wtorek, 23 września 2014

Święty Ojciec Pio (1)

Święty Ojciec Pio (1)







Spis treści


  • Niezwykłe życie Padre Pio (1887-1968)
    	Dzieciństwo
    Syn św. Franciszka
    Ukształtowanie na wzór Chrystusa
    Po co stygmaty?
    Wstrząsająca Msza św. Ojca Pio
    Charyzmaty ojca Pio
    Dar czytania w duszach
    Dar bilokacji
    Dar uzdrawiania
    Niezwykłe zapachy
    Dar proroctwa
    Dom Ulgi w Cierpieniu
    Diabelskie ataki
    Koniec Kalwarii


  • Modlitwa o wyniesienie O. Pio na ołtarze

  • Ofiara eucharystyczna Ojca Pio

  • Dekret Kongregacji ds. Świętych o heroiczności cnót Ojca Pio




     
    [początek tej strony]
    1) Niezwykłe życie Padre Pio (1887-1968)   

    Franciszkanin, pierwszy stygmatyzowany kapłan w historii Kościoła, będzie prawdopodobnie uznany wkrótce za jednego z największych świętych naszego wieku. Przykładnie posłuszny, olbrzym wiary, pokorny w każdym doświadczeniu, cierpiał nieprzerwanie przez 50 lat, tak w swym ciele jak i w duchu, cierpienia Męki Chrystusa. Ponieważ nigdy nie odmawiał niczego Boskiemu Zbawicielowi, został obdarzony w zamian wspaniałymi i licznymi charyzmatami.


     
    [początek tej strony]
    DZIECIŃSTWO
    Francesco Forgione urodził się 25 maja 1887 w wiosce Pietrelcina (Benevent) na południu Włoch. Jego rodzice Grazio Forgione i Maria-Giuseppa De Nunzio pobrali się w 1881 roku. Mieli ośmioro dzieci, z których pięcioro przeżyło. Francesco był drugim z ocalałej piątki. Życie w Pietrelcinie nie było łatwe i trudno było znaleźć tam pracę wystarczająco wynagradzaną, aby stawić czoła potrzebom licznej rodziny. To dlatego ojciec musiał opuścić ojczyznę 2 razy (udał się do Buenos Aires w latach 1898-1905 i do Nowego Jorku w latach 1910-1917), by zapewnić rodzinie środki do życia.
    Rodzice Francesco byli dobrymi chrześcijanami, ale nie okazywali demonstracyjnie pobożności. Tymczasem Francesco od pierwszych lat był niezwykle pobożny jak na dziecko w swoim wieku. Mając 11 lat spontanicznie poświęcił się Bogu i swemu świętemu patronowi - Franciszkowi z Asyżu. Już w młodym wieku cieszył się widoczną obecnością swego anioła stróża i korzystał z tego całe życie. Od 5 roku życia doświadczał ekstaz i wizji, szczególnie Dziewicy Maryi. Francesco nie chciał bawić się z kolegami, bo wygadywali bluźnierstwa, używali nieprzyzwoitych słów. Mając 8 może 9 lat zaczął się biczować żelaznym biczem, aby «cierpieć jak Jezus». Biczował się aż do krwi. Musiał jednak też walczyć z duchami diabelskimi, które dręczyć go będą przez całe życie, nie mogąc mu wybaczyć, że wyrwał im tak wiele dusz. Już w wieku kilku lat miewał we śnie wizje demonów: ukazywały mu się pod przerażającymi postaciami i nie mógł potem zasnąć. Nieco później, gdy wracał ze szkoły, jakiś mężczyzna często zagradzał mu drogę do domu. Wystarczyło, że uczynił znak krzyża lub pojawiał się bosy rówieśnik - anioł stróż, aby ta postać znikła.
    W końcu 1902 roku ukazała mu się osoba dostojna i bardzo piękna, jaśniejąca jak słońce i rzekła: «Chodź za Mną, bo musisz walczyć jako mężny wojownik». Został zaprowadzony na pole. Z jednej strony byli ludzie bardzo piękni, ubrani całkiem na biało, a z drugiej – ludzie o straszliwym wyglądzie, ubrani na czarno. Francesco ujrzał wtedy, jak zbliża się do niego osoba obrzydliwa gigantycznych rozmiarów. Jaśniejąca postać zachęciła go do podjęcia walki z potworem. Młody człowiek poprosił o uniknięcie tego, ale otrzymał odpowiedź: „Musisz walczyć. Odwagi! Pozostanę blisko ciebie i nie pozwolę, byś został pokonany." Walka była straszliwa, lecz z pomocą jaśniejącej postaci Francesco odniósł zwycięstwo.
    Promienna postać położyła na jego głowie koronę, potem podniosła go mówiąc: „Inna, piękniejsza zostanie dla ciebie zachowana, jeśli będziesz potrafił walczyć z tym bytem z ciemności... Będę blisko ciebie i pomogę ci zawsze, aby za każdym razem udało ci się go pokonać.» Ojciec Pio za każdym razem zwyciężał, lecz czasem kosztowało go to bardzo drogo.
    Biograf o. Alberto d'Apolito tak wspomina, jakie walki toczył o. Pio już w klasztorze: „My, braciszkowie, bywaliśmy często budzeni ze snu w środku nocy przerażającym odgłosem rzucanych mocno łańcuchów, zgrzytem żelaza, krzykami i jękami dochodzącymi z celi numer 5, w której przebywał o. Pio. Chłopcy naciągali kołdry na głowy, drżąc ze strachu. O. Pio, pragnąc ich uspokoić, zapewniał, że demon nie będzie ich dręczył ani nie zrobi im nic złego, że całą złość i nienawiść kieruje ku niemu. Raz jeden z chłopców rzekł, chcąc uchodzić za śmiałka: „Gdyby mi się ukazał, przegoniłbym go precz". Na to odrzekł o. Pio: „Nie wiesz, co mówisz. Gdybyś ujrzał demona, umarłbyś z przerażenia."


     
    [początek tej strony]
    SYN ŚW. FRANCISZKA
    Francesco w bardzo młodym wieku usłyszał Boże wezwanie, ściśle: wezwanie, by wstąpić do Zakonu franciszkańskiego. Zdecydował wspaniałomyślnie nań odpowiedzieć. Rozpoczął postulat w styczniu 1903 r. (miał wtedy 15 i pół roku) w nowicjacie w Morcone (Benevent). W wigilię tego dnia nasz Pan złożył mu wizytę w rodzinnym domu ze Swą Najświętszą Matką. Przyobiecali mu szczególną miłość.
    Od początku Francesco okazał się wzorowym przybyszem. Wyznał to nawet pewnego dnia przełożony jego matce: „Proszę pani, pani syn jest dla nas zbyt dobry. Nie ma wad i przestrzega reguły lepiej niż my." Przy końcu rekolekcji, które wieńczyły postulat, Francesco został przyjęty jako nowicjusz i przyjął habit św. Franciszka. Było to 22 stycznia 1904 roku. Nadano mu imię „Pio", odtąd stał się „bratem Pio z Pietrelciny". Po roku wyjechał dalej się kształcić do innego klasztoru, w Pianisi (Campobasso). Po zdaniu egzaminów z filozofii został wysłany do San Marco La Catola, gdzie złożył uroczyste śluby, a potem udał się do Serracapriola studiować teologię. Potem zaś wysłano go już do San Giovanni Rotondo, leżącego u stóp góry Gargan. Z wyjątkiem kilku miesięcy służby wojskowej w okresie wojny 1914-18, pozostał tam całe życie.
    Wkrótce brat Pio został dotknięty tajemniczą chorobą, która zadała mu ogromne cierpienie: silne poty, gwałtowne bóle głowy, bardzo wysoka gorączka dochodząca do 48 st. C, a raz nawet wyższa! Nie wytrzymywał tego żaden termometr. Lekarze nic z tego nie rozumieli. W dodatku dotknęły go skrupuły. Uznał we wszystkich tych mękach ataki diabelskie i zaczął poznawać noc zmysłów taką, jaką opisywał św. Jan od Krzyża. Wobec tych niewyjaśnionych boleści przełożony powziął decyzję, w roku 1909, o odesłaniu go „na jakiś czas" do rodzinnej wioski, Pietrelciny, sądząc, że wiejski klimat szybko postawi go na nogi. Czasem wydawało się, że jego stan powracał do normy, jednak w inne dni pogarszał się. Również zmagania z diabłem były jego codziennym losem. Nieprzyjaciel ukazywał mu wszystkie jego zmyślone „niewierności" i usiłował go przekonać, że jest potępiony. Na wiosnę 1910 roku stan brata Pio tak się pogorszył, iż nawet on sam sądził, że bliska jest jego ostatnia godzina. W rzeczywistości miał przeżyć jeszcze 58 lat... Czując się źle, poprosił przełożonych o łaskę wcześniejszych święceń kapłańskich. I tak 10 sierpnia 1910 roku został wyświęcony na kapłana w katedrze w Benevent, w obecności matki. Ojciec przebywał wówczas w Ameryce. Odtąd stał się i na zawsze już pozostał Padre Pio i to pod tym imieniem wkrótce poznał go cały świat. Poświęcił się Bogu jako ofiara wynagradzająca za grzechy świata. Coraz bardziej stawało się jasne, że Pan łaskawie wejrzał na tę wspaniałomyślną ofiarę złożoną przez młodego zakonnika. W tym okresie otrzymał niewidoczne stygmaty. Miał 23 lata.


     
    [początek tej strony]
    UKSZTAŁTOWANIE NA WZÓR CHRYSTUSA
    Tak Padre Pio pisał o tym do swego kierownika duchowego: „Wczoraj wieczorem stało się ze mną coś, czego nie potrafię wyjaśnić ani pojąć. Na środku dłoni pokazało się trochę czegoś czerwonego w kształcie centyma. Towarzyszył temu także mocny i ostry ból... Ten ból był bardziej odczuwalny w środku lewej ręki i jeszcze trwa. Także w stopach czuję lekki ból. To zjawisko powtarza się prawie od roku..." (8. 09.1911) Długo ukrywał te doświadczenia, nim ośmielił się o nich mówić...
    Miał wrażenie, że jego ręce, stopy i bok przeszywał miecz. On sam pogrążał się w Męce Chrystusa. W każdy czwartek przeżywał agonię w Getsemani, w piątek – biczowanie, ukoronowanie cierniem, następnie drogę krzyżową i ukrzyżowanie.
    Od 20 września 1918 roku aż do śmierci we wrześniu 1968 roku (to znaczy dokładnie przez 50 lat) stygmaty staną się widoczne, a cierpienia Męki będą stałe i już nie ograniczone do okresu od czwartku do soboty. Oto jak w kilku słowach o. Pio opisuje to wydarzenie kierownikowi duchowemu:
    «Spowiadałem naszych chłopców wieczorem 5 sierpnia, gdy zostałem nagle napełniony krańcowym lękiem na widok niebiańskiej postaci, która ukazała się oczom mej duszy. Trzymała w ręce coś w rodzaju broni podobnej do bardzo długiej włóczni, mającej grot dobrze wyostrzony i wydawało się, że z tego szpica wydobywał się ogień. Widzenie tego wszystkiego i baczna obserwacja wspomnianej osobistości, która rzuca z całą gwałtownością w moją duszę wspomnianą broń, było czymś zupełnie wyjątkowym. Z trudem wydałem jęk i czułem, że umieram. Powiedziałem chłopcu, aby się oddalił, ponieważ czułem się źle i nie miałem siły, by kontynuować spowiedź. Ta męka trwała nieprzerwanie aż do 7 sierpnia... Widziałem nawet moje wnętrzności: rozrywane i wyciągane tą bronią. Wszystko zostało wydane na pastwę żelaza i ognia. Od tego dnia zostałem śmiertelnie zraniony. (21.08.1918)
    20 września tego samego roku doszło do innego wydarzenia. Tak w miesiąc później o. Pio opisał je swemu kierownikowi duchowemu: „Siedziałem na chórze po odprawieniu Mszy św., kiedy owładnęła mną jakaś ociężałość, podobna do słodkiego snu. Wszystkie moje wewnętrzne i zewnętrzne zmysły, a także dusza pogrążyły się w nieopisanym ukojeniu. Kiedy trwałem w takim stanie, zobaczyłem obok tajemniczą postać, podobną do tej, którą widziałem już 5 sierpnia, z tą różnicą, że ta miała ręce, stopy i bok ociekające krwią. Widok ten przeraził mnie. Doznałem uczuć, których nigdy nie zdołam opisać. Poczułem, że umieram i umarłbym, gdyby Pan nie podtrzymał tłukącego się w piersiach serca. Kiedy tajemnicza postać znikła, spostrzegłem, że moje dłonie, stopy i bok przebity ociekają krwią. Proszę sobie wyobrazić mękę, jakiej wówczas doznałem i doznaję nieustannie każdego dnia. Rana serca krwawi obficie, zwłaszcza od wieczora w piątek do soboty rano. Obawiam się, że umrę z upływu krwi, jeśli Pan nie wysłucha moich jęków i nie odejmie mi tych ran. Niech mi zostawi ból i mękę, lecz niechaj odejmie mi te znaki zewnętrzne, które sprawiają mi nieopisane i nie do wytrzymania zawstydzenie i upokorzenie."
    Mimo tej gorącej prośby, z którą skutecznie zwracało się do Boga wielu stygmatyków, o. Pio nie został wysłuchany. Wola Boża była inna w stosunku do jego osoby: stygmaty były widoczne aż do końca jego życia.
    Pomimo nakazów zachowania milczenia o tej sprawie, nałożonych przez przełożonych, nowina rozniosła się lotem błyskawicy. Zakonnika poddano badaniom lekarskim. Chirurdzy zauważyli okrągłe zaczerwienienie skóry na obu dłoniach. Kiedy te miejsca dotykali zauważalna była błona, zaś na wierzchu dłoni jakby pustka. Na obydwu stopach obszar okrągły o średnicy około 2 cm, a pod nim pustka. W boku rana w kształcie krzyża o ramionach 7 i 3 cm. Stygmaty były więc ranami głębokimi. Wydawało się, że zadały je ogromne gwoździe. Z tych ran, które wywoływały okrutne cierpienia cały czas sączyła się krew, która często pachniała. Lekarz musieli wyznać, że nauka nie potrafi wyjaśnić zranień, które nigdy nie ulegają zakażeniu ani się nie goją. Stwierdzili, że wyjaśnienia trzeba szukać w sferze nadprzyrodzonej. W roku 1919 nasz Pan uprzedził ojca Pio, że znaki te nosić będzie 50 lat i tak się też stało. Znikły 22 września 1968 r., w przeddzień jego śmierci.


     
    [początek tej strony]
    PO CO STYGMATY?
    Idąc w ślady św. Pawła ojciec Pio miał dopełnić we własnym ciele braki męki Chrystusa (por. Kol 1,24) Jeden z biografów sławnego franciszkanina, ojciec Derobert, powiedział: „W swym miłosierdziu i mądrości Bóg pragnął przy Swoim Synu współodkupicieli, którzy wzorem Dziewicy Maryi pomogliby Mu zbawić świat. To dlatego można powiedzieć, że szaleństwo Krzyża jest najwyższą mądrością... Stygmatyk spod góry Gargan jest więc jedynie przedłużeniem Ukrzyżowanego z Kalwarii.»
    Z pokory ojciec Pio nie chciał, żeby jego stygmaty były widoczne. Zasłaniał je.


     
    [początek tej strony]
    WSTRZĄSAJĄCA MSZA ŚW. OJCA PIO
    Opinia świętości Ojca, charyzmaty, jakimi został obdarzony, szczególnie dar czytania w sumieniach bardzo szybko przyciągnęły do San Giovanni Rotondo tłumy pielgrzymów. Nikt, kto tam przybył, nie chciał odejść bez uczestniczenia we Mszy św. sprawowanej przez stygmatyzowanego kapucyna. Ta Msza św. była w istocie odprawiana w sposób wyjątkowy w skali świata. Przybywali ludzie zewsząd, z całej Europy, z Ameryki, a nawet z Japonii. Niektórzy przyjeżdżali tylko po to.
    Przybywające autokary czasem o drugiej, czasem o trzeciej w nocy, dowoziły wielką ilość pielgrzymów. Zaskakiwał ich widok placu kościelnego już zapełnionego ludźmi, oczekującymi na Mszę św. o godz. 5 rano! Cierpliwe oczekiwanie na otwarcie drzwi o 4.45 wypełniało odmawianie różańca.
    Msza św. jest zawsze i wszędzie ponowieniem w sposób bezkrwawy ofiary Chrystusa na Kalwarii. Po cóż więc przybywać akurat na tę, którą sprawował kapucyn? Właśnie dlatego, że kiedy ojciec Pio odprawiał Mszę św. odczuwalny był jego ścisły i głęboki związek z Ukrzyżowanym z Kalwarii, który ofiarowywał się Ojcu, jako ofiara wynagradzająca za grzechy świata. Działał naprawdę w imieniu Chrystusa. On był naprawdę człowiekiem Bożym świadczącym całym zachowaniem o obecności Boga. Nosił w swym ciele jak jego boski Wzór krwawiące znaki ukrzyżowania. Wielu wiernych, a nawet kapłanów orzekło, że dopiero w San Giovanni Rotondo pojęli sens Najświętszej Ofiary. Celebracja trwała długo. Rzadko krócej niż 2 godziny, czasem o wiele dłużej. Kiedy sprawował Eucharystię prywatnie dochodziła nawet do 6-7 godzin! Jednak ci, którzy brali w niej udział, byli nią tak pochłonięci, że nie odczuwali mijającego czasu. Przełożeni musieli nakazać ojcu Pio, aby Msza nie trwała dłużej niż jedną godzinę. Najświętsza Ofiara była centrum jego życia. To była dla niego równocześnie okazja do ogromnej radości i do niewyrażalnej boleści. Przeżywał bowiem całą Mękę od Getsemani aż do ukrzyżowania. Do zakrystii prowadziło go, podtrzymując, dwóch współbraci, bo jego przeszyte stopy wywoływały straszliwe cierpienia. Kiedy odprawiał Mszę św. miało się wrażenie – i to była prawda – że przygniata go ciężar grzechów świata. Ofiarowywał Ojcu wszystkie intencje, jakie mu polecano, a było ich wiele. Jeśli mógł pośredniczyć w uzdrowieniu ludzi z tak wielu cierpień fizycznych i duchowych to działo się tak dlatego, że on brał je na siebie. Kiedy wypowiadał słowa Konsekracji często wypowiadał każde słowo dwa razy. Czy chciał być pewien, że wypowiedział je właściwie? „Hoc... hoc... est... est.. enim... enim... Corpus... Corpus... meum... meum...»
    Oto kilka pytań, jakie postawiono mu w związku ze Mszą św.:
    – Ojcze, jakie dobrodziejstwa otrzymujemy uczestnicząc we Mszy św.?
    – Nie można ich zliczyć. Poznamy je dopiero w Raju.
    – Czym jest dla Ojca Msza św.?
    – Świętym związkiem z Męką Jezusa. Moja odpowiedzialność jest wyjątkowa w świecie (dodawał roniąc łzy).
    – Co jest w Ojca Mszy św.?
    – Cała Kalwaria!
    – Ojcze, proszę powiedzieć, co Ojciec przeżywa w czasie Mszy św.
    – Wszystko, co Jezus zniósł w czasie Swej Męki, także i ja cierpię w sposób niedoskonały, w takim stopniu, w jakim to dopuszczone dla stworzenia ludzkiego...
    – Czy w czasie Boskiej Ofiary bierze Ojciec na siebie nasze nieprawości?
    – Nie można uczynić inaczej, bo to stanowi część Boskiej Ofiary.
    – W jakiej chwili cierpi Ojciec najbardziej w czasie Mszy św.?
    – Cierpienie stale rośnie, ale przede wszystkim od Konsekracji do Komunii św.
    – Czy Ojciec powtarza też słowa, które Jezus wypowiedział na krzyżu?
    – Choć niegodnie, czynię to.
    – A do kogo mówi Ojciec „Niewiasto, oto syn Twój"?
    – Mówię do Maryi: „Oto synowie Twego Syna".
    – Czy Najświętsza Panna jest obecna, aby uczestniczyć w Ojca Mszy św.?
    – A sądzicie, że Ona nie zajmuje się sprawami Swego Syna?
    – Kto jeszcze jest obecny przy ołtarzu?
    – Cały Raj...
    – Czy chciałby Ojciec móc odprawiać więcej niż jedną Mszę św. w ciągu dnia?
    – Gdyby to zależało jedynie ode mnie, nigdy nie odchodziłbym od ołtarza...
    *
    O. Bernard Romagnoli napisał:
    „Kiedy po raz pierwszy uczestniczyłem we Mszy św. odprawianej przez o. Pio w momencie konsekracji zauważyłem na jego twarzy pewne ruchy i skurcze, które wtedy wydały mi się trochę dziwne, ale później, zastanawiając się nad tym, zrozumiałem, że przeżywał on w owej chwili mękę Ukrzyżowanego. Rzeczywiście, było wiadomo, że podczas Mszy św. ojciec Pio przeżywał na nowo mękę Jezusa, ofiarę miłości i cierpienia."
    Kard. Siri stwierdził:
    „Odnawiała się w nim, na ile to możliwe w kimś, kto nie jest Synem Bożym, męka Jezusa Chrystusa."
    To wszystko – ojciec Pio cały zawiera się w tym stwierdzeniu.
    Kard. Parente napisał: „Ojciec Pio w swej nadzwyczajności i tajemnicy odtwarza na nowo Chrystusa - Miłość ofiarowaną za życie ludzkości."
    Długo można by tak ciągnąć wypowiedzi, lecz i te już wystarczą, by odkryć uczucia ojca Pio i móc sobie wyobrazić, dlaczego tak wielka liczba ludzi przybywała i to z tak daleka, by uczestniczyć w jego Mszy św. i także by zrozumieć, dlaczego trwała ona tak długo.


     
    [początek tej strony]
    CHARYZMATY OJCA PIO
    Pan obdarzył swego sługę charyzmatami tak licznymi, jak i zróżnicowanymi. Wspomnieliśmy już o jego zażyłości z aniołem stróżem. Niebieski towarzysz pomagał mu odeprzeć szatańskie ataki, a kiedy nie pomagał mu dostatecznie... obrywało mu się. Ojciec Pio wysyłał swego anioła stróża w różnych sprawach do różnych osób i również prosił różne osoby, by u niego załatwiały różne sprawy za pośrednictwem swych aniołów. I udawało się to cudownie! Święty zakonnik znał jedynie swój neapolitański dialekt, włoski i łacinę, której uczył się w czasie studiów. Tymczasem mógł słuchać spowiedzi we wszystkich językach świata. Kiedy pytano go, jak to możliwe, stwierdzał: „To bardzo proste. Mój anioł stróż wszystko mi tłumaczy!"


     
    [początek tej strony]
    DAR CZYTANIA W DUSZY
    Padre Pio miał, podobnie jak święty proboszcz z Ars, dar czytania w duszach. Nie można było nic przed nim ukryć i to przynosiło ulgę wielu penitentom, którzy przystępowali do spowiedzi. Ojciec przypominał grzechy ich życia nawet te całkowicie zapomniane, ale też nie oszczędzał penitentom zbawczego upokorzenia wyznania ich. Często te spowiedzi były początkiem nawróceń. Ten czy tamten przybyły z ciekawości lub z zamiarem wykpienia lub zdemaskowania jakiegoś oszustwa, a znajdował się sam nie rozumiejąc jak na klęczkach przy konfesjonale dokonując spowiedzi generalnej, całkiem niespodziewanie, a potem odchodził z wewnętrzną radością, jakiej nigdy wcześniej nie znał.
    Liczni są ateiści i masoni, którzy po nawróceniu gorliwie popierali stygmatyka. Przyjąwszy zakład pewien adwokat, znany mason, udał się pewnego dnia do San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio rozmawiał z kilkoma osobami. Widząc go, zostawił rozmówców i podszedł do niego mówiąc: „Jak to? Pan tutaj? Przecież pan jest masonem!" Kiedy mężczyzna to potwierdził, O. Pio zapytał: „A jakie zadanie ma masoneria?" – „Zwalczać Kościół" – padła odpowiedź. I nagle adwokat odczuł w sobie miłość Boga do oddalonych od Niego. Wyspowiadał się i rozpoczął nowe życie.
    I tak nawróceni lekarze, prawnicy, dziennikarze gorliwie bronili stale oczernianego i wyśmiewanego zakonnika.
    Kiedyś zdarzyło się, że zabito pewnego człowieka, a morderca nie został ukarany, bo zbrodni nigdy nie udało się wyjaśnić. Przyszedł jednak do spowiedzi. Ale nie powiedział o swej zbrodni. Na koniec ojciec Pio zapytał: „To wszystko, mój synu?" Mężczyzna milczał, choć ojciec powtórzył trzy razy pytanie. Spowiednik pogrążył się w modlitwie, potem wziął mężczyznę za ramię i zaprowadził do kościoła. Tam grzesznik zemdlał, bo w ławce ujrzał człowieka, którego zabił! Kiedy odzyskał przytomność ojciec Pio zaprowadził go z powrotem do konfesjonału, gdzie ten wyznał swą winę. Odszedł rozgrzeszony.
    Kiedy pytano ojca Pio, jaką ma misję do spełnienia na ziemi, odpowiadał: „Jestem spowiednikiem". Spowiadał 16-17 godzin dziennie, w wyjątkowych wypadkach nawet do 19 godzin! A wszystko to bez jedzenia. Zresztą i tak przyjmował nikłe racje. Trzeba było zorganizować specjalną służbę porządkową przy jego konfesjonale. Jeden z braci rozdzielał kartki z numerami.
    «Stał się cud – wyznała kiedyś pewna włoska dama – mój mąż się wyspowiadał! Nie chciał się udać w podróż do San Giovanni Rotondo, prosiłam go, by ofiarował mi ją jako prezent urodzinowy. Najpierw wpadł w gniew, a potem przystał na moje pragnienie, mówiąc: Ale nie każ mi iść do spowiedzi.» Mężczyzna uczestniczył we Mszy św. Ojca, a po niej pośpieszył do zakrystii i upadł na kolana. Wrócił do małżonki z rozradowaną twarzą" „Gotowe. Wyspowiadałem się." Nie rozumiał przyczyny. Nie potrafił rzec nic innego jak tylko: „Cóż chcesz, po tej Mszy św. nie mogłem się nie wyspowiadać. To było silniejsze ode mnie. Czułem się do tego przymuszony. Tu wszystkim kieruje jakby niewidzialna ręka.»
    Jedna z osób, która napisała biografię Ojca, Maria Winowska, opowiada, jak pewnego dnia jakiś kupiec z Genui przybył do San Giovanni Rotondo po 52 godzinach podróży, wioząc list, który kazano mu dostarczyć ojcu Pio. Ten spojrzawszy na niego powiedział: „Czy chcesz się wyspowiadać? Kiedy byłeś ostatnio w spowiedzi?" – „Kiedy miałem siedem lat!" – „A kiedy przestaniesz prowadzić to ohydne życie?" Mężczyzna poczuł, że jest zdemaskowany, wyspowiadał się i jego serce napełniła radość.
    Ojciec Pio przejawiał czasem anielską łagodność wobec penitentów, a czasem surowość, która mogła się wydawać przesadna. Pewna Angielka uklękła kiedyś przy jego konfesjonale: „Dla pani nie mam czasu" – powiedział jej zamiast powitania. Przygnębiona kobieta powróciła po 5 dniach, aby usłyszeć te same słowa. Po upływie dwudziestu dni ojciec przyjął ją mówiąc: „Biedna ślepa, zamiast uskarżać się na surowość z mojej strony powinnaś postawić sobie pytanie, jakże Miłosierdzie może cię przyjąć po tak wielu latach świętokradztw... Czyż dla zachowania szacunku nie przystępowałaś do Komunii św. u boku męża i matki w stanie grzechu śmiertelnego?"
    Kobieta zalała się łzami. Rozpoczął się jej wielki powrót do Boga.
    Straszliwy widok przedstawiał o. Pio cierpiący w konfesjonale. Często jak proboszcz z Ars płakał, tak wielkim przerażeniem napawał go grzech. Mawiał: Nigdy nie zostanie zrozumiane, co znaczy buntować się przeciw Bogu.
    Nie lubił też rozróżniania grzechów śmiertelnych od grzechów powszednich. Dla niego każdy grzech był straszny, bo był odrzuceniem miłości Bożej. Wolałby umrzeć tysiąc razy niż ujrzeć, jak błoto grzechu dotyka jego duszy. W konfesjonale ze wszystkich sił walczył, żeby penitent pojął Kim był Ten, którego miłość grzesząc znieważył. Jego współbracia zastanawiali się, dlaczego przy konfesjonale tak wiele dusz traktował surowo. Zrozumieli, że postępuje tak z natchnienia Bożego.
    On, który miał dar jasnowidzenia w stosunku do innych, żył sam niemal ciągle w nocy duszy. Istnieją listy, które kierował do różnych kierowników duchowych. Za każdym razem mówił im o swej wielkiej niegodności, przekonany o tym, że wielce obraża Boga, lękał się utraty wiary. Często myślał, że z powodu swych grzechów zostanie na wieczność potępiony. Te diabelskie pokusy były z pewnością dopuszczone przez Boga, aby go doświadczyć, jak i po to, żeby zwiększyć jego zasługi oraz po to, by rozwinąć jego pokorę. To było potrzebne, gdyż już za życia wszyscy uznali go za świętego: nosił stygmaty, odprawiał Mszę św. tak jak nikt na świecie, co dnia czynił cuda. Każdemu groziłoby wpadnięcie w pychę.


     
    [początek tej strony]
    DAR BILOKACJI
    Inny z jego darów to dar bilokacji. Istnieją dowody na to, że od czasu wystąpienia z armii w r. 1916 ojciec Pio nigdy nie opuścił San Giovanni Rotondo, a jednak był widziany w wielu miejscach na świecie, nawet w Kalifornii...
    Przytoczmy najpierw wydarzenie opisane przez franciszkańskiego biografa. Za czasu pontyfikatu Piusa XI z powodu licznych przejawów zazdrości, ludzie Kościoła oskarżyli go o uchybienia, których nigdy nie popełnił. Święte Oficjum (obecnie: Kongregacja Nauki Wiary), bez głębszego badania zastosowała wobec niego surowe sankcje zakazując mu publicznie odprawiać Mszę św., spowiadać, pisać do duchowych synów i córek. Pomimo to lud, wiedząc, że był to święty, nadal przybywał tłumnie do San Giovanni Rotondo. Zastanawiano się nad suspendowaniem go, co oznaczałoby zakaz odprawiania Mszy św. nawet prywatnie. Aby podjąć tę ważką decyzję Święte Oficjum zebrało się w komplecie, w obecności Papieża. Podczas dyskusji tego szacownego gremium ujrzano, jak wchodzi kapucyn z dłońmi ukrytymi w rękawach. Szedł krokiem powolnym, lecz pewnym. Zakonnik podszedł wprost do Papieża i zanim któryś z kardynałów mógł się odezwać upadł do nóg Papieża, ucałował jego stopy i wyraził błaganie: „Ojcze Święty, dla dobra Kościoła i dusz nie pozwól im tego uczynić". Poprosił o błogosławieństwo, wstał i wyszedł. Niektórzy kardynałowie zapytali strażników, dlaczego – pomimo oficjalnego zakazu – pozwolili wejść temu mnichowi. Oszołomieni powiedzieli, że nie widzieli nikogo.
    Pius XI zakazał im mówić o tym komukolwiek, natychmiast przerwał spotkanie i nakazał jednemu z kardynałów udać się do San Giovanni Rotondo, by zapytał Gwardiana, gdzie znajdował się ojciec Pio w dniu spotkania i w jego godzinie. Dodał stanowczym tonem: Powiedzcie mu, że może swobodnie odprawiać Mszę św. w kościele. Gwardian zapewnił kardynała, że o. Pio wcale nie opuszczał klasztoru i że w godzinie spotkania udał się na chór odmówić Oficjum.
    Inne wydarzenia przytacza o. Cataneo, także biograf ojca Pio. Pewnego dnia stygmatyk zatrzymał się przed oknem na korytarzu klasztornym. Nagle przejęty odległą wizją zamarł. Jeden ze współbraci przechodząc ujrzał go, pocałował w rękę, lecz ojciec niczego nie zauważył. Współbrat usłyszał, jak wypowiadał słowa rozgrzeszenia... W kilka dni potem Gwardian otrzymał telegram z podziękowaniem za przysłanie do Turynu ojca Pio, który rozgrzeszył chorego w chwili śmierci. A przecież on nie opuścił klasztoru...
    W czasie II wojny światowej pewien generał, Bernardo Rossini, z bazy wojskowej w pobliżu Bari, dowiedziawszy się, że magazyn wojskowy znajduje się tuż obok San Giovanni Roitondo zorganizował wypad, by go zniszczyć. Stanął na czele eskadry, lecz przybywszy w pobliże celu ujrzał wznoszącego się z ziemi zakonnika z podniesionymi rękoma, który zabraniał mu wstępu. Stacje samolotów nie odpowiadały. Bomby spadły w inne, bezpieczne miejsce, samoloty zaś zawróciły do bazy. Po jakimś czasie generał, który nie był wierzący, usłyszał o mnichu z klasztoru w San Giovanni Rotondo, który dokonywał cudów. Postanowił się tam udać, aby go zobaczyć... i rozpoznał w nim zakonnika, którego widział w górze. Ojciec położył mu rękę na ramieniu, mówiąc dobrodusznie: „A więc to ty chciałeś nas wszystkich zabić?" Generał był zaskoczony, lecz zwyciężyło go spojrzenie ojca Pio. Nawrócił się.
    Można przytoczyć setki poświadczonych nawet przez biskupów i kardynałów, kapłanów oraz przez osoby świeckie przypadków bilokacji.


     
    [początek tej strony]
    DAR UZDRAWIANIA
    Ojciec Pio miał też charyzmat uzdrawiania. Zawsze powtarzał: „To nie ja uzdrawiam, lecz Pan. Ja się tylko modlę." Albo: „To nie moja sprawa, lecz Matki Bożej". Jakże wysłuchiwana była jego modlitwa!... Święci są zawsze pokorni.
    W noc Bożego Narodzenia w roku 1939 urodziła się mała dziewczynka Gemma de Giorgi – bez źrenic. Była więc skazana na to, że nigdy nie będzie widzieć. Miała 6 może 7 lat, kiedy jej rodziców odwiedziła ciocia zakonnica. Poradziła im udać się do ojca Pio. Napisała do niego, a on odpisał: „Droga córko, zapewniam cię, że będę się modlił za dziewczynkę." Babcia towarzyszyła jej do San Giovanni Rotondo. Po Mszy św. obydwie udały się do spowiedzi. Była to pierwsza spowiedź dziewczynki i babcia chciała, aby korzystając ze spotkania z o. Pio przystąpiła do I Komunii św.
    Ponieważ podczas spowiedzi dziecko nie pomyślało o tym, by poprosić o uzdrowienie, babcia postanowiła to uczynić. Ojciec Pio odpowiedział jej: „Zachowaj ufność, córko. Dziewczynka nie powinna płakać, a ty nie powinnaś się niepokoić. Gemma widzi i ty o tym się dowiesz."
    Dziewczynka przystąpiła do I Komunii, podczas której O. Pio uczynił jej znak krzyża na oczach. Wracając pociągiem Gemma zauważyła, że widzi. Gdy udano się z nią do lekarza, stwierdził, że dziecko widzi nie mając źrenic! Nie potrafił tego wyjaśnić. Ukończyła studia, podjęła pracę. Dziś widzi nadal, stawiając czoła logice nauki.
    Sześciomiesięczne niemowlę było w beznadziejnym stanie. Jego matka postanowiła pokusić się o to, co niemożliwe, aby spróbować ocalić dziecko. Postanowiła je zawieźć do ojca Pio. Podróż była długa i jak można było się obawiać dziecko umarło w drodze. Wiara matki nie zachwiała się. Owinęła dziecko w kilka pieluszek i włożyła je... do walizki. Przybywszy do San Giovanni Rotondo pobiegła do kościoła i stanęła z niewiastami oczekującymi na spowiedź. Gdy nadeszła jej kolej upadła na kolana przed ojcem i otwarła walizkę. W kościele był nawrócony lekarz. Orzekł, że jeśli dziecko nie umarłoby od swej choroby, to udusiłoby się w walizce. Na widok małego ciała ojciec Pio głęboko się wzruszył. Wzniósł oczy ku niebu i zaczął się modlić, potem powiedział do zalanej łzami matki, której płacz słychać było w całym kościele: „Dlaczego krzyczysz tak głośno? Czy nie widzisz, że twój syn śpi?» Dziecko istotnie spokojnie spało.


     
    [początek tej strony]
    NIEZWYKŁE ZAPACHY
    Można tu wspomnieć jeszcze o jednym charyzmacie ojca Pio, o którym jego duchowi synowie i córki świadczą do dziś: o zapachach. Niektórzy mistycy wydzielali zapachy i nie można się tu powstrzymać przed myślą o ludowym wyrażeniu dotyczącym osoby, która prowadziła przykładne życie i o której mówi się, że umarła wydzielając zapach świętości [po polsku mówimy częściej: „w opinii świętości" – przyp. red.]. Jeśli chodzi o ojca Pio tysiące osób dały o tym świadectwo: zapach często zapowiadał uzdrowienie lub szczególną łaskę (oznaczały dar specjalnej opieki, nawrócenie drogiej osoby itd.). Miły zapach rozchodził się w jego obecności lub z przedmiotów, które były przez niego pobłogosławione lub po prostu dotknięte doświadczano nawet w odległości tysięcy kilometrów. To były głównie zapachy kwiatów: lilii, fiołków, róż, jaśminu i inne. Zapach mógł pojawić się nagle i nagle zniknąć. Czasem wystarczyło pokazać kilka przeźroczy z jego życia, by cała sala wypełniła się niezwykłym zapachem.
    Zapach lilii był często spostrzegany jako znak uzdrowienia. Tak było we wrześniu 1951 r. z naczelnikiem stacji kolejowej w Rzymie. Został tak uprzedzony o mającym się dokonać cudzie wyzdrowienia z raka gardła, podczas gdy udzielono mu już wiatyku. W ostatniej chwili dano mu do ucałowania zdjęcie ojca Pio. Wszyscy członkowie rodziny, którzy uczestniczyli w tym, poczuli utrzymujący się miły zapach. Byli pomiędzy nimi też niewierzący. Umierający, który od dawna nie potrafił mówić, odezwał się nagle: „Zdejmijcie te wszystkie bandaże, jestem zdrowy."
    Czasem działo się to w czasie Mszy św., czasem w konfesjonale. Jego rany, które powinny były wydzielać woń rozkładającej się krwi, wydzielały miły zapach.
    Innym razem ojcowie franciszkanie, wracając pociągiem z San Giovanni Rotondo odczuli w przedziale zapach. Towarzysze podróży zastanawiali się, co to mogło być. Zjawisko towarzyszyło im aż do Rzymu.
    Jeden z braci posiadał cukier pobłogosławiony przez ojca Pio i napełniał on takim zapachem jego celę, że Gwardian dopytywał się, skąd on pochodzi, bo można go było odczuć nawet na korytarzu. Nie dało się tego ukryć przed przełożonymi.
    W pewnym klasztorze franciszkańskim był chory jeden z braci. Poprosił swego współbrata, jednego z biografów ojca Pio, aby przyniósł mu nagranie głosu Ojca. Zaledwie zaczął słuchać, a już celę wypełnił przenikliwy zapach. Ojciec Pio przyniósł tak pociechę cierpiącemu bratu.


     
    [początek tej strony]
    DAR PROROCTWA
    Wśród innych charyzmatów można przytoczyć dar proroctwa. Wiele zapowiedzi już się zrealizowało, m. in. ta dana młodemu Karolowi Wojtyle, że będzie Papieżem... Także dar niewidzialności, niejako przeciwieństwo daru bilokacji. Gdy niestosowni goście przychodzili do niego z niegodziwą intencją, zdarzało się, że mijali go nie dostrzegając go. Dopiero po ich odejściu można było ponownie dostrzec ojca Pio. Miał on też często kontakt z duszami w Czyśćcu. Przychodziły prosić, aby modlił się o ich uwolnienie. Zdarzało mu się pocieszać osoby niespokojne o los zmarłego. Mówił im, że ich bliski jest zbawiony lub że przebywa już w chwale nieba.


     
    [początek tej strony]
    DOM ULGI W CIERPIENIU
    Miłość ojca Pio dla braci i sióstr nie miała granic. Prosił dla nich i często otrzymywał łaskę uzdrowienia, lecz czasem niebo nie udzielało tej łaski i smucił się tymi, którzy nie zostali uzdrowieni. Zastanawiał się: „Wielu otrzymuje od Pana w sposób widowiskowy uzdrowienie z ich chorób. Ci jednak, którzy nie znajdują się w tym planie, czy są skazani na noszenie krzyża swych boleści? Czy nie można dla nich nic uczynić?"
    Ojciec mówił, że w każdym chorym trzeba dostrzec obraz Chrystusa cierpiącego i uczynić wszystko, aby im ulżyć. To tak przyszła mu myśl, by powstało dzieło nazwane „Domem Ulgi w Cierpieniu". I tak w czasie trwającej wojny, 9 stycznia 1940 roku zrodziło się w celi pokornego zakonnika dzieło, które miało być wkrótce znane na całym świecie. Jak wskazuje nazwa nie miał to być zwykły szpital, bo w takim budynku troską otacza się jedynie ciało. Ojciec Pio pragnął, aby w tym Domu leczono też serce i duszę, z myślą o słowach Nauczyciela: „To, co uczyniliście najmniejszemu z Moich braci, Mnieście uczynili." Budowę opóźniła wojna, jednak kiedy powrócił pokój, zaczęły zewsząd napływać ogromne sumy, szczególnie z Ameryki. Trzeba było podjąć znaczące prace i to dopiero w 1956 można było otworzyć drzwi do szpitala największego i najnowocześniejszego w Europie. Sale szybko się zapełniły tym bardziej, że opieka lekarska była darmowa, bogaci płacili za biednych, a dobrze się mający za chorych. Lekarze i personel nie otrzymywali wynagrodzenia.
    W maju 1987 roku Papież Jan Paweł II odwiedził ten szpital.


     
    [początek tej strony]
    DIABELSKIE ATAKI
    Ojciec Pio nie mógł wyrywać tysięcy dusz piekłu, aby nie odczuć zemsty tego, którego nazwał „niebieskobrodym". Szatan ukazywał się więc stale albo sam, albo za pośrednictwem swych – jak ich nazwał Ojciec – „kozaków". Pochlebstwa i brutalności przeplatały się: zrzucanie z łóżka, bezlitosne bicie, przewracanie wszystkiego co miał w celi, rozlewanie atramentu na otrzymane listy tak, iż nie można było ich odczytać. Wszystkie te próby miały go pogrążyć w rozpaczy. Biedny ojciec był nieraz tak zmaltretowany, że sądził, iż umiera. Pewnego dnia przyszedł do niego z wizytą człowiek przypominający kierownika duchowego, utrzymując, że chce go wyspowiadać. Zdziwiony jego dziwnym wyglądem i niemiłym zapachem o. Pio rzekł: „Zawołaj: niech żyje Jezus!" Gość zniknął, zostawiając za sobą woń siarki. Kiedy uwalniał opętanych i wtedy „niebieskobrody" protestował i zadawał mu nowe udręki. Wyobraźnia tego, którego Chrystus nazwał Księciem tego świata wydaje się nieograniczona. Doszło nawet do tego, że pewnego dnia szatan zasiadł w konfesjonale Ojca Pio i oświadczył młodej dziewczynie, że jest potępiona. Ona zaś, załamana poszła odszukać Gwardiana. Ten zrobił gorzkie wyrzuty ojcu Pio. Łatwo mu było się wytłumaczyć, skoro nie opuszczał swej celi. Dziewczyna powróciła i wyspowiadana przez ojca Pio odeszła uspokojona.
    To także szatan popchnął niektórych ludzi do zniesławienia stygmatyka aż zakazano mu sprawować publicznie Najświętszą Ofiarę oraz spowiadać. Zbyt dobrze wiedział szatan, ile kosztowało go działanie ojca Pio. Te diabelskie machinacje trwały jednak tylko przez dziesięć lat. Na końcu zawsze zwycięża Bóg.
    Nieprzyjaciel przeciwstawił mu nawet współbraci. Dom Ulgi w Cierpieniu otrzymywał znaczące dary pieniężne. Przez statuty ojciec Pio był ich gwarantem aż do śmierci. Tymczasem niektóre domy kapucynów popadły w ruinę i usiłowały część wpływów przeznaczyć na zasilenie swych finansów. Ojciec Pio się na to nie zgadzał, dlatego również dotknęło go zniesławienie.


     
    [początek tej strony]
    KONIEC KALWARII
    22 września 1968 roku stygmaty wyryte przed 50 lat znikły. Od r. 1919 ojciec Pio wiedział, że to będzie znak, iż pójdzie na spotkanie z Tym, któremu poświęcił całe życie przyjmując bez zastrzeżeń wszelkie cierpienia fizyczne i duchowe, które mu się podobało zesłać, aby pomóc nawrócić grzeszników i otworzyć Niebiosa wielkiej liczbie spośród nich. I rzeczywiście 23 września 1968 r. o 2.30 odszedł do tego, który posłużył się nim w sposób tak niezwykły. Jeszcze w przeddzień odprawił Mszę św. i spowiadał aż do wieczora. Ponad 100 tys. ludzi uczestniczyło w pogrzebie. Mszę św. celebrowało 35 kapłanów i 2 biskupów.
    Dziś, z Nieba, Ojciec Pio nadal wyprasza wszelkie rodzaje cudów, tak samo jak za życia. A jego zapach nie raz wskazuje, że jest z nami. Proces beatyfikacyjny jest zakończony i można nie bez słuszności przypuszczać, że w historii Kościoła uzna się go wkrótce za jednego z największych świętych i to nie tylko naszego wieku.
    L. Couëtte

    Na podst.: Stella Maris nr 9/97 str. 1-4 (Niezwykłe życie Padre Pio (1887-1968); Żyjący wizerunek Jezusa ukrzyżowanego) oraz nr 10/97 str. 10-14. Przekł. z fr.: E.B.


     
    [początek tej strony]
    2) Modlitwa o wyniesienie na ołtarze Sł. B. Ojca Pio

         O Jezu, źródło łask i miłosierdzia, Ofiaro za grzeszników, pobudzony miłością do naszych dusz, Któryś dobrowolnie poniósł śmierć za nas na krzyżu, prosimy Cię pokornie o uwielbienie na ziemi, jak i w niebie, Sługi Bożego Ojca Pio z Pietrelcina, który tak żywo uczestniczył w Twoich cierpieniach, ukochał Cię tak silnie i tak dużo uczynił dla dobra dusz ludzkich.
    Prosimy Cię zatem gorąco o przyznanie nam przez wstawiennictwo Ojca Pio łaski............, którą usilnie pragniemy osiągnąć według Twej Bożej woli. Amen.
    Ojcze nasz... Zdrowaś Maryjo... 3 x i Chwała Ojcu...


    w: „Vox Domini" nr 1-2/98, str. 2-6


     
    [początek tej strony]
    3) OFIARA EUCHARYSTYCZNA OJCA PIO

         Nie sposób zliczyć publikacji na temat znanego na całym świecie kapucyna, tak hojnie obdarowanego przez Niebo. Z jednej z nich przytaczamy fragment, który wskazuje dobitnie na to, że Ojciec Pio całą swą osobą i przez całe swe życie dawał świadectwo tego, czym jest naprawdę Najświętsza Ofiara oraz ukazujący, iż nie bez przyczyny można go nazwać prawdziwym męczennikiem Eucharystii...
    «...„Gdy jestem przy ołtarzu - mówił - mam wrażenie, że chyba się skończę; czuję jak mnie pochłania i pali jakiś ogień. Nie mogę tego opisać; co to wszystko oznacza, sam nie wiem".
    Mówił o tym dogłębnie wstrząśnięty, wszak wiedział, jak niepojętych rzeczy dokonuje Pan za jego przyczyną. Czuł się uprzywilejowany, ponieważ jak podkreślał, codziennie przyjmował Jezusa „przy stole aniołów". Był nienasycony owego chleba aniołów, choć musiał z tego powodu staczać długotrwałe walki z kusicielem, który starał się go zbić z tropu, zaniepokoić, odebrać duchową radość. Cóż, ów nieprzyjaciel wiedział doskonale, jakie korzyści przynosi Ojcu Pio codzienne celebrowanie Eucharystii, wielkich doznawał duchowych rozkoszy przyjmując Komunię św. Nawet postronni świadkowie widzieli, jak jego oblicze i serce płonęły jakimś niezwykłym żarem, a na twarzy malowała mu się przedziwna przyjemność i słodycz. Jedynym jego pragnieniem w takich chwilach było, aby mógł na zawsze pozostać w takim zjednoczeniu z Bogiem; czuł się wówczas tak, jakby znalazł się już w raju.
    Pio zwykł mawiać, że na świecie mogłoby nie świecić słońce, nigdy jednak nie może zabraknąć Mszy św. Tysiącom ludzi przybywającym do San Giovanni Rotondo utkwił w pamięci ów niezwykły obraz wpatrującego się godzinami w krzyż zakonnika. Tajemnica cierpienia łączyła ich obydwu. Nad ołtarzem wisiał przykuty do krzyża Bóg-Człowiek. Poniżej, przykuty do ołtarza słaniał się kapłan. Zwieszona z krzyża głowa Chrystusa i wyciągnięta w górę twarz Jego ucznia - taką scenę zapamiętywał każdy. Modląc się ów uczeń płakał. Łkanie wstrząsało jego ciałem. Jakiż to rzadki, niecodzienny widok w katolickich kościołach. Od czasów proboszcza z Ars, Jana Vianneya, możemy lepiej zrozumieć, co czuje kapłan celebrujący na ołtarzu dramat Golgoty, a zarazem misterium dziękczynienia za zbawienie.
    Ojciec Pio długo przygotowywał się na to spotkanie z Jezusem. Od godziny drugiej w nocy już nie spał. Jak mawiał: „Nigdy nie ma dość czasu, aby dobrze przygotować się do Komunii św.". Odczuwał głód i wielkie pragnienie, aby posiąść Najwyższe Dobro, a kiedy już zjednoczy się z Nim, miał wielką ochotę powiedzieć Jezusowi: „Już dosyć! Już więcej nie potrafię pomieścić, przyjąć!" Zdawało mu się, że już nie jest na tym świecie. Nie pragnął niczego więcej, tylko tego, aby ten stan trwał jak najdłużej.
    Sądził, że każdy przeżywa podobnie to spotkanie z Synem Bożym w Najświętszym Sakramencie, a zwłaszcza duchowni. Bolał niezmiernie, kiedy się przekonał, że wielu nie czuje tego żaru w duszy, odprawiając czy uczestnicząc w Mszy św. jak w nie różniącym się niczym zebraniu ludzi...
    ...Z biegiem lat stało się już żelaznym zwyzajem, tak w lecie jak i w zimie, że Pio odprawiał Mszę św. o 5 rano. Dlatego już od godz. 2 gromadzili się ludzie przed drzwiami kościoła, modląc się i śpiewając oczekiwali świtu. O godz. 4 było ich już tylu, że wystarczyło, by zapełnić połowę kościoła. Kto przychodził później, niewiele mógł zobaczyć. To była dla pielgrzymów dodatkowa ofiara, któż jednak nie chciał dostać się jak najbliżej ołtarza?
    Kiedy o wpół do piątej otwierano kościół, wierni zdobywali go szturmem. W jednym momencie pobożna rzesza zamieniała się w rozbiegany tłum, każdy pędził w upatrzone miejsce, rozpychano się z krzykiem, walczono o każdy dogodny skrawek w świątyni. Dopiero z chwilą pojawienia się Ojca Pio zamierał tumult, udawało się porządkowym zaprowadzić spokój. Odtąd już nikt nie musiał nikomu zwracać uwagi. Cisza ogarniała wszystkich.
    Zanim jednak zakonnik pojawił się przy ołtarzu klęczał dłuższy czas w zakrystii. Nie miał tam jednak spokoju. Wielu księży oraz ludzi protegowanych przedkładało mu swoje prośby i potrzeby. Pio kiwał głową ze zrozumieniem, słuchał jakby jednym uchem, myślał bowiem o swojej duchowej ofierze, którą łączył z ofiarą Chrystusa. Opóźniał odprawienie Mszy, bardzo wolno ubierał się w szaty mszalne, przyklękał co chwilę i na krótki czas zatapiał się w modlitwie. Podkreślał wielokrotnie, że nie czuje się godny odprawiać Najświętszej Ofiary, płakał z tego powodu, drżał na ciele. A później, poruszając się z trudem, wychodził z zakrystii do ołtarza. Każdy krok sprawiał mu ból, słaniał się pod jakimś niewidzialnym ciężarem, poruszał bardzo wolno rękami. Mimo ogromnego cierpienia, idąc na słaniających się nogach, potrafił stać za ołtarzem po kilka godzin. Kiedy go poproszono, by to wyjaśnił, odpowiedział: „Odprawiając Mszę św. nie odczuwam zmęczenia, ponieważ nie stoję na nogach, lecz wiszę na krzyżu razem z Jezusem, jako Jego pomocnik w wielkim dziele zbawienia. To Pan tak sprawił, nie z powodu jakichś moich zasług, ale wyłącznie ze swojej najwyższej dobroci". Mszę odprawiał najczęściej przy głównym ołtarzu. Kilkuset pielgrzymów mogło z bliska przyglądać się, jak modli się w skupieniu, jak od czasu do czasu chwyta się za skronie pragnąc złagodzić ból głowy, czy jak mówiono: zwolnić ucisk cierniowej korony. Pod koniec życia nie potrafił schylić się, by ucałować ołtarz.
    Wielu próbowało opisać sposób odprawiania Mszy przez Ojca Pio, jednak ludzka mowa, mimo najumiejętniej dobranych słów, nie może oddać tego, co jest istotą eucharystycznej Ofiary, co dokonywało się za przyczyną tego zakonnika w ludzkich sercach. Wielu, którzy przybywali do San Giovanni Rotondo, nie miało pojęcia, że uczestnictwo w Mszy może wzbudzić taki entuzjazm. Opowiadali potem z wypiekami na twarzy, że Ojciec Pio za ołtarzem przestawał być zwyczajnym kapłanem; przeobrażał się w świadka Chrystusowej Ofiary; był uczestnikiem cierpień na Golgocie, ukrzyżowanym mistycznie razem z Jezusem.
    W czasie Mszy na twarzy Ojca Pio malował się głęboki wyraz cierpienia, całe ciało przebiegały skurcze, przy każdym powstaniu z przyklęknięcia wydawało się, jakby przygniatał go ogromny ciężar.
    Ktoś się wyraził, że Pio nie odprawiał Mszy, to nie było sprawowanie obrzędu. On brał udział w misterium Golgoty, był jej współofiarnikiem. Potwierdzają to jego słowa. Na pytanie braci: „Kto nam po twojej śmierci będzie służył takim wzorem?" odpowiedział: „Pójdziecie pod tabernakulum, tam spotkacie Jezusa, a z Nim także mnie". Czy te słowa należy rozumieć dosłownie, czy ktoś nie uzna ich za bluźnierstwo?
    Kiedy np. w czasie Mszy wpadał w ekstazę, zwłaszcza na Gloria lub Credo, odnosiło się wrażenie, że ogląda na własne oczy to, o czym w modlitwie mówi, że rozmawia z kimś, kogo tylko on sam widzi. Jego twarz odzwierciedlała te wewnętrzne doznania. Można było tylko się dziwić, dlaczego tak rzadko gościła w tych chwilach na jego twarzy radość. Najczęściej rysowało się na niej cierpienie.
    Kiedy przerywał modlitwy i wpadał w ekstazę, uczestnicy Mszy przeżywali podobne chwile wewnętrznego uniesienia, jak gdyby także im udzielała się łaska. Iluż nawróciło się pod jego wpływem! Pod koniec II wojny światowej, tuż po wyzwoleniu Rzymu, setki żołnierzy amerykańskich otrzymały specjalne zezwolenia, by pojechać do San Giovanni Rotondo i uczestniczyć w Mszy Ojca Pio. Wielu z nich przechodziło z protestantyzmu na katolicyzm. Takie było widzialne oddziaływanie niewidzialnego Boga.
    Wielkie wrażenie czyniły również łzy, które spływały mu po twarzy. Mokrą od łez i potu chusteczką obcierał oczy i skronie, by po chwili kontynuować Mszę. Potem, na Ofiarowanie, podnosił patenę oraz kielich i wypowiadał prośby, które przez niego składali pielgrzymi. Na ołtarzu leżały karteczki i koperty, które zawierały modlitwy o różne dary i łaski; także polecał Bogu swoich duchowych synów i córki. Długą listę ich imion wymieniał z pamięci.
    Najtrudniej przeżywał moment Przeistoczenia. Cierpiał w dwójnasób. Rysy twarzy wyostrzały się, oczy zapadały w głąb, walczył ze sobą, z ran wypływała mu świeża krew. W tajemniczy sposób przeżywał na sobie konanie Chrystusa. W ciszy zalegającej kościół można było usłyszeć jego powtarzające się wezwanie: „Jezu, miłosierdzia".
    Zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu jego cierpienia w czasie Przeistoczenia nasilały się. Ekstazy następowały jedna po drugiej, trwały po pięć i więcej minut. Nieraz ciszę kościoła przerywał czyjś szloch albo okrzyk: „wierzę". Nierzadko słowa konsekracji wypowiadał z trudem, kilkakrotnie je rozpoczynał i jakby cofał się w pół słowa, marszczył brwi, pochylał głowę, zdawało się, że przygniatał go jakiś ciężar, że sposobi się do walki z kimś mocniejszym. Strużki potu spływały mu po czole, choć mogła być akurat zima. Porównanie do agonii jest chyba najbardziej trafne i tak dość często określano w książkach te chwile. On sam stawał się w tym momencie męczennikiem i dopiero kiedy uniósł w górę Hostię, rysy twarzy stawały się miękkie, promieniał spokojem. Zanim jednak uniósł Hostię w górę, brał ją w rękę, trzymał długo, milczał, odkładał, sięgał po chusteczkę, by wytrzeć płynące łzy, i znowu brał Hostię, pogrążał się w ekstazie, i wreszcie, po długiej ciszy, płaczliwym głosem wypowiadał słowa konsekracji. Podobnie czynił z kielichem. Chwile te nikomu nie dłużyły się, cisza panowała przejmująca, wielu wstrzymywało oddech. To było misterium, w którym brali udział wszyscy.
    W czasie Komunii setki ludzi próbowało dopchać się do Ojca Pio, wielu przystępowało do Komunii: dopiero po Mszy, gdy zakonnik sam ją rozdzielał przy głównym ołtarzu. Była to okazja by z bliska: zobaczyć tylko jego palce, bowiem dłoń okrywał długi wykrochmalony rękaw alby. W czasie Mszy komunikował jedynie dzieci pierwszokomunijne oraz osoby tzw. uprzywilejowane: wybranych duchowych synów i córki, małżonków z okazji obchodzenia rocznicy ślubu, zakonników...
    Bywało, że niektóre osoby pomijał. Pominięci wiedzieli dlaczego, głos sumienia bywał najlepszą pamięcią. Czasem zdarzało się odwrotnie, ktoś nie miał odwagi przystąpić do Komunii. Kiedy np. jeden z mężczyzn powiedział do niego: „Ojcze, nie jestem godzien przystąpić do Komunii św.", odparł: „Co mówisz - godzien, kto właściwie jest godzien! Nikt! Wszystko jest łaską i miłosierdziem".
    Wróćmy jednak do opisu Mszy, do momentu, w którym następowało dziękczynienie. Ojciec Pio bowiem nie skąpił czasu na modlitwę. Uważał ją za rzecz świętą i nietykalną, za najbardziej wewnętrzną sferę w człowieku, którą każdy powinien w drugim uszanować. Najlepiej świadczą o tym przykłady. Kiedy jeden z dziennikarzy ze „Stampa Sera" stał wśród tłumu wiernych modlących się razem z Ojcem Pio i notował w pamięci różne sprawy do artykułu, usłyszał nagle głos zakonnika: „Synu, czy to jest odpowiednia chwila do zabawiania się notatkami? Źle czynisz wzniecając tyle hałasu dokoła księdza, który się modli."
    Pomińmy w tym wydarzeniu umiejętność czytania w myślach, jaką Pio posiadał. Ważne jest co innego: obrona wewnętrznej sfery ducha, którą różni żądni sensacji ludzie nieświadomie niszczyli. Ten nadzwyczajny zakonnik był jak czuły odbiornik krótkofalowy, który odbiera wszystkie fale. Dlatego tak łatwo można było zakłócić jego „pasmo odbioru", zdenerwować bezmyślnością, błahostkami, natarczywością... Chociaż jego wnętrze można porównać do duchowej twierdzy, to najmniejszy poruszony kamień w tej budowli chwiał nią, rozpraszał wewnętrzne skupienie. Działo się tak dlatego, ponieważ Padre Pio nie pracował jedynie nad własną doskonałością, nie modlił się czy cierpiał dla siebie, ale czynił to z myślą o innych, zwłaszcza o tych, którzy, znaleźli się na jego drodze, których mu zlecono do nawrócenia czy uzdrowienia.
    Dziękczynienie nie kończyło się razem z Mszą. Ojciec Pio klęczał najpierw długo w zakrystii, a potem szedł na swoje miejsce w chórze. Jak pisał w liście do o. Augustyna: „Po Mszy św. zostałem z Jezusem na dziękczynieniu. Jakaż to była niebiańska rozmowa! Serce Jezusa i moje złączyły się w jedno. Biły już nie dwa serca, ale tylko jedno. Moje serce znikło jak kropelka wchłonięta przez ocean" (18.04.1912).
    Umęczone wieloletnim bólem ciało było jakby skarbnicą duchowych owoców; w nim, podobnie jak w Chrystusie, trwała wieloletnia agonia, tajemnicze współcierpienie z Jezusem, przynoszące tyle nadzwyczajnych łask dla innych. Aby jednak być tak oddany innym, musiał wyzuć się z samego siebie, wyzwolić i niejako pozbawić wszystkiego, co nie ma związku z Bogiem. Jego życie przemieniło się w totalną modlitwę, w obcowanie z Bogiem niemal „twarzą w twarz", co przynależy już osobom zbawionym. To było powołanie do współodkupienia, które wyniszczało go stopniowo pogrążając coraz głębiej w tajemnicy paschalnej. Pascha była rzeczywistością, w którą włączył się całym sobą, stała się jego codziennym chlebem. „Miłość doskonałą – mówił – nabywa się dzięki posiadaniu przedmiotu tej miłości. Dlatego wstępowanie na Kalwarię jest owocne, choć się o tym nie wie". Wyznawał ponadto: „Jestem ukrzyżowany z miłości!"...»


    Czesław Ryszka: „Winnica Padre Pio" Wrocław 1988, str. 133-135 „Kapłan" oraz str. 142-150 „Za ołtarzem"; w: „Vox Domini" nr 1-2/98, str. 8-9


    Słowa Ojca Świętego i zdjęcia z beatyfikacji


  • Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz

      „Życie to iluzoryczny sen” – biskup Mari Emmanuel Krótkie streszczenie kazania: „ Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę...