Dwaj następni po Andrzeju
Dudzie i Rafale Trzaskowskim kandydaci na prezydenta, którzy zajęli
trzecie i czwarte miejsce w pierwszej turze wyborów. Jakże duże różnice
między nimi. Między bezpartyjnym Szymonem Hołownią a Krzysztofem Boskiem
z Konfederacji. Tych różnic jest sporo. Teraz chcę pokazać tylko jedną,
ale bodajże najważniejszą na tę chwilę. Nabiera ona aktualnej wagi,
bo próbuje ingerować w II turę wyborów. W finał, który będzie się
rozstrzygał w drugą niedzielę lipca między Andrzejem Dudą
a Rafałem Trzaskowskim.
To stopień wiarygodności jednego i drugiego. Z tego punktu widzenia, Szymona Hołownię od Krzysztofa Bosaka dzieli przepaść. Na niekorzyść byłego zabawiacza telewizji TVN. Szymon Hołownia z pewnością skorzystał z wieloletniego doświadczenia prowadzącego program „Mam talent”. Opanował umiejętność występowania przed liczną publicznością na żywo i obecną w jego świadomości ogromną widownią telewizyjną. Trudno odmówić mu nabytego trakcie programów profesjonalizmu. Wykorzystał w kampanii wyborczej te umiejętności do samo ręcznie stworzonego na własne potrzeby programu - „Mam talent” w przydatnej w kampanii wyborczej dziedzinie. W sztuce bajerowania politycznego. Na tym polu bił wszystkich kandydatów na głowę, włącznie z Rafałem Trzaskowskim. Potrafił też, a to nie mała sztuka, sprawiać wrażenie naturalności.
To jest właśnie patologiczny wręcz przypadek braku wiarygodności Szymona Hołowni oraz przykład rzeczywistej wiarygodności Krzysztofa Bosaka.
Szymon Hołownia całą oś swojej kampanii zbudował na dychotomii PiS i Koalicji Obywatelskiej. Dwóch przeciwnych sobie światów, pozostających w stałym ze sobą uścisku, który niszczy Polskę. Zamiast budować nową rzeczywistość, zaspokajać potrzeby Polaków, rozwijać istniejące już dziedziny ważne dla rozkwitu państwa, obydwie strony konfliktu trawią siły – opisywał istniejący układ polityczny. Deklarował, że jego celem, dlatego zdecydował się „na bycie prezydentem” – to też charakterystyczne dla Hołowni: „Jak zostanę prezydentem to…” - jest przerwanie tego chorobliwego, wyniszczającego Polskę i rozpoczęcie budowania czego nowego, świeżego, zbawiennego dla kraju.
Zdawałoby się, że identyczną niechęcią darzy obydwa największe polityczne byty w Polsce i reprezentujących je kandydatów do fotela prezydenta Polski. Tymczasem już dwa dni po ogłoszeniu wyniku wyborów I tury, błyskawicznie przewartościował swoją wizję i postanowił poprzeć jedną stronę oraz jej plenipotenta Rafała Trzaskowskiego. Już mu nie przeszkadza uścisk, konflikt, napięcie, ciągnięcie sukna w swoją stronę przez KO, nawet kosztem jego porozrywania.
Jakże mocno kontrastuje z takim obrazem Szymona Hołowni Krzysztof Bosak. Zgodnie z tym, co zapowiadał wcześniej, konsekwentnie nie apeluje do swoich wyborców, aby teraz w II turze poparli wskazanego przez niego kandydata. Pytany kilkakrotnie przez media – niby to podchwytliwie – na kogo osobiście będzie głosował, odparł, że odpowiedź na to pytanie, pośrednio byłaby wskazaniem dla jego wyborców, na kogo powinni w drugiej turze oddać swój głos.
Przy tej okazji wychodzi też różnica w klasie człowieka. Krzysztof Bosak mówi wprost. Tych, którzy na mnie głosowali, nie mam w swoim jasyrze. Jestem im wdzięczny. Ale są to ludzie samodzielni. Każdy z nich, jeśli zdecyduje się pójść do urny, zagłosuje zgodnie z własnym przekonaniem. Jednocześnie Krzysztof Bosak nie ukrywa, jak niekorzystna powstanie sytuacja w Warszawie, a w gruncie rzeczy w całej Polsce, jeśli drugą turę wygra Rafał Trzaskowski.
Szymon Hołownia, co trudno mi zrozumieć, traktuje tych, którzy na niego głosowali, jakby miał prawo być ich przewodnikiem politycznym, który zbłąkane owieczki doprowadza do właściwego wodopoju. Czy to nie przejaw zbyt daleko posuniętej uzurpacji?
To stopień wiarygodności jednego i drugiego. Z tego punktu widzenia, Szymona Hołownię od Krzysztofa Bosaka dzieli przepaść. Na niekorzyść byłego zabawiacza telewizji TVN. Szymon Hołownia z pewnością skorzystał z wieloletniego doświadczenia prowadzącego program „Mam talent”. Opanował umiejętność występowania przed liczną publicznością na żywo i obecną w jego świadomości ogromną widownią telewizyjną. Trudno odmówić mu nabytego trakcie programów profesjonalizmu. Wykorzystał w kampanii wyborczej te umiejętności do samo ręcznie stworzonego na własne potrzeby programu - „Mam talent” w przydatnej w kampanii wyborczej dziedzinie. W sztuce bajerowania politycznego. Na tym polu bił wszystkich kandydatów na głowę, włącznie z Rafałem Trzaskowskim. Potrafił też, a to nie mała sztuka, sprawiać wrażenie naturalności.
Deklaracja wiarygodności
Na profesjonalizmie próbował też kreować się na człowieka wiarygodnego. Wiarygodny to taki polityk - a Szymon Hołownia sam siebie pasował do takiej roli - który to co głosi, obiecuje, zapewnia, jest dla niego święte. Nie koniecznie do końca jego dni. Ale przynajmniej kilka miesięcy, a najlepiej lat, jeśli nie nastąpi nic niespodziewanego, wpływającego destrukcyjnie obietnice. Trudno bronić jednak wiarygodności takiego polityka, kandydata, wreszcie człowieka, który o czymś dziś zapewnia, a następnego dnia robi odwrotnie.To jest właśnie patologiczny wręcz przypadek braku wiarygodności Szymona Hołowni oraz przykład rzeczywistej wiarygodności Krzysztofa Bosaka.
Szymon Hołownia całą oś swojej kampanii zbudował na dychotomii PiS i Koalicji Obywatelskiej. Dwóch przeciwnych sobie światów, pozostających w stałym ze sobą uścisku, który niszczy Polskę. Zamiast budować nową rzeczywistość, zaspokajać potrzeby Polaków, rozwijać istniejące już dziedziny ważne dla rozkwitu państwa, obydwie strony konfliktu trawią siły – opisywał istniejący układ polityczny. Deklarował, że jego celem, dlatego zdecydował się „na bycie prezydentem” – to też charakterystyczne dla Hołowni: „Jak zostanę prezydentem to…” - jest przerwanie tego chorobliwego, wyniszczającego Polskę i rozpoczęcie budowania czego nowego, świeżego, zbawiennego dla kraju.
Zdawałoby się, że identyczną niechęcią darzy obydwa największe polityczne byty w Polsce i reprezentujących je kandydatów do fotela prezydenta Polski. Tymczasem już dwa dni po ogłoszeniu wyniku wyborów I tury, błyskawicznie przewartościował swoją wizję i postanowił poprzeć jedną stronę oraz jej plenipotenta Rafała Trzaskowskiego. Już mu nie przeszkadza uścisk, konflikt, napięcie, ciągnięcie sukna w swoją stronę przez KO, nawet kosztem jego porozrywania.
Jaki był zamysł?
Patrząc na taką metamorfozę Szymona Hołowni, łatwo zbudować wersję, że być może od momentu jego niespodziewanego pojawienia się w stawce kandydatów na prezydenta, leżał zamysł wstawienia klina między kandydatem KO – wówczas Małgorzatę Kidawę-Błońską - a Andrzejem Dudą. Zadaniem Hołowni było zgromadzenie wokół siebie poważnej grupy wyborców, aby w drugiej turze wesprzeć właściwego kandydata, popieranego przez stację telewizyjną, z której wywodzi się Szymon Hołownia.Jakże mocno kontrastuje z takim obrazem Szymona Hołowni Krzysztof Bosak. Zgodnie z tym, co zapowiadał wcześniej, konsekwentnie nie apeluje do swoich wyborców, aby teraz w II turze poparli wskazanego przez niego kandydata. Pytany kilkakrotnie przez media – niby to podchwytliwie – na kogo osobiście będzie głosował, odparł, że odpowiedź na to pytanie, pośrednio byłaby wskazaniem dla jego wyborców, na kogo powinni w drugiej turze oddać swój głos.
Przy tej okazji wychodzi też różnica w klasie człowieka. Krzysztof Bosak mówi wprost. Tych, którzy na mnie głosowali, nie mam w swoim jasyrze. Jestem im wdzięczny. Ale są to ludzie samodzielni. Każdy z nich, jeśli zdecyduje się pójść do urny, zagłosuje zgodnie z własnym przekonaniem. Jednocześnie Krzysztof Bosak nie ukrywa, jak niekorzystna powstanie sytuacja w Warszawie, a w gruncie rzeczy w całej Polsce, jeśli drugą turę wygra Rafał Trzaskowski.
Szymon Hołownia, co trudno mi zrozumieć, traktuje tych, którzy na niego głosowali, jakby miał prawo być ich przewodnikiem politycznym, który zbłąkane owieczki doprowadza do właściwego wodopoju. Czy to nie przejaw zbyt daleko posuniętej uzurpacji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz