którymi niewdzięczni ludzie je wciąż na nowo ranią, a nie ma nikogo, kto
by przez akt wynagrodzenia te ciernie powyciągał.
Maryja powiedziała: Córko
moja, spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni
ludzie przez bluźnierstwa i niewierności stale ranią. Przynajmniej ty
staraj się nieść mi radość i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w
godzinie śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia do tych wszystkich,
którzy przez pięć miesięcy
w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię świętą, odmówią
jeden Różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu
tajemnicami różańcowymi towarzyszyć mi będą w intencji zadośćuczynienia.
2. Dlaczego pięć sobót wynagradzających?
Córko moja – powiedział Jezus – chodzi o pięć rodzajów zniewag, którymi obraża się Niepokalane Serce Maryi:
Obelgi przeciw Niepokalanemu Poczęciu,
Przeciw Jej Dziewictwu,
Przeciw Jej Bożemu Macierzyństwu,
Obelgi, przez które usiłuje się wpoić w serca dzieci obojętność, wzgardę, a nawet nienawiść wobec nieskalanej Matki,
Bluźnierstwa, które znieważają Maryję w Jej świętych wizerunkach.
WARUNKI ODPRAWIENIA NABOŻEŃSTWA
PIĘCIU PIERWSZYCH SOBÓT MIESIĄCA
Warunek 1 Spowiedź w pierwszą sobotę miesiąca
Łucja przedstawiła Jezusowi trudności, jakie niektóre dusze miały co
do spowiedzi w sobotę i prosiła, aby spowiedź święta mogła być osiem dni
ważna. Jezus odpowiedział: Może nawet wiele dłużej być ważna pod
warunkiem, ze ludzie są w stanie łaski, gdy Mnie przyjmują i ze mają
zamiar zadośćuczynienia Niepokalanemu Sercu Maryi.
Do spowiedzi należy przystąpić z intencją zadośćuczynienia za
zniewagi wobec Niepokalanego Serca Maryi. W kolejne pierwsze soboty
można przystąpić do spowiedzi w intencji wynagrodzenia za jedną z pięciu
zniewag, o których mówił Jezus. Można wzbudzić intencję podczas
przygotowania się do spowiedzi lub w trakcie otrzymywania rozgrzeszenia.
Przed spowiedzią można odmówić taką lub podobną modlitwę:
Boże, pragnę teraz przystąpić do
świętego sakramentu pojednania, aby otrzymać przebaczenie za popełnione
grzechy, szczególnie za te, którymi świadomie lub nieświadomie zadałem
ból Niepokalanemu Sercu Maryi. Niech ta spowiedź wyjedna Twoje
miłosierdzie dla mnie oraz dla biednych grzeszników, by Niepokalane
Serce Maryi zatriumfowało wśród nas.
Można także podczas otrzymywania rozgrzeszenia odmówić akt żalu:
Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu, szczególnie za moje grzechy przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.
Warunek 2
Komunia św. w pierwszą sobotę miesiąca
Po przyjęciu Komunii św. należy wzbudzić intencję wynagradzającą. Można odmówić taką lub inna modlitwę:
Najchwalebniejsza Dziewico, Matko
Boga i Matko moja! Jednocząc się z Twoim Synem pragnę wynagradzać Ci za
grzechy tak wielu ludzi przeciw Twojemu Niepokalanemu Sercu. Mimo
własnej nędzy i nieudolności chcę uczynić wszystko, by zadośćuczynić za
te obelgi i bluźnierstwa. Pragnę Najświętsza Matko, Ciebie czcić i całym
sercem kochać. Tego bowiem ode mnie Bóg oczekuje. I właśnie dlatego, że
Cię kocham, uczynię wszystko, co tylko w mojej mocy, abyś przez
wszystkich była czczona i kochana. Ty zaś, najmilsza Matko, Ucieczko
grzesznych, racz przyjąć ten akt wynagrodzenia, który Ci składam.
Przyjmij Go również jako akt zadośćuczynienia za tych, którzy nie
wiedzą, co mówią, w bezbożny sposób złorzeczą Tobie. Wyproś im u Boga
nawrócenie, aby przez udzieloną im łaskę jeszcze bardziej uwydatniła się
Twoja macierzyńska dobroć, potęga i miłosierdzie. Niech i oni przyłączą
się do tego hołdu i rozsławiają Twoją świętość i dobroć, głosząc, że
jesteś błogosławioną miedzy niewiastami, Matką Boga, której Niepokalane
Serce nie ustaje w czułej miłości do każdego człowieka. Amen.
Warunek 3
Różaniec wynagradzający w pierwszą sobotę miesiąca
Po każdym dziesiątku należy odmówić Modlitwę Anioła z Fatimy. Akt wynagrodzenia:
O mój Jezu, przebacz nam nasze
grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do
nieba i pomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego
miłosierdzia.
Zaleca się odmówienie Różańca wynagradzającego za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi. Odmawia się go tak jak zwykle Różaniec, z tym, że w „Zdrowaś Maryjo…” po słowach „…i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus” włącza się poniższe wezwanie, w każdej tajemnicy inne:
Zachowaj i pomnażaj w nas wiarę w Twoje Niepokalane Poczęcie! Zachowaj i pomnażaj w nas wiarę w Twoje nieprzerwane Dziewictwo! Zachowaj i pomnażaj w nas wiarę w Twoją rzeczywistą godność Matki Bożej! Zachowaj i pomnażaj w nas cześć i miłość do Twoich wizerunków! Rozpłomień we wszystkich sercach żar miłości i doskonałego nabożeństwa do Ciebie!
Warunek 4
Piętnastominutowe rozmyślanie nad piętnastoma tajemnicami różańcowymi w pierwszą sobotę miesiąca
(Podajemy przykładowe tematy rozmyślania nad pierwszą tajemnicą radosną)
1. Najpierw odmawia się modlitwę wstępną: Zjednoczony ze
wszystkimi aniołami i świętymi w niebie, zapraszam Ciebie, Maryjo, do
rozważania ze mną tajemnic świętego różańca, co czynić chcę na cześć i
chwałę Boga oraz dla zbawienia dusz.
2. Należy przypomnieć sobie relację ewangeliczną (Łk 1,26 – 38). Odczytaj tekst powoli, w duchu głębokiej modlitwy.
3. Z pokora pochyl się nad misterium swojego zbawienia objawionym w
tej tajemnicy różańcowej. Rozmyślanie można poprowadzić według
następujących punktów: a. rozważ anielskie przesłanie skierowane do Maryi, b. rozważ odpowiedź Najświętszej Maryi Panny, c. rozważ wcielenie Syna Bożego.
4. Z kolei zjednocz się z Maryją w ufnej modlitwie. Odmów w skupieniu Litanię Loretańską. Na zakończenie dodaj: Niebieski
Ojcze, zgodnie z Twoją wolą wyrażoną w przesłaniu anioła, Twój Syn
Jednorodzony stał się człowiekiem w łonie Najświętszej Dziewicy Maryi.
Wysłuchaj moich próśb i dozwól mi znaleźć u Ciebie wsparcie za Jej
orędownictwem, ponieważ z wiarą uznaję Ją za prawdziwą Matkę Boga. Amen.
5. Na zakończenie wzbudź w sobie postanowienia duchowe.
Będę gorącym sercem miłował Matkę Najświętszą i każdego dnia oddawał Jej cześć. Będę uczył się od Maryi posłusznego wypełniania woli Bożej, jaką Pan mi ukazuje co dnia. Obudzę w sobie nabożeństwo do mojego Anioła Stróża.
Dziś, w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, rozpocznie się trzecia peregrynacja Jasnogórskiej ikony w Polsce.
Na początku nawiedzi diecezję sosnowiecką a po niej diecezje: rzeszowską, siedlecką, świdnicką, drohiczyńską i kolejne.
W
roku 1957 Prymas Polski Kardynał Stefan Wyszyński zabiera do Rzymu
wierną kopię Jasnogórskiego Obrazu, przeznaczoną na wędrówkę po całym
kraju. Papież Pius XII uroczyście poświęca ją i błogosławi plan
peregrynacji.
26 sierpnia
Pani Jasnogórska w swoim nowym, pięknym wizerunku, wychodzi z Jasnej
Góry, aby nawiedzić każdą świątynię, aby spojrzeć w ręce każdego Polaka.
W każdej parafii obraz przebywa 24 godziny. W tym czasie nieustannie
odprawiane są Msze św., trwają adoracje i modlitwy. Ludzie wypraszają u
Matki i Królowej niezliczone łaski
Oto jedna z nich według relacji pewnej kobiety: „Dwóch
moich braci przestało praktykować. Od kilku lat nie spowiadali się…
Błagałam Matkę Boża, by ratowała wiarę moich braci. Chciałam ich
przygotować do uroczystości Nawiedzenia, ale bałam się, aby moje namowy
nie miały odwrotnego skutku. Tak już nieraz, niestety, bywało. Ufałam,
że tym razem Matka Boża przyjdzie mi z pomocą. Razem z kolegami w pracy
postanowiliśmy kupić kwiaty dla naszej Matki. Nie było ich na miejscu.
Poszłam więc do najstarszego brata i mówię: ponieważ jeździsz do pracy
do miasta, musisz mi kupić kwiaty. Zaraz się zainteresował, z jakiej
okazji. Odpowiedziałam mu, jak tylko umiałam, o wędrówce Królowej
Polski. Zaczął wypytywać o szczegóły. Czułam, że Ona sama mi pomaga. Za
kilka dni uklękłam w kościele, aby przyjąć Komunię św. Podnoszę oczy i
widzę naprzeciw obu moich braci, również oczekujących na Pana Jezusa.
Wierzę, że to Najświętsza Panna doprowadziła ich do spowiedzi”.
W roku
1966 Obraz odstawiono na Jasna Górę z nakazem niewywożenia go stamtąd.
Nawiedzenie jednak trwa nadal. Płonąca świeca i pusta rama symbolicznie
przedstawiają duchową obecność Królowej Narodu.Łaski nawróceń nie są mniejsze 80 – 90 procent ludzi, czasem wszyscy mieszkańcy danej
miejscowości przystępują do sakramentów świętych. Tak trwa do 18 czerwca
1972 roku. Od tego czasu bez przeszkód Jasnogórska Matka znowu w swoim
budzącym zachwyt wizerunku jedna swe dzieci ze swoim Synem. Wędruje
ciągle, niestrudzenie po polskich wioskach i miastach.
Tymczasem powstają inne kopie
Jasnogórskiego Obrazu. Za ich pośrednictwem Królowa Polski pomaga swoim
dzieciom w Australii, w Afryce, a także w Ameryce, gdzie wiele polskich
parafii, drużyn harcerskich i różnych organizacji polonijnych czci obraz
Częstochowskiej Pani. Na szczególną uwagę zasługuje kult Jasnogórskiej
Maryi w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown
Wśród setek polskich sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce.
Rocznie to sanktuarium nawiedza od miliona do dwóch milionów
pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki
Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w
dzieje Polski.
Pierwszym i
najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest
łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beate Marie Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz).W rękopisie tym czytamy:
Autorem
obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował
wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała.
Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i
umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym
obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił
Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego
księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W
czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto
w zamku bełzkim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla,
książę Władysław Opolczyk, zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez
Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę
wizerunku. Wtedy mgła otoczyła nieprzyjaciół, która przeraziła wrogów.
Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieść
obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z
miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam,
gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną
Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie
zajaśniał cudami.
Dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie.
Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz
Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął
przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu
obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać
się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem
Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że
obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk
prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi,
obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę
Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki
Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy. Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej
Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis
dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także
dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana
Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego
obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka
razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.
Akt osobistego oddania się Matce Bożej
Matko Boża, Niepokalana Maryjo! Tobie poświęcam ciało i duszę moją, wszystkie modlitwy i prace, Radości i cierpienia, wszystko czym jestem i co posiadam. Ochotnym sercem oddaję się Tobie w niewolę miłości. Pozostawiam Ci zupełną swobodę posługiwania się mną dla zbawienia ludzi i ku pomocy Kościołowi świętemu, którego jesteś Matką. Chcę odtąd czynić wszystko z Tobą, przez Ciebie i dla Ciebie. Wiem, że własnymi siłami niczego nie dokonam. Ty zaś wszystko możesz, co jest wolą Twego Syna i zawsze zwyciężasz. Spraw więc, Wspomożycielko Wiernych, by moja rodzina, parafia i cała Ojczyzna była rzeczywistym królestwem Twego Syna i Twoim.
Amen.
"Ukazała mi się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą
i drugą czerwoną, i
zapytała, czy chcę je otrzymać. "Biała miała
oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona - że będę męczennikiem.
Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i
zniknęła". Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach.
Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło
Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice
trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą
izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty
tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na
stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła
modlitwą każdy dzień.
Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci
duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św.
Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii.
Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki.
Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół
polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich.
Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął
pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.
Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się
szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie
figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na
widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: "Mundziu, co z
ciebie będzie?" Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął
oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy
prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak
opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie
korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać.
"Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona - że będę
męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie
spojrzała i zniknęła". Działo się to w kościele parafialnym w
Pabianicach.
W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy
od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o.
Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców,
by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za
darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund
ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do
franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do
małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady
także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w
matematyce i fizyce.
Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie
walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej
walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać.
Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej
krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom,
że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała
wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec - do franciszkanów w
Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego
przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do
nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał
zakonne imię Maksymilian.
W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów.
Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich
wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po
nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę.
Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni,
widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu,
gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie
uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię
(1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię
(1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z
filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom
fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji.
1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą,
czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą
Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od
Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie
wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy
Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję.
Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego
otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do
rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o
przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce
otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do
polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako
nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w
obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec
Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a
Miechowem (1914).
W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie
powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla
ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia
niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił
pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem).
Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji
antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze
współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył
Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego
stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i
masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać
na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie
powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się
odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po
założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego
franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo.
8 października 1917 r. otrzymał święcenia
diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle
święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną
odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana
objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian
Kolbe ukończył wydział teologiczny - również ze stopniem naukowym
doktora.
W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o.
Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby
stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na
nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął
werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów
należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces
beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji
Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale
również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy
kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej,
oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica
zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam
odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do
Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie
do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał
tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli
go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2
stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji
Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik
pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą.
Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt
szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu
rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej
franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród
współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania
do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój
nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000
egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów
gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z
licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił.
Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o.
Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową
placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy
pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w
późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę
Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności
zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do
których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r.
- w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni
rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech
braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26
lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński
katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i
motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup
wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W
niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w
Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później
miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi)
ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy,
miał już nakład 20.000, a grudniowy - 25.000. W 1931 r. Maksymilian
nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię
Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie
wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono - Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół.
W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle
okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został
bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach
nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku
zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował
zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100.
Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939
Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci
profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik - nakład codzienny 137 tys., a niedzielny - 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej,Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa.Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach.
1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa.
Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19
września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie
zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w
Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie
pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów.
Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i
poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa.
W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie
wszystkich z obozu.
O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na
nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele
trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla
wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2
tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu
współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną
adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności:
kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii,
zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp.
17
lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało
o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego
umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u
pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź
"wierzę", wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale
o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać
strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z
303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do
oddziału "Krwawego Krotta", znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak
skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć
mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami.
Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie,
ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z
innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę
Niepokalanej.
Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był
o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol
Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał
dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także
Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z
szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w
miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem
katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem
śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez
kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem
fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia
uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o.
Maksymiliana zostało spalone w krematorium.
Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek
Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971
r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o.
Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego
świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10
października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do
Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się
historyczne uroczystości pokanonizacyjne.
Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem
archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz - jak powiedział
św. Jan Paweł II - "naszych trudnych czasów".
ŚWIADKOWIE ŚWIADKOWIE MĘCZEŃSTWA I MIŁOŚCI OJCA MAKSYMILIANA Na
naszym portalu przedstawiamy Państwu świadectwa osób, które zetknęły
się z Męczennikiem Miłości z naszego miasta na ostatnim etapie jego
ofiarnego życia - w obozie w Auschwitz,
jak również tych, którzy spotkali się z nim wcześniej - w czasie pracy
duszpasterskiej i misyjnej, a także tych, dla których stał się Patron
Naszych Trudnych Czasów inspiracją w życiu zawodowym, społecznym i
twórczym. A wszystko to w związku z Rokiem Maksymilianowskim,
ustanowionym na 2011 rok przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej z
inicjatywy zduńskowolskiego senatora Marka Trzcińskiego w naszym kraju i
mieście odbywają się liczne okolicznościowe uroczystości i imprezy.
Cykl redagował Jerzy Chrzanowski, dyrektor Muzeum Historii Miasta
Zduńska Wola do 2012 roku. WSPOMNIENIE JERZEGO BIELECKIEGO Przedstawiamy
wspomnienie Jerzego Bieleckiego, jednego z pierwszych więźniów obozu
oświęcimskiego, który także wyjątkowym okolicznościom zawdzięcza swoje …Więcej
“Więzień Polak, Bruno
Borgowiec, w Auschwitz numer 1192, był zatrudniony w administracji
obozu, ale w tamtym czasie został też przydzielony do opróżniania wiadra
i wynoszenia zmarłych z celi numer 18. Wchodził tam każdego dnia (…) Wspomina on:
Można powiedzieć, że obecność Ojca
Maksymiliana w bunkrze była potrzebna dla innych. Wpadali w szał na
myśl, że nie mogą już wrócić do swoich rodzin, do swoich domów, i
krzyczeli oraz przeklinali z rozpaczy. Ojciec Kolbe miał ten dar, że
umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i
nawet przeklinali. Po słowach Ojca Maksymiliana Kolbego jednak
uspokoili się i pogodzili ze swoim strasznym losem.
Śp. Ojciec Maksymilian Kolbe trzymał się
dzielnie, nie prosił i nie narzekał, dodawał otuchy innym, wmawiał
współwięźniom, że uciekinier się jeszcze odnajdzie i zostaną
wypuszczeni. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał. Głośno się modlił, tak że i
jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z Nim się modlić.
Z celi, w której znajdowali się ci
biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca św. i
śpiewy, do których przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel.
Gorące modlitwy nieszczęśliwych i pieśni do Matki Najświętszej rozlegały
się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w
kościele…
Przy każdej inspekcji widziano Ojca
Maksymiliana Kolbego, gdy już prawie wszyscy inni leżeli na posadzce,
jak stojąc lub klęcząc w środku z pogodnym wzrokiem wpatrywał się w
przybyszów. Wzrok Ojca Kolbego był zawsze dziwnie przenikliwy. Esesmani
nie mogli go znieść i krzyczeli: Schau auf die Erde, nicht auf uns! (“Patrz na ziemię, nie na nas!”).
Tak upłynęły 2 tygodnie. W tym czasie
zmarli jeden po drugim, aż po trzech tygodniach pozostało tylko jeszcze
czterech, wśród nich także Ojciec Maksymilian Kolbe. Wydawało się to
władzy za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego
dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, Niemca, przestępcę
kryminalnego nazwiskiem Bock, który każdemu po kolei dawał zastrzyki
kwasu karbolowego w żyły lewej ręki.
Ojciec Maksymilian Kolbe z modlitwą na
ustach podał sam ramię katu. Nie mogąc się przyglądać i pod pretekstem,
że mam pracę w kancelarii, wyszedłem z tego miejsca. Zaraz po wyjściu
esesmanów i kata powróciłem do celi.
Ciała innych więźniów zastałem leżące na
posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Ojciec Kolbe siedział na
posadzce oparty o ścianę i miał otwarte oczy, z pochyloną w bok głową.
Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była
blaskiem pogody. Każdego zafascynowałaby ta pozycja i każdy sądziłby, że
to jakiś święty.”
(źródło: niepokalanow.pl)
Ks. Konrad Szweda (nr 7669, w Auschwitz do czerwca 1942 roku, potem w Dachau) opowiada:
“Wieczorem 28 maja 1941 r. przybywa do
obozu oświęcimskiego transport więźniów politycznych z Warszawy w
liczbie około 400. Wśród 15-tu księży, szczególnie Ojców i Braci
Pallotynów, znajduje się franciszkanin Ojciec Maksymilian Kolbe. Pod
silną eskortą konwojujących esesmanów wychodzą z bydlęcych wagonów,
szczuci psami i bici kolbami, maszerują na plac apelowy oświęcimskiej
kaźni. Przy wywoływaniu nazwisk musiano biec wzdłuż szpaleru utworzonego
przez esesmanów, z których każdy batogiem lub rzemieniem okutym w ołów
bił po głowie i twarzy. Nie obeszło się również bez kopniaków,
szturchańców, brzydkich wyzwisk i szyderstw. Na noc zamknięto wszystkich
w małej łaźni, gdzie z braku powietrza kilku omdlewa. Następnego dnia
po przebraniu każdego w łachmany ludzką krwią zmoczone, kazano księżom i
żydom z szeregu wystąpić. Żydów zbito i zmasakrowano do nieprzytomności
i wcielono do karnej kompanii (blok śmierci), księży natomiast
przeznaczono do ciężkiej pracy. (…)
Na trzeci dzień, dowódca obozu Fritsch, przychodzi na blok nowoprzybyłych więźniów (17 a) i daje rozkaz: “Klechy wystąpić” (Pfaffen raus).
Za mną marsz! Bladość wystąpiła na twarze i przerażenie ogarnęło
wszystkich. Prowadzi ich przed kuchnię, gdzie w obłoconych i potarganych
łachmanach stoją wychudzeni o zapadłych twarzach więźniowie. To komando
pracy “Babice”. Kapo tego komanda, budzący postrach wśród więźniów
oświęcimskich, krwawy Krott, kryminalista, który w wykańczaniu ludzi w
Oświęcimiu bije rekord, jemu oddaje dowódcy obozu księży, dodając na
odchodnym: “Masz tu tych darmozjadów i pasożytów społeczeństwa. Naucz
ich pracować jak należy!” Krwawy Kapo uśmiechnął się szyderczo na widok
nowych ofiar i rzekł lakonicznie: “Już ja sobie z nimi dam radę”.
Następuje wymarsz do pracy około 4 km drogi.
Wśród tej grupy księży jest Ojciec
Maksymilian Kolbe. Praca polegała na wyrąbywaniu i noszeniu gałęzi i
słupków, potrzebnych do grodzenia faszynami moczarnych, wilgotnych łąk.
Prace wykonywano biegiem. Co kilkanaście kroków stali uzbrojeni w długie
styliska przodownicy pracy, popędzali i bili pracujących więźniów, a
szczególnie księży.
Tu prawdziwa droga krzyżowa Ojca
Maksymiliana Kolbego trwała dwa tygodnie. Ładowano mu na plecy dwa,
nawet trzy razy więcej gałęzi od innych, które po wyboiskach i wertepach
musiał ciągnąć. Kiedy chciał odpocząć, okładano go kijami. Często
koledzy księża, widząc Ojca Kolbego pokrwawionego, słaniającego się pod
ciężarem, chcieli mu dopomóc. Ojciec Kolbe odpowiadał spokojnie z
uśmiechem: “Nie narażajcie się, bo i wy dostaniecie cięgi. Niepokalana
mi dopomaga. Dam sobie radę”.
Jeden dzień był dla niego szczególnie
ciężki. Krwawy Kapo upatrzył sobie na ofiarę dnia i pastwił się nad nim
jak jastrząb nad bezbronną ofiarą. Sam ładuje mu na plecy osobno
wybierane ciężkie gałęzie, następnie każe mu biec. Kiedy Ojciec Kolbe
upada na ziemię, kopie go niemiłosiernie w brzuch i twarz i okłada
ciężkimi razami. “Robić ci się nie chce, trutniu! Ja ci pokażę, co
znaczy praca!” Podczas przerwy obiadowej, wśród drwin i bluźnierstw każe
położyć się Ojcu Kolbemu przez kłodę drzewa. Spośród swoich towarzyszy
wywołuje najsilniejszego i każe wymierzyć niewinnej ofierze 50 razów.
Ojciec Kolbe nie może się ruszać. Wrzuca go do błota i przykrywa stertą
gałęzi. Po takich przejściach i całodziennej pracy – forsowny marsz do
obozu. Ojciec Kolbe opadł z sił do tego stopnia, że musiano go
przynieść. Następnego dnia nie rusza do pracy. Zaniesiono go do
ambulansu, szpitala obozowego i przyjęto na oddział wewnętrzny.
stawiając diagnozę, zapalenie płuc z ogólnym wycieńczeniem.
Byłem wówczas pielęgniarzem na oddziale
infekcyjnym. Kiedy dowiedziałem się, że Ojciec Kolbe jest w szpitalu,
natychmiast poszedłem go odwiedzić. Był przytomny. Twarz pokryta
sińcami, oczy mętne, wysoka gorączka paliła organizm do tego stopnia, że
sztywny język z trudnością mógł się poruszać, a głos zamierał mu w
krtani. Ze względu na trudności przechodzenia z oddziału infekcyjnego na
wewnętrzny, poleciłem Ojca Kolbego specjalnej opiece pielęgniarza danej
izby chorych. Po kilku dniach Ojciec Kolbe trochę wypoczął, lecz
zapalenie płuc nie mniej było groźne. Gorączka nie ustępowała. Swoją
postawą wobec cierpienia wprawiał w podziw lekarza i pielęgniarzy.
Znosił je po męsku z zupełnym poddaniem się woli Bożej, często
powtarzając: “Dla Chrystusa jestem gotów jeszcze więcej cierpieć. Niepokalana jest ze mną, Ona mi dopomaga!”
Z niewytłumaczonych przyczyn, gorączka
nawet po okresie kryzysu nie opadła. Przenoszą więc Ojca Kolbego na
oddział infekcyjny i umieszczają w sali podejrzanych o tyfus plamisty.
Teraz kontakt z nim jest łatwiejszy. Otrzymał łóżko obok głównych drzwi
wejściowych. Każdego wynoszonego nieboszczyka błogosławi i udziela sub conditione
absolucji. Na izbie chorych roztacza swą duszpasterską opiekę nad
chorymi i cierpiącymi współbraćmi. Często opowiada z bogatego skarbca
swych przeżyć różne epizody, słucha spowiedzi, prowadzi wspólne
modlitwy, podnosi na duchu, wygłasza konferencje o Matce Najświętszej
Niepokalanej, którą kochał z dziecięcą prostotą. Pod osłoną nocy
przychodzili do niego skołatani cierpieniami więźniowie, prosząc o
spowiedź św. i słowa pociechy. Kiedy po całodziennej pracy przychodziłem
do niego, przytulał mnie jak matka swe dziecko, podnosił na duchu,
wskazując na niedościgły wzór Niepokalanej.
“Ona jest prawdziwą Pocieszycielką
strapionych, wszystkich wysłuchuje, wszystkim pomaga”. Odchodziłem
zawsze jakoś dziwnie uspokojony i pokrzepiony. Niekiedy przynosiłem mu
kubek zaoszczędzonej herbaty. Jak bardzo się zdziwiłem, kiedy nie chciał
przyjąć, tłumacząc: “Dlaczego mam robić wyjątek. Inni też nie mają”.
Każdym kubkiem herbaty, najmniejszą odrobiną nawet skórką cytryny,
dzielił się z innymi. Nie znosił wyróżniania. Stał się powszechnym na
izbie i wszyscy “Ojczulkiem” go nazywali. Ponieważ szpital obozowy był
przepełniony, wysyłano na obóz pacjentów na wpół chorych i słabych.
Między innymi wysłano również Ojca Kolbego, przeznaczając go na blok
inwalidów (12), gdzie otrzymał połowę normalnej racji żywnościowej. Stąd
przeniesiono go po pewnym czasie na blok 14.
Na bloku 14, na którym był Ojciec Kolbe,
zdarzył się wypadek, który wstrząsnął całym obozem oświęcimskim i krwawo
zapisał się w jego dziejach. Oto uciekł jeden z więźniów. Wówczas
panował w obozach zwyczaj, że za ucieczkę jednego, 15 z danego bloku
skazywano na karę śmierci przez zagłodzenie w podziemnym bunkrze. Z
czasem zredukowano tę liczbę do 10. Strach i przerażenie ogarnęło
zgłodniałych i słabych więźniów, gdy wieczorem apel nie zgadzał się. Co
będzie? Czy znowu wybierka na śmierć? A może całonocna stójka? (…)
Następnego dnia po rannym apelu komanda wyruszyły do pracy. Blok 14
pozostaje na placu apelowym. Pod silną eskortą esesmanów, bici kolbami i
batogami, stoją nieszczęśliwi więźniowie przez cały dzień, narażeni na
spiekotę słońca lipcowego. Straszny to był dzień. Więźniowie mdleli z
pragnienia, słaniali się na ziemię. Wynoszono ich z szeregów i rzucano
na jedną kupę. Nie wolno było przynieść wody, ani ich odnieść do
szpitala obozowego. Od żaru słońca twarze stojących puchły, a oczy mgłą
zachodziły. Koło godziny 3 krótka przerwa na obiedni posiłek i dalsza
stójka do wieczornego apelu. Wał omdlałych i nieprzytomnych rósł z każdą
chwilą. Jakie cierpienia fizyczne i duchowe przechodził Ojciec
Maksymilian Kolbe, trudno powiedzieć.
Wieczorem schodzące z pracy do obozu
komanda z politowaniem patrzyły na los swych kolegów, którym pomóc nie
mogli. Odbywa się wieczorny apel. Po apelu dowódca obozu Fritsch w
otoczeniu raportführera Palitzscha i esesmanów zbliża się do bloku 14.
Pada komenda baczność. Głęboka cisza zaległa obóz. Wszystko w drżeniu i
naprężeniu czeka, co będzie się działo. Dowódca obozu taki wydaje
rozkaz. “Ponieważ zbiegły wczoraj więzień dotychczas nie został
odnaleziony, 10 spośród was pójdzie na śmierć”. (…)
Wybór 10 skończony. Wtem jakieś wielkie
poruszenie. Oto z szeregów wychodzi człowiek, kierując swe kroki
bezpośrednio do dowódcy obozu. Cóż to? Czego on chce? Podnoszą się na
palcach, naprężenie wzrasta do niebywałych granic… To Ojciec Maksymilian
Kolbe – szepcą ci, którzy go znają. A on wyprostowany jak struna z
majestatycznym spokojem na twarzy staje przed dowódcą obozu i
mówi: “Chcę pójść na śmierć za owego ojca rodziny! Proszę przyjąć ofiarę
mego życia”! Dowódca obozu zmieszany taką postawą więźnia, pyta się:
“Zawód”? – “Ksiądz katolicki” – pada odpowiedź. “Dlaczego to
czynisz?”. “Ów ojciec więcej potrzebny dla swej rodziny, niż moje
sterane wiekiem i pracą życie dla społeczeństwa”! Dowódca zmierza go
swym bystrym, krogulczym wzrokiem od stóp do głowy i po chwili
zastanowienia się wypowiada słowa: “Zgadzam się”! Natychmiast zapisano
numer Ojca Kolbego i przyłączono do grupy skazańców na miejsce owego
ojca rodziny. Trzech esesmanów odprowadza wybranych do podziemnego bunkra karnego bloku, umieszczając po trzech, czterech w ciemnej celi.
Apel się kończy. Blokom kazano się
rozejść. Cały obóz pod wrażeniem dzisiejszego wieczornego zdarzenia, na
ustach wszystkich nazwisko Ojca Kolbego. I, którzy stali bliżej i byli
świadkami tej sceny opowiadali innym stojącym na przeciwległym krańcu
placu apelowego. Ojciec Kolbe bohaterską postawą i dowolną ofiarą z
życia swojego zaimponował więźniom wszystkich narodowości obozu
oświęcimskiego. Nawet kapowie niemieccy nie mogli wyjść z podziwu dla
takiej postawy kapłana polskiego.
Tymczasem w ciemnym bunkrze, z dala od
oczu ludzkich, Ojciec Kolbe spełniał swą ofiarę. Powoli dopalała się
lampa jego życia. Skazanych do bunkra uśmiercano przez powolne
głodzenie. Codziennie zbieramy się, księża, by śledzić dalszy bieg
wypadków Ojca Kolbego i wspólnie modlić się do Boga o wytrwałość dla
niego.
Zaraz następnego dnia poszedłem na blok
karny 13, by dowiedzieć się szczegółów o dalszym losie Ojca Kolbego.
Blokowy na moje pytanie co się z nim dzieje – zmierzył mnie groźnym
spojrzeniem i dodał: “Czy chcesz dostać się do karnej kompanii? Czy nie
wiesz, że o los tych ludzi pytać się nie wolno?” Po nieudanej próbie
poszedłem na blok 14, gdzie od pisarza blokowego dowiedziałem się, że
Ojciec Kolbe nie jest już w ewidencji bloku, lecz oficjalnie
przeniesiono go na blok 13. Był to dla mnie jasny dowód, że wszelka
nadzieja zobaczenia się z nim, czy wydostania go, znikła zupełnie.
Wiedzieliśmy tylko to, że żyje, gdyż do kancelarii głównej nie wpłynął
jeszcze meldunek o jego śmierci. Po blisko trzech tygodniach dnia 14
sierpnia ktoś wywołuje mnie z izby chorych. To kolega z głównej
kancelarii przynosi smutną wiadomość: “Otrzymaliśmy meldunek o śmierci
Ojca Maksymiliana Kolbego w bunkrze”. Z całą izbą chorych odmówiłem o
spokój jego duszy wspólne modlitwy i wygłosiłem krótkie wspomnienie
pośmiertne, podnosząc jego działalność dla społeczeństwa polskiego na
niwie religijnej i heroiczną ofiarę z własnego życia. Zmarł w wigilię
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny swej Patronki Niepokalanej,
której przez całe życie tak wiernie służył. W samym dniu Jej święta
odbył się jego “pogrzeb”, to znaczy wyciągnięto zwłoki jego z kostnicy
więziennej, w drewnianej skrzyni zaniesiono do krematorium i spalono.
Kiedy po kilku dniach spotkałem pisarza
podziemnego bunkra p. Borgowca, pytałem się, w jakich warunkach zmarł
Ojciec Maksymilian Kolbe. “Ach ten ksiądz – odpowiada – który przybył
wówczas wśród tych dziesięciu? Przez cały czas nadzwyczaj po męsku się
zachowywał. Codziennie dochodziły nas z poza żelaznych drzwi piękne
melodie pieśni do Matki Najświętszej. Do ostatniej chwili nie stracił
swego wesołego usposobienia i promiennego optymizmu. Taką postawą
podtrzymywał zrozpaczonych i upadających na duchu kolegów”. Co do jego
śmierci taką uwagę robi ów pisarz: “Gdy otwarłem żelazne drzwi już nie
żył, ale wyglądał jak żywy. Twarz jakoś dziwnie promieniowała. Oczy
szeroko otwarte, wpatrzone w jeden punkt. Cała postać jakby w zachwycie.
Tego widoku nigdy nie zapomnę”.”
(Rycerz Niepokalanej nr 11/1945, s. 74-75; nr 12/1945, 94-97)
Święty Maksymilian Maria Kolbe – Najwierniejszy Rycerz Niepokalanej!
(Fotograf: Lukasz Dejnarowicz/Archiwum: Forum)
Miał rację Jan Dobraczyński, gdy pisał w Skąpcu Bożym. Rzecz o
Ojcu Maksymilianie Maria Kolbe, że wielkość życia założyciela
Niepokalanowa nie kaźnią głodowego bunkra, ale ideą królowania Maryi
trzeba mierzyć. Rzeczywiście, jego dobrowolna ofiara dokonana w
Auschwitz, to owoc wieloletniej, tytanicznej wręcz pracy nie tylko na
rzecz swego zbawienia, ale przede wszystkim na rzecz zdobycia całego
świata, wszystkich dusz dla Tej, której poświęcił całe swoje życie – dla
Niepokalanej.
Ona niech króluje!
Papież Paweł VI w homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej o.
Maksymiliana, opisywał charakterystyczną duchowość nowego
błogosławionego: Cechą charakterystyczną, rzec można oryginalną,
mariologii ojca Kolbe, jest wyjątkowe znaczenie, jakie przypisuje Jej
zadaniu wśród obecnych potrzeb Kościoła; jest jego wiara w spełnienie
wizji proroczej Bożego triumfu w wiekuistej chwale i wywyższeniu
maluczkich, a także wiara w Jej wstawiennictwo, w skuteczność Jej
przykładu i w obecność Jej macierzyńskiej miłości. (…) Dziś z nieba
ojciec Kolbe pomaga nam rozważać je i zgłębiać. Ten Maryjny rys nowego
Błogosławionego włącza go do grona wielkich świętych, obdarzonych duchem
proroczym, którzy pojęli, uczcili i wysławiali tajemnicę Maryi.
Istotnie, Maksymilian Kolbe zajmuje znakomite miejsce wśród takich
gigantów kultu maryjnego, jak św. Bernard z Clairvaux, św. Dominik, św.
Bonawentura, św. Bernardyn ze Sieny, św. Ludwik Maria Grignion de
Montfort, św. Alfons de Liguori, bł. Alan de Rupe czy bł. Stanisław
Papczyński.
W służbie idei królowania Maryi był bezkompromisowy. Tej ogromnej
miłości „gwałtownika maryjnego” często świat nie rozumiał, ale – o
dziwo! – nie rozumiało jej też pokaźne grono ludzi Kościoła, ba, nawet
braci zakonnych. A jednak absolutnie przekonany o słuszności swej drogi,
mający ciągle w pamięci pytanie Maryi: „Czy chcesz przyjąć dwie
korony?”, o. Maksymilian nie zrażał się. Będąc pewny wstawiennictwa tak
możnej Orędowniczki, angażował wszystkie swe siły, by Ona Królowała.
Ojciec Kolbe nie zadowalał się półśrodkami. Był maksymalistą, nie
na darmo przyjął w zakonie imię Maksymilian: – Chcę żeby cały świat się
nawrócił! Wiedział, że zwycięstwo Królestwa Niepokalanego Serca Maryi
jest najprostszą i najkrótszą drogą do triumfu Królestwa Bożego. A
przecież o nadejście tego Królestwa prosimy co dzień słowami modlitwy
„Ojcze nasz”.
Militia Immaculatae
Gdy masoneria w Rzymie coraz śmielej występowała – wywiesiła swój
sztandar przed oknami Watykanu, na sztandarze czarnym
giordano-brunistów umieściła św. Michała Archanioła pod nogami Lucyfera i
w ulotkach głośno występowała przeciw Ojcu Świętemu – powstała myśl
założenia stowarzyszenia do walki z masonerią i innymi sługami Lucyfera.
Tak św. Maksymilian opisywał okoliczności powstania Militia Immaculatae
– MI (Rycerstwa Niepokalanej).
Rycerstwo było dzieckiem Świętego i wspaniałym darem dla
Niepokalanej: Istotą i warunkiem Rycerstwa Niepokalanej jest całkowite
oddanie się Niepokalanej, żeby dusza stała się pod każdym względem Jej
narzędziem. Wszystkie tytuły, jak niewolnik, sługa – oznaczają jedno i
to samo; idzie bowiem o to, żeby być coraz bardziej bezgranicznie Jej,
aby Ona w duszy promieniowała bez żadnych zastrzeżeń.
Młody zakonnik, zakładając w 1917 roku Rycerstwo, miał jasno
określony CEL: Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków,
schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów i o uświęcenie wszystkich pod
opieką i za pośrednictwem Niepokalanej.
Są jednak pewne WARUNKI, bez których nie można przystąpić do tego
działania. Przede wszystkim – trzeba oddać się całkowicie Niepokalanej,
jako narzędzie w Jej rękach: Musimy naprawdę sami oddać się
Niepokalanej, byśmy byli jak pióro w ręku pisarza, jak pędzel w ręku
malarza, jak dłuto w ręku rzeźbiarza. Samo pióro, sam pędzel bez mistrza
nic nie zrobią. Pan Jezus powiedział wyraźnie, że bez Niego nic uczynić
nie możemy (por. J 15, 15). Bez łaski nadnaturalnej, która spływa przez
Niepokalaną, nic uczynić nie potrafimy. A na czym polega doskonałość
narzędzia w ręku mistrza? Na tym, aby dało się prowadzić temu artyście.
Jeżeli Niepokalanej naprawdę się oddamy, wtedy Ona będzie dużo czyniła.
Tu też posłuszeństwo jest największą doskonałością.
Pozostałe warunki uczestnictwa w Rycerstwie Niepokalanej to
wpisanie się do księgi Militia Immaculatae oraz pobożne noszenie
Cudownego Medalika.
A jakimi środkami mają się posługiwać rycerze? Maksymilian dał
szerokie przyzwolenie: Wszelkie środki, byle godziwe – na jakie pozwala
stan, warunki i okoliczności, co zostawia się gorliwości i roztropności
każdego. W innym miejscu jeszcze dodawał: Niech te najnowsze wynalazki i
urządzenia służą najpierw Jej, dla Jej chwały. (…)
Do ważniejszych środków należą: Cudowny Medalik i modlitwa,
której Ona sama nas nauczyła, objawiając ten medalik: „O Maryjo bez
grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”, a my
dodajemy jeszcze: „i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a
zwłaszcza za masonami i poleconymi Tobie”. W ten sposób, kto się tak
modli, modli się za wszystkich, „a zwłaszcza za masonów”. Oni są
sprężyną najrozmaitszego wrogiego ruchu, nawet herezji. Oni zawsze są tą
głową. Dlatego, gdy Niepokalana tę głowę zetrze, wszystko będzie
dokonane. (…)
Wszystkich pod sztandar Niepokalanej zdobyć, a przez Nią dla Najświętszego Serca Jezusowego.
Maksymilian był ponadto wielkim propagatorem Różańca Świętego.
Przed każdym przedsięwzięciem odmawiał modlitwę różańcową. Zalecał go
swoim duchowym braciom, członkom MI. – Różaniec jest modlitwą najmilszą
Matce Bożej – mówił.
Wola Niepokalanej ściśle zespolona z wolą Bożą
Podczas akademii pożegnalnej w Niepokalanowie (28 sierpnia 1933) z
racji powrotu na misje do Japonii, ojciec Maksymilian podjął temat
„woli Niepokalanej”. Dziś wielu teologów, określających siebie mianem
„chrystocentrystów”, zżyma się, słysząc ten termin. Z tym problemem
stykał się też o. Kolbe. Jednak cierpliwie tłumaczył: Doskonałość polega
na pełnieniu woli Niepokalanej. Lecz jak możemy poznać tę wolę? Przede
wszystkim nie możemy dopuścić do tego, by w praktycznym naszym życiu
wytworzył się pogląd, że pomiędzy nami a Niepokalaną istnieje dzieląca
nas przestrzeń. Innymi słowy nie możemy dopuścić do tego, by cokolwiek
nas oddalało od Maryi. Jeśli tak się stanie – oddalimy się od
doskonałości.
Ale… posłuchajmy, co chce nam powiedzieć najwierniejszy rycerz
Niepokalanej: Jak to poznać, że Matka Najświętsza czegoś od nas żąda?
Gdyby nam było objawione, albo nam anioł powiedział, to bylibyśmy pewni,
że rzeczywiście życzy sobie tego Niepokalana. Ale gdy nie mamy objawień
– skąd mamy wiedzieć, w czym objawia się wola Boża, czyli wola
Niepokalanej? I tu pada odpowiedź, która w życiu chrześcijanina, a
szczególnie w życiu zakonnika ma ogromne znaczenie: W świętym
posłuszeństwie. Pan Jezus, chociaż Mądrość nieskończona – nie obrał
sobie innej drogi, jak posłuszeństwo. On, jako Bóg, daleko lepiej od
Matki Najświętszej wiedział, jak tę lub inną pracę się wykonuje, a
jednak był Jej posłuszny (przez całe 30 lat na ziemi wiódł życie ukryte i
był posłuszny Matce Najświętszej i św. Józefowi, a po śmierci św.
Józefa – był posłuszny Swej Matce), bo w tym widział wolę Ojca.
Nie dlatego mamy słuchać przełożonego, że jest uczony,
doświadczony, roztropny, uprzejmy itd., ale iż w tym posłuszeństwie jest
wola Boża, wola Matki Najświętszej.
Ktoś może powiedzieć: wola Boża, wola Niepokalanej, jak to rozumieć?
Nigdy nie obawiajcie się mówić „wola Niepokalanej”. Jeżeli mówimy
wola Niepokalanej, to oprócz tego, że uznajemy wolę Bożą, czcimy
jeszcze przez to Matkę Najświętszą, uznając, że Jej wola jest tak zlana z
wolą Bożą, iż stanowi jedno ścisłe zespolenie, a oprócz tego bardziej
wielbimy Pana Boga, przyznając Mu tę doskonałość, iż stworzył tak
wielką, tak potężną, tak doskonałą i tak świętą istotę, jaką jest Matka
Najświętsza. Więc posłuszeństwo jest niczym innym, jak wolą Matki
Najświętszej.
Zatem do Maryi, która powiedziała Bogu: „Niech mi się stanie
według Słowa Twego” mamy się uciekać i prosić, by Ona – wzór
posłuszeństwa – wyjednała nam tę łaskę.
Wszechpośredniczka łask wszelkich
Ojciec Maksymilian często przypominał prawdę, że Maryja jest
wszechpośredniczką wszelkich łask. Jak Bóg w Chrystusie przyszedł na
świat przez Nią, tak wszelkie Jego łaski zlewane są na wiernych przez
ręce Maryi. I my zdążamy do Boga przez wierność i oddanie Niepokalanej.
To najkrótsza i najpewniejsza droga: Niepokalana żyje w nas. Nie jest
(…) obojętna na sprawy naszego życia, lecz działa ciągle w naszej duszy
przez natchnienia. Jest Ona przecież Matką łaski Bożej, Pośredniczką
łask wszelkich. (…) Przypominajmy sobie często, że zależymy od
Niepokalanej. Pozwólmy się Jej prowadzić, a przekonamy się, że
Niepokalana jest najkrótszą i najpewniejszą drogą do świętości.
Na koniec roku 1938 w przemówieniu do braci zakonnych mówił: My
wierzymy (…), że Ona po Bogu jest najdoskonalsza (…) najlepsza,
najpotężniejsza. Dlaczego Wam to mówię? Bo gdyby diabeł chciał na Was
uderzyć, abyście mu nie wierzyli. Chociażby tu przyszli nawet mądrzy
teologowie i uczeni i głosili Wam bardzo mądre wzniosłe rzeczy, ale
inaczej by Was nauczali (…), nie wierzcie im. Przy pomocy Niepokalanej
wszystko zrobicie.
My wierzymy, że Niepokalana jest, że Ona prowadzi nas do Pana
Jezusa, a gdyby kto inaczej nauczał, niech będzie przeklęty! Niech
będzie przeklęty!!! (…)
Przy Jej pomocy wszystko zrobimy, cały świat nawrócimy. Teraz
tylko do czynu! Sami z siebie nic nie potrafimy, ale przy pomocy
Niepokalanej cały świat nawrócimy, mówię, cały świat do jej stóp
rzucimy! Bądźmy tylko Jej, w całości Jej, bezgranicznie Jej.
Niech Ona żyje w nas, działa w nas i wszystko robi w nas. Bądźmy
Jej ślepym narzędziem (…). Niech Ona robi z nami, co się Jej tylko
podoba.
Bezgranicznie zaufaj Niepokalanej!
Często słyszymy z ust bliskich nam osób: „Ja już taki jestem, nie
zmienię się. Chcę, ale nie jestem w stanie się poprawić”. Zdarza się,
że także my sami szukamy takiego usprawiedliwienia. Z takimi problemami
stykał się też ojciec Kolbe i – co ciekawe – taką postawę: „Chcę, ale
nie mogę” uważał za przejaw… pychy. Dlaczego? Dawał odpowiedź na łamach
„Rycerza Niepokalanej”: Otóż , ci ludzie w wielu rzeczach przyznają, że
mogą to lub owo uczynić, tylko tej lub innej wady ujarzmić w takich lub
innych okolicznościach nie są w stanie. To wszystko dowodzi tylko, że
liczą oni jedynie na własne siły i uważają, że do tej granicy własnymi
siłami to lub owo potrafią. (…) I to jest właśnie pycha – polegać
wyłącznie na własnych siłach.
Co więc radzi święty Maksymilian? Oddać się zupełnie, z ufnością
bez granic w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej
jest Niepokalana. Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie
zaufać Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się
zwracać, a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej
modli się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do
Niej z ufnością się zwraca, na pewno się zbawi.
Ten temat podjął także podczas jednej z konferencji w 1937 roku:
Nie dziw się, że i zło i dobro w sobie czujesz. Wszelkie zło od ciebie
pochodzi, a wszelkie dobro spływa przez ręce Niepokalanej, Pośredniczki
wszelkich łask. To zło, co w sobie widzimy, to jeszcze nie wszystko, ale
trochę tylko Niepokalana nam poznać pozwala, byśmy nie zapomnieli o
tym, czym sami z siebie jesteśmy. Trzeba walczyć ze swoimi słabościami,
ale spokojnie, bez gniewania się na siebie; całą ufność jedynie i
całkowicie w Niepokalanej połóż, a Ona cię już poprowadzi przez święte
posłuszeństwo i do siebie w niebie doprowadzi. Więc zdaj się
bezgranicznie na Jej wolę i walcz w pokoju, w Niej ufając bez granic, a
wszystkie słabości na większe dobro ci się obrócą.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza
Maryjne credo ojca Maksymiliana streszcza się w ułożonej przez
niego modlitwie „Do Maryi Niepokalanej”. Jest w niej zawarte
uwielbienie. Jest też kontemplacja. Jest wreszcie myśl i idea, dla
której każdego dnia chciał się poświęcać i wypalać, by Ona triumfowała:
Kim jesteś o Pani? Kim jesteś o Niepokalana? Nie mogę
zgłębić, co to jest być stworzeniem Bożym. Już przechodzi me siły
zrozumieć, co znaczy być przybranym dzieckiem Bożym.
A Ty, o Niepokalana, kim jesteś? Nie tylko stworzeniem, nie
tylko dzieckiem przybranym, ale Matką Bożą, i to nie przybraną tylko
Matką, ale rzeczywistą, Bożą Matką.
I to jest nie tylko przypuszczenie, prawdopodobieństwo, ale pewność, pewność zupełna, dogmat wiary.
A czy jeszcze jesteś Bożą Matką? Tytuł matki się nie zmienia.
Na wieki Bóg będzie Ci mówił „Matko moja”… Dawca czwartego przykazania
czcić Cię będzie na wieki, zawsze… Kim jesteś o Boża?
I lubował się On, Bóg wcielony, w nazywaniu Siebie Synem
Człowieczym. Lecz ludzie tego nie zrozumieli. I dziś jakże mało dusz i
jak niedoskonale jeszcze pojmuje.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza.
Uwielbiam Cię o Ojcze nasz w niebie za to, żeś w Jej przeczystym łonie Syna swego Jednorodzonego złożył.
Uwielbiam Cię o Synu Boży, żeś do Jej przeczystego łona wstąpić raczył i prawdziwym, rzeczywistym Jej
Synem się stał.
Uwielbiam Cię o Duchu Przenajświętszy, żeś w Jej nieskalanym łonie Ciało Syna Bożego uformować raczył.
Uwielbiam Cię o Trójco Przenajświętsza, o Boże w Trójcy Świętej Jedyny, za tak Boskie wyniesienie Niepokalanej.
I nie będę ustawał codziennie po przebudzeniu się ze snu
najpokorniej z czołem o ziemię uwielbiać Cię Boże Trójco, mówiąc
trzykrotnie: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na
początku i teraz, i zawsze, i na wieki wieków. Amen”.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił.
Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował,
cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze
większego, do jak największego wyniesienia Ciebie.
Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł.
Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie
prześcigali, a ja ich tak, by w szlachetnym współzawodnictwie chwała
Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak, jak
tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty
wyniósł.
W Tobie Jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg, niż we wszystkich Świętych Swoich.
Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście?
O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza.
Ostatnie kazanie
Auschwitz. Lipcowe późne niedzielne popołudnie 1941 roku. Przed
blokiem 15 wśród różnych rupieci i kamieni zgromadziła się garstka
wychudzonych, zmaltretowanych więźniów. Wśród nich zbity, posiniaczony
o. Maksymilian. Taczki służyły mu za ambonę. Naoczny świadek tej sceny,
ks. Konrad Szweda zapamiętał ostatnie kazanie założyciela Niepokalanowa.
– Słowa, które płynęły na kształt miecza obosiecznego, przebijały serca – wspominał kapłan. I teraz św. Maksymilian wysławiał Maryję, przypominając odwieczną naukę Kościoła: – Niepokalana – mówił o. Kolbe – przez
poczęcie i zrodzenie Syna Bożego weszła w duchowe pokrewieństwo z
Osobami Trójcy Świętej. W stosunku do Ojca jest „dzieckiem” Jego,
Pierworodną i jednorodzoną Córką Boga. (…) W stosunku do Syna Bożego
jest Ona Jego prawdziwą Matką. (…) W stosunku do Ducha Świętego jest
Jego Oblubienicą, bo poczęła za Jego sprawą. (…) Maryja dała również
Synowi Jego ciało mistyczne z członkami, którymi my jesteśmy (…). Jest
więc prawdziwą Matką naszą, a my Jej dziećmi. I nawet teraz – w
łachmanach, wychudzony, pokryty ranami dodawał otuchy, uzbrojony w Dary
Ducha Świętego: Czyż podobna, by Matka opuściła swe dzieci w cierpieniu i
nieszczęściu? Czyż podobna, by Matka nie otaczała specjalną opieką
kapłanów? Przecież między Nią a kapłanem związek jest tak ścisły, a
podobieństwo tak wielkie, że św. Antoni nie wahał się nazywać Jej
„Virgo-Sacerdos”. W promiennej wizji jawi się często wśród nas, sącząc
słodką jak miód pociechę: „Wytrwaj do końca, bo dzień zmiłowania
Pańskiego bliski jest.
Jak opisywał ks. Szweda, atmosfera tego wydarzenia była niemal nadprzyrodzona: Słowa
te trafiały do przekonania. Miały jakby orzeźwiającą siłę. Nabierały
innego znaczenia. Jakieś dziwne uczucia owładnęły myśli. Ojciec Kolbe
potrafił jakby „do prawd Ducha mowę ducha przystosować”. Ojciec Kolbe
umiał te gorzkie cierpienia przez miłość przetworzyć w twórcze i
tryskające życiem źródło siły duchowej, które nas podtrzymywało. To było
wypływem jego głębi ducha.
Zagonami wieczornego zmierzchu pokrywało się
błękitne niebo, a zachodzące słońce zostawiało świetlane smugi, gdy
rozchodziliśmy się na bloki. Wracaliśmy inni, podniesieni na duchu,
żyjący innym życiem. Kazanie o. Kolbe wywarło na nas głębokie wrażenie i
pozostanie na zawsze niezatartym wspomnieniem… Długo mówiliśmy o treści
tego kazania. Ostatni akord tego kazania wypowiedział o. Kolbe w
ciemnicy podziemnego bunkra…
***
Kilka tygodni później, w wigilię Wniebowzięcia, Królowa Niepokalana zabrała swego świętego rycerza na wieczną ucztę…
Św. Maksymilian Maria Kolbe o zaufaniu do Niepokalanej i Opatrzności Bożej.
Św. Maksymilian Maria Kolbe o zaufaniu do Niepokalanej i Opatrzności Bożej.
Mamusia jest narzędziem Miłosierdzia Bożego, a nie sprawiedliwości
– pisał o. Maksymilian. - Dobry Bóg dał nam Mamusię, by nas nie karać.
Bądź spokojny: oddaj się cały w ręce miłosiernej Opatrzności Bożej, to
jest Niepokalanej.
(Maksymilian Kolbe − Pisma, nr 852)
"Oddać się zupełnie, z ufnością bez granic, w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej jest Niepokalana
– pisał - Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie zaufać
Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się zwracać,
a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej modli
się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do Niej z
ufnością się zwraca, na pewno się zbawi".
(św. Maksymilian, 1925 r.)
We wszystkim całkowicie zaufaj Miłosierdziu Bożemu, co przez Niepokalaną cię prowadzi.
Resztę zostaw cudom miłosierdzia Opatrzności Bożej i Niepokalanej. Daj
się w pokoju i ufności prowadzić Miłosierdziu Bożemu przez Niepokalaną.
(Maksymilian Kolbe − Pisma, nr 849)
Biedny Franuś... Nie mogę pojąć miłosierdzia Bożego nade mną... On pierwszy prosił o przyjęcie do Zakonu...
Razem przyjęliśmy pierwszą Komunię świętą; sakrament bierzmowania;
razem w szkole; razem w nowicjacie; razem złożyliśmy profesję
sympliczną... Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o habit
i jego chciałem odwieść... i wtedy była ta pamiętna chwila, kiedy idąc
do O. Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić do
Zakonu, usłyszałem głos dzwonka - do rozmównicy. - Opatrzność Boża w nieskończonym miłosierdziu swoim przez Niepokalaną, przysłała w tej tak krytycznej chwili mamę do rozmównicy.
- I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie... Zostawmy
wszystko Opatrzności Bożej, w której to rękach jest cały świat i
wszystkie jego wypadki.