środa, 31 sierpnia 2022

Przemysł rozwodowy a Kościół. Czy ofiara św. Jana Chrzciciela miała sens?

 

Przemysł rozwodowy a Kościół. Czy ofiara św. Jana Chrzciciela miała sens?

(Anton Raphael Mengs, Public domain, via Wikimedia Commons Oprac. GS/PCh24.pl)

Małżeństwo w nauczaniu papieża Franciszka bywa traktowane jako „niemożliwy do zrealizowania ideał”, jak czytamy w adhortacji „Amoris Laetitia”. Problem w tym, że takie podejście odzwierciedla mentalność współczesnego świata traktującego małżeństwo jako model życia. Małżeństwo katolickie nie jest żadnym modelem, tylko sakramentem – przypomina w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.

Pozwolę sobie zacząć, Księże Profesorze, naszą rozmowę od pytania-prowokacji. Czy Herod Antypas, tetrarcha Galilei i Perei, był dobrym człowiekiem i w gruncie rzeczy nie popełnił zła?

Można mu przypisać co najmniej dwie złe rzeczy. Pierwsza to poślubienie żony swojego brata, a więc doprowadzenie do rozbicia małżeństwa i akt cudzołóstwa. Druga, będąca konsekwencją tego stanu rzeczy, to mord na Janie Chrzcicielu – człowieku, który wypominał mu ten czyn.


Mamy więc cudzołóstwo i morderstwo, zatem nie możemy go uważać za człowieka czystych rąk ani człowieka honoru.

Ale czy Herod Antypas zrobił coś innego niż Dawid – król Izraela i Judy? Słyszymy dzisiaj coraz częściej głosy oburzenia, że katolicy to hipokryci, bo Dawid dokonał cudzołóstwa i morderstwa, a mimo to jest „dobry”, a Herod, który uczynił to samo, jest „zły”…

To bardzo ciekawa kwestia. Dawid postąpił równie podle, ponieważ uwiódł żonę Uriasza Hetyty, a następnie pozbawił go życia wysyłając na pewną śmierć, czyli mówiąc wprost, bez najmniejszej przesady zamordował go.

Jest jednak jeden dość istotny szczegół, na który warto położyć akcent, mianowicie: Dawid, kiedy zostało mu uświadomione przez proroka, co uczynił, żałował, okazał głęboką skruchę, dzięki czemu mógł doświadczyć miłosierdzia.

Żal i skrucha – to są elementy, które dzisiaj są zupełnie marginalizowane w różnych rozważaniach dotyczących zła i miłosierdzia.

Bardzo często bywa bowiem tak, że tworzymy taki dwumian: zło i miłosierdzie, natomiast pomijamy, że może w tym dwumianie pojawić się trzeci element, który jest decydujący, i który sprawia, że miłosierdzie może zafunkcjonować – chodzi właśnie o skruchę i szczery żal.

Dlaczego św. Janowi Chrzcicielowi tak mocno zależało na obronie małżeństwa i na walce ze zdradami, rozwodami, rozwiązłością etc.?

Przede wszystkim św. Jan Chrzciciel walczył w ogóle o obecność Prawa Bożego w życiu moralnym Izraela.

Proszę zauważyć, że kiedy był pytany na pustyni przez różne stany, przez różnych ludzi: celników, żołnierzy etc., co należy czynić, św. Jan Chrzciciel odpowiadał bardzo prosto – że mają oni wypełniać to, co jest ich powołaniem życiowym i postępować zgodnie z Prawem Bożym.

Jednym z elementów takiego życia moralnego jest życie w małżeństwie. To sprawa podwójnie ważna, ponieważ małżeństwo jest podstawą życia społecznego. „Przyszłość świata idzie przez małżeństwo i rodzinę”, jak zapewniał św. Jan Paweł II.

Druga rzecz: w tym konkretnym przypadku, za który zginął św. Jan Chrzciciel, mieliśmy do czynienia z niszczeniem małżeństwa poprzez władzę, poprzez człowieka będącego władcą bezwzględnym. Było tam więc dodatkowe zło, dodatkowy grzech, dlatego że małżeństwo zostało zniszczone przez władzę. To była, mówiąc wprost, korupcja życia społecznego i rodzinnego. Dlatego św. Jan Chrzciciel musiał się zaangażować zgodnie ze swoim posłannictwem i swoim sumieniem.

A może tylko „źle rozeznał” sytuację?

Wszystko wskazuje na to, że św. Jan Chrzciciel miał fantastyczne rozeznanie. To przecież on rozeznał obecność Chrystusa w tłumie nad Jordanem. To on rozeznawał z wielką precyzją, co mają czynić ludzie poszczególnych stanów, więc trudno go podejrzewać o błąd akurat w tej sprawie.

Św. Jan Chrzciciel był niewątpliwie przekonany, co należy do obowiązków małżeńskich, co należy do obowiązków władzy, która powinna przestrzegać w sposób czysty i klarowny Prawa Bożego dając wzór i przykład obywatelom.

Jako człowiek rozeznający sytuację św. Jan Chrzciciel musiał uwzględniać konsekwencje, które może ponieść w tym wypadku. Można się liczyć z konsekwencjami, a myślę, że każdy człowiek, który postępuje uczciwie, ma na uwadze, że niektóre decyzje czy działania mogą go skazać na nieprzyjemności i różny ostracyzm społeczny. W wypadku św. Jana Chrzciciela nie była to jednak tylko kwestia ostracyzmu, lecz wyroku śmierci, ale taka jest właśnie ostateczna cena Prawdy. Taka jest cena bycia człowiekiem uczciwym i wierzącym na serio – że płaci się za to pewną cenę. Parafrazując słowa Danuty Siedzikówny „Inki”: św. Jan Chrzciciel zachował się jak trzeba i pokazał jak trzeba się zachowywać w pewnych, określonych sytuacjach.

Powiem teraz niczym tzw. realista: gdyby św. Jan Chrzciciel nie postawił się Herodowi, to nie zostałby skazany na śmierć. Żyłby i mógłby uczynić bardzo wiele dobra, mógłby nawracać i głosić Królestwo Boże… Może w związku z tym niepotrzebnie św. Jan Chrzciciel umierał za Prawdę?

Tylko że w takiej sytuacji św. Jan Chrzciciel byłby samo-zniewolony… Byłby na krótkim łańcuchu własnego kłamstwa… Nie wiem w związku z tym, czy ewentualna działalność św. Jana Chrzciciela, którą by podjął, gdyby nie stanął naprzeciwko Heroda w obronie małżeństwa, byłaby skuteczna. Z całą pewnością nawet, jeżeli byłaby ona zewnętrznie poczytywana jako działalność świetnego oratora czy człowieka czyniącego, mówiąc językiem współczesnym, przekonujące happeningi, to dla samego św. Jana Chrzciciela jego posłannictwo byłoby ostatecznie zakłamane. Wiedziałby on, że w sprawie fundamentalnie ważnej postąpił bardzo niegodziwie, i że jest niewolnikiem własnego kłamstwa przez które dokonał samo-zniewolenia i samo-zniszczenia.

Święty Jan Chrzciciel po prostu nie mógł postąpić inaczej, ponieważ był Prorokiem, który był głosem Boga.

To może choć związek Heroda Antypasa z Herodiadą przyniósł jakieś dobre owoce?

Powiem szczerze, że trudno mi wyobrazić sobie jakiekolwiek dobro zbudowane na cudzym nieszczęściu i morderstwie. To jest absolutnie nie do pomyślenia!

Oczywiście Herod i Herodiada mogli cieszyć się w miarę długim życiem, mogli opływać w bogactwa, mogli napawać się swoją władzą, ale nie ma takiej sytuacji, która tutaj byłaby zapewnieniem rzeczywiście dobrego życia.

Czy Kościół wystarczająco mocno pamięta o poświęceniu św. Jana Chrzciciela w obronie małżeństwa i rodziny?

Chciałbym odpowiedzieć jednoznacznie pozytywnie, bo na pewno są powody ku temu, by wskazać pozytywne przykłady w tej kwestii.

Katolicy w Polsce mogą wskazać przykład błogosławionego prymasa Stefana Wyszyńskiego, który jak tylko mógł bronił nierozerwalności małżeństwa m.in. w programie wielkiej nowenny podkreślając, że rodzina ma być Bogiem silna.

Można oczywiście przywoływać postać św. Jana Pawła II, który w przestrzeni Kościoła Powszechnego bardzo mocno bronił nierozerwalności małżeństwa w swoich dokumentach, homiliach, w roku rodziny, który ogłosił etc.

Uczciwość nakazuje jednak powiedzieć, że obecnie mamy do czynienia niestety z pewnym kryzysem tej postawy Kościoła. Jeżeli przypomnimy sobie słowa generała jezuitów o. Arturo Sosy SJ, który wygłosił kuriozalną opinię, że w czasie wypowiadania przez Chrystusa słów o nierozerwalności małżeństwa nie było dyktafonów, a więc nie wiemy, co tak naprawdę powiedział Zbawiciel; jeżeli przypomnimy sobie wypowiedzi kard. Kaspera na konsystorzu poprzedzającym synod biskupów o rodzinie – słowa, mające swoje reperkusje zarówno w postaci obrad synodalnych jak i ostatecznie w postaci adhortacji papieża Franciszka Amoris Laetitia, która wywołała wielość i złożoność interpretacji przyzwalających na akceptację związków pozamałżeńskich, niesakramentalnych, akceptację wyrażaną w udzielaniu tym ludziom Komunii Świętej; jeżeli przypomnimy sobie setki innych większych czy mniejszych incydentów, że tak to nazwę, to musimy powiedzieć wprost: nauczanie Kościoła w kwestii nierozerwalności małżeństwa przestało być dzisiaj wyraziste i jednoznaczne.

Do tego dochodzi fakt pewnej praktyki sądów kościelnych, które obecnie stosunkowo łatwo godzą się na stwierdzenie nieważności małżeństwa, co jest traktowane w dość rozpowszechnionej opinii publicznej jako tzw. rozwód kościelny.

To wszystko powoduje, że nauczanie Kościoła przestaje być dzisiaj tak czytelne, jak świadczył o tym św. Jan Chrzciciel.

Dlaczego w złu, jakim są rozwody i związki pozamałżeńskie Kościół pod przewodnictwem papieża Franciszka doszukuje się dobra?

Spróbuję zaprezentować obecne stanowisko Watykanu w tej sprawie, przywołując przykład: mamy do czynienia z rozpadem małżeństwa, który dokonał się pod wpływem męża nadużywającego alkoholu, stosującego przemoc wobec żony, a na końcu porzucającego ją. Kobieta zostaje sama, ale po jakimś czasie związała się z innym mężczyzną nawet nie po to, żeby zaspokoić swoje potrzeby seksualne, tylko po to, żeby mieć wsparcie dla siebie i dzieci. Jest ona więc osobą dotkniętą nieszczęściem, jest osobą, która ucierpiała.

Nie zmienia to jednak faktu, że ten nowy związek jest związkiem niesakramentalnym i w tej bardzo złożonej, trudnej sytuacji Kościół nigdy tych ludzi nie zostawiał samym sobie. Adhortacja Familiaris consortio św. Jana Pawła II przypomina, że należy opiekować się takimi ludźmi i takimi związkami, aby wróciły na łono Kościoła.

Wiemy, że od lat istniały i istnieją duszpasterstwa osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Ci ludzie mogą dążyć do Boga poprzez modlitwę, poprzez czyny charytatywne, poprzez zaangażowanie misyjne, poprzez wychowanie katolickie swoich dzieci etc., a więc nie są skazani na śmierć z głodu z powodu braku dostępu do Chleba Eucharystycznego, jak demagogicznie głosił to kard. Kasper na wywołanym przeze mnie konsystorzu.

Natomiast nie sposób dostrzec tutaj elementów dobra. Możemy dostrzec jedynie element cierpienia albo zawinionego, albo niezawinionego. Element zła, które wymaga uleczenia, ale drogą do tego uleczenia niewątpliwie nie jest Komunia Święta, która jest sakramentem bardzo wielowymiarowym. Mam tutaj na myśli, że jeśli stwierdzimy i ogłosimy, iż Komunia może dotyczyć ludzi żyjących na stałe w grzechu bez woli zmiany tego życia i uwzględnia rozerwalność związku, to jak w takim razie określić relację Chrystusa i Kościoła, i analogię, która istnieje między związkiem małżeńskim a związkiem Chrystusa z Kościołem?

Próbuję rozumieć racje empatii, racje współczucia tych, którzy chcą pomóc tym ludziom i oczywiście całkowicie identyfikuję się z wolą pomocy i wsparcia dla osób dotkniętych trudnymi sytuacjami, które naznaczone są grzechem. Są jednak ku temu stosowne sposoby, są ku temu środki pomocowe, ale na pewno nie jest takim środkiem Eucharystia.

Całkowicie zgadzam się z Księdzem Profesorem, ale wydaje mi się, że przywołany tu przykład nowego związku jest jednak marginalny, ponieważ w większości rozwodów powodami rozbicia małżeństwa są wygoda, znudzenie się małżonkiem, „wypalenie związku” jak to się nowocześnie określa etc…

Mam świadomość tego, że przykład, który podałem, jest w dzisiejszych czasach raczej ekstremalny. Chciałem jednak zwrócić uwagę, że nawet jeśli mamy do czynienia z opisaną przeze mnie sytuacją, to nie można banalizować Eucharystii.

Raz jeszcze podkreślam: istnieją inne sposoby kontaktu z Panem Bogiem, dążenia do Boga i szukania wspólnoty z Nim.

Zgadzam się całkowicie, że zdecydowana większość sytuacji związków niesakramentalnych wynika z przyczyn o wiele bardziej banalnych. Tę banalizację widać w dramatycznych i wstrząsających obrazach, które pokazują, że małżeństwa zawarte przez stosunkowo młodych ludzi bardzo często rozpadają się po kilku, kilkunastu miesiącach, a powodem tego jest nagle odkryta różnica charakterów, różne upodobania, różny gust filmowy czy inne, jeszcze bardziej banalne kwestie.

To pokazuje przede wszystkim, że należałoby większą uwagę skoncentrować na przygotowaniu do małżeństwa, które jak się okazuje, jest niewystarczające.

Czy pomoże w tym nowa formuła kursów przedmałżeńskich zaproponowana przez papieża Franciszka?

Nie wiem… Mam pewne obawy, ponieważ to co dokonało się w ostatnich latach za pontyfikatu Franciszka, nie nosi na sobie znamion umacniania instytucji małżeństwa i rodziny.

Ja powiem szczerze nie mam nic przeciwko, żeby kurs przedmałżeński trwał rok albo dłużej, tylko niech coś wnosi, niech rozwija duchowo, niech faktycznie przygotowuje do małżeństwa i założenia rodziny, a nie: przychodzimy, podpisujemy listę, płacimy 50, 100, 200 złotych, i do widzenia…

Niezależnie od długości trwania kursu trzeba zawsze zwracać uwagę na jakość. Małżeństwo jest obecnie nieustannie poddawane jakiejś totalnej agresji ze strony współczesnej kultury i ideologii. To jest problem, któremu trzeba poświęcić osobną rozmowę.

Małżeństwo w nauczaniu papieża Franciszka bywa traktowane jako „niemożliwy do zrealizowania ideał”, jak czytamy w adhortacji Amoris Laetitia. Problem w tym, że takie podejście, w mojej ocenie, odzwierciedla mentalność współczesnego świata traktującego małżeństwo jako model życia. Przypomnę tylko, że małżeństwo katolickie nie jest żadnym modelem, tylko sakramentem.

Kiedy spoglądam na małżeństwo Maryi i Józefa to też nie znajduję w nim wielu elementów, które mogłoby wskazywać, że było to „małżeństwo idealne”, poczynając od planów życiowych tych ludzi, które zostały skonfrontowane z planem Bożym, dalej – poród w stajence, ucieczka do Egiptu etc. To wszystko w moim przekonaniu nie buduje obrazu „małżeństwa idealnego”. Było ono jednak oparte na Bogu, na bezgranicznym zaufaniu Mu i dlatego stało się świętym małżeństwem.

Naszą rolą w Kościele jest właśnie podczas przygotowania do małżeństwa akcentowanie tej niezwykłej, mającej faktycznie moc sprawczą siły sakramentu.

Na koniec chciałbym zapytać o „przemysł rozwodowy”, z jakim niestety mamy do czynienia w Kościele od pewnego czasu. Dlaczego tak się dzieje?

Jest to zjawisko co najmniej niepokojące i stanowiące argument dla wielu, że Kościół dostosował się do mentalności współczesnego świata i stosuje swoje rozwody, jedynie inaczej je nazywając.

Dlaczego tak się dzieje? Powodem jest brak przygotowania do małżeństwa. Powodem jest brak instytucji narzeczeństwa. Powodem jest uległość wobec zła, które się dzieje. Powodem jest brak walki o to, żeby ocalić małżeństwo w kryzysie. Powodem jest fałszywie pojmowane miłosierdzie, że przecież trzeba pomóc ludziom ułożyć sobie życie na nowo z kimś innym.

Bez wątpienia mamy do czynienia ze zbyt dużą uległością, która ma swoje konsekwencje w tej mentalności, o której mówiliśmy. Mentalności, która sprawia, że traktuje się te stwierdzenia nieważności jako swoisty „przemysł rozwodowy”.

Do sakramentu małżeństwa przystąpiłem w roku 2018. Wcześniej kapłan udzielający nam ślubu zadał nam mnóstwo szczegółowych pytań i bardzo skrupulatnie zanotował je w dokumentach, które podpisaliśmy. Co jednak, jeśli ktoś nakłamie w czasie wywiadu z kapłanem? Czy jest to podstawa do stwierdzenia nieważności małżeństwa? Przecież własnym podpisem, biorąc Boga za świadka stwierdzono, że powiedziano całą prawdę i tylko prawdę…

No właśnie… Tylko że dzisiaj obserwujemy totalny kryzys podstawowych wartości poczynając od elementarnej uczciwości. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby niektórzy celowo kłamali w czasie wywiadu z kapłanem „na wszelki wypadek”, bo zakładają, że coś może się zmienić i tak mają podstawę do rozwodu… Takie podejście sugerowałoby brak autentycznej miłości ludzi przystępujących do małżeństwa, brak wiary w siebie i przede wszystkim brak wiary w Boga. Z takim nastawieniem lepiej w ogóle zrezygnować niż podejmować próbę. Małżeństwo nie jest kwestią próby. Małżeństwo jest kwestią wyboru nie tylko na życie, ale i na wieczność, więc mając takie nastawienie lepiej nie podejmować tego, co powinno być radością i nadzieją, a w tym wypadku staje się ryzykiem i ciężarem nie do uniesienia.

W roku 2020 pewien były polityk, a obecnie prezes jednej z telewizji wziął „drugi ślub kościelny” po tym jak jego pierwsze małżeństwo trwające ponad 20 lat zostało „unieważnione”. Ja to odebrałem jako zgorszenie i policzek wymierzony we mnie i wszystkich katolików…

Całkowicie rozumiem i podzielam to zniesmaczenie i oburzenie, jakie wywołała informacja o tym incydencie. Rozumiem, że można mieć sympatię dla osoby, o którą chodzi. Rozumiem, że można mieć sympatię dla jej działalności, ale nie zmienia to faktu, iż było to coś bardzo nieuczciwego.

Jeśli wrócimy do postawy św. Jana Chrzciciela, to trzeba powiedzieć wprost: ten incydent był szydzeniem z jego ofiary życia. Zasady, które głosił św. Jan Chrzciciel są niezmienne i nikt nie może ich zmieniać.

Niezależnie od tego czy „nowy ślub” człowieka, o którym mówimy, zawierany byłby w ustronnym i cichym miejscu w obecności najbliższej rodziny czy tylko świadków, czy miał charakter spektakularny, to zgorszenie pozostaje zgorszeniem.

Dodatkowo właśnie splendor tej uroczystości powoduje, że katolicy mogą czuć co najmniej niesmak.

Encyklika Veritatis splendor zawiera bardzo piękny fragment, w którym czytamy, że wobec obiektywnego porządku, wobec obiektywnych norm moralnych wszyscy jesteśmy równi obojętnie czy ktoś jest królem, czy ostatnim nędzarzem na ziemi. Wobec norm moralnych wszyscy jesteśmy tak samo zobowiązani do ich przestrzegania. Ta zasada została niestety w tym przypadku złamana. Tak jak powiedziałem: możemy się oburzać, możemy czuć niesmak, ale jednocześnie pamiętajmy o modlitwie, aby ci, którzy dopuścili się zgorszenia nawrócili się i zadośćuczynili za swoje błędy, wypaczenia i grzechy.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Zobacz także:

Zamordowany za obronę małżeństwa. Świat gardzi krwią św. JANA CHRZCICIELA?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Matka Boża Fatimska (17.06.2023) do ks. Oliviera z Brazylii

  Matka Boża Fatimska (17.06.2023) do ks. Oliviera z Brazylii W ciągu kilku tygodni ojciec Oliveira odczuwał towarzystwo Najświętszej Mary...