niedziela, 31 stycznia 2021

2 luty Święto Ofiarowania Pańskiego-Matki Bożej Gromnicznej

 

2 lutego
Ofiarowanie Pańskie

Fra Angelico: Ofiarowanie Chrystusa w świątyni
Nazwa obchodzonego 2 lutego święta wywodzi się od dwóch terminów greckich: Hypapante oraz Heorte tou Katharismou, co oznacza święto spotkania i oczyszczenia. Oba te święta były głęboko zakorzenione w tradycji Starego Testamentu.
Na pamiątkę ocalenia pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego czterdziestego dnia po jego urodzeniu należało zanieść syna do świątyni w Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą 5 syklów. Równało się to zarobkowi 20 dni (1 sykl albo szekel to 4 denary lub drachmy, czyli zapłata za 4 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego). Równocześnie z obrzędem ofiarowania i wykupu pierworodnego syna łączyła się ceremonia oczyszczenia matki dziecka. Z tej okazji matka była zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało zbyt wielkie ubóstwo - przynajmniej ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi. Fakt, że Maryja i Józef złożyli synogarlicę, świadczy, że byli bardzo ubodzy.

Święto Ofiarowania Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia.
Kościół wszystkim ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV w., a więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w Kościele zachodnim.
Tradycyjnie dzisiejszy dzień nazywa się dniem Matki Bożej Gromnicznej. W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami. W czasie Ofiarowania starzec Symeon wziął na ręce swoje Pana Jezusa i wypowiedział prorocze słowa: "Światłość na oświecenie pogan i na chwałę Izraela" (Łk 2, 32). Według podania procesja z zapalonymi świecami była znana w Rzymie już w czasach papieża św. Gelazego w 492 r. Od X w. upowszechnił się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa - Światłość świata, Chrystusa, który uciszał burze, był, jest i na zawsze pozostanie Panem wszystkich praw natury. Momentem najuroczystszym apoteozy Chrystusa jako światła, który oświeca narody, jest podniosły obrzęd Wigilii Paschalnej - poświęcenie paschału i przepiękny hymn Exultet.
W Kościele Wschodnim dzisiejsze święto (należące do 12 najważniejszych świąt) nazywane jest Spotkaniem Pańskim (Hypapante), co uwypukla jego wybitnie chrystologiczny charakter. Prawosławie zachowało również, przejęty z religii mojżeszowej, zwyczaj oczyszczenia matki po urodzeniu dziecka - po upływie 40 dni od porodu (czyli po okresie połogu) matka po raz pierwszy przychodzi do cerkwi, by w pełni uczestniczyć w Eucharystii. Ślad tej tradycji był kultywowany w Kościele przedsoborowym - matka przychodziła "do wywodu" i otrzymywała specjalne błogosławieństwo; było to praktykowane zazwyczaj w dniu chrztu dziecka i - tak jak wówczas także chrzest - poza Mszą św. Zwyczaj ten opisał Reymont w "Chłopach".
W Polsce święto Ofiarowania Pana Jezusa ma nadal charakter wybitnie maryjny (do czasów posoborowej reformy Mszału w 1969 r. święto to nosiło nazwę "Oczyszczenia Maryi Panny" - "In purificatione Beatae Mariae Virginis"). Polacy widzą w Maryi Tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła. Dlatego często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i grożącej śmierci. Niegdyś wielkim wrogiem domów w Polsce były burze, a zwłaszcza pioruny, które zapalały i niszczyły domostwa, przeważnie wówczas drewniane. Właśnie od nich miała strzec domy świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była ona pięknie przystrajana i malowana. W czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę. Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych duchów.
Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej kończy się w Polsce okres śpiewania kolęd, trzymania żłóbków i choinek - kończy się tradycyjny (a nie liturgiczny - ten skończył się świętem Chrztu Pańskiego) okres Bożego Narodzenia. Dzisiejsze święto zamyka więc cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego. Liturgia po raz ostatni w tym roku ukazuje nam Chrystusa-Dziecię.

Ofiarowanie Chrystusa w świątyni



Od 1997 r. 2 lutego Kościół powszechny obchodzi ustanowiony przez św. Jana Pawła II Dzień Życia Konsekrowanego, poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach zakonnych, stowarzyszeniach życia apostolskiego i instytutach świeckich. Pamiętajmy o nich w podczas naszej dzisiejszej modlitwy na Eucharystii.


Zapraszamy także do zapoznania się z informacjami o Światowym Dniu Życia Konsekrowanego, zebranymi tutaj.

Więcej informacji o święcie Ofiarowania Pańskiego:

Ks. dr Wiesław Pęski - Być wiernym Panu Bogu do końca

Marcin Dybowski - Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli

Reglamentowana wrażliwość

 

Reglamentowana wrażliwość

Reglamentowana wrażliwość
Fotograf: ASW/Archiwum: ArtService/FORUM
#MEDIA    #WEGETARIANIZM    #ABORCJA    #LOCKDOWN    #LEWICA    #WEGANIZM

Zdjęcia abortowanych dzieci nie wzbudzając w nas tyle wściekłości co zamknięte w klatkach, zaniedbane zwierzątka. Usprawiedliwiamy zamykanie społeczeństw troską o każde życie, zapominając, że lockdowny również przyczyniają się do śmierci (być może nawet częściej niż sam COVID). Tkwiące w nas pokłady empatii kierujemy tam, gdzie wygodnie, jednocześnie uważając, że daje nam to prawo do oceny moralności innych.

 

Już dobre kilka lat temu pewna koleżanka starała się wytłumaczyć mi względy etyczne, dla których zdecydowała się zostać wegetarianką. Chodziło o nieprzykładanie ręki do zabijania zwierząt i niestwarzanie popytu na te produkty, co w dalszej perspektywie miało prowadzić do ograniczania łącznej sumy cierpienia. Zapytałem więc, czy nosząc chińskie ubrania ma świadomość, że wyprodukowała je najprawdopodobniej para dziecięcych rączek za kolokwialną „miskę ryżu”. Odpowiedziała zdumiewająco szczerze: „nie wchodziłam w te tematy, więc nie jestem w stanie się wypowiedzieć”. I tyle. Zero problemu. Z dzisiejszej perspektywy wcale się jej nie dziwię. Jej wrażliwość pobudzały zdjęcia zwierząt trzymanych w klatkach i zabijanych w rzeźniach. Nie zagłębiała się w kwestie zbierającej na całym świecie krwawe żniwo aborcji czy wykorzystywania niewolniczej pracy obywateli krajów trzeciego świata. Na ile był to świadomy proces? Nie wiem. Ale wtedy po raz pierwszy doświadczyłem zjawiska, które nazwałem „reglamentowaną wrażliwością”.

 

Dzisiaj, w epoce internetu i mediów społecznościowych, poziom warunkowania naszej empatii wzrósł niepomiernie. Coraz mądrzejsze algorytmy tworzą nasz cyfrowy profil za pomocą stymulacji treściami, na które najchętniej odpowiadamy. Jeżeli w sieci przeglądamy głównie zdjęcia kotków i piesków, to algorytm zaproponuje nam coraz więcej obrazków ze słodkimi zwierzątkami. Taki sam mechanizm działa w odniesieniu do wszystkich treści; także politycznych i społecznych.

 

Tym samym jesteśmy zamykani w bańkach informacyjnych, coraz bardziej skupiając pokłady naszej empatii na wybranych przez nas problemach. Nic dziwnego, że często obrońcy praw zwierząt nie mają bladego pojęcia o etycznych problemach aborcji czy in vitro, a sympatyk rządzącej partii nie znajdzie wspólnego języka ze zwolennikiem „totalnej opozycji”. Oczadzeni medialnymi obrazkami płonącej Australii lub Amazonii, domagamy się rezygnacji z węgla, nie patrząc na finansowe i polityczne konsekwencje transformacji globalnej gospodarki.

 

Niektórzy zrobią wszystko by usprawiedliwić politykę zamykania społeczeństw, będąc przekonanymi, że dzięki temu „ratujemy każde życie”. Zapominają, że paraliż przestawionej na pandemiczne tory służby zdrowia również powoduje śmierć. W przestrzeni publicznej jesteśmy bombardowani treściami przekonującymi, że homoseksualny styl życia niczym nie różni się od trwania w tradycyjnym związku, a często ukazany jest jako dużo „szczęśliwsze” doświadczenie. Już samo słowo „gay” (ang. wesołek, radosny) próbuje wytworzyć pozytywny stosunek do mniejszości seksualnych. Wśród rozpływania się nad „odwagą w wyrażaniu indywidualności”, „przyznaniem prawdy o sobie” czy „bezwarunkowym prawem do miłości” tych osób, brakuje szczerości i rzeczywistej troski. Prawdziwa empatia nie pozwala bowiem przejść obojętnie wobec nieubłaganych statystyk, wskazujących nieproporcjonalnie wyższy niż w innych grupach społecznych odsetek samobójstw, dużo częstszą wymianę partnerów czy wzrost liczby ryzykownych praktyk seksualnych.


Od stanięcia w prawdzie dużo łatwiejsze jest podążanie za usprawiedliwiającym niemal wszystko głosem większości. Wybieramy wygodne dla nas tematy, zawsze zasłaniając się tym samym zestawem argumentów; indywidualnym doświadczeniem, moralną wyższością lub subiektywnie wyrażanym współczuciem. Często używając przy tym szantażu emocjonalnego („chcesz żeby ludzie się zarażali!”, „pogadamy jak znajdziesz się w takiej sytuacji!”, „nie znasz, nie oceniaj”). Nie sposób nie zauważyć stopniowego procesu coraz większej emocjonalizacji całego społeczeństwa. Zaślepieni postrzeganiem świata głównie za pomocą zastrzyków dopaminy, pozytywne doświadczenia postawiliśmy jako moralny kompas naszych działań. „Feel good factor” staje się nie tylko wiodącym mottem całego pokolenia, ale staje się częścią międzynarodowego prawodawstwa. Współczesny człowiek spokojnie może określać się hasłem sentio ergo sum – czuję więc jestem, ale zaznaczając, że chodzi wyłącznie o pozytywne odczucia. Wszystko inne jawi się jako niepotrzebne zło, którego najlepiej unikać.

 

Reglamentowana wrażliwość niestety zaczyna przenikać też w struktury Kościoła. Jeden ze znanych mi kapłanów, w atmosferze encykliki Amoris Laetitia, tłumaczył dyskusję nad możliwością udzielania Komunii Świętej rozwodnikom żyjącym w ponownych związkach za pomocą czysto emocjonalnych argumentów. „Mąż niszczył kobietę w małżeństwie, a ta po latach separacji w końcu poznała kogoś, przy kim odżyła” – tłumaczył niektóre postawy. Praktykę udzielania Komunii Św. takim osobom, po procesie „towarzyszenia” i „rozeznania” już dopuszczają pojedyncze diecezje w Niemczech, a także niektóre kraje Ameryki Łacińskiej. W Polsce jeszcze tego nie widzimy, ale reglamentowana wrażliwość już doprowadza do faktycznego podziału wewnątrz Kościoła.

 

Emocje nie są jednak niczym ze swojej natury „złym”. Często są dużo „inteligentniejsze” od samego rozumu; sygnalizują nam stan w jakim się znajdujemy zanim dojdziemy do tego na drodze dedukcji. Ks. Marek Dziewiecki porównuje je do rozgłośni radiowej przekazującej nam informacje o nas samych. Możemy postąpić na dwa sposoby; albo wyłączyć radio (co nie zawsze dobrze skutkuje), albo wykorzystać dostępne informacje. Dopóki nie prowadzą do określonych czynów, nie możemy nadać im ciężaru gatunkowego. Obok myślenia są nieodzownym składnikiem ludzkiej psychiki, a sam Katechizm Kościoła Katolickiego wskazuje pojęcie uczucia jako „przynależne do dziedzictwa chrześcijańskiego”. Kluczową kwestią jest umiejętność panowania nad nimi. Jak podkreśla wspomniany już ks. Dziewiecki, do jej osiągnięcia „potrzebna jest mediacja rozumu”. „Doskonałość dobra moralnego lub ludzkiego wymaga, by rozum kierował uczuciami” (KKK 1767). Zajęcie dojrzałej postawy wobec własnej emocjonalności nie jest czymś spontanicznym ani łatwym. Wymaga czujności, pokory i wewnętrznej dyscypliny, gdyż „emocje i doznania mogą być przekształcone w cnoty lub zniekształcone w wady” (KKK 1774).

 

Ciężko więc oczekiwać, by oderwane od tych prawd społeczeństwa przerodziły swoje, odczuwane coraz intensywniej, emocje w cnoty. Bardziej prawdopodobne, że dalsza gra na ludzkiej wrażliwości prowadzić będzie nie tylko do zaciemniania prawdy o nas samych, ale coraz większego utwierdzania w wadach i błędach. Nie mówiąc już o celowym kształtowaniu pewnych postaw. Doskonale zdajemy sobie sprawę o możliwości sterowania nastrojami społecznymi dla celów politycznych. Podłączenie niemal całej populacji do sieci powoduje jeszcze większą skuteczność takich strategii. W tym kontekście po raz kolejny dowiadujemy się, jak niezbędna dla prawidłowego funkcjonowania nie tylko pojedynczego człowieka, ale całych społeczeństw, jest wiara. Ci, którzy przeciwstawiają ją rozumowi są albo nieświadomi, albo robią to celowo.

 

Piotr Relich


Amerykański biskup: Modlę się o nawrócenie serca Joe Bidena

 

Amerykański biskup: Modlę się o nawrócenie serca Joe Bidena

Amerykański biskup: Modlę się o nawrócenie serca Joe Bidena
Fotograf: KEVIN LAMARQUE/Archiwum: Reuters

Amerykański biskup Donald Hying zadeklarował, że modli się o nawrócenie prezydenta USA Josepha Bidena. „Modlimy się o głębokie nawrócenie w jego sercu, by budował kulturę życia i szacunek dla dzieci nienarodzonych” - napisał hierarcha.

 

Bp Donald Hying jest ordynariuszem diecezji Madison w Wisconsin. „W ciągu ośmiu dni od objęcia urzędu prezydent Biden zobowiązał się do skodyfikowania Roe v. Wade i odrzucił Mexico City policy. Modlimy się o głębokie nawrócenie w jego sercu, by budował kulturę życia i szacunek dla dzieci nienarodzonych”

Prezydent Joseph Biden odrzucił tak zwaną Mexico City Policy. Przyjął ją prezydent Donald Trump; polityka zakładała, że te organizacje, które mordują dzieci nienarodzone poza granicami USA, nie otrzymują wsparcia finansowego z amerykańskiego budżetu. Biden zobowiązał się też do tego, by zapisać decyzję amerykańskiego Sądu Najwyższego z 1973 roku w sprawie aborcji, tak, by zabijanie dzieci pozostało w Stanach legalne, niezależnie od stanowiska nowych sędziów Sądu Najwyższego.

 

Bp Hying był jednym z 14 hierarchów, którzy w ubiegłym tygodniu publicznie opowiedzieli się za oświadczeniem Episkopatu USA, sygnowanym przez przewodniczącego abp. Gomeza, które skrytykowało Bidena za jego antykatolicką politykę w obszarach ochrony życia, małżeństwa i ideologii gender.

 

Źródło: LifeSiteNews.com

 

Pach

Genderowa rewolucja Bidena – rozprawa z cywilizacją chrześcijańską?

 

Genderowa rewolucja Bidena – rozprawa z cywilizacją chrześcijańską?

Genderowa rewolucja Bidena – rozprawa z cywilizacją chrześcijańską?
Fotograf: KEVIN LAMARQUE/Archiwum: Reuters

Polityka zagraniczna? Pomoc przedsiębiorcom, którzy ucierpieli wskutek pandemii?  Nie! W pierwszym dniu urzędowania prezydent Stanów Zjednoczonych wydał dekret o gender i transseksualistach. 28 stycznia zlikwidował zaś chroniące życie decyzje Donalda Trumpa. To wydarzenia o wielkim znaczeniu symbolicznym, choć nie tylko.

 

Zgodnie z dekretem Joe Bidena z 20 stycznia, dostępnym na stronie Whitehouse.gov, „należy pozwolić dzieciom uczyć się bez martwienia o odmowę dostępu do łazienki, ubikacji czy szkolnych sportów”. Zdumiewające, że tego typu kwestia stanowiła jedną z pierwszych decyzji wydanych przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, ogłoszoną już w pierwszym dniu prezydentury. Kwestia szkolnego WC i prawa uczniów uznających się za uczennice do nachodzenia w nim koleżanek urasta do rangi czołowej sprawy wagi państwowej. Gdy w 1917 roku Marceli Duchamp wystawił w galerii sztuki swą „Fontannę” – pisuar, uznawano to za symptom schyłku cywilizacji zachodniej. To jednak stanowiło dopiero preludium. Joe Biden właśnie zagrał jego finał.

 

Jak czytamy w dekrecie dotyczącym „zapobiegania i zwalczania dyskryminacji na podstawie tożsamości genderowej lub orientacji seksualnej”, sprawa ta dotyczy również dorosłych. Według zapowiedzi prezydenta „dorośli powinni otrzymać możliwość zarabiania na życie i realizowania powołania wiedząc, że nie zostaną z tego powodu zwolnieni, zdegradowani lub źle potraktowani z powodu tego, że ich ubiór nie jest dostosowany do stereotypów płciowych”. Czytamy ponadto, że „ludzie powinni otrzymać prawo dostępu do opieki zdrowotnej i bezpiecznego dachu nad głową bez podporządkowania się dyskryminacji seksualnej. Wszystkie osoby powinny być równo traktowane przez prawo, bez względu na tożsamość genderową lub orientację seksualną”.

 

Lucas Acosta na łamach prohomoseksualnej „Human Rights Campaign” określił dekret Bidena jako „najistotniejszy i dalekosiężny dekret wykonawczy w amerykańskiej historii”. Jego zdaniem dokument wywrze liczne konsekwencje praktyczne. Na przykład uniemożliwi pracodawcom nakazywanie, by ich podwładni ubierali się zgodnie z płcią biologiczną. Uniemożliwi też inne traktowanie homomałżeństw w mieszkalnictwie.

 

Jakby tego było mało to kilka dni później – 25 stycznia – Joe Biden uchylił zakaz sprawowania służby wojskowej przez transseksualistów. Uzasadniał to interesem narodowym, jednak trafniej byłoby rzec, że właśnie złożył ten interes na ołtarzu ideologii. Osób z poważnymi zaburzeniami nie powinno się bowiem dopuszczać do udziału w armii normalnego państwa. Tym bardziej, jeśli te zaburzenia mogą odciągać kolegów od swych zadań, wzbudzając konflikty i naruszając tożsamość i spójność oddziału. Gdzie jak gdzie, ale w sprawach wojska powinno to być oczywiste. Jak widać jednak nie jest.

 

Z kolei 28 stycznia prezydent Joe Biden podpisał memorandum anulujące ograniczenia w finansowaniu aborcji nałożone przez administrację Donalda Trumpa. Były prezydent w 2017 roku zabronił przekazywania pieniędzy federalnych organizacjom pozarządowym wykonujących lub promujących aborcję poza granicami w USA. Następnie jeszcze poszerzył regulacje chroniące życie. Joe Biden jednak unieważnił te decyzje  jednym posunięciem pióra. Także w kwestii mordowania nienarodzonych Demokrata opowiedział się zatem wyjątkowo szybko i zdecydowanie po stronie cywilizacji śmierci. 

 

Przyczyny nasilenia rewolucji obyczajowej

Treść dekretów Bidena, jak również pośpiech z nimi związany, wzbudza śmiech. I jest to uzasadnione, pod warunkiem, że to śmiech przez łzy. Joe Biden i (może zwłaszcza) stojący za nim ludzie nie są idiotami. Idioci nie przejmują władzy w największym państwie świata. Jeśli kontynuacja rewolucji genderowej stanowi priorytet dla lewicowych elit zachodu, to najwyraźniej nie dzieje się tak bez powodu.

 

Istnieje kilka przyczyn tak priorytetowego traktowania rewolucji obyczajowej przez administrację prezydenta USA. Jedną z przyczyn jest ich wiara w ideologię inkluzywizmu. Zgodnie z nią równość to wartość sama w sobie i w jej imię należy zwalczać dyskryminację. Powstaje jednak pytanie – czym jest dyskryminacja? Tradycyjnie jednak rozumiano przez nią odmienne traktowanie bez istotnej dla danej kwestii przyczyny. Dlatego też według tradycyjnego podejścia odmowa zatrudnienia w urzędzie z powodu czyjegoś koloru oczu była niedopuszczalna. Kolor oczu nie wpływa bowiem na kwalifikacje niezbędne do pracy. Jednak odmowa zatrudnienia na stanowisku chirurga osoby bez wykształcenia medycznego jest już  uzasadniona. W pewnych przypadkach różnicowania nie uznawano za dyskryminację, nawet jeśli sprawa nie wiązała się bezpośrednio z wykształceniem. Na przykład odmowa zatrudnienia białego na stanowisku aktora grającego Martina Luthera Kinga była uzasadniona.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Tymczasem według zwolenników inkluzywizmu dyskryminacją jest niemal każde rozróżnienie w traktowaniu (za wyjątkiem dyskryminacji pozytywnej – przywilejów dla grup wcześniej dyskryminowanych). Nawet jeśli to rozróżnienie jest de facto uzasadnione – jak zakaz uczestniczenia przez biologicznych mężczyzn w sportach kobiecych czy wchodzenia przez nich do żeńskich toalet szkolnych. Do tak rozumianego inkluzywizmu dochodzi równie specyficzne rozumienie różnorodności. Za wartość uznawana jest różnorodność kultur, ale także płci czy tożsamości seksualnych. W tym świetle transseksualizm jawi się jako kolejna mniejszość pogłębiająca tę stawianą na piedestał różnorodność. Zapomina się przy tym, że o ile różnorodność często jest czymś pozytywnym, to trudno ją uznawać za wartość absolutną. Jeśli w grupie zawsze stroniących od narkotyków przyjaciół nagle jeden stanie się narkomanem, to pogłębi się różnorodność w ramach tej grupy (nowy styl życia). Jednak trudno będzie o tym mówić jako o zmianie na lepsze.

 

Na działania Bidena – świadomie bądź nie – wywiera wpływ  myśl Antonio Gramsciego i szkoły frankfurckiej.  Antonio Gramsci stwierdził, że rewolucję marksistowską należy rozpocząć od kwestii obyczajowych. Odwrócił tym samym strategię marksistów starej daty głoszących prymat ekonomicznej bazy nad ideową nadbudową. Zmieniły się środki, jednak rewolucyjny i antychrześcijański cel pozostał.  Przez dziesięciolecia obyczajowi rewolucjoniści dokonywali destrukcji religii, tradycji, rodziny w świecie zachodnim. Do tego celu posłużyli już nie zadowoleni (wbrew przewidywaniom Marksa) z dobrodziejstw kapitalizmu proletariusze, lecz lewicowo nastawieni intelektualiści, zbuntowani studenci czy mniejszości seksualne. W efekcie już pod koniec lat 80. XX stulecia włoski filozof Augusto del Noce mógł powiedzieć, że „marksizm umiera na wschodzie, gdyż urzeczywistnia się na zachodzie”. Teraz jego słowa są aktualne jak nigdy dotąd. Spójrzmy na same Stany Zjednoczone. W 1973 roku zalegalizowano tam aborcję, a w 2015 roku tak zwane małżeństwa homoseksualne. Rozwodem kończy się około połowa małżeństw. Wydawałoby się, że rewolucja osiągnęła swe cele. A jednak. W Stanach istnieją wciąż pewne bastiony tradycji, za których rozjeżdżanie walec rewolucji najwyraźniej się zabrał.

 

Niewykluczone też, że rewolucja obyczajowa Bidena wiąże się z komunistyczną infiltracją, choćby nieświadomie. Wiadomo bowiem, że Sowieci wspierali bunt końca lat 60. XX wieku w krajach zachodnich, a ich infiltracja objęła także Stany Zjednoczone. Były agent KGB Jurij Bezmenov w wywiadzie z Edwardem Griffinem w 1984 roku powiedział, że 85 procent budżetu KGB przeznacza się na ideologiczną „subwersję”, a nie tradycyjne szpiegostwo. Wspomniał o 4 stadiach „wielkiego prania mózgu” dokonywanego z inspiracji sowieckiego wywiadu w USA: demoralizacji (trwające całe pokolenie odchodzenie od patriotyzmu i tradycyjnych wzorców myślenia); destabilizacja (osłabienie kluczowych instytucji – etap trwający 2-5 lat); kryzys (6-tygodniowa zmiana struktur władzy); normalizacja (rozpoczęcie życia w nowej rzeczywistości). Wiele wskazuje na to, że Stany zbliżają się coraz bardziej do tego ostatniego etapu.

 

Rewolucja obyczajowa a chrześcijaństwo

Ostateczne wytłumaczenie dla działań Bidena ma jednak charakter filozoficzny, a nawet teologiczny. Jak zauważył brazylijski myśliciel profesor Plinio Correa de Oliveira, antychrześcijańska rewolucja od czasów reformacji podkopuje cywilizację katolicką. Reformacja i renesans, rewolucja francuska, komunizm i przemiany obyczajowe rozpoczęte w latach 60. XX wieku to etapy tej samej walki. Walki inspirowanej nienawiścią do Stwórcy i Jego dzieł; napędzanej pychą i zmysłowością. Rewolucja obyczajowa – ostatni jak dotąd etap tego procesu stanowi przejaw buntu człowieka przeciwko planowi Bożemu dla niego.

 

Jak czytamy w Biblii. „stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” – czytamy w Księdze Rodzaju (Rdz 1,27). Słowa te potwierdzają dostrzegalną zresztą nawet bez Objawienia prawdę, że płeć człowieka jest z góry określona. Biologiczna tożsamość nie stanowi efektu wolnego wyboru człowieka, to element jego tożsamości. Jednak zwolennicy rewolucji obyczajowej nie mogą znieść żadnej tożsamości niebędącej owocem ich wolnego wyboru. Odrzucając w praktyce arystotelesowsko-tomistyczną wizję człowieka jako złożenia ciała i duszy, uznają go de facto za samego ducha/umysł. Mimo deklarowanego często materializmu bliżej im do kartezjańskiego dualizmu. Ciało w tej optyce jawi się jako zewnętrzne wobec umysłu i podatne na manipulacje według kaprysu woli. Jak zauważył biskup Robert Barron w książce „Żywe paradoksy”, mamy tu do czynienia z mentalnością gnostycką.

 

Wiecznie aktualne są więc słowa Benedykta XVI, które padły w Watykanie podczas spotkania z kardynałami oraz pracownikami Kurii Rzymskiej i Gubernatoratu w grudniu 2012 roku. Jak powiedział wówczas papież „człowiek kwestionuje swoją naturę. Jest on teraz jedynie duchem i wolą. Manipulowanie naturą, potępiane dziś w odniesieniu do środowiska, staje się tutaj podstawowym wyborem człowieka co do samego siebie. Istnieje teraz tylko człowiek w sposób abstrakcyjny, który dopiero sam wybiera dla siebie coś jako swoją naturę. Męskość i żeńskość kwestionowane są jako wzajemnie dopełniające się formy osoby ludzkiej, będącej wynikiem stworzenia. (…). Tam, gdzie wolność działania staje się wolnością czynienia siebie samego, nieuchronnie dochodzi do zanegowania Stwórcy, a przez to ostatecznie dochodzi także do poniżenia człowieka w samej istocie jego bytu, jako stworzenia Bożego, jako obrazu Boga”. Męskość i żeńskość kwestionowane są jako wzajemnie dopełniające się formy osoby ludzkiej, będącej wynikiem stworzenia. (…). Tam, gdzie wolność działania staje się wolnością czynienia siebie samego, nieuchronnie dochodzi do zanegowania Stwórcy, a przez to ostatecznie dochodzi także do poniżenia człowieka w samej istocie jego bytu, jako stworzenia Bożego, jako obrazu Boga”.

 

Na pytanie, dlaczego Joe Biden już w pierwszym dniu urzędowania wydał dekret genderowy, istnieje wiele odpowiedzi – ideologicznych, politycznych, pośrednio związanych z działalnością agenturalną. Ostateczna z nich wiąże się jednak z perspektywą odwiecznej walki duchowej, odwiecznego buntu przeciw Stwórcy i Jego wizji świata – a zwłaszcza – człowieka.

 

Marcin Jendrzejczak

Aborcja – nowy Holokaust w USA

 

„Reżim Biden-Harris jest gotowy ustanowić najbardziej proaborcyjną politykę w historii USA, a Partia Demokratyczna trzęsie się w oczekiwaniu, by ją zatwierdzić” – twierdzi Rodney Pelletier na portalu „Church Militant”, komentując w ten sposób działania nowej administracji drugiego w historii „katolickiego” prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Publicysta portalu przypomina, że zabijanie nienarodzonych dzieci jest legalne w Stanach Zjednoczonych od 48 lat. Jak zauważa: „Aborcja to Holokaust, ohyda w oczach Boga”.

„Nasz naród został ustanowiony na ofierze patriotów – pisze dziennikarz. – Ludzie stawali w obliczu niemal pewnej śmierci, by stworzyć nowe państwo na dzikich obszarach Ameryki Północnej. Ale teraz, gdy od niemal pięćdziesięciu lat trwa legalne dzieciobójstwo, nasz naród – zawsze budowany na nowo przez każde pokolenie – jest stanowiony na krwawej ludzkiej ofierze z dzieci”.

Pelletier zwraca także uwagę na legalizację w zeszłym roku dzieciobójstwa w „bastionach Demokratów”, jakim są Nowy Jork oraz Vermont. Demokraci zablokowali „ponad 80 prób” wprowadzenia przepisów, na mocy których dzieci urodzone w wyniku nieudanej aborcji miałyby otrzymywać opiekę medyczną ratującą im życie.

„Jednak, jak pokazało ostatnie wyborcze fiasko, zbyt niewielu Amerykanom chciało się zatroszczyć o życie niewinnych nienarodzonych dzieci” – konkluduje gorzko dziennikarz „Church Militant”.

 

jjf/ChurchMilitant.com

Buenos Aires w Warszawie? Tego chcą aborcyjni fanatycy!

 

Buenos Aires w Warszawie? Tego chcą aborcyjni fanatycy!

Buenos Aires w Warszawie? Tego chcą aborcyjni fanatycy!
Fotograf: AGUSTIN MARCARIANArchiwum: Reuters/Forum

Liberalizacja aborcji w Argentynie nie byłaby możliwa, gdyby nie szereg strategii, które zastosowały finansowane zza granicy organizacje proaborcyjne. Upadający autorytet Kościoła katolickiego, wstrząsanego skandalami z udziałem zdemoralizowanych duchownych, kompleksowa edukacja seksualna i zmiana pokoleniowa oraz szybko postępująca laicyzacja młodych ludzi, dopomogły we wprowadzeniu rewolucyjnych zmian.

 

W ojczyźnie papieża Franciszka walka ze stygmatyzacją aborcji rozpoczęła się już blisko dwie dekady temu. W 2005 r. powołano do życia Narodową Kampanię na rzecz Bezpłatnej, Bezpiecznej i Legalnej Aborcji, która skupiła się na mobilizacji środowisk politycznych, by spróbować zalegalizować aborcję za pośrednictwem Kongresu Narodowego. Pierwszy projekt w tej kwestii pojawił się rok później. Jednak nie był on omawiany na sesji plenarnej – podobnie jak kilka innych – aż do roku 2018. Poza strategią polityczną, feministyczne prawniczki i proaborcyjni pracownicy służby zdrowia równolegle opracowali programy walki o tzw. prawa zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, a także nowe strategie i protokoły zdrowia publicznego, czyli wytyczne dot. ułatwienia wykonywania dozwolonej prawem aborcji, które miały być wdrażane przez federalne ministerstwo zdrowia, jak i jego odpowiedniki w prowincjach.

 

Oprócz tego zagraniczne NGOsy od kilkudziesięciu lat szkoliły feministki oraz prawników z zakresu tzw. praw reprodukcyjnych w celu zmobilizowania sędziów w celu zmiany przepisów za pośrednictwem ministerstwa sprawiedliwości. Wreszcie od 2009 roku sieć organizacji feministycznych wespół z medykami skupiła się na bezpośredniej akcji, propagując pośród młodych ludzi kompleksową edukację seksualną zalecaną przez Światową Organizację Zdrowia; „edukację” zachęcając do aktywności seksualnej i stosowania antykoncepcji oraz aborcji farmakologicznej. W ramach teleporad instruowano kobiety, w jaki sposób mogą samodzielnie zadać śmierć poczętemu życiu.

 

W dalszej kolejności skupiono się na próbie zmiany narracji na temat aborcji. Podjęto walkę ze stygmatyzacją, twierdząc, że zabijanie dziecka poczętego pozwala zachować życie kobiety, a także aktywizowano społeczeństwo poprzez organizowanie licznych protestów ulicznych. W efekcie 11 grudnia 2020 r. po 20-godzinnej debacie Izba Deputowanych przegłosowała projekt liberalizujący dostęp do aborcji (131 głosów „za” i 117 „przeciw”, przy 6 głosach wstrzymujących się). Projekt zezwala na uśmiercanie dzieci do 14 tygodnia ciąży. 18 dni później Senat, który wcześniej w 2018 r. odrzucił podobną regulację, tym razem opowiedział się głosami 38 senatorów (przeciw 29 głosom) za przyjęciem ustawy, mimo że w kraju 60 proc. społeczeństwa zdecydowanie sprzeciwia się aborcji. Obecnie Argentyna jest trzecim państwem latynoamerykańskim (po Gujanie i Urugwaju), którego prawo dopuszcza proceder zabijania dzieci nienarodzonych.

 

Dekryminalizacja aborcji, kompleksowa seksedukacja

Wcześniej aborcja była traktowana jak przestępstwo przeciwko życiu. Groziła za nie kara pozbawienia wolności od 1 roku do 15 lat dla każdego, kto w jakikolwiek sposób przyczyni się do uśmiercenia dziecka, w tym także w przypadku chirurga, farmaceuty czy położnej. Kobieta za zabicie dziecka poczętego mogła teoretycznie trafić do więzienia na maksymalnie cztery lata.

Prawo dopuszczało aborcję wykonywaną przez dyplomowanego lekarza w razie zagrożenia życia lub zdrowia matki, gdy ciąża była wynikiem gwałtu lub w przypadku zamachu na niewinność kobiety upośledzonej umysłowo albo z demencją. Według jedynego oficjalnego raportu rządowego dot. liczby aborcji, pochodzącego z 2005 r., w kraju rzekomo uśmiercano (legalnie i nielegalnie) od 370 tys. do 520 tys. dzieci.

 

Mimo obowiązywania teoretycznie restrykcyjnego prawa, regulacji tych nie respektowano za sprawą zagranicznych NGOsów i medyków, upowszechniając medykamenty wykorzystywane w przypadku aborcji farmakologicznej. Organizacje kobiece doradzały kobietom, by w przypadku pojawienia się skutków ubocznych stosowania misoprostolu – np. krwotoków czy dreszczy – udając się do szpitala po pomoc nie przyznawały się, że przyjęły taki środek. Dreszcze to typowy efekt uboczny stosowania misoprostolu. Wskutek upowszechnienia tzw. aborcji farmakologicznej nie zawsze udawało się „przerwać ciążę” i u rodzących się później dzieci zaobserwowano liczne przypadki występowania poważnych wad rozwojowych (badanie „Misoprostol teratogenicity: a prospectiv study in Argentina”). Część lekarzy – mimo sankcji karnych – jawnie wykonywała także „zabiegi”. Zdarzało się czasami, że sądy skazywały osoby winne aborcji na kary pozbawienia wolności.

 

W marcu 2018 r. peronistyczny prezydent Mauricio Macri, który twierdził, że jest przeciwnikiem aborcji, udzielił zielonego światła ustawie aborcyjnej, zapowiadając, że nie zawetuje decyzji Kongresu. Pierwszy projekt z 2018 r. deputowani przyjęli w niższej Izbie, ale odrzucili go senatorzy. W grudniu 2019 r. nowo rząd Argentyny – wykorzystując metodę faktów dokonanych – wydał protokół rozszerzający dostęp do aborcji w przypadku gwałtu. W marcu 2020 r. nowy lewicowy prezydent Alberto Fernández zapowiedział, że legalizacja aborcji będzie jego priorytetem.

 

Kampania proaborcyjna  finansowana przez IPPFWHR

W 2020 roku w całym kraju nasiliła się kampania proaborcyjna, finansowana m.in. przez International Planned Parenthood Federation / Western Hemisphere Region (IPPFWHR), która z kolei otrzymuje granty od Fundacji Billa i Melindy Gatesów. IPPFWHR na swojej stronie poinformowała, że od 15 lat bezpośrednio wspiera siedem instytucji w Argentynie. One z kolei przekazują dotacje 20 innym „organizacjom oddolnym” w całym kraju.

 

Działacze Campaña Nacional por el Aborto Legal, Seguro y Gratuito wywierali presję na rząd, by jak najszybciej dotrzymał obietnicy wyborczej. Prezydent Fernández zobowiązał się w kampanii wyborczej do legalizacji procederu uśmiercania dzieci poczętych i potwierdził to zobowiązanie podczas zaprzysiężenia przed Zgromadzeniem Ustawodawczym 1 marca 2020 r. Zwolennicy aborcji zabiegali o przyjęcie ustawy aborcyjnej jeszcze w ubiegłym roku w związku z wyborami parlamentarnymi zaplanowanym na rok 2021, które na pewno nie sprzyjałyby takiej debacie.

 

Aktywiści zintensyfikowali działania i – posługując się sloganem: „Es urgente. aborto legal 2020” – wzywali swoich zwolenników do „nasycenia sieci” tekstami proaborcyjnymi i „wyjścia na ulice”. Chodziło o wywołanie efektu powszechności, wskazanie, że zwolennicy aborcji są wszędzie, planowano „pomalować Argentynę na zielono”. Apelowano o organizację licznych happeningów artystycznych. Zielone chusty, symbol walki o legalizację aborcji, miały pojawić się w każdej dostępnej przestrzeni, by zmobilizować posłów do podjęcia decyzji korzystnej dla zwolenników aborcji.

 

Psychoanalityk Martha Rosenberg, pionierka ruchu Campaña Nacional, przekonywała, że legalna aborcja z dostępem do leczenia ambulatoryjnego jest znacznie tańsza niż leczenie pacjentek z komplikacjami po nielegalnej aborcji. Jej organizacja w ciągu 15-letniej działalności przedstawiła łącznie osiem projektów ustaw legalizujących aborcję. Nie spotkały się one jednak z odzewem aż do 2018 r. Zmiana, jaka dokonała się w katolickim kraju, nie byłaby możliwa, gdyby nie stopniowy demontaż przepisów dot. rozwodów, wprowadzania regulacji dotyczących tzw. zdrowia seksualnego itp. Istotną rolę odegrała zmiana ekipy rządzącej w 2003 r. i przystąpienie Argentyny do szeregu konwencji międzynarodowych, w tym do Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych.

 

Wybrany w 2003 r. prezydent Néstor Kirchner – chociaż deklarował, że jest katolikiem – opowiadał się za aborcją. W 2005 roku minister zdrowia Ginés González García publicznie wyraził swoje poparcie dla legalizacji aborcji.

 

Rewolucyjne działania Sądu Najwyższego

Zmiany narracji władz towarzyszyły zmiany w składzie Sądu Najwyższego, gdzie trafiła Carmen Argibay, pierwsza kobieta powołana do trybunału, która przyznała otwarcie, że wspiera „prawo do aborcji”. W maju 2006 r. rząd zaproponował nowelizację Kodeksu karnego w celu dekryminalizacji praktyk aborcyjnych. 28 maja 2007 r. grupa 250 organizacji pozarządowych, tworzących Krajową Kampanię na rzecz Legalnej, Bezpiecznej i Bezpłatnej Aborcji, przedstawiła niższej Izbie Kongresu projekt ustawy, który zapewniał nieograniczony dostęp do aborcji na żądanie do 12. tygodnia ciąży i zezwalał kobietom na zabicie dziecka po tym czasie w przypadku gwałtu, poważnych wad rozwojowych oraz psychicznego lub fizycznego zagrożenia dla kobiety.

 

W marcu 2012 roku Sąd Najwyższy orzekł, że aborcja w przypadku gwałtu lub zagrożenia życia kobiety jest legalna, a oświadczenie o zgwałceniu wystarczy, aby umożliwić „legalne przerwanie ciąży”. Sąd Najwyższy wymagał również, by lokalne władze opracowały protokoły dotyczące wniosków i postępowania w przypadku legalnej aborcji z powodu gwałtu lub zagrożenia życia. Na początku 2018 roku, po latach lobbowania proaborcyjnych grup finansowanych z USA, argentyński Kongres rozpoczął prace nad projektem legalizacji aborcji i potencjalnie bezpłatnego jej udostępnienia we wszystkich klinikach krajowych.

 

Rewolucja ministrów zdrowia

Niewątpliwe ogromne znaczenie dla zmiany stosunku do aborcji i upowszechnienia jej w społeczeństwie, w którym według najnowszych sondaży aborcję popiera około 30 proc., miało przyjęcie protokołów zdrowia publicznego w Buenos Aires, gdzie stwierdzono, że każdy przypadek gwałtu może stanowić zagrożenie dla zdrowia psychicznego ofiary, a tym samym uzasadnione jest uśmiercanie dzieci nienarodzonych. Protokół aborcji, przygotowany przez Narodowy Instytut Przeciwdziałania Dyskryminacji, Ksenofobii i Rasizmowi (INADI), został przedstawiony w maju 2007 r. do rozpatrzenia przez prowincjonalnych ministrów zdrowia i ustawodawców. Protokół ten zawierał rozszerzające definicje dot. dopuszczalności aborcji i propozycję stworzenia krajowego rejestru medyków odmawiających wykonywania dopuszczonych prawem „zabiegów”.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

W czerwcu 2007 r. organ ustawodawczy Rosario w prowincji Santa Fe przyjął protokół podobny do protokołu z Buenos Aires. Zobowiązywał on lekarzy do przedstawienia kobiecie zgwałconej, kwalifikującej się do tzw. legalnej aborcji, możliwości „usunięcia ciąży” i zrobienia tego jak najszybciej, by nie minął 14. tydzień ciąży, po którym kobieta już musiałaby urodzić dziecko. Twórcy protokołów – a przygotowywali je „eksperci” z organizacji pozarządowych wraz z proaborcyjnumi lekarzami, którzy jak sami przyznali w jednym z badań, po godzinach pracy angażowali się w działalność grup feministycznych i proaborcyjnych – wprowadzili do sankcje administracyjne i karne, grożąc medykom pozwami sądowymi za odmowę wykonania aborcji.

 

W listopadzie 2007 r. ustawodawca prowincji La Pampa uchwalił ustawę o protokole dot. aborcji, która penalizowała odmowę wykonywania aborcji ze względu na sprzeciw sumienia, nakładając na szpitale obowiązek świadczenia „legalnych aborcji” w każdym przypadku. W rezultacie La Pampa stała się pierwszą prowincją w Argentynie, która miała protokół aborcyjny o statusie prawa prowincji. Niecałe trzy tygodnie później regulację zawetował gubernator Oscar Mario Jorge, wskazując, że może zostać uznana za niekonstytucyjną.

 

W końcu 12 grudnia 2019 r. federalne Ministerstwo Zdrowia Argentyny wydało protokół rozszerzający szpitalną dostępność aborcji w przypadku ciąż będących wynikiem gwałtu. Ponadto protokół przewidywał, że dziewczęta w wieku 13 lat mogą dokonać aborcji bez poinformowania o tym rodziców i bez ich zgody. Nowy dokument rządu osłabił „klauzulę sumienia”, zmuszając medyków do wykonywania haniebnego procederu.

 

Zmiana narracji i walka ze stygmatyzacją

Działająca w Argentynie rozległa sieć organizacji kobiecych, których żądania obejmują dostęp do darmowej aborcji, takie jak RIMA, Católicas por el Derecho a Decidir, Krajowy Kongres Kobiet, zmieniły narrację dotyczącą aborcji. Tak, by katoliczki zaakceptowały proceder sprzeczny z chrześcijańską moralnością i odwiecznym nauczaniem Kościoła katolickiego; proceder, za który także w procesach norymberskich skazano nazistowskich zbrodniarzy.

 

Ruch proaborcyjny nagłośnił przypadki ofiar gwałtu, zwłaszcza dwóch kobiet upośledzonych umysłowo: 19-letniej L.M.R. z Guernica w prowincji Buenos Aires i 25-letniej ofiary gwałtu w prowincji Mendoza, u których przeprowadzono aborcję bez zgody sądu albo po dopuszczalnym terminie. Lokalni ministrowie zdrowia – z wyjątkiem dwóch – wydali wspólne oświadczenie wspierając zespoły medyczne i organy ds. zdrowia, uśmiercające dzieci. Minister González García wypowiedział zaś wojnę „grupom fanatycznym” broniącym życia, oskarżając ich o „zastraszanie i groźby”.

 

Jednak przełomowy był rok 2015 r., w którym doszło do makabrycznych zabójstw kobiet w ciąży czy zgwałconych, w tym 14-latki i 16-latki. Natychmiast wykorzystały to feministki, organizując protesty i ogólnokrajową kampanię na rzecz praw kobiet, zwaną „Ni Una Menos” („Ani jedna kobieta więcej”), walcząc z maczyzmem i przeciwko przemocy na tle płciowym, ale domagając się także aborcji na żądanie, uprzywilejowania pracowników seksualnych, transseksualnych itp. 19 października 2016 r. Kolektyw Ni Una Menos zorganizował pierwszy w historii masowy strajk kobiet w Argentynie - w odpowiedzi na zabójstwo 16-letniej Lucíi Pérez, która została zgwałcona i wbita na pal w nadmorskim mieście Mar del Plata. Protesty te objęły cały region i nadały ruchowi większy rozmach na arenie międzynarodowej. Demonstracje odbywały się również w Chile, Peru, Boliwii, Paragwaju, Urugwaju, Salwadorze, Gwatemali, Meksyku i Hiszpanii.

 

W dniu 8 marca 2017 r. kolektyw wziął udział w Międzynarodowym Strajku Kobiet zainicjowanym w Stanach Zjednoczonych przez przywódczynie Marszu Kobiet na Waszyngton. Legalizacja aborcji stała się głównym celem politycznym młodych i głośnych aktywistek, którym energii dodał ruch #MeToo, również zainicjowany w Stanach Zjednoczonych w roku 2017.

 

Zmiany w sprawie aborcji były możliwe także z powodu struktury demograficznej latynoskiego kraju, w którym dominują ludzie młodzi, których to w największym stopniu dotyka proces sekularyzacji. To grupa, która posiada coraz większy wpływ na wybór nowych elit rządzących, już nie abstrahujących – jak dawniej – od haseł proaborcyjnych. Nowy prezydent Alberto Fernández, jeden z najbardziej postępowych przywódców Ameryki Łacińskiej, prowadził kampanię na rzecz tzw. prawa do aborcji, równości płci oraz „praw gejów i transseksualistów”, a pod koniec 2020 r. zalegalizował domową uprawę marihuany.

 

Do legalizacji aborcji przyczyniła się także słabnąca pozycja Kościoła. W 2014 roku według Pew Research Center mniej niż 70 proc. Latynosów uważało się za katolików. Skandale związane z wykorzystywaniem seksualnym, które wstrząsnęły Kościołem, uderzyły mocno w Amerykę Łacińską, jak i w kraje innych części świata, zrażając niektórych ludzi do Kościoła i osłabiając Jego autorytet moralny. Rosnąca liczba młodych mieszkańców Argentyny choć twierdzi, że jest katolikami, ignoruje lub wprost sprzeciwia się nauczania moralnemu Kościoła.

 

Argentyna jest obecnie jednym z najbardziej zlaicyzowanych krajów Ameryki Łacińskiej. Prezydent Fernández – jako „lewak”, który uczynił dostępność aborcji jednym ze swoich głównych priorytetów – reprezentuje nowe pokolenie i jakościową zmianę względem swoich poprzedników.

 

Na czele ruchów kobiecych… stypendystki Global Fund for Women

W Argentynie – podobnie jak i w innych krajach – na czele ruchów kobiecych stanęły stypendystki proaborcyjnych organizacji zza granicy np. Ruth Zurbriggen, stypendystka Global Fund for Women, kieruje La Colectiva Feminista La Revuelta. Przedstawiciele Global Fund for Women, po przyjęciu projektu ustawy w 2018 r., podkreślali, że po 13 latach i sześciu różnych odrzuconych ustawach, które rozszerzyłyby „prawo do aborcji”, zwycięstwo to stanowiło ważny krok legislacyjny.

 

Organizacja twierdziła, że w Argentynie przeprowadza się 500 tys. nielegalnych aborcji i że są one główną przyczyną „zgonów matek”,  z którymi walczy ONZ. Zurbriggen zaznaczyła, że walkę o dostęp do aborcji łączy z szerszą batalią o inne „prawa kobiet”. Kolejną kluczową zaangażowaną grupą był Colectiva Ni Una Menos, Marta Dillon, dyrektor Colectivo Ni Una Menos i „stypendystka”, wskazywała, że upowszechniano przekaz o autonomii i sprawczości kobiet, które mogą decydować o planach życiowych. „Ten ruch to coś więcej niż tylko legalna aborcja. Chodzi o wielką obietnicę kontrolowania własnego losu ”- wyjaśniła Ruth Zurbriggen. „Ruch ten robi wszystko, co w jego mocy, aby podważyć bardzo głębokie podstawy patriarchalnego, kolonialnego, homofobicznego i brutalnego społeczeństwa, w którym żyjemy”- dodawała.

 

Grupy feministyczne uznają również, że samo ustawodawstwo nie wystarczy, aby zapewnić kobietom dostęp do aborcji. Maria Elena z Soccoristas en Red tłumaczy, że kluczowa jest kompleksowa edukacja seksualna, by poradzić sobie ze stygmatyzacją kulturową oraz współpraca z pracownikami służby zdrowia w celu stworzenia sieci lekarzy chętnych do wykonywania aborcji.

 

Idąc dalej, „organizacje kobiece” twierdzą, że walka o „prawo do aborcji” w Argentynie – kraju głęboko katolickim – posiada zarówno charakter polityczny, jak i kulturowy. Rzeczą konieczną ma być… zmiana stanowiska Kościoła katolickiego. Organizacje takie jak Católicas por el Derecho a Decidir (Katolicy na rzecz Prawa do Decydowania), którzy od dziesięcioleci pracują nad „prawami do aborcji” w Argentynie, „sugerują kobietom, że przekonania katolickie i prawo do wyboru może współistnieć”- wyjaśnia Marta Alanis z Campaña Nacional por el Derecho al Aborto Legal, Seguro y Gratuito oraz dyrektor Katolików na rzecz Prawa do Decydowania.

 

Działaczki głównych organizacji feministycznych nie mają wątpliwości, że wiele stosowanych strategii, w tym zwłaszcza upowszechnienie kompleksowej edukacji seksualnej – prowadzonej pod hasłem: „Seksedukacja do podjęcia decyzji, środki antykoncepcyjne, aby uniknąć aborcji, legalna aborcja, aby nie umrzeć” –  przyczyniło się do „wyzwolenia” młodych kobiet, które nie mają problemu z opowiadaniem o swoich doświadczeniach seksualnych, a obecnie są także decydującą siłą polityczną w kraju (wskutek zmiany demograficznej…).

 

Przypadek Argentyny potwierdza, że seksedukacja służy do napędzania popytu na aborcję. Wszak w kraju już w 2013 r. – wg danych CIA – antykoncepcję stosowało aż 81 proc. kobiet. Nie uchroniło to je przed aborcją, których dokonuje się – jak twierdzą feministki, a nawet źródła rządowe – około 500 tys. Popyt na aborcję będzie zawsze, jeśli nie zmieni się podejście do życia dziecka poczętego. W konsekwencji praktyk aborcyjnych nienaruszone mózgi, grasice i wątroby pochodzące sprzedawane są firmom, które następnie przygotowują na ich bazie materiał do tworzenia tzw. humanizowanych myszy (modyfikowanych genetycznie, wykorzystywanych w badaniach). Obecnie to „złoty standard” medycyny, a epidemia COVID-19 jeszcze bardziej zwiększyła popyt...

 

Agnieszka Stelmach

10 lewackich kłamstw na temat aborcji

 

10 lewackich kłamstw na temat aborcji


25 IX A.D. 2016. Katowice - Czarny Protest. FOT.Maciej Jarzebinski/FORUM

Machina lewicowej propagandy prawdę ma za nic. Każde, nawet najbardziej absurdalne kłamstwo, jest przez postępowców akceptowane i rozpowszechniane, byleby tylko siły rewolucji odniosły kolejny tryumf. Jako katolicy wiemy jednak, że tylko prawda ma wyzwalającą moc. Wyliczmy więc i obalmy najbardziej rozpowszechnione kłamstwa na temat aborcji.

 

1. Płód nie jest człowiekiem

Zwolennicy aborcji przedstawiają tę tezę jako obiektywną prawdę, tymczasem współczesna nauka mówi coś zgoła odmiennego i stoi w zgodzie ze stanowiskiem Kościoła katolickiego. O człowieku mówimy od momentu połączenia się męskich i żeńskich komórek rozrodczych. Człowiekiem jest więc zygota, co potwierdza chociażby prof. Andrzej Paszewski, genetyk z Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN.

 

2. Mężczyźni nie mogą wypowiadać się na temat aborcji

Upowszechniając takie tezy lewicowcy de facto twierdzą, że „płeć brzydka” to obywatele gorszego sortu. Panowie mogą debatować o podatkach, polityce zagranicznej i ustawie medialnej, ale o ciąży już nie. Dlaczego? Ciężko orzec. Wszak około 50 proc. kobiet w stanie błogosławionym nosi pod swoim sercem mężczyznę, a każde dziecko ma ojca – również mężczyznę.

 

3. Moje ciało, moja sprawa

Feministki twierdzą, że rozwijające się w łonie kobiety nowe życie jest częścią ciała kobiety. Nie zważają tym samym na fakt, że dziecko ma odmienne od matki DNA, własny układ nerwowy czy kończyny. Dziecko to nie migdałki, czy wyrostek robaczkowy, które faktycznie są „ciałem i sprawą” kobiety.

 

4. Zakaz aborcji zwiększy ilość gwałtów

Możemy usłyszeć, że antyaborcyjna inicjatywa to prezent dla gwałcicieli. Zgodnie z pokrętną logiką feministek, kobiety zgwałcone będą obawiały się zgłaszać fakt przestępstwa, bo „będą zmuszone do urodzenia dziecka”, gdyby się okazało, że doszło do poczęcia. Tymczasem może być dokładnie na odwrót – nowy projekt ustawy opracowanej przez Instytut Odro Iuris zapewnia kobietom, które w wyniku gwałtu zaszły w ciążę, kompleksową opiekę. Może się więc okazać, że procent kobiet zgłaszających to przestępstwo wzrośnie, a nie zmaleje. Argument, który feministki umieściły na swoich sztandarach, dotyczy zjawiska zupełnie marginalnego. Zgodnie z oficjalnymi statystykami, w roku 2015 wykonano w Polsce jedną aborcję w przypadku ciąży poczętej w wyniku tzw. czynu zabronionego. A przecież definicja owego czynu nie obejmuje wyłącznie gwałtów, ale również kazirodztwa i współżycia nieletnich. Załgane feministki ukrywają fakt, że aborcja jest traumatycznym przeżyciem dla kobiety, w wypadku gwałtu potwornie już doświadczonej przez los. Lewicowe aktywistki w odpowiedzi na cierpienie proponują kolejne bolesne doświadczenie, kolejny gwałt na kobiecej duszy, psychice i wrażliwości. Proponują kobiecie współudział w zbrodni pozbawienia życia najbardziej niewinnej istoty, jaką jest dziecko, choćby nawet poczęte było w najmniej godnych warunkach.

 

5. Obrońcy życia chcą zamykać w więzieniach za poronienie

To olbrzymie kłamstwo jest wynikiem nie tylko złej woli, ale i nieumiejętności czytania ze zrozumieniem (a może nawet nie przeczytania w ogóle projektu „Stop Aborcji”). Poronienie będące wynikiem fatalnego wypadku, nieszczęśliwego zdarzenia lub choroby nie będzie i nie może być karane. Nikt z obrońców życia nawet o czymś takim nie pomyślał. Powtarzana jak mantra teza ma zdyskredytowanie inicjatorów prawnego zakazania aborcyjnej rzezi i sprowadzenie racji pro-liferów do absurdu.

 

6. Zakaz aborcji uderza w kobiety

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

To aborcja uderza w kobiety. I to w te jeszcze nienarodzone! Najwięcej aborcji dokonuje się właśnie na dziewczynkach. Jaskrawym przykładem tego są Chiny, gdzie w wyniku komunistycznej polityki jednego dziecka rodzice pragną mieć wyłącznie syna. Córka oznacza tam aborcję. Z tego też powodu dziesiątki milionów Chińczyków nigdy nie założą rodziny. Tak się kończą lewicowe eksperymenty społeczne!

 

7. Kobiety będą zmuszane do umierania

Projekt obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej „Stop Aborcji” ma na celu obronę życia. Każdego. Także i matki. Wobec kobiet noszących pod swym sercem nowe życie, w razie wyższej konieczności zostaną – w myśl zapisów projektu – podjęte wszelkie działania medyczne. Nawet obarczone ryzykiem utraty dziecka. Mając do wyboru ratowanie matki i dziecka, należy ratować matkę, gdyż jej życie jest gwarantem życia dziecka. Aborcja nie jest jednak ratowaniem, a mordowaniem. Celowe zamordowanie dziecka nie jest nigdy potrzebne, by ratować jego matkę. To nie tezy publicystyczne, a stanowisko lekarzy-sygnatariuszy Deklaracji Dublińskiej. Naukowcy zauważają ponadto, że kraje zezwalające na aborcję odnotowują radykalnie wyższy współczynnik śmierci matek, niż kraje zakazujące rzezi (nawet jeśli ogólnie mają niższy poziom opieki medycznej).

 

8. Aborcja to postęp, zakazują jej tylko kraje trzeciego świata

Życie lepiej niż Polska chronią – przynajmniej teoretycznie – kraje Afryki czy Ameryki Południowej, ale w tym gronie są nie tylko Peru, Egipt, czy Madagaskar, ale również kraje rozwinięte pod względem gospodarczym. Zakaz aborcji obowiązuje m.in. w Chile i na Malcie, a aborcja ze względów eugenicznych, która doprowadza do rzezi chorych dzieci, jest nielegalna w bogatej Japonii, Argentynie, San Marino, Irlandii i w Lichtensteinie. Alpejskie księstwo karze za zabicie dziecka poczętego.

 

9. Zakaz aborcji uniemożliwi badania prenatalne

Badanie prenatalne, jak każda usługa świadczona w służbie zdrowia, ma przyczyniać się do poprawy zdrowia i ratowania życia. W tym wypadku chodzi o wykrycie chorób dziecka jeszcze w łonie matki i podjęcie leczenia jak najszybciej to możliwe. Aborcyjna rzeź chorych dzieci, będąca konsekwencją moralnego upadku społeczeństwa i złego prawa, powinna zostać natychmiast zakończona. Wtedy badanie prenatalne przestanie kojarzyć się ze zbrodnią (do której bywa ono wykorzystywane), a zacznie być stosowane w celu ratowania zdrowia i życia.

 

10. Aborcja wyzwala kobiety z męskiej dominacji

Co za bzdura! Współczesne feministki chyba nigdy nie słyszały o sufrażystkach. Aktywistki walczące o prawa kobiet na przełomie XIX i XX wieku (a więc w okresie, gdy rola kobiet była pośledniejsza) sprzeciwiały się aborcji, gdyż uznawały ją właśnie za przejaw dominacji mężczyzn.

 

 

Michał Wałach

PILNE! Jest alternatywa dla WOŚP i Owsiaka! NIE dla cywilizacji śmierci!

 

PILNE! Jest alternatywa dla WOŚP i Owsiaka! NIE dla cywilizacji śmierci!


AddThis Sharing Buttons
Share to Pinterest
© prawy.pl

Dziś publikujemy rozmowę z ks. Ryszardem Halwą o Jerzym Owsiaku i jego corocznym "Finale".

Komu tak na prawdę pomaga Wielka Orkiestra Jurka Owsiaka? Ile pieniędzy z jego akcji trafia na realną pomoc potrzebującym a z ilu utrzymuje się on i tworzone przez niego projekty tj. jak np. "Przystanek Woodstok" czy "TV Kręcioła" oraz wiele innych mających na celu propagowanie lewicowo - liberalnej kultury i filozofii.Popiera on też "czarne marsze" a zatem wspiera "cywilizację śmierci". Alternatywą dla jego działań są mniej spektakularnie prowadzące swoją działalność fundacje, do których z pewnością należy "Fundacja S.O.S. Obrony Poczętego Życia", kierowana od lat przez ks. Ryszarda Halwę. Od lat w swych ośrodkach wspiera ona samotne matki i osoby potrzebujące, dbając o to by nie powiększał się krąg "cywilizacji śmierci" poprzez ochronę nienarodzonych dzieci i wsparcie materialne potrzebujących.

 


Na co zbiera Owsiak? Fundacja S.O.S. Obrony Poczętego Życia alternatywą ...

Nie będzie sekcji zwłok Polaka zamordowanego w Anglii? Kuriozalne wyjaśnienie śmierci!

 

Nie będzie sekcji zwłok Polaka zamordowanego w Anglii? Kuriozalne wyjaśnienie śmierci!


AddThis Sharing Buttons
Share to Pinterest
facebook


Cała Polska wraz z Polonią na świecie żyją sprawą Sławomira R, Polaka zagłodzonego na śmierć w angielskim szpitalu. Siostra zmarłego ujawnia zdumiewające informacje...

Otrzymaliśmy ze szpitala kuriozalną informację na temat przyczyn śmierci brata - napisała na Twitterze. Jak podała, medyczna przyczyna śmierci zostanie zarejestrowana jako: odoskrzelowe zapalenie płuc, niedotlenienie mózgu i zawał mięśnia sercowego. Stanie się tak, mimo tego, że to Polak został odłączony od aparatury podającej wodę i pożywienie. - czytamy na portalu Niezależnej.

"Śmierć została zbadana przez lekarza sądowego, który nie ma żadnych obaw" - czytamy na twitterze p. Agaty. Sąd wykluczył konieczność przeprowadzenia sekcji zwłok, której domaga się rodzina. Zamiast tego, poinformowano, że Polak zostanie skremowany. "Czyli umarł na zawał serca, który miał 6 listopada, a to, że przez prawie dwa tygodnie był głodzony, bez wody i faszerowany midazolamem nie spowodowało śmierci." - ironizuje siostra zmarłego.

Jak widać, angielski szpital próbuje zatrzeć ślady tej śmierci. 

 

Co na to polski rząd?


AddThis Sharing Buttons
Share to Pinterest
Autor: AP
Źródło: Niezależna, twitter

O. Jacek Maria Norkowski: Grozi nam masowa eugenika

 

Tomasz Wandas, Fronda.pl: Mieszkający od kilkunastu lat w Wielkiej Brytanii obywatel Polski w średnim wieku trafił do szpitala w Plymouth po ataku serca w dniu 6 listopada 2020 r., w wyniku którego doszło do zatrzymania akcji serca, a jego mózg był pozbawiony tlenu przez co najmniej czterdzieści pięć minut. Początkowo znajdował się w śpiączce, później jego kondycja poprawiła się do stanu wegetatywnego, ale według szpitala miał on niewielką szansę na przejście w stan minimalnej świadomości na niskim poziomie. W związku z tym szpital wystąpił do sądu o zgodę na odłączenie aparatury podtrzymującej życie. Czy opinia mogła być inna, czy inny szpital, inny personel medyczny mógłby stwierdzić inaczej?

o. Jacek Maria Norkowski OP, lekarz, doktor medycyny, etyk, teolog: Myślę, że tak. Pacjent, o którym mówimy był w kontakcie wzrokowym z rodziną, reagował emocjonalnie, adekwatnie do sytuacji. W mojej opinii był on świadomy siebie i otoczenia, zatem można było stwierdzić u niego stan minimalnej świadomości. Po drugie, „stan wegetatywny”, (jeśli jest postawiona diagnoza) to jedno, a świadomy kontakt werbalny, wykazany choćby za pomocą czynnościowego rezonansu magnetycznego albo za pomocą metody testów - potencjałów wywołanych (event related potentials, IRP, czyli reakcji na komunikaty semantyczne) to drugie. Ten pacjent reagował na własne imię!

O czym to świadczy?

O tym, że chory ten był świadomy. Nawet „stan wegetatywny” nie świadczy o tym, że człowiek nie ma wewnętrznej świadomości. Ten stan to tak naprawdę często tylko brak motoryki, czyli zdolności do wykonywania ruchów ciała, koniecznej dla ekspresji, która pozwala na kontakt. Zaproponowana jest nowa nazwa na ten stan, ma to być „zespół przytomności bez kontaktu” („unresponsive wakefulness syndrome”, UWS). Nie wiadomo czy ta nazwa się przyjmie, wszyscy przyzwyczaili się do strasznej nazwy „stan wegetatywny”, która deprecjonuje chorą osobę.

Dlaczego?

Sugeruje ona, że nie mają oni świadomości a tymczasem wielu z nich było źle zdiagnozowanych, wykazywano u nich świadomość, a część z nich była w stanie świadomości minimalnej. Profesor Talar leczy takich chorych. Nawet jeśli znajdowaliby się w stanie wegetatywnym, jeżeli się ich „bodźcuje” wtedy stan świadomości się poprawia. W wielu przypadkach odzyskują oni na nowo sprawność, często wracają do normalnego życia, na studia, zakładają rodziny itd. Diagnoza stanu wegetatywnego nie przekreśla jeszcze chorego.

Nawet jeśli szanse na przeżycie Polaka (jakiegokolwiek pacjenta) byłyby zerowe, kto może decydować, kto powinien decydować o życiu bądź śmierci człowieka?

Nikt nie powinien decydować o śmierci człowieka. Zgodnie z zasadami etyki, która jest związana z wiarą chrześcijańską nie można po prostu zabijać chorego tylko z powodu, że „i tak wkrótce umrze”. Z powodu, że ktoś ma wkrótce umrzeć nie można pozbawiać życia niewinnego człowieka - nigdy czegoś takiego nie było w medycynie europejskiej - to jest zawsze niezgodne z przysięgą Hipokratesa!

Hipokrates chrześcijaninem nie był…

Hipokrates, nota bene był poganinem, ale zrozumiał, że lekarz nigdy nie powinien uśmiercać swoich pacjentów - ani jednego pacjenta! To wszystko zostało zanegowane już dość dawno, w XX wieku. W Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii można legalnie zaprzestać „sztucznego” pojenia i karmienia pacjentów, którzy mają diagnozę stanu „bez kontaktu”. Nie wolno nam zabijać chorych! Była to odwieczna lekarska zasada, niestety złamano ją i dzisiaj zgodnie z prawem zabija się każdego dnia wielu ludzi.

Dlaczego podważa się, łamię dzisiaj, od XX wieku przysięgę Hipokratesa? Czy tego typu sprawa powinna w ogóle trafiać do sądu?

Gdybyśmy wszyscy podzielali system etyczny, w którym zakładamy, że nigdy nie zabijamy pacjentów, ani innych niewinnych ludzi, to żaden sąd by nie miał prawa podjąć takiej decyzji. Zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Stanach Zjednoczonych, po obu stronach oceanu „legalnie” giną ludzie w skutek zaprzestania pojenia i karmienia. Nie jest to łagodna śmierć - na taką śmierć nie zgodziliby się działacze na rzecz zwierząt. Zwierzęta można uśmiercać tylko tak, by nie zadawać im niepotrzebnego bólu…

W Polsce coś takiego jest nielegalne…

Tak, natomiast sytuacja chorych w naszym kraju nie jest za dobra. Mamy co prawda ośrodki w których chorych się rehabilituje i leczy, mamy profesora Talara, który pracuje niedaleko Iławy, mamy ośrodek „Budzik”, w Toruniu klinikę „Światło” itd. Jednak to wszystko jest mało, jak na tak wielki kraj jakim jest Polska. Często chorzy lądują na intensywnej terapii kolejno na oddziałach neurologicznych, a potem nie wiadomo co z nimi zrobić.

To znaczy?

Wysyła się ich do ośrodków opiekuńczo-leczniczych, gdzie nie ma specjalistycznej opieki, nie ma opieki, która by zadbała o to by ich stan się poprawiał. Niestety, często kończy się to odleżynami, katastrofalnym stanem chorych, którzy często w takim stanie trafiają do profesora Talara.

I skutecznie im pomaga?

On ma udokumentowane przypadki swoich pacjentów, którzy byli niekiedy w bardzo złych stanach, ponadto oczywiście wielu z nich udało mu się pomóc. Można by tych ludzi leczyć, akurat mamy w Polsce duże osiągnięcia na tym polu. Zamiast to lansować i niejako „przebić się do świata” (przecież mamy swoje metody!) to w tej dziedzinie spoczywamy na laurach, niestety ale taką mamy politykę Ministerstwa Zdrowia.

Brytyjski Sąd nie zgodził się na przetransportowanie pacjenta do Polski, co zaproponowała ta część jego rodziny, która chciała podtrzymywania mężczyzny przy życiu, ale na co nie zgadzała się jednak jego żona. Jak wyjaśniał sąd, wiązałoby się to z dużym ryzykiem śmierci w trakcie transportu, co byłoby bardziej uwłaczające godności niż odłączenie aparatury. O czym świadczy taka argumentacja sądu? Z naszej, polskiej perspektywy brzmi to niewiarygodnie, a jednak, to fakt…

Świadczy to o tym, że dany szpital chce udowodnić, że zawsze ma racje i nie spuszcza z tonu choćby nie wiem co się działo. Myślę, że oni nie wiedzą o tym, że w Polsce istnieją jakiekolwiek ośrodki gdzie rehabilituje się ludzi. Według mojej wiedzy Polska ma w nielicznych ośrodkach dobry poziom. Oni sobie nawet nie zdają sprawy, że w Polsce taki chory miałby duże szanse na wyzdrowienie. Po drugie, jak oni stwierdzili, że ktoś jest w "stanie wegetatywnym”, to uważają, że już mają władzę nad tym człowiekiem, on traci dużą część swoich praw jako obywatel -wtedy naprawdę już uzurpują sobie prawo do decydowania o życiu tego chorego. Warto przypomnieć (o czym mało kto już wie), że lekarze nie składają już przysięgi Hipokratesa…składają za to przyrzeczenie lekarskie, w którym nie mówi się już że „nigdy nie zabiją pacjenta”, albo, że „nigdy nie pozbawią życia żadnego pacjenta” - nie ma czegoś takiego w przyrzeczeniu lekarskim, nie jest to przypadek!

Mimo że część rodziny mężczyzny przedstawiła dowody mające, jej zdaniem, pokazywać, że stan mężczyzny się poprawił, obie decyzje - o zgodzie na odłączenie aparatury i braku zgody na jego przetransportowanie do Polski - zostały później podtrzymane przez sąd. Ta sama część rodziny dwukrotnie zwracała się także do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który jednak najpierw nie przyjął skargi ze względów proceduralnych, a potem z powodów merytorycznych. Czy tego typu postępowanie względem chorego, którego stan się poprawiał, wobec jego rodziny nie pokazuje czarno na białym, że w XXI wieku, a w zasadzie od wieku XX w Europie wygrywa tak zwana Cywilizacja Śmierci? Co może się stać jeśli nic z tym nie zrobimy? Czym ta cywilizacja grozi?

Cywilizacja śmierci grozi nam tym, że będziemy mieli coraz to nowe grupy pacjentów, których rzekomo nie warto leczyć. Grozi nam to masową eugeniką, ludzie chorzy nawet w młodym wieku są nieużyteczni dla społeczeństwa, więc możemy ich eliminować - to w zasadzie do tego się sprowadza. Jest to myślenie czysto utylitarne - nie personalistyczne.

To znaczy?

Wiara Kościoła katolickiego zakłada pewną wyjątkowość każdego człowieka, gdyż Chrystus umarł za każdego z osobna. Każdego wybrał, każdego stworzył i każdego odkupił swoją krwią - nie grupowo, nie kolektywnie. Kolektyw nie ma prawa decydować o życiu i śmierci żadnego człowieka, również chorego, niepełnosprawnego, również takiego, którego leczenie „coś, tam” kosztuje. Przy czym trzeba tutaj dodać, że takie leczenie nie trwa wieczność, stan dobrze prowadzonego chorego znacznie się polepsza. Jeśli natomiast chory miał zbyt duże obrażenia, to po prostu godnie umiera.

Co możemy zrobić by się tej cywilizacji śmierci przeciwstawić? Jako pojedynczy obywatele ale i jako naród, państwo polskie?

Każdy z nas powinien starać się „coś” zrobić w tym zakresie. Ja osobiście napisałem dwie książki, najnowsza pt. "Człowiek umiera tylko raz” jest jeszcze w sprzedaży. Opisuję w niej jak powstał mechanizm wykluczania tych chorych, stopniowego odbierania im praw. Chodzi tu o chorych w stanie wegetatywnym, takich jak pan Sławomir, co do których na podstawie decyzji prawnego reprezentanta lub sądu w takich krajach jak, odpowiednio, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, można zaprzestać podawania im wody i pokarmu, co powoduje ich śmierć. Chodzi też o chorych, którzy mają śpiączkę oraz brak samodzielnego oddychania, których klasyfikuje się jako zmarłych na podstawie neurologicznych kryteriów śmierci., mówi się wtedy o śmierci mózgowej - to są ci chorzy, którym często jednak wraca oddech, jeśli da im się taką szansę i wtedy przechodzą w tak zwany „stan wegetatywny” i mogą być rehabilitowani. Zdaje się, że to miało miejsce w przypadku naszego rodaka. Korzystał on z respiratora, potem go odłączono i okazało się, że samodzielnie oddycha (nastąpił zatem powrót pewnych funkcji pnia mózgu). Musimy dla dobra tych chorych działać, trzeba te sprawy nagłaśniać, ale nie od czasu do czasu - trzeba podjąć trwałe i systematyczne działanie.

Czy w Polsce istnieje cały system opieki nad osobami z urazem mózgu?

Zaraz po zaistnieniu dużego urazu mózgu w Polsce nie wdraża się właściwego postępowania - np. nie wszczepia się czujnika ciśnienia śródczaszkowego na czas, albo na ogół w ogóle. Nie monitoruje się ciśnienia śródczaszkowego, nie stosuje hipotermii terapeutycznej a często również kraniotomii, dochodzi do wtórnego uszkodzenia mózgu i wtedy się rozważa, albo pobranie narządów, jeśli jest bezdech; jeśli nie, to często jest odłączenie od aparatury i śmierć pacjenta. Jest to sprawa całego systemu służby zdrowia czy ochrony zdrowia w Polsce, który mimo upływu wielu lat nie zmierzył się z tym problemem w pełni. Tracimy przez to wielu ludzi, którzy mogą być leczeni.

Równolegle od kilku dni trwały intensywne zabiegi sądowe i dyplomatyczne ze strony polskiej w celu sprowadzenia R.S. do Polski. Działania w tej sprawie podejmowali m.in. minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau, marszałek Sejmu Elżbieta Witek, wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Krzysztof Szczerski i rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. Czy próby podjęte przez przedstawicieli naszego rządu, dają światło nadziei, że przynajmniej Polska łatwo się tej cywilizacji śmierci nie podda?

Daje to jakąś nadzieję, byle tylko nie był to „słomiany ogień”. Nie może być tak, że raz się zmobilizowaliśmy, załatwiliśmy sprawę, a wymaga ona długofalowej strategii tak, aby zorganizować system pomocy tym chorym, by nie ginęli oni niepotrzebnie. U nas w Polsce eutanazja jest nielegalna, ale trzeba o chorych dbać, stwarzać im nowe miejsca dla ich rehabilitacji oraz warunki by nie dostawali np. odleżyn. To, że przedstawiciele rządu oraz rzecznik praw obywatelskich włączyli się w tą akcję jest chwalebne - ale to nie wszystko. Pamiętać o chorych trzeba stale, angażować się i wspierać działania osób, które działają na rzecz chorych na co dzień. Trzeba się też przyjrzeć temu jak kształci się dziś studentów medycyny a także kierunków humanistycznych, w tym i teologii. Nie powinno być to oparte na zasadach, którymi kierował się szpital w Plymouth…

Dziękuję za rozmowę. 

źródło Fronda.pl