czwartek, 1 maja 2025

1 maja: św. Józefa rzemieślnika. Kult „śpiącego św. Józefa”. Maj – miesiąc nabożeństw ku czci Maryi

 

1 maja: św. Józefa rzemieślnika. Kult „śpiącego św. Józefa”. Maj – miesiąc nabożeństw ku czci Maryi

Maj rozpoczynamy oddaniem czci św. Józefowi,
Przeczystemu Oblubieńcowi NMP

Święty Józef, Rzemieślnik

Święty Józef był mężem Maryi. Jego postać znamy z przekazów Ewangelii. Czcimy go dwukrotnie w ciągu roku: 19 marca – jako Oblubieńca Matki Bożej, a dzisiaj – jako wzór i patrona ludzi pracujących. 1 maja 1955 roku zwracając się do Katolickiego Stowarzyszenia Robotników Włoskich papież Pius XII proklamował ten dzień świętem Józefa rzemieślnika, nadając w ten sposób religijne znaczenie świeckiemu, obchodzonemu na całym świecie od 1892 r., świętu pracy. Odtąd tego dnia także Kościół akcentuje szczególną godność i znaczenie pracy. To wspomnienie jest wyrazem zrozumienia i poszanowania jej roli w duchowym rozwoju człowieka, a także okazją do złożenia hołdu tym jej wartościom, które pozwalają stosunki między ludźmi ją wykonującymi oprzeć na zasadach pokoju społecznego, dalekich od niezgody, gwałtu i nienawiści.

Modlitwa papieża Jana XXIII do świętego Józefa robotnika

Święty Józefie, Opiekunie Dzieciątka Jezus, przeczysty Oblubieńcze Maryi, który wypełniając wiernie swoje obowiązki, pracą rąk zarabiałeś na utrzymanie Świętej Rodziny Nazaretańskiej, weź nas w swoją opiekę, kiedy z ufnością się do Ciebie zwracamy. Ty znasz nasze potrzeby, troski, nadzieje. Ty również przeżywałeś chwile próby, doświadczenia i niepokoju. Do Ciebie się uciekamy ufni, że w Tobie znajdziemy opiekuna. 
Wśród rozlicznych zajęć codziennego życia Twoja dusza znajdowała pokój i ukojenie w głębokim zjednoczeniu z Jezusem i Jego Matką, Twojej pieczy powierzonym. Dopomóż i nam zrozumieć, że w naszych potrzebach nie jesteśmy opuszczeni, byśmy w naszej pracy też spotykali Jezusa i przy Nim trwali, podobnie jak Ty to czyniłeś. 
Uproś nam tę łaskę, by w naszych rodzinach, w zakładach i miejscach pracy, wszędzie gdzie chrześcijanin pracuje, wszystko było nacechowane miłością, cierpliwością i sprawiedliwością. Niech każdy usiłuje czynić wszystko dobrze, by kiedyś otrzymał bogactwo darów nieba. Amen

Kult „śpiącego św. Józefa”
z książki „Konsekracja św. Józefowi”

W ostatnich latach w Kościele rozwinął się kult „śpiącego św. Józefa”. Wierni nabywają figurki śpiącego świętego po to, aby go prosić o wstawiennictwo w konkretnej intencji. Wypisują intencję na kartce papieru i umieszczają kartkę pod figurką Świętego. Tak postępując, człowiek prosi św. Józefa, aby zaniósł jego intencję do Boga. Kult śpiącego św. Józefa to znakomity sposób na utrzymanie więzi z ojcem duchowym i uproszenie go o modlitwę (o sen) w swojej intencji
(…) Jeśli możesz, postaraj się o figurkę śpiącego św. Józefa. Spisz swoje intencje i powierz jego opiece. Pozwól mu, aby się porozumiał z Bogiem w twojej sprawie

Nadszedł czas św. Józefa – zawierz mu swoje życie,
ale nie bądź bałwochwalcą!

Dziś, gdy świat przeżywa kryzys, rodziny są zagrożone papież Franciszek ogłasza Rok Świętego Józefa!  Stało się to dzięki ks. Donaldowi Callowayowi, który rozpoczął pierwszy w 2000 letniej historii kościoła ruch zawierzenia św. Józefowi! Dołącz się i ty! Zawierz swoje życie św. Józefowi i doświadcz niesamowitych łask !

Święty Józef pragnie z tobą zamieszkać i brać udział w twoim życiu rodzinnym. Nawet jeśli dokądś wychodzisz, chce iść z tobą. Skoro mowa o wizerunkach św. Józefa, pozwól, że krótko ci opowiem o praktyce, która głęboko mnie porusza. Nie zakopuj figurki św. Józefa w ogrodzie, żeby sprzedać swój dom. Zakopywanie figurek św. Józefa w nadziei, że to pomoże zbyć nieruchomość, jest współczesnym wymysłem. Święta Teresa z Ávili i św. Andrzej Bessette nigdy czegoś podobnego nie robili. Figury nie są wytwarzane po to, aby je zakopywać. Przedstawiają osobę świętego i powstają w celu oddawania im czci na ziemi, a nie do zakopania w niej. 
Postaw w domu figurę św. Józefa i często się do niego módl, prosząc o pomoc w rozwiązywaniu domowych problemów, także tych związanych ze sprzedażą domu. Niczego nie zakopuj w ogrodzie.

Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też lampy i nie umieszcza pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu. (Mt 5, 14–15)

A jeśli już to robisz, nigdy nie zakopuj rzeźby św. Józefa do góry nogami. Ludzie często stosują tę dziwaczną praktykę jako formę duchowego przekupstwa, obiecując odwrócić figurkę we właściwym kierunku tylko wtedy, gdy uda im się sprzedać swój dom. Taka praktyka jest już bardzo bliska traktowaniu figury św. Józefa jak talizmanu lub przynoszącego szczęście amuletu. Święty Józef jest twoim ojcem duchowym, a nie świecidełkiem. Nie ma potrzeby zakopywania jego figury. Mów do niego, słyszy cię.

Nabożeństwa majowe ku czci matki Bożej

Maj, dla wielu najpiękniejszy miesiąc roku – to w Kościele okres szczególnej czci Matki Bożej. W Polsce żywa jest tradycja gromadzenia się wieczorami w kościołach, przy grotach, kapliczkach i figurach przydrożnych na nabożeństwach majowych, nazywanych „majówkami”. Przejeżdżając w majowy wieczór przez polskie wsie można usłyszeć pieśni maryjne. 

Za największego apostoła nabożeństw majowych uważa się jezuitę, o. Muzzarelli. W roku 1787 wydał on broszurkę, w której propagował nabożeństwo majowe. Co więcej, rozesłał ją do wszystkich biskupów Italii. Sam w Rzymie zaprowadził to nabożeństwo w słynnym kościele zakonu Al Gesu mimo, że zakon wtedy formalnie już nie istniał, zniesiony przez papieża Klemensa XIV w roku 1773. Odprawiał on również nabożeństwo majowe w Paryżu, gdzie towarzyszył papieżowi Piusowi VII w podróży na koronację Napoleona Bonaparte. Pius VII nabożeństwo majowe obdarzył odpustami. Dalsze odpusty do nabożeństwa majowego – na które składa się Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, nauka kapłana oraz błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem – przypisał w 1859 roku papież bł. Pius IX.

Centralną częścią nabożeństwa majowego jest Litania Loretańska, jeden ze wspaniałych hymnów na cześć Maryi, w którym wysławiane są Jej wielkie cnoty i przywileje, jakimi obdarzył Ją Bóg. To piękny zbiór komplementów dla Maryi. Nie ma pewności, kiedy powstała Litania Loretańska. Prawdopodobnie jakaś jej wersja znana była już w XII wieku we Francji. Pewne jest to, że zatwierdził ją oficjalnie papież Sykstus V w 1578 r. Nazwę „Loretańska” otrzymała od miejscowości Loretto we Włoszech, gdzie była szczególnie propagowana i odmawiana prawdopodobnie od 1531 r. Przypuszcza się, że część tytułów Maryi pochodzi z wpisów w księgach sanktuarium Domku Loretańskiego.

Tekst litanii miał przedłożyć do zatwierdzenia papieżowi Grzegorzowi XIII archidiakon Guido Candiotti. 11 czerwca 1587 r. Sykstus V obdarzył „Litanię Loretańską” dwustu dniami odpustu. Kolejne odpusty przypisali do niej Pius VII i Pius XI. W 1631 r. Święta Kongregacja Obrzędów zakazała dokonywania w tekście samowolnych zmian; te, które następowały, posiadały aprobatę Kościoła. Kiedyś w litanii było więcej tytułów, m.in.: Mistrzyni pokory, Matko Miłosierdzia czy Bramo odkupienia. Później pojawiały się inne wezwania (inwokacje): Królowo Różańca Świętego (1675), Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta (1846), Matko Dobrej Rady (1903), Królowo pokoju (1917), Królowo Wniebowzięta (1950), Matko Kościoła (1980), Królowo Rodzin (1995).

W litanii wymieniane są kolejne tytuły Maryi. Po zatwierdzeniu liturgicznej uroczystości NMP Królowej Polski, obchodzonej 3 maja, do Litanii dołączono 12 października 1923 r. wezwanie „Królowo Polskiej Korony”, przekształcone po drugiej wojnie światowej na „Królowo Polski”. Niedawno dodano i zatwierdzone nowe tytuły: „Matko miłosierdzia”, „Matko nadziei”, „Pociecho migrantów”

KTO I DLACZEGO CHCIAŁ ZNISZCZYĆ PAPIEŻA POLAKA? KULISY ZDRADY I ks. Robert Skrzypczak...

ks. Robert Skrzypczak –Mafia watykańska przeciw Kar.Pellowi. List Kard.Pellla pt.Demos ujawnia stan Kościoła. Tak wygląda Boże Miłosierdzie

LISICKI, CHMIELEWSKI, KRATIUK O KONKLAWE: JAKI BĘDZIE NOWY PAPIEŻ?

Od synodalnej demokracji do tyranii nad Tradycją

 

Od synodalnej demokracji do tyranii nad Tradycją

Kościół katolicki przechodzi falę gwałtownej synodalnej demokratyzacji. Chaos, który wprowadza ten proces, ostatecznie służy jednemu: ekstremalnemu wzmocnieniu władzy papieskiej, przeradzającej się w tyranię, która nie szanuje już nawet świętej Tradycji.

Synodalność, czyli chaotyczne marnotrawstwo czasu

W 2021 roku Kościół katolicki wszedł na ścieżkę synodalną. Jeszcze niedawno wydawało się, że wszystko zmierza ku końcowi i upragnionej normalizacji: wreszcie nie trzeba będzie zajmować się synodalnością! Niestety, na krótko przed śmiercią papież postanowił inaczej. O ile tylko następca Franciszka podtrzyma jego wolę, synodalizacja Kościoła potrwa dłużej – aż do października 2028 roku. Do tego czasu trzeba będzie organizować spotkania w diecezjach, krajach, kontynentach, a wszystko zamknie wielkie Zgromadzenie Kościelne – nie synod, nie sobór, ale właśnie „zgromadzenie”, z udziałem zarówno biskupów jak i świeckich.


Nikt nie będzie w stanie wyliczyć energii, jaką zużywa Kościół na proces synodalny. Tysiące biskupów na świecie, czy im się to podoba czy nie, są zmuszani do organizowania w swoich diecezjach konsultacji. Tworzą specjalne grupy synodalne, zwołują spotkania, piszą raporty. W proces angażują się też księża i świeccy, od poziomu parafii aż po poziom Kościoła powszechnego. Watykan karmi wszystkich nadzieją na przełomową zmianę i jakieś nagłe odkrycie nowych „sił żywotnych” Kościoła. Po kilku latach od 2021 roku niczego takiego nie widać i przyszłość raczej nie przyniesie zmiany. Dlaczego nieustanne dyskusje o wartościach „wsłuchiwania się” w siebie nawzajem miałyby dać coś pozytywnego?

Zastanówmy się na próbę, co by się stało, gdyby zamiast procesu synodalnego papież ogłosił równie szeroki Proces Eucharystyczny. Kościół na całym świecie zostałby wezwany do ponownego odkrycia piękna i cudu Najświętszego Sakramentu. W diecezjach, nawet obligatoryjnie, organizowano by kongresy eucharystyczne, zachęcano wiernych do adoracji, ożywiano pobożność eucharystyczną. Refleksja na ten temat przetoczyłaby się przez Kościoły lokalne, później każdy Episkopat musiałby opisać stan nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu w swoim kraju i zarekomendować ewentualne działania na poziomie Kościoła powszechnego. Wreszcie – spotkania kontynentalne i światowe, tak, by papież na tej podstawie mógł wydać wspaniałą encyklikę o Eucharystii, na nowo zachęcając wiernych na całym świecie do poważnego traktowania tego sakramentu.

Oczywiście można wyobrażać sobie inną tematykę, na przykład Maryjność, ducha pokuty, cokolwiek. Czy byłoby to owocne? Z pewnością o wiele bardziej, niż synod o synodalności. Jeżeli papież uważa, że w epoce globalizacji potrzebne są gigantyczne przedsięwzięcia spajające cały Kościół – mógłby zdecydować się coś naprawdę konstruktywnego z perspektywy siły ewangelizacyjnej. Zamiast tego mamy to, co mamy – czyli wielki chaos. Czemuś to jednak musi służyć. Czemu?

Demokratyczny egalitaryzm jest już wszędzie

Proces synodalny nie jest tylko wielkim marnotrawstwem czasu, ale niesie ze sobą również bardzo konkretne zagrożenia dla doktryny, moralności i dyscypliny. Można je wszystkie podsumować w jednym haśle: demokratyzacja; albo – egalitaryzm. 

Demokratyzacja Kościoła katolickiego zakłada wielkie zrównywanie, na każdym możliwym poziomie. Równość religii, równość sposobów życia, równość ról. To wszystko wprowadza się na naszych oczach, przekształcając katolicyzm w quasi-protestantyzm.

Zacznijmy od równości ról. Jezus Chrystus zbudował Kościół na św. Piotrze jako skale i pozostałych Apostołach. To Kolegium Dwunastu stanowiło hierarchiczny model zadany  Kościołowi przez Boga. W ramach procesu synodalnego model ten odchodzi jednak do lamusa. Św. Piotr, owszem, dalej rządzi Kościołem – jest monarchą, który ogłasza dokumenty, rozpoczyna wielkie procesy i zwołuje zgromadzenia. Dla pozostałych Apostołów nie ma już wiele miejsca. Owszem, mogą uczestniczyć w obradach synodalnych, ale na zasadzie „moderatorów” czy „słuchaczy”, z prawem do głosu zrównanym z tym, którym dysponują księża i świeccy. Nie ma w tym jednak za grosz poszanowania szczególnej roli apostolskiej struktury Kościoła. Egalitaryzacja ról idzie pełną parą. Wydaje się, że w Kościele synodalnym istnieje tylko jeden istotny podmiot, papież, który działa niczym jakiś starożytny bliskowschodni despota. Cała reszta to jego „poddani” –  na co dzień różnią się między sobą rangą i statusem, ale kiedy zjeżdżają się „na zgromadzenie” przed oblicze władcy, wszyscy są równi, chciałoby się rzec – równie nieważni.

Egalitaryzacja dotyczy też sposobu życia. Poddani z prowincji niemieckiej lubują się w homoseksualizmie, a poddani z Ghany uważają to samo za gorszące. Obu stanowisk nie da się pogodzić, a „despota”, nie jest w stanie wymusić na jednych lub drugich przyjęcia przeciwstawnego poglądu. Nakazuje więc wszystkim, żeby robili, jak sami uważają, pod warunkiem, że będą mu się kłaniać. Mógłby odwołać się do Tradycji, ale byłoby to przyznaniem się do „poliarchii”, uznaniem, iż istnieją jeszcze inne źródła władzy poza samym „despotą”… Dlatego działa się tak, jakby Tradycji nie było. Ogłasza się „Fiducia supplicans” o błogosławieniu związków jednopłciowych, decydując, by wdrażano go w praktyce w życie – albo nie, jak się komu podoba, byleby tylko wszyscy uznali, że to „autentyczne nauczanie”. Doktryna, moralność – co za różnica; lokalnie wierni i biskupi mogą sobie przegłosowywać, co im się podoba. Liczy się tylko uznanie władcy.

Wszechobecny egalitaryzm wychodzi również „poza” Kościół. Skoro doktryna i moralność nie mają większego znaczenia, bo każdy pogląd jest „demokratycznie” warty tyle samo, dlaczego nie miałoby to dotyczyć również samej religii? W Abu Zhabi Franciszek ogłosił, że istnienie różnych religii jest „wyrazem mądrej woli Bożej”, tak jak istnienie różnych płci albo ras. W Dżakarcie stwierdza, że chrześcijaństwo oraz islam to „światło”, które prowadzi w tę samą stronę. W Singapurze oświadczył, iż sikhizm, hinduizm, islam i chrześcijaństwo są jak „różne języki” i „różne drogi”, które wiodą do Boga. Każdy pogląd jest dopuszczalny – tak przecież jest w demokracji, jedne demokracje uznają inne, demokratyczno-synodalny Kościół uznaje zatem, że i poza nim jest „prawda”.

Śmierć ewangelizacji

Trudno jest w tych warunkach obronić nawet kluczową prawdę chrześcijaństwa, to znaczy zmartwychwstanie Chrystusa, Boga-człowieka. Ta centralna nauka jest „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan”, pisał św. Paweł. Dziś żydowskie zgorszenie należałoby uznać za uprawnione, na równo z kompletnym niezrozumieniem w przypadku pogan. Czy można krytykować Żydów za to, że nie dopuszczają możliwości Wcielenia Słowa Bożego, Jego śmierci i Zmartwychwstania? Bynajmniej; taka jest przecież ich kultura – ich alergia na krzyż to zupełnie uprawniony sposób jej przeżywania. Albo czy można mieć za złe muzułmanom, że nie wierzą w boskość Jezusa? Z ich tradycji wynika, że to jest niemożliwe, w ramach poszanowania wszystkich dookoła trzeba się z tym po prostu pogodzić.

Demokratyczny szacunek dla każdego człowieka, który czyni sprzeczne poglądy równoważnymi, jest ostatecznym uśmierceniem jakiejkolwiek ewangelizacji. Nie można głosić Chrystusa, jeżeli uważa się, że drugi człowiek ma jakieś nieledwie przyrodzone prawo do tego, by Chrystusa odrzucać.

Z nauki Kościoła – tej przedsynodalnej! – wynika jednoznacznie: takiego prawa nie ma. Wszyscy są zobowiązani do wiary w Chrystusa. „Panowanie Jego mianowicie nie rozciąga się tylko na same narody katolickie lub na tych jedynie, którzy przez przyjęcie chrztu według prawa do Kościoła należą, chociaż ich błędne mniemania sprowadziły na bezdroża albo niezgoda od miłości oddzieliła, lecz panowanie Jego obejmuje także wszystkich niechrześcijan, tak, iż najprawdziwiej cały ród ludzki podlega władzy Jezusa Chrystusa” – tak pisał Leon XIII, tak za nim powtarzał Pius XI.

To logiczne. Chrystus jest Bogiem, a jako Bóg – ma władzę nad wszystkimi ludźmi. To znaczy, że każdy człowiek należy do Chrystusa i jest winien Mu posłuszeństwo. Skuteczna ewangelizacja właśnie z tego wychodzi: z najgłębszego przekonania chrześcijanina, że ewangelizowany ma najwyższe zobowiązanie do posłuszeństwa Bogu prawdziwemu, tyle, że na skutek błędów zawartych w jego tradycji kulturowej lub też osobistej zatwardziałości tego posłuszeństwa nie realizuje. Zadaniem Kościoła jest głosić tę prawdę, każdemu. Jeżeli zamiast mówić o powszechnym obowiązku wiary w Zmartwychwstałego mówi się, iż każda ustabilizowana religia jest słuszną drogą, to koniec – Kościół przestaje być do czegokolwiek potrzebny.

Powrót do kościelnej monarchii

Potrzebujemy pilnego powrotu do normalnej, kościelnej monarchii – a odwrotu od synodalnego obłędu. Katolicy muszą zrozumieć, że demokracja liberalna nie jest jakimś uniwersalnym sposobem funkcjonowania, dobrym zarówno dla państw, jak i dla Kościoła. Po prawdzie, nie jest dobra dla nikogo, bo również demokratyczne państwa liberalne są w fatalnej kondycji. O ileż bardziej nie jest właściwa dla Kościoła!

Mistyczne Ciało Chrystusa jest ze swojej natury hierarchiczne – bo hierarchiczna jest sama rzeczywistość. Autentyczna hierarchiczność była w Kościele zawsze w pewnym sensie „poliarchiczna”, to znaczy akceptująca istnienie na ziemi różnych „źródeł” władzy – poza papieską to przede wszystkim Tradycja.

Świat islamu, przeciwnie, on jest totalistyczną monokracją. W teologii islamskiej Allah jest wszystkim, muzułmanin niczym; w konsekwencji tak samo wyglądają relacje władzy – sułtan jest wszystkim, poddany niczym.

W Kościele jest inaczej. Choć teologia uczy, że tylko Bogu przysługuje najwyższa władza i żadne stworzenie nie może się z Nim równać, to jednak ten sam Bóg stał się Człowiekiem, umniejszając się z miłości do człowieka. Oto Bóg prawdziwy – Stwórca i Sędzia, a zarazem miłosierny Ojciec, który uniżył się w Synu aż do śmierci na krzyżu.

Kościół wyciągał z tego zawsze oczywisty wniosek, będąc niechętnym do budowania ekstremalnych relacji władzy. Papież, najwyższy władca, respektował sytuację ziemskiej poliarchii, to znaczy istnienia z woli Bożej innych sił, które de facto w różnym stopniu go ograniczają – biskupów i Tradycji.

Demokratyczny egalitaryzm, który wprowadza do Kościoła synodalność, jest tak naprawdę zakamuflowanym ekstremizmem papieskiego jedynowładztwa. To już nie monarchia; to właśnie despotia. W tym ujęciu papieża nie ogranicza już nic, ani biskupi, ani Tradycja. Będąc wszechwładnym, może pozwalać „poddanym”, by manipulowali doktryną i moralnością; obiektywizm tychże jest przecież krzyczącym zaprzeczeniem jego jedynowładztwa. Relatywizm doktrynalny i moralny, przeciwnie, tworzą chaos, który domaga się „silnej ręki”, a tą może mieć tylko on, papież-dyktator.

Demokracja zawsze tak działa: jest z natury skłonna do anarchii; anarchiczny chaos dąży z kolei nieuchronnie do autodestrukcji; tę powstrzymać może tylko ekstraordynaryjna interwencja, zwykle tyrańska. Z tym spotykamy się dziś w Kościele: z pseudodemokratyczną tyranią.

Tym, czego nam potrzeba, jest powrót do właściwego dla katolicyzmu balansu. Zrozumienia, że papież stoi z woli samego Chrystusa na czele Kościoła; ale że z woli tego samego Chrystusa rządzi Kościołem razem z Apostołami, a nie przeciwko nim. Nade wszystko potrzeba pamięci i respektowania Tradycji, której nikt ani nic nie może zmieniać. Objawiona przez Boga, została Kościołowi zadana, oddana w depozyt, nienaruszalny i święty.

Tradycja doktrynalna i moralna, wywodząc się z woli Boga, jest wyższa nad wszelkie doczesne formy władzy, choćby to były nawet jakieś synodalne Zgromadzenia Kościelne. Także papież jest tej Tradycji sługą, nie właścicielem. Dopiero przywracając właściwe proporcje będziemy mogli znowu z przekonaniem głosić światu prawdziwie dobrą nowinę: Zmartwychwstanie Chrystusa, Boga-Człowieka.

Paweł Chmielewski

 

Bergoglianizm zapadł się pod ziemię. Nagła śmierć Franciszka rozproszyła jego zaplecze?

„Pięć największych kontrowersji” związanych z papieżem Franciszkiem

Bergoglianizm zapadł się pod ziemię. Nagła śmierć Franciszka rozproszyła jego zaplecze?

Franciszek umarł szybko – nikt nie spodziewał się, że odejdzie w takim tempie. To sprawiło, że ludzie z jego otoczenia zostali po prostu porażeni. Nie mają strategii działania. Pontyfikat Franciszka po prostu nagle się skończył, a Bergoglianizm – zapadł się pod ziemię. Pisze o tym na łamach „InfoVaticana” Jaime Gurpegui.

W Kolegium Kardynalskim nikt nie ma dziś realnego przywództwa, przekonuje dziennikarz. Młodzi kardynałowie, zdezorientowani, starają się kierować opiniami i radami emerytów, bardziej doświadczonych i obytych z Kurią Rzymską.

Sędziwi kardynałowie – O’Malley, Ruini, Piacenza, Bagnasco, Cipriani, Antonelli czy Onaiekan – są w Rzymie i prowadzą intensywne rozmowy. Ich autorytet przeszkadza niektórym frakcjom, co wiąże się też z próbami ich dyskredytacji.


Dzięki zaskoczeniu śmiercią Franciszka, progresiści nie są dobrze przygotowani. Podczas jednej z kongregacji generalnych bardzo dobrze przyjęto wystąpienia kardynałów Willema Eijka i Roberta Sarah, zdecydowanych konserwatystów.

To wszystko może dawać nadzieję na wybór lepszy, niż można byłoby się tego spodziewać po samym fakcie „ustawienia” Kolegium Kardynalskiego przez Franciszka.

Źródło: InfoVaticana

Pach

Konklawe potrwa kilka tygodni? Prof. Roberto de Mattei o trudnym wyborze kardynałów

 

Konklawe potrwa kilka tygodni? Prof. Roberto de Mattei o trudnym wyborze kardynałów

(fot. Centro Televisivo Vaticano, CC BY 3.0 , via Wikimedia Commons)

Czy konklawe potrwa kilka tygodni? Włoski historyk Roberto de Mattei uważa, że jeżeliby tak było – wskazywałoby to na wybór naprawdę dobrego papieża. Krótkie konklawe, gdzie od początku poszukiwać się będzie kandydata kompromisowego, nie jest właściwą drogą. 

Pogrzeb papieża Franciszka na placu św. Piotra i przeniesienie trumny do Santa Maria Maggiore, w imponującej scenerii starożytnego, barokowego i XIX-wiecznego Rzymu, stanowiły historyczny moment naładowany symboliką. Władcy, głowy państw i szefowie rządów, osoby publiczne wszystkich szczebli, zgromadzeni w Rzymie z całego świata, nie składali hołdu Jorge Mario Bergoglio, ale instytucji, którą reprezentował, jak to miało miejsce 8 kwietnia 2005 r. na pogrzebie Jana Pawła II. Chociaż wiele z tych osobistości należy do innych religii lub wyznaje ateizm, wszyscy byli świadomi tego, co nadal oznacza Kościół rzymski, caput mundi, centrum powszechnego chrześcijaństwa. Wizerunek Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego twarzą w twarz na dwóch prostych krzesłach, między nawami Bazyliki Świętego Piotra, zdawał się wyrażać ich małość pod sklepieniem bazyliki, która podtrzymuje losy świata. Z kolei 170 przywódców zgromadzonych w Wiecznym Mieście, poprzez swoją obecność, zdawało się pytać o przyszłość świata w przededniu konklawe, które rozpocznie się 7 maja.

Konklawe, które wybierze następcę Franciszka, jest, jak wszystkie inne, niezwykłym momentem w życiu Kościoła. Na konklawe wydają się spotykać niebo i ziemia, po to, żeby wybrać Wikariusza Chrystusa. Kardynałowie, którzy stanowią Senat Kościoła, muszą wybrać tego, który ma nim kierować i rządzić. Moment ten jest tak ważny, że sam Chrystus obiecał Kościołowi pomoc w wyborze poprzez wpływ Ducha Świętego. Jednak jak każda łaska, ta, która wynika ze szczególnej interwencji Ducha Świętego, zakłada zgodność ludzi, którymi w tym przypadku są kardynałowie zgromadzeni w Kaplicy Sykstyńskiej. Dlatego Boska pomoc nie odbiera im ludzkiej wolności. Duch Święty pomaga im, ale nie determinuje ich wyboru. Asysta Ducha Świętego nie oznacza, że na konklawe zostanie wybrany najlepszy kandydat. Jednak Opatrzność Boża zawsze wyciąga największe możliwe dobro z najgorszego zła, takiego jak wybór złego papieża, ponieważ to Bóg, a nie diabeł, zawsze triumfuje w historii. Z tego powodu w historii wybierano świętych papieży, ale także słabych, niegodnych papieży, nieodpowiednich do ich wysokiej misji, co w żaden sposób nie umniejsza wielkości papiestwa.


Podobnie jak każde konklawe w historii, również będzie przedmiotem prób ingerencji. Podczas konklawe w 1769 r. Klemens XIV został wybrany po 185 głosowaniach i ponad trzech miesiącach negocjacji, po tym jak zobowiązał się na dworze Burbonów do rozwiązania Towarzystwa Jezusowego. Cesarz austriacki Franciszek Józef, podczas konklawe w 1903 r., które wybrało św. Piusa X, zawetował wybór kardynała Mariana Rampolli del Tindaro. Także konklawe, które wybrało Piusa XII, znalazło się pod presją polityczną. W jeszcze większej mierze dotknęło to konklawe z 1958 roku. Wówczas najbardziej inwazyjną akcję dyplomatyczną przeprowadziła Francja generała De Gaulle’a, który nakazał swojemu ambasadorowi przy Stolicy Apostolskiej, Rolandowi de Margerie, zrobić wszystko, co możliwe, aby zapobiec wyborowi kardynałów Ottavianiego i Ruffiniego, uważanych za „reakcjonistów”. „Partia francuska”, której przewodził kardynał dziekan Eugene Tisserant, zamiast tego poparła patriarchę Wenecji Giuseppe Roncallego, który został wybrany na Jana XXIII. W nowszych czasach dobrze znane są manewry tak zwanej „mafii z Sankt Gallen” podczas konklawe w 2005 i 2013 roku, mające na celu uniknięcie wyboru Benedykta XVI, a następnie zapewnienie wyboru papieża Franciszka. Pierwszy manewr się nie powiódł, drugi odniósł sukces

Te naciski nie prowadzą jednak do nieważności wyboru. Jan Paweł II, w konstytucji „Universi Dominici gregis” z 22 lutego 1996 r., nie zabraniając wymiany poglądów na temat wyborów podczas Sede Vacante, stwierdza, że kardynałowie elektorzy muszą powstrzymać się od wszelkich paktów, porozumień, obietnic lub innych zobowiązań jakiegokolwiek rodzaju, które mogłyby zmusić ich do oddania lub wstrzymania głosu na jednego lub kilku z nich. Jeżeli jednak tak się stanie, nawet pod przysięgą, to decyzją papieża takie zobowiązanie jest nieważne i nikt nie jest zobowiązany do jego przestrzegania. Papież nakładał też ekskomunikę latae sententiae na naruszających ten zakaz (nr 81-82). Konstytucja określa umowy jako nieważne, ale nie same wybory, które po nich nastąpiły. Wybory pozostają ważne, nawet jeśli zawarto nielegalne porozumienie, chyba że pojawi się bardzo poważna, naprawdę istotna wada, która zagraża wolności konklawe.

„Universi Dominici gregis” ustanawia wybór papieża kwalifikowaną większością dwóch trzecich głosów, ale w przypadku, gdyby konklawe trwało dłużej niż 30 głosowań w ciągu 10 dni, przewidywał, że kardynałowie mogą wybrać nowego papieża zwykłą bezwzględną większością głosów (nr 74-75). Nie była to zmiana bez znaczenia, ponieważ absolutna większość czyni hipotezę o kontestowanym papieżu bardziej prawdopodobną, jako że nieważność jednego głosowania wystarcza do unieważnienia wyboru papieża wybranego większością głosów. Być może dlatego, w liście apostolskim z 11 czerwca 2007 r., „De aliquibus mutationibus in normis de electione Romani Ponteficis”, Benedykt XVI przywrócił tradycyjną zasadę, że do wyboru na Najwyższego Papieża zawsze wymagana jest większość dwóch trzecich głosów obecnych kardynałów elektorów. Wymóg dwóch trzecich głosów wzmacnia pozycję mniejszości blokującej i oznacza, że konklawe może zostać przedłużone w czasie.

W epoce nowożytnej zdarzało się to wielokrotnie. Wystarczy przypomnieć, że konklawe, które wybrało Barnabę Chiaramontiego na Piusa VII (1800-1823), trwało ponad trzy miesiące, od 30 listopada 1799 roku do 14 marca 1800 roku, podczas gdy konklawe, które wybrało Grzegorza XVI (1831-1846), trwało około 50 dni, od 14 grudnia 1830 roku do 2 lutego 1831 roku. Papieżem został wybrany Bartłomiej Albert Cappellari, mnich kameduła, prefekt kongregacji Propaganda Fide, który w momencie wyboru nie był nawet biskupem. Po wyborze na papieża został najpierw wyświęcony na biskupa, a następnie koronowany.

Pogrzeb papieża Franciszka był momentem pozornej jedności. Czy następne konklawe, odzwierciedlające prawdziwą sytuację Kościoła, będzie miejscem podziału, zmuszając kardynałów do wzięcia odpowiedzialności za dobro Kościoła? Purpura, symbolizująca krew męczenników, przypomina kardynałom, że muszą być gotowi do walki i przelania krwi w obronie wiary, a konklawe jest zawsze teatrem walki z udziałem najszlachetniejszej części Mistycznego Ciała Chrystusa. Na Placu Świętego Piotra, 26 kwietnia, Kościół otrzymał honory od świata, który z nim walczy. W Kaplicy Sykstyńskiej kardynałowie, a przynajmniej mniejszość z nich, będą musieli walczyć o honor Kościoła, dziś upokarzanego przez swoich przeciwników, zwłaszcza wewnętrznych. Z tego powodu długie i sporne konklawe otwiera większe horyzonty nadziei niż krótkie konklawe, w którym od samego początku wybierany jest kandydat kompromisowy.

Najlepszym papieżem nie będzie „politycznie poprawny” papież sugerowany przez media, ani polityczny papież, który przedstawiając się jako „rozjemca”, uzyska papiestwo dzięki gwarancjom i obietnicom, których nie dotrzyma.

Kościół i wierni potrzebują papieża uczciwego w doktrynie i moralności, który nie przedstawi jako ustępstwa tego, co w wierze, moralności, liturgii i życiu duchowym jest prawem, którego nie można cofnąć; potrzebują autentycznego Wikariusza Chrystusa, który będzie na Stolicy Piotrowej pełnić swoją rolę światła prawdy i sprawiedliwości. W przeciwnym razie, jeśli tego światła zabraknie w świecie, Kościołowi nie pozostanie nic innego, jak tylko zdobywanie zasług cierpieniem oraz modlitwa.

Roberto de Mattei

Źródło: Corrispondenza Romana

Pach

1 maja: św. Józefa rzemieślnika. Kult „śpiącego św. Józefa”. Maj – miesiąc nabożeństw ku czci Maryi

  1 maja: św. Józefa rzemieślnika. Kult „śpiącego św. Józefa”. Maj – miesiąc nabożeństw ku czci Maryi Opublikowano na 30 kwietn...