Ponury cień ekumenizmu na grobie św. Piotra. Rozmowa z Pawłem Lisickim
(fot. Wikimedia Commons)
– Jest takie piękne zdanie świętego Ambrożego: Ubi Petrus,
ibi ecclesia – Tam gdzie Piotr, tam jest Kościół. Wiemy, gdzie jest
Piotr i teraz należy z tego wyciągnąć wnioski. Wówczas odkrycie grobu i
szczątek Piotra okazałoby się prawdziwym lekarstwem. Ale do tego
potrzebna jest odwaga i wiara współczesnych następców apostoła. Szczerze
mówiąc nie dostrzegam jej – mówi w rozmowie z PCh24.pl Paweł Lisicki,
redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, autor książki „Grób Rybaka.
Śledztwo w sprawie największej tajemnicy watykańskich podziemi”.
Pan Jezus umiera na krzyżu. W czasie jego męki św.
Piotr trzykrotnie zapiera się Syna Człowieczego słowami „Nie znam Tego
Człowieka”. Mimo tych chwil słabości i zwątpienia Kefas staje się
przepowiedzianą przez Zbawiciela Skałą-Opoką, na której Chrystus
zbudował swój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. Niestety wielu
katolików ma dzisiaj jedynie szczątkową wiedzę na temat działalności
Pierwszego Papieża. Z czego to wynika?
Trudno powiedzieć. Może wynika to z ograniczonej liczby źródeł? A
może z tego, że w pewien sposób postać Piotra została przysłonięta przez
innego wielkiego apostoła, przez świętego Pawła? A może chodzi o to, że
Piotr, Skała, Opoka, Piotr, na którym został zbudowany Kościół jest z
punktu widzenia współczesnej kultury mało atrakcyjny? Nie był
buntownikiem i rewolucjonistą, ale przede wszystkim budowniczym. Był
świadkiem, poręczycielem, oparciem, przekazicielem słów Pana.
Nowożytność wszędzie szuka oryginalności, tego co ekscentryczne,
zaskakujące, niespodziewane, więc siłą rzeczy Piotr, który był
posłusznym sługą Słowa budzi u wielu niechęć.
Brak uwagi poświęcanej Piotrowi ma swoje historyczne powody. Dla
protestantów był on pośrednio choćby odpowiedzialny za założenie
znienawidzonego papiestwa, więc też nic dziwnego, że wielu wywodzących
się z protestantyzmu historyków starało się podważyć znaczenie jego
postaci. Trzeba pamiętać, że od początku, to jest od XVI wieku, od
wystąpienia Lutra protestantów cechowała silna i nieubłagana nienawiść
do papiestwa. To, że Rzym jest stolica Antychrysta było dla nich
najważniejszym elementem wspólnej wiary. Mogli się różnić w rozumieniu
eucharystii, w kwestii predestynacji, grzechu pierworodnego,
interpretacji Pisma – nienawiść do Rzymu była czymś wspólnym i
jednoczącym. Kto mówi i myśli o Piotrze musi myśleć o jego następcach, o
papieżach, o papiestwie, o sukcesji apostolskiej, o Tradycji, o
niezmiennej regule wiary, o wiecznym Rzymie – niech Pan zobaczy ile to
niemiłych tematów dla współczesnych sceptyków i przeciwników religii
katolickiej. Dlatego też wielu tak łatwo przyjmuje opowieści o tym, że
tak naprawdę o dziejach Piotra nic nie wiadomo, że wszystko jest
niepewne, niejasne. Niechęć do współczesnego papiestwa jest rzutowana w
przeszłość. Niestety, to podejście jest też coraz powszechniej
przyjmowane przez katolików, katolickich teologów czy historyków. Im
bardziej mglistą i niejasną postacią staje się Piotr, tym łatwiej
zbudować rów, przepaść wręcz, między nim a Kościołem późniejszym. Tym
łatwiej tez przechodzić do porządku dziennego nad realnymi różnicami
między wiarą Kościoła rzymskiego i herezjami.
Zapomnienie o Piotrze, o jego misji, o jego nauce staje się
warunkiem umożliwiającym dzisiejszy dialog ekumeniczny, w którym wszyscy
się pięknie różnią i nikt nie rości sobie prawa do prawdy, w którym
katolicyzm staje się tylko jedną z wielu interpretacji pierwotnego
chrześcijaństwa, ani lepszą, ani bardziej autentyczną niż interpretacja
luterańska, kalwińska lub ewangelikalna. Odnalezienie grobu Piotra w
Rzymie, to, że zwłoki apostoła znajdują się faktycznie pod Bazyliką
watykańską – przecież to niebezpieczne dla dialogu, dla różnorodności,
dla pluralizmu, dla ekumenizmu.
W swojej książce pt. „Grób Rybaka. Śledztwo w sprawie
największej tajemnicy watykańskich podziemi” sporo miejsca poświęca Pan
odpowiedzi na pytanie: czy św. Piotr faktycznie był w Rzymie? Kiedy
pojawiły się pierwsze wątpliwości w tej sprawie? Kto je zasiał wśród
wiernych? Jakich argumentów na potwierdzenie swoich teorii używali
naukowcy, zdaniem których św. Piotra nigdy w Rzymie nie było?
To rzeczywiście niesamowite, w jakim stopniu antykatolicka czarna
propaganda jest w stanie opanować umysły ludzi. Najdziksze i
najbardziej absurdalne teorie szerzą się i zdobywają uznanie tylko
dlatego, że u ich źródeł tkwi wielkie PODEJRZENIE. Wielkie PODEJRZENIE,
zdobywające świadomość od XVIII wieku zasadza się na przekonaniu, że
wszystko co nadprzyrodzone musi być nieprawdziwe, a zatem skoro
chrześcijaństwo ostatecznie opiera się na cudzie Zmartwychwstania, to co
do zasady wszystkie jego przekazy są skażone fałszem. PODEJRZENIE to
szczególnie skierowane jest w stosunku do Kościoła Rzymskiego. Mógł on
powstać, rozwinąć się i zdobyć tylu wiernych jedynie wskutek jakiejś
intrygi, oszustwa.
Zauważyłem to w wielu komentarzach pod moimi wypowiedziami na
temat Piotra – głupi ten autor, nic nie rozumie, przecież NAUKA dawno
już udowodniła, że Piotra w Rzymie w ogóle nie było, to tylko katolicka
apologetyka. Wie Pan, trzeba na te zarzuty odpowiadać, bo inaczej
ludzie, którzy nie mają wiedzy, a podatni są na PODEJRZENIE tracą wiarę.
Ilu współczesnych katolików naprawdę bada te rzeczy? Ilu jest,
przeciwnie, ofiarami tego powszechnego PODEJRZENIA? W każdej dyskusji
dotyczącej historii współcześni, nieświadomie często, z góry domniemują,
że przekaz Tradycji, przekaz pierwszych pokoleń musiał zostać
zniekształcony.
Ci, którzy odrzucali obecność Piotra w Rzymie kierowali się nie
żadnymi badaniami, ale ideologią. Niechęć i wrogość do współczesnego im
papiestwa sprawiała, że za wszelką cenę chcieli podkopać jego podstawę i
źródło – czyli Piotra. Usuwając Piotra z Rzymu niszczy się autorytet
papieży i podkopuje władzę duchową Kościoła Rzymskiego. Gdyby Piotra
nigdy nie było w Rzymie i gdyby tam nie zginął, roszczenia papiestwa do
autorytetu straciłyby rację bytu. Gorzej. Rację mieliby ci, którzy w
papieżach widzieli uzurpatorów, zręcznych manipulantów. Opowieść o
obecności Piotra w Rzymie, o jego męczeńskiej śmierci i o kulcie jego
grobu nie może być prawdziwa, bo zbyt dobrze pasuje do opowieści
rzymskiego Kościoła o sobie samym. Wielu współczesnych krytyków może
pogodzić się z istnieniem dziejowym papiestwa pod warunkiem, że widzą w
nim instytucję ludzką, żądzę władzy, chciwość i polityczne dążenie do
przewagi. Z tego punktu widzenia oparcie papiestwa na Piotrze musi być
mitem, legendą, formą legalizacji niesłusznie zdobytej władzy.
Widać to dokładnie od początku: ci, którzy odrzucali autorytet
duchowy współczesnych im papieży odnajdywali szybko „dowody”
nieobecności Piotra w Rzymie. To klasyczny przykład racjonalizacji
własnych pragnień, budowanie teorii, które mają uzasadnić antypapieską,
antykatolicką emocję. To dlatego obecność Piotra w Rzymie zanegowali
waldensi, później Luter i protestanci, wreszcie wielu współczesnych
racjonalistów. Stąd się brało dość absurdalne założenie, że skoro o
pobycie Piotra wyraźnie nie mówią księgi Nowego Testamentu, to apostoła w
Wiecznym Mieście nie było. Jednak dlaczego o sprawie obecności Piotra w
Rzymie miałyby decydować księgi Nowego Testamentu? W oczywisty sposób
nie dają nam one pełnej wiedzy o wczesnym Kościele. Żeby je zrozumieć
zawsze należy odczytywać je w świetle drugiego źródła Objawienia,
Tradycji. W istocie niechęć do Piotra i kwestionowanie jego obecności w
Rzymie jest zawsze znakiem odrzucenia Tradycji, zakwestionowania pamięci
kolejnych pokoleń chrześcijan.
Nie ma prawdziwych argumentów przemawiających przeciw obecności
Piotra w Rzymie, przeciwnie jest wiele poszlak i znaków, których suma
sprawia, że opierając się o zdrowy rozsądek nie można podważać zarówno
obecności Piotra jak i jego śmierci w stolicy cesarstwa. Trzy argumenty
zdają się kluczowe. Pierwszym jest jednolite i spójne świadectwo
kolejnych pokoleń chrześcijan, świętego Klemensa, Ignacego z Antiochii,
Dionizego z Koryntu. Mamy zatem wskazówki zawarte w ich pismach od końca
I w. po Chrystusie mówiące o męczeńskiej śmierci Piotra w Rzymie. Po
drugie mamy spójny i jednolity przekaz dotyczący tego samego miejsca
kultu. Badania archeologiczne wykazały niezbicie istnienie ciągłości
kultu grobu Piotra. I wreszcie rzecz absolutnie nie do zakwestionowania:
żadne inne miejsce poza Rzymem nigdy nie rościło sobie prawa do tego,
żeby to w nim właśnie zginął Piotr.
Wyobraźmy sobie na chwilę, że krytycy maja rację i że papieże
wymyślili opowieść o obecności Piotra i jego śmierci w Rzymie po to, by
wzmocnić, uzasadnić swoją władzę. Dlaczego zatem nigdy i nigdzie żaden
inny starożytny biskup nie próbował im przeciwstawić swojej zmyślonej
opowieści? Dlaczego nikt nigdy i nigdzie w starożytności ani nie
kwestionował związku Rzymu i Piotra ani nie przeciwstawiał tej rzymskiej
opowieści innej – kartagińskiej, antiocheńskiej, aleksandryjskiej?
Gdyby współcześni krytycy mieli rację, powinniśmy znaleźć wiele
starożytnych przykładów dążenia do legitymizacji swojej władzy przez
biskupów różnych starożytnych miast, odwołujących się do Piotra i do
jego grobu. Tymczasem nie mamy ani jednego takiego przykładu! Nikt nigdy
w starożytności nie podważał roszczeń Rzymu i nikt nigdy nie
przeciwstawiał im swoich własnych roszczeń. Żadne inne miasto starożytne
nie twierdziło, że w nim został pochowany Piotr.
Kim byli pierwsi chrześcijanie? W jaki sposób udało
się ich nawrócić na wiarę w Jezusa Chrystusa? Czy jesteśmy w stanie
dokładnie oszacować ich liczbę?
Pierwszymi chrześcijanami byli nawróceni na wiarę w Chrystusa
Żydzi. Od lat 40. po Chrystusie stopniowo rosła liczba nawróconych z
pogaństwa. Było to najpierw efektem śmierci męczeńskiej świętego
Szczepana, a później prześladowań Kościoła jerozolimskiego przez Heroda
Agryppę od 41 r. po Chrystusie.
Od samego początku apostołowie poważnie potraktowali zalecenie
Chrystusa i „szli nauczać”. Zwykle pierwszym miejscem, do którego
przybywała grupa ewangelizatorów była miejscowa Synagoga. To naturalne,
bowiem to właśnie Żydzi oczekiwali na przybycie zapowiadanego przez
proroków Mesjasza. Najważniejszym wyzwaniem dla apostołów było zatem
wykazanie, że Jezus jest tym przepowiedzianym w Piśmie Chrystusem. Jak
to robili? Ogromną rolę w tych dysputach odgrywało odwoływanie się do
kluczowych fragmentów proroctw, szczególnie do ksiąg Izajasza, Daniela,
Jeremiasza, Malachiasza oraz do Psalmów. Apostołowie przybywali do
Żydów, którzy oczekiwali na przyjście Mesjasza, którzy byli przekonani,
że Bóg dochowuje obietnicy, że lada moment przybędzie Wyzwoliciel – nie
trzeba ich było przekonywać, że Bogu należne jest posłuszeństwo. Trzeba
było jedynie (lub aż) wykazać, że posłuszeństwo Bogu oznacza uznanie w
Jezusie Syna, że naprawdę wierzyć w Jahwe, naprawdę być Mu posłusznym
oznacza przyjąć Jezusa jako Jego Syna, jako Tego, który jest tożsamy z
Bogiem. Kto jest posłuszny Mojżeszowi, mówili apostołowie, musi być
posłuszny Jezusowi, On to jest bowiem tym przepowiedzianym przez
Mojżesza, większym od niego Prorokiem. On to jest wskazanym przez
Izajasza Sługą. On to jest tym, do którego Dawid powiedział w Psalmie,
że siedzi po prawicy Boga, że jest Synem Bożym.
Jeszcze raz podkreślam, bo to jest kluczowy element: Żydzi w
synagogach, do których docierali pierwsi uczniowie czekali już na
Mesjasza. Co więcej, byli przekonani, że Jego przyjście nadejdzie
właśnie w ich pokoleniu, bo wskazywały na to słowa Daniela. Przecież
Daniel dokładnie oznaczył chwilę nadejścia Księcia Pomazańca, a także
przepowiedział jego śmierć. Niezależnie od tego, kiedy faktycznie
spisane zostały słowa proroctwa Daniela na początku I w. po Chrystusie
widziano w nich proroctwo pochodzące z czasów niewoli babilońskiej i od
niej mierzono czas wyzwolenia. Podobnie apostołowie pokazywali, że to do
Jezusa odnoszą się słowa o pokornym słudze u Izajasza, niektóre Psalmy,
niektóre fragmenty innych proroków. Oczywiście, największym problemem
była odpowiedź na pytanie jak to możliwe, że ów przepowiedziany przez
Boga Mesjasz, ów Syn, ów Jahwe, który sam przybył do swego ludu, został
ukrzyżowany. Apostołowie mówili, odwołując się do nauk swojego Mistrza,
że i to zostało przepowiedziane: u Zachariasza, w 22 Psalmie, wreszcie u
Jonasza.
Pierwsi wyznawcy, dzięki naukom apostołów, zrozumieli, że
odrzucenie Jezusa przez lud było warunkiem zbawienia. Odrzucony przez
swój lud Jezus był w pełni doskonałą ofiarą. Im większe odrzucenie, tym
większe miłosierdzie i głębsza miłość Boga. Zrozumienie tej niezwykłej
tajemnicy było możliwe początkowo tylko dla tych, którzy znali Pisma i
Proroctwa. Bardzo szybko obok Żydów wierzącymi stawali się też tzw.
bogobojni, w więc poganie, którzy przychodzili do synagogi, uznawali
kult Jedynego Boga, widzieli wyższość moralną religii biblijnej, ale nie
przyjęli na siebie wszystkich reguł judaizmu. Znali oni też proroctwa i
tak jak Żydzi oczekiwali Wybawiciela. Pod wpływem słów i czynów
apostołów – a więc także cudów, uzdrowień – zaczynali na nowo odczytywać
to, co przepowiedziane. Dla nich prawdziwym proroctwem było takie,
które się spełniało. To odróżniało prawdziwego proroka od fałszywego:
tylko to co przepowiedział ten pierwszy naprawdę się stawało. Dlatego
pierwsi uczniowie wkładali tyle wysiłku w pokazanie, że słowa i czyny,
śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa zostały przepowiedziane. Doskonale
widać to w zakończeniu ewangelii Łukasza, w rozmowie Zmartwychwstałego z
uczniami w drodze do Emaus, kiedy mówi im „O niemądrzy! Jakże trudno
uwierzyć wam w to wszystko, co mówili prorocy. Czyż nie tak właśnie miał
cierpieć Mesjasz, żeby potem wejść do swej chwały? I rozpoczynając od
Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wyjaśniał im, co było o Nim we
wszystkich Pismach” (Łk 24, 25-27).
Apostołowie dokonywali zatem swoistego zdekodowania Pisma:
pokazywali, jak wszystko to, czego doświadczyli było przepowiedziane.
Tłumaczyli pieśń o Słudze Jahwe w proroctwie Izajasza, pokazywali, że to
co przepowiedział Daniel o przyjściu królestwa i przebitym Mesjaszu
spełniło się na ich oczach, odwoływali się do historii śmierci i powrotu
do życia proroka Jonasza. Pamiętajmy, że w pokoleniu Żydów, do których
dotarli ze swoim posłaniem, wszyscy czekali na przyjście Wybawiciela.
Jak mocne było to przeświadczenie pokazuje sam żydowski historyk, Józef
Flawiusz – właśnie przekonanie, że władca świata przyjdzie ze wschodu
było główną przyczyną wybuchu wojny żydowskiej. Musimy sobie wyobrazić
czym było wtedy porwanie się na wojnę z Rzymem, na jego niezwyciężone
legiony, na żołnierzy, którzy już wielokrotnie pokonali Żydów, pierwszy
raz w czasach Pompejusza. Gdyby nie żarliwa wiara w nadejście Mesjasza,
gdyby nie przekonanie, że Pisma jednoznacznie przepowiedziały
zwycięstwo Jahwe, wojna by nie wybuchła. Gorliwość Żydów była tak
wielka, że bardziej wierzyli przepowiedniom Pism, niż własnym oczom,
rozsądkowi i wiedzy, które mówiły, że porywać się na wojnę z
Rzymianami może tylko szaleniec. Gdyby nie pewność, że obietnica musi
się spełnić, apostołowie nie mogliby znaleźć wiernych wyznawców. Tak
rodziły się poszczególne lokalne wspólnoty.
Co do ich liczby nie mamy żadnych dokładnych danych. Łukasz mówi o
tysiącach nawróconych, ale w słowach tych należy widzieć raczej pewien
charakterystyczny dla starożytnych sposób opisu, podkreślenie
skuteczności Słowa, a nie dokładne, precyzyjne dane liczbowe. Na pewno
chrześcijaństwo zrodziło się w miastach. Duże i średnie miasta imperium
były pierwszymi ośrodkami nowej wiary. Im bliżej szlaków
komunikacyjnych, a więc im bliżej dużych portów morskich, tym grupy
chrześcijan były bardziej liczne i tym szybciej powstawały tam lokalne
wspólnoty. Można przyjąć, że w latach 60. I w. po Chrystusie ogółem w
cesarstwie nie było więcej niż kilka tysięcy chrześcijan. Była to tylko
niewielka garstka w porównaniu z liczbą Żydów – około 4-7 milionów. W
całym imperium żyło wówczas około 50 milionów mieszkańców. Największe
miasto, Rzym, liczyło pewnie niewiele więcej niż pół miliona.
W „Grobie Rybaka” zwraca Pan uwagę, że najliczniejszą
grupę wśród chrześcijan nie stanowili ludzie ubodzy, tylko tzw. klasa
średnia i wyższa. Ten trend utrzymał się do dzisiaj – jeśli spojrzymy na
Daleki Wschód, to widzimy, że w Chrystusa Zmartwychwstałego wierzą
przede wszystkim ludzie, którzy kiedyś byli określani mianem
arystokracji. Z czego to wynika i dlaczego mimo to od stuleci próbuje
się wmówić światu, że chrześcijanie to przede wszystkim przedstawiciele
najniższych warstw społecznych?
Dlatego, bo chce się pokazać, że chrześcijaństwo to religia
prostaczków, nieuczonych, nieoświeconych, że mogło ono odnieść dziejowy
sukces za sprawą niewolników, ludzi pochodzących z najniższych warstw,
że było dla nich swoistym „opium”, formą kompensacji za nieudane
doczesne, zwykłe życie, że chrześcijaństwo to efekt resentymentu, buntu
słabych przeciw mądrym. Tymczasem rzeczywistość była inna. Sam Piotr był
zapewne, używając dzisiejszego języka, przedstawicielem wyższej klasy
średniej. Z pewnością do wyższej warstwy należeli Jan i Jakub, synowie
Zebedeusza – prowadzili oni co najmniej średniej wielkości firmę
zajmująca się połowem ryb i ich sprzedażą także w Jerozolimie. Również
nie jest przypadkiem, że wśród pierwszych nieżydowskich wyznawców
znaleźli się setnicy, być może przedstawiciele rodów senatorskich,
arystokraci. To przecież ci ludzie najbardziej interesowali się
filozofią i nowymi religiami przybywającymi ze wschodu, to oni widzieli w
chrześcijaństwie wyższą, lepsza, głębszą mądrość, niż ta, którą
ofiarowały szkoły pogańskie. Chrześcijanie od początku musieli bronić
swojej wiary, uzasadniać jej istnienie, tłumaczyć dlaczego Jezus musiał
umrzeć na krzyżu, wykazywać, że jego śmierć i Zmartwychwstanie nie były
niczym przypadkowym, ale właśnie spełnieniem planu. Apostołowie mogli
znaleźć wyznawców tylko jeśli wykazali, że to co się wydarzyło było
przepowiedziane. Nie było to działanie Deus ex machina, ale było
realizacją ukrytej, zaszyfrowanej mądrości. Przyjęcie chrześcijaństwa
dokonywało się zatem z udziałem rozumu, wymagało od pierwszych wyznawców
wysiłku duchowego i intelektualnego, następnie zaś przyjęcia nowej
formuły życia.
Dlaczego to właśnie na chrześcijan spadło oskarżenie o
podpalenie Rzymu w czasach Nerona, które pociągnęło za sobą potworne
prześladowania i rzeź wyznawców Chrystusa?
Po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa głównymi przeciwnikami nowej
„drogi” byli ci Żydzi, którzy odrzucili ewangelię. Rzymianie
zachowywali wobec chrześcijan albo obojętność, albo nawet życzliwość, co
wyraźnie pokazują Dzieje Apostolskie. Żydzi odrzucający Chrystusa
zwalczali chrześcijan z kilku powodów. Po pierwsze odrzucali myśl o
cierpiącym Mesjaszu. Uważali, że jest ona formą ośmieszenia ich religii.
Wierzyli w Mesjasza zwycięzcę i pogromcę pogan. Dla nich nadejście
Mesjasza powinno łączyć się z triumfem Izraela nad światem pogańskim.
Obietnice Boga odczytywali jako przepowiednię ziemskiego triumfu
Izraela. Z tego punktu widzenia nie mogli uznać w Jezusie Syna: cóż to
za żałosny Mesjasz, który zamiast wypędzić pogan z Jerozolimy, dał się
przybić do krzyża jak tylu innych nieudaczników? Po drugie byli
przekonani, że pochodzenie od Abrahama daje im nieporównywalne
przywileje duchowe: Objawienie mogło być dane tylko ludowi wybranemu.
Strzegli go zatem zazdrośnie. Można było do niego przystąpić tylko przez
obrzezanie i przyjęcie na siebie wszystkich wymogów religii żydowskiej –
a więc obyczajów, reguł kaszrutu, itd. Tymczasem Żydzi chrześcijanie
dopuszczali na równych prawach do Kościoła, do wspólnoty nowego Izraela,
pogan, którzy wyznawali wiarę w Chrystusa. Wyznanie wiary czyniło
każdego – również nie-Żyda – pełnoprawnym członkiem wspólnoty,
pełnoprawnym członkiem Izraela. Obrzezanie przestało być nagle warunkiem
sine qua non. Jak wielkim było to przełomem doskonale pokazuje
Dziesiąty rozdział Dziejów, kiedy to Piotr dokonuje chrztu setnika
Korneliusza. Zstąpienie na niego Ducha Świętego jest znakiem, że Bóg już
nie wymaga od nawróconych pogan obrzezania. Dostęp do Boga, przywilej
dany pierwotnie Żydom, potomkom z krwi Abrahama, stał się teraz
przywilejem duchowych potomków Abrahama. Sama cielesna przynależność do
narodu Izraela nie wystarczała. Wielu Żydów widziało zatem w
chrześcijanach coraz bardziej niebezpiecznych konkurentów: wraz z
rozwojem chrześcijaństwa dawni bogobojni poganie zamiast iść do synagogi
szli do nauczycieli chrześcijańskich. Twierdzili, że są synami Izraela,
a nie przyjmowali obrzezania i nie chcieli być prozelitami.
Od samego początku wspólnoty żydowskie próbowały zatem bronić się
przed Kościołem, a najlepszym sposobem było prowadzenie akcji
dyfamacyjnej, niekiedy też otwarte prześladowania. Zapewne to właśnie
pierwsi polemiści żydowscy przypisywali chrześcijanom kanibalizm i
oskarżali ich o orgie seksualne. W 64 roku po Chrystusie, kiedy to Neron
na gwałt potrzebował kozła ofiarnego, kogoś, na kogo będzie mógł
zrzucić winę za pożar, ktoś, najprawdopodobniej „judaizująca” Poppea,
podsunął mu myśl o chrześcijanach. Idealnie nadawali się do roli ofiary.
Z jednej strony wielu widziało w nich reprezentantów kolejnego
wschodniego kultu, co powodowało niechęć konserwatywnych Rzymian. Z
drugiej nie bronili ich żydowscy rodacy, dla których chrześcijanie byli
zdrajcami, niebezpiecznymi marzycielami, niszczącymi jedność Izraela.
Z informacji, do których Pan dotarł wynika, że św.
Piotr po swojej męczeńskiej śmierci na odwróconym krzyżu został
najprawdopodobniej pochowany „w zwykłej jamie wygrzebanej w ziemi”. Na
tym miejscu w 324 roku za cesarza Konstantyna powstaje bazylika. Czy
ponad 250 lat po śmierci Pierwszego Papieża udało się dokładnie
zlokalizować jego grób?
Te 250 lat to czas, w którym, jak pokazały właśnie badania
archeologiczne, o Piotrze i o jego grobie pamiętała wspólnotach
kościelna w Rzymie. Pod koniec II w. po Chrystusie święty Ireneusz z
Lyonu wymienia pierwszych sześciu kolejnych następców Piotra – nie ma
wątpliwości, że miał tę wiedzę z pierwszej ręki, od rzymskich
chrześcijan. Wiemy też, że już w roku 160 po Chrystusie na miejscu grobu
Piotra została postawiona pierwsza kapliczka, pomnik pamięci. Pierwsi
chrześcijanie od początku troszczyli się o miejsce pochówku założyciela
swojej wspólnoty – nigdzie nie ma śladu co do wątpliwości, gdzie on
został pochowany. Pod koniec II wieku rzymski duchowny Gajusz chlubi się
grobem Piotra, mówi, że jest on na Watykanie – zatem jego położenie
było rzymskim chrześcijanom doskonale znane. Między rokiem śmierci
Piotra, zapewne 64. lub 67. po Chrystusie, a momentem rozpoczęcia prac
przez Konstantyna w 320 r. po Chrystusie, rzymski Kościół cały czas
istniał, kolejni papieże przekazywali sobie wiedzę o położeniu grobu.
Pierwsze wyraźne świadectwa mówiące jak wielką rolę dla chrześcijan
odgrywał kult relikwii męczenników mamy z połowy II wieku po Chrystusie –
jak zatem można sobie wyobrazić, że chrześcijanie, którzy tak
troszczyli się o szczątki świętego Polikarpa mieliby zapomnieć o
położeniu grobu świętego Piotra? Czysta niedorzeczność.
Dlaczego przez setki lat papieże nie chcieli podjąć
się przeprowadzenia prac archeologicznych w podziemiach bazyliki św.
Piotra w celu odnalezienia szczątków Kefasa?
Może setki lat to za dużo powiedziane, pamiętajmy, że nowoczesna
nauka archeologii to wiek XVIII, może XIX. Powodów opóźniających
podjęcie decyzji o zbadaniu grobu było kilka. Po pierwsze grób Piotra
znajdował się nie gdzieś na uboczu, ale w samym centrum największej
bazyliki katolickiej na świecie. Żeby do niego dotrzeć, należało
zachować ogromną ostrożność.
Najmniejszy błąd mógł pociągnąć za sobą przerażające konsekwencje
– zapadnięcie się posadzki, a może nawet zawalenie samej Bazyliki?
Badania te można porównać trochę do operacji na żywym organizmie. Po
drugie dla papieży i dla katolików grób Piotra to nie była ciekawostka
archeologiczna, ale miejsce spoczynku szczątek Księcia Apostołów. To
było miejsce przebywania relikwii, czegoś najdroższego, świętego,
bliskiego. Nie było zatem prosto uznać, że to co święte i bliskie należy
potraktować z naukowym, koniecznym, dystansem. Po trzecie ewentualna
porażka, brak odkrycia grobu, pociągałaby za sobą wizerunkową katastrofę
dla papiestwa. Wszyscy wrogowie Kościoła tylko na to czyhali. Wyobraźmy
sobie reakcję światowych mediów na sytuację, w której archeologowie
schodzą pod posadzkę i nie znajdują tam śladów grobu apostoła. Mogłoby
to po prostu oznaczać koniec papiestwa. Stąd taka ostrożność i
wstrzemięźliwość.
Co takiego stało się w roku 1939 za pontyfikatu
papieża Piusa XII, że zerwano z dotychczasową praktyką i rozpoczęto
badanie watykańskich podziemi?
Znowu, zaważyło kilka czynników. Po pierwsze Pius XII od młodości
interesował się bardzo archeologią i początkami chrześcijaństwa.
Eugenio Pacelli, był, jak to wtedy mówiono, „rzymskim Rzymianinem” –
jego rodzina od wielu pokoleń służyła na Watykanie. Rzymskość i związek z
Piotrem wydawał mu się czymś szczególnie naturalnym i czyniły go
predestynowanym do przeprowadzenia tych badań.
Po drugie papież wierzył, że odnalezienie grobu i relikwii Piotra
przyczyni się od odrodzenia prawdziwej wiary katolickiej. Musiał
dostrzegać pewne niepokojące symptomy nowego modernizmu czy też
neomodernizmu. Wiara coraz bardziej stawała się czymś abstrakcyjnym,
przeintelktualizowanym, Bóg coraz częściej był wypychany z historii,
stawał się co najwyżej abstrakcyjną zasadą myślenia, formą
nieskończoności, jakąś niejasną ideą, przeczuciem, nieokreśloną emocją.
Ta nowa, rzekomo oświecona wiara odrywała się coraz bardziej od materii,
od tego co zmysłowe, od tego co konkretne, od świadków, męczenników.
Dla takiej wiary relikwia w ogóle jest czymś obojętnym, może ona być co
najwyżej znakiem odległego zdarzenia historycznego. Może zachęcać do
refleksji i przypominać o tym co duchowe. Dawni chrześcijanie widzieli w
relikwii znacznie więcej, prawdziwą obecność świętego męczennika. Byli
pewni, że dotykając zwłok, są wysłuchiwani, że obcują za ich
pośrednictwem z tym, co nadprzyrodzone. Jednak ta nowa abstrakcyjna,
modernistyczna wiara nie dopuszcza myśli, że obecność relikwii,
zetknięcie się z tym co cielesne i zmysłowe pozwala na uprzywilejowane
dotarcie do Boga. Chociaż Bóg jest Wszechobecny, to właśnie modlitwa
przy ciele zmarłego męczennika – a jakiż jest większy święty na Ziemi
niż Piotr, ten, którego Jezus nazwał skałą – była wyjątkowo skuteczna.
To właśnie za pośrednictwem relikwii Bóg uobecnia się w niezwykle
bliski, mocny sposób.
Po trzecie wreszcie Pius mógł sądzić, że odkrycie grobu Piotra i
ciała pierwszego apostoła przyczyni się do podniesienia autorytetu
Stolicy Świętej, być może przyczyni się tym samym do uspokojenia
nastrojów i spadku napięcia politycznego. Od czasów Benedykta XV,
papieża czasów I wojny światowej, jego następcy starali się zawsze
występować w obronie pokoju. Pamiętajmy, że decyzję Pius podjął 28
czerwca 1939 roku, w wigilię święta Piotra i Pawła, raptem kilka
miesięcy przed wybuchem wojny. Na pewno Pius wykazał się wielką odwagą i
niezwykła wprost ufnością. Jego decyzja mogła świadczyć też o jednym:
Pius od samego początku nie miał żadnych wątpliwości, że badanie
zakończy się powodzeniem.
Jak wyglądały prowadzone przez 10 lat prace
wykopaliskowe? Jaki wpływ na ich przebieg miała II Wojna Światowa i
podzielenie świata przez „żelazną kurtynę”?
Cóż, z pewnością, eufemistycznie mówiąc, wojna nie sprzyjała
normalnym pracom archeologicznym. Przede wszystkim wojna miała wpływ na
dobór grupy badaczy. Najważniejszym kryterium były nie kompetencje,
chociaż te niektórzy mieli, ale lojalność, umiejętność, mówiąc
kolokwialnie „trzymania języka za zębami”. Pius musiał mieć pewność, że w
rozplotkowanym Watykanie, żadna informacja nie wypłynie zbyt szybko.
Dlatego oficjalnie chodziło o przeprowadzenie drobnych prac
rekonstrukcyjnych, wspominano też, że ich celem było znalezienie miejsca
pochówku słynnego renesansowego kompozytora, Giovanniego Pierlugigi
Palestriny. Na czele grupy archeologów stał prałat Ludwig Kaas, jeden z
najbardziej zaufanych współpracowników papieża Piusa. Ksiądz Kaas był
poprzednio liderem katolickiej partii Centrum, po zawarciu konkordatu
między III Rzeszą a Watykanem, na stałe wyjechał z Niemiec. Niestety,
nie miał on żadnej wiedzy archeologicznej. Trzeba też pamiętać, że w
czasie wojny podziemia watykańskie były wykorzystywane do tajnych,
poufnych rozmów między przedstawicielami Watykanu i reprezentantami
spiskowców, którzy od początku chcieli obalić Hitlera. O 1943 roku
służyły one też jako kryjówka dla żydowskich uciekinierów, dezerterów i
alianckich szpiegów. Łatwo zrozumieć, że nie była to najlepsza atmosfera
dla prowadzenia bezstronnych, spokojnych badań naukowych.
Czy udało się odnaleźć szczątki św. Piotra?
Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie jest krótka i jednoznaczna:
tak, udało się. Oczywiście, można w tej sprawie mieć jedynie taką
pewność, jaka przysługuje wszelkiemu badaniu historycznemu, a zatem
można mówić o bardzo wysokim prawdopodobieństwie. Historia to nie nauka
ścisła i inna pewność przysługuje twierdzeniu metafizycznemu czy
matematycznemu, a inna ustaleniom dotyczącym starożytnej historii. Żeby
mieć całkowitą pewność, że były to szczątki Piotra, należałoby
przeprowadzić, co oczywiście jest niemożliwe, badanie DNA, a do tego
należałoby pobrać próbkę materiału genetycznego od potomka lub potomków
krewnych Piotra. Łatwo zauważyć, że nie można tego zrobić. Jednak, co
wykazałem szczegółowo i krok po kroku w książce, suma poszlak pozwala
jednoznacznie bronić twierdzenia, że znajdujące się obecnie w małych
skrzyneczkach z pleksiglasu kości należały do Szymona Piotra.
Jak trudne były te badania pokazują same daty. Decyzja o
rozpoczęciu prac wykopaliskowych zapadła 28 czerwca 1939. Pius XII
ogłasza światu, że archeologom udało się odkryć grób Piotra w grudniu
1950 roku. Jednocześnie wspomina, że nie sposób przesądzić, czy
znalezione w okolicy grobu kości należały do Księcia Apostołów. To, że
faktycznie znaleziono też szczątki Piotra ogłasza osiemnaście lat
później, w czerwcu 1968 roku dopiero papież Paweł VI. Jednocześnie
posługuje się on formułą dość ostrożną, tak jakby się zastrzegał – mówi,
że odkryte kości „uważa się” za należące do Piotra. Po śmierci Pawła VI
w 1978 roku informacja o obecności kości Piotra znika z wszystkich
oficjalnych wydawnictw Watykanu, a osoba, która najbardziej przyczyniła
się do odkrycia, Margeheritta Guarducci, staje się persona non grata.
Górę bierze frakcja jej przeciwników, sceptyków, tych, którzy uważają,
że odnalezione za sprawą uporu wielkiej włoskiej profesor epigrafiki
kości nie należały do Piotra. Zmiana następuje dopiero wraz z
wstąpieniem na tron Piotra przez Benedykta XVI. Najpierw nakazuje on
zbadanie resztek zwłok Pawła w Bazylice świętego Pawła za murami.
Okazuje się, że należały one do mężczyzny zmarłego najprawdopodobniej w
drugiej połowie I wieku po Chr. Sposób ich przechowania i znaki
otaczającej od zawsze zwłoki czci wskazują, że chodzi o apostoła Pawła.
Okazuje się, że przechowywano je w taki sam sposób, jak kości Piotra –
dlatego Benedykt powołuje raz jeszcze komisję, która od nowa ma
przeprowadzić badanie. Ostatecznie przyznaje ona rację nieżyjącej już
profesor Guarducci w 2013 roku, na początku pontyfikatu Franciszka.
Dlaczego to jedno z najważniejszych odkryć
archeologicznych w dziejach ludzkości jest praktycznie przemilczane?
Dlaczego ważniejsze niż odnalezienie Pierwszego Papieża jest we
współczesnym świecie mniej spektakularne niż odkrycia związane ze
starożytnym Egiptem, Persją etc.?
Bo jest ono wyjątkowo niewygodne, nie „po linii i nie na bazie”.
Wbrew sceptykom, krytykom i racjonalistom wszystkie znaki na niebie i na
Ziemi wskazują, że pod Bazyliką, a ściślej kilka metrów pod ołtarzem
Bazyliki, naprawdę znajdują się resztki zwłok Księcia apostołów a także
jego grób. Okazuje się zatem, że wielowiekowa antykatolicka akcja
propagandowa oparta była na oszustwie. Głupio, nieprawdaż? Iluż to
wybitnych mężów tym samym nieco, jakby to powiedzieć, się
skompromitowało. Iluż to wybitnych postaci, znowu użyję języka nieco
kolokwialnego, wygłupiło się. Nie jest się łatwo do tego przyznać. Nie
jest łatwo uznać, że Kościół rzymski i papiestwo powstały nie wskutek
fałszerstwa, intrygi, legendy i mitu, ale zostały założone na krwi
przelanej przez Piotra. Że Rzym powołując się na Piotra miał od początku
i zawsze rację. Że Kościół rzymski wyrósł jak wielkie drzewo z ziarna,
jakim było męczeństwo Piotra.
Wielu nie może tego znieść. Sądzą, że opowieść o grobie Piotra i o
jego szczątkach jest równie prawdziwa jak nie przymierzając opowieść o
donacji Konstantyna. Nie chcą uznać, że z faktu, że w dziejach papiestwa
pojawiały się fałszywe dokumenty nie wynika, że wszystko było fałszem.
Silne antykatolickie uprzedzenia sprawiają, że tak wielu jest sceptyków i
tak niewiele mówi się o tym odkryciu. Poza tym, żeby docenić jego wagę
trzeba nieco wysiłku. Trzeba porównać różne zapisy, posprawdzać,
pomyśleć. Jak powiedziałem, żeby dojść do przekonania, że grób i
relikwie Piotra są prawdziwe, trzeba połączyć wiele poszlak. Jeśli ktoś
ma złą wolę, jest uprzedzony, myśli stereotypami, zawsze znajdzie dość
wymówek, żeby do prawdy w kwestii grobu Piotra nie dojść. Zawsze będzie
mógł dowodzić, że jedyne co wykazano, to że pod posadzką znajduje się
grób „jakiegoś ważnego chrześcijanina”, bo skąd wiadomo, czy napis
„Piotr jest tu wewnątrz” nie był efektem pomyłki? I skąd pewność, że
ktoś kiedyś nie podmienił zwłok? Itd., itp. Wątpliwości można mnożyć bez
końca, taka jest natura ustaleń historycznych.
Kto dzisiaj stanowi liczniejszą grupę
„odwiedzających” grób św. Piotra? Wierni – tak jak przed wiekami – czy
turyści, którzy jednak bardzo często nie zdają sobie sprawy, w jak
ważnym miejscu się znajdują?
Szczerze mówiąc nie wiem, czy ktoś prowadzi takie badania. Te
kategorie trudno odróżnić. Na pewno atmosfera zeświecczenia powoli
przenika również do Bazyliki Piotra. Z drugiej strony będąc tam wiele
razy spotykałem też liczne grupy prawdziwych pielgrzymów, ludzi
zatopionych w modlitwie, adoracji najświętszego sakramentu, ludzi,
którzy wierzyli, że bliskość relikwii Piotra pozwoli im zostać
wysłuchanymi przez Boga. Trudno powiedzieć jakie są dokładnie proporcje
między „ciekawskimi” a „pobożnymi” przybyszami, choć obawiam się, że
liczba tych drugich maleje.
Z tego punktu widzenia w ogóle najazd turystów na miejsca święte
ma fatalny wpływ. Często ludzie ci nie wiedzą jak się zachować. Trudno
powiedzieć, czy dla nich istnieje jakieś sacrum. Na pewno masowość ruchu
turystycznego zabija sakralność. Sakralność musi być chroniona przez
cały system rytuałów, reguł zachowań. Żeby to co święte pojawiło się
jako takie dostęp do niego musi być reglamentowany, osłonięty, obłożony
szeregiem ograniczeń. Nie tylko chodzi o ubiór, ale też o zachowanie, o
gesty, o ciszę, o wyraźne znaki poddania się, podporządkowania. Niech
Pan sobie wyobrazi, to tylko analogia, że jest Pan w teatrze na tragedii
greckiej, a pański sąsiad raz po raz śmieje się, rozmawia przez komórkę
i zajada popkorn. Bardzo trudno wtedy dostrzec w tragedii greckiej jej
wielkość, głębię, majestatyczność. Tymczasem dziś najświętsze miejsca
chrześcijaństwa przypominają coraz częściej gabinet osobliwości, może
inną formę świeckich muzeów.
Pamiętam jak kiedyś odwiedziłem jeden z klasztorów na górze Atos.
Bardzo chciałem tam być na mszy, wstałem zatem, a ściślej mówiąc
zostałem obudzony przez mnichów o piątej rano. Ponieważ msza ciągnęła
się kilka godzin raz czy dwa zdrzemnąłem się. Ledwo głowa opadała mi na
piersi zaraz pojawiał się nie wiem skąd mnich i szturchał mnie kosturem w
ramię. Oczywiście, wiem, że nie można porównać dostępu do Bazyliki
Piotra z góra Atos, ale na pewno umasowienie turystyki niesie w sobie
dla świętości coraz większe zagrożenie.
Czy doczekamy się zmiany obecnego stanu rzeczy? Czy
grób i szczątki św. Piotra pozwolą Kościołowi uniknąć tego, czego tak
bardzo obawiał się Pius XII, czyli przeintelektualizowania naszej wiary?
Czy głośne powiedzenie: W tym miejscu spoczywa Pierwszy Papież
pozwoliłoby na przezwyciężenie kryzysu wiary, kryzysu papiestwa i
wyeliminowanie „swądu szatana”, który „przez jakąś szczelinę wdarł się
do Kościoła Bożego”?
Samo powiedzenie, w sensie historycznym, zapewne nie. Ale gdyby
traktować odnalezienie grobu Piotra i jego relikwii nie tylko jako
przeszłe zdarzenie historyczne, to na pewno tak. Trzeba by jednak wtedy
powiedzieć więcej, trzeba by było powiedzieć, że Kościół rzymski został
faktycznie zbudowany na Opoce, na Skale, że przechował nienaruszony
depozyt wiary, że kto chce być naprawdę chrześcijaninem i kto chce
należeć do tej samej wspólnoty jakiej przewodził w latach 50. I 60.
Piotr musi zjednoczyć się w wierze i wyznaniu z wszystkimi jego
następcami, musi uznać prawdę religii katolickiej i fałszywość tych
wszystkich nauczycieli, który na różne sposoby wypaczali wiarę. Musi
uznać, że prawdziwym jest jedynie Kościół wyrosły na Piotrze, dosłownie
na jego grobie i szczątkach, chcieć się do niego dołączyć i przyjąć jego
naukę. Jest takie piękne zdanie świętego Ambrożego: Ubi Petrus, ibi
ecclesia – Tam gdzie Piotr, tam jest Kościół. Wiemy, gdzie jest Piotr i
teraz należy z tego wyciągnąć wnioski. Wówczas odkrycie grobu i szczątek
Piotra okazałoby się prawdziwym lekarstwem. Ale do tego potrzebna jest
odwaga i wiara współczesnych następców apostoła. Szczerze mówiąc nie
dostrzegam jej.
Bóg zapłać za rozmowę!
Tomasz D. Kolanek
Uczyńcie ją znaną całemu światu! Poznaj przesłanie ikony
Dzień 1.
Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy znajduje się w kościele redemptorystów w Rzymie. Jej historia sięga XII wieku. Nic nie wiadomo o jej autorze, gdyż ikon zwykle nie oznacza się autografem czy adnotacją o miejscu czy dacie powstania, w myśl słów Ewangelii: „Trzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30). Wiadomo, że ikony typu Matki Bożej Bolesnej były popularne w okresie średniowiecza na obszarach między Rusią a Grecją. Nie jest wykluczone, że autor obrazu był mnichem z świętej góry Atos.
Tradycja pisania ikony niewiele zmieniała się w ciągu wieków. Tworzenie nowego obrazu jest czynnością po trosze artystyczną, duchową i rzemieślniczą. Ikonografowie korzystają z podręczników o sposobie przedstawiania świętych postaci, zawierających rysunki, informacje historyczne o świętych i opis gestów, które należy zastosować. Jednym z takich podręczników jest siedemnastowieczne dzieło Dionizego z Atosu, spisane na prośbę mnichów ze świętej góry.
Autor ikony przygotowuje się do pracy duchowo, tak, aby malować ikonę przede wszystkim w sobie samym. Malowanie to nie tylko ruchy pędzla, ale także kontemplacja, asceza i milczenie. Ma to prowadzić do duchowego umocnienia, jest to także rodzaj misji apostolskiej, mającej na celu zapisanie i zaprezentowanie rzeczywistości duchowej.Ikona, o której mówimy, namalowana jest na desce o wymiarach 41,5 × 54 cm. Obraz przedstawia cztery postaci: Dzieciątko Jezus, Dziewicę Maryję oraz archaniołów Michała i Gabriela. Niesione przez Archaniołów narzędzia przypominają, że Dzieciątko Jezus czeka kiedyś straszna śmierć krzyżowa.
Aniołowie – jak zdradzają podpisy cyrylicą oraz kolor szat – to św. Michał (w czerwonej szacie, inicjały OAM) i św. Gabriel (w szacie zielonej, OAΓ). Zielona barwa w sztuce ikonografii symbolizuje wegetację roślinną, żyzność, młodość; tym kolorem oznaczana są szaty męczenników, których krew żywi Kościół. Czerwień jest kolorem krwi, oznacza życie, siły witalne i piękno. Skrzydła aniołów symbolizują oderwanie od wszystkiego, co ziemskie. Są też nawiązaniem do roli aniołów jako posłańców Boga.
Archanioł Gabriel niesie krzyż i cztery gwoździe, narzędzia Męki Pańskiej (por. J 19, 17-20), św. Michał trzyma naczynie z żółcią, którą żołnierze napoją Jezusa przybitego do krzyża. Niesie także gąbkę z trzciną i włócznię, która przeszyje bok Jezusa po śmierci krzyżowej (por. J 19, 28-37).
Fragment artykułu z „Królowej Różańca Świętego” – http://www.rozaniec.info.