Dziś 39 rocznica śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszko. „Matka Świętego”. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko
Dzisiaj 39. rocznica męczeńskiej śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki
Błogosławiony Jerzy Popiełuszko, prezbiter i męczennik
Jerzy
Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w
parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko.
W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym
kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i
otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander
dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele
17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława
Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej
– Kazimierza.
Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20
maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na
Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował
się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami
formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem
średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał
dla lekarzy spotkania modlitewne. Na podkreślenie zasługuje udział ks.
Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie
(w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz
komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym
Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze
swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła
opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek
Niedługo nakładem Wydawnictwa Esprit ukaże się wznowienie poruszającej biografii Marianny Popiełuszko autorstwa Mileny Kindziuk – „Matka Świętego”
fragment książki:
Matka Świętego
Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko
Życiowe motto Marianny Popiełuszko brzmiało: „Mam spokój w duszy, bo wszystko przyjmuję z ręki Boga: czy cierpienie, czy ból, czy biedę. Jak nie akceptujesz życia, jakie masz, to nie znajdziesz spokoju”. Gdy kiedyś nieśmiało zapytałam panią Mariannę, jak to możliwe, że akceptuje swe życie, tak bardzo przecież trudne i wypełnione cierpieniem bez miary, odpowiedziała bez wahania: „A co, ty bez krzyża do nieba chciałaś się dostać?”
Zamiast wstępu
Gdyby nie błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko, prawdopodobnie nikt na świecie nie usłyszałby o jego matce Mariannie. To za sprawą swego syna stała się „sławna”, chociaż takiej sławy wcale nie chciała. Wolałaby pozostać cichą, jedną z nieznanych, anonimowych matek, jak sama mówiła.
W historii
Kościoła jednak tak niekiedy bywa, że wśród wielu świętych lub
kandydatów na ołtarze (wierzę, że Marianna Popiełuszko zasługuje, by
także znaleźć się w tym gronie) są matki znanych dzieci. Wystarczy
wspomnieć żyjącą w IV wieku Świętą Monikę z Tagasty,
matkę Świętego Augustyna, Świętą Zelię
Martin, matkę Świętej Teresy z Lisieux, czy Sługę Bożą Emilię Wojtyłową –
matkę świętego papieża Jana Pawła II.
Te matki stały się znane dzięki dzieciom. Wskutek ich świadectwa albo ze względu na ich wielkie dzieła. To proces zupełnie naturalny, gdy bowiem bada się życie osób wielkich i świętych, nie sposób nie sięgnąć do ich korzeni, do rodzinnego domu, do matki, ojca, rodzeństwa.
W tym kontekście nie dziwi więc, że po męczeńskiej śmierci błogosławionego księdza Jerzego w 1984 roku zainteresowano się również Marianną Popiełuszko, którą jakby wydobyto z cienia. Apogeum to zainteresowanie osiągnęło w czasie beatyfikacji księdza Jerzego, czyli 6 czerwca 2010 roku.
Trzeba też
wspomnieć, że głośnym echem odbił się pogrzeb matki kapłana męczennika –
19 listopada 2023 roku mija dziesięć lat od jej śmierci. Żegnał ją w
telegramie kondolencyjnym sam papież, a Mszę Świętą żałobną odprawiało
wielu biskupów i kilkuset
księży. Po Eucharystii setki ludzi z całej
Polski szły kilka kilometrów polnymi drogami, by odprowadzić ją na
miejsce wiecznego spoczynku na jej cmentarz parafialny w Suchowoli.
Takiego pogrzebu jak Marianny Popiełuszko nie było dotąd na całym Podlasiu, mówili miejscowi.
Miałam zaszczyt znać panią Mariannę. To
właśnie między innymi na podstawie rozmów, które mogłam z nią całymi
latami prowadzić, powstała ta książka.
Rozdział pierwszy
Tyle lat, ile zim
W
poniedziałek 23 kwietnia 2012 roku na warszawskim Żoliborzu w kościele
Świętego Stanisława Kostki kończyła się Msza Święta z okazji imienin
błogosławionego księdza Jerzego. Marianna Popiełuszko, drobna, lekko
pochylona staruszka o delikatnych rysach twarzy, w kolorowej chustce na
głowie, z laseczką w ręku, stała jak zawsze w tej świątyni na „swoim”
miejscu, w nawie głównej w pierwszym rzędzie. Ze łzami w oczach
wpatrywała się w stojący na ołtarzu nowy relikwiarz ze szczątkami jej
syna, przeznaczony jako dar specjalnie dla niej – dla matki.
Czy myślała o tym, jak te szczątki
wyglądały ponad ćwierć wieku temu, gdy musiała je rozpoznawać w
trumnie? Co czuła jako kobieta i matka?
Na koniec uroczystości do Marianny
Popiełuszko podszedł biskup Tadeusz Pikus i wręczył jej relikwiarz.
Teraz może zabrać go do domu. Jest jej – na zawsze.
„To musi być straszne, szczątki zamordowanego syna do domu zabierać!” – skomentował ktoś z boku. Usłyszała.
– Radosne, nie straszne! – odpowiedziała nieoczekiwanie.
– Straszne to było, jak go porwali i zabili. A teraz to już radosne!
Trzeba zrozumieć, po co relikwie są potrzebne. Jak ktoś prosi i chce się
modlić, to daję mu obrazek księdza Jerzego z relikwiami.
Po Mszy
Świętej, trzymana pod rękę przez syna Stanisława, wychodzi z kościoła i
powolnym krokiem zmierza do grobu syna. Tam klęka na oba kolana i trwa
dobre kilkanaście minut na modlitwie.
Otacza ją tłum ludzi. Błyskają flesze
aparatów fotograficznych, widać kamery telewizyjne. Ale ona zdaje się na
to wszystko nie zważać. Zamyślona, spod wpółprzymkniętych powiek
wpatruje się w płytę grobowca. Przesuwa paciorki różańca.
Wszyscy w
ciszy czekają, aż wstanie. Gdy zaczyna się podnosić z klęcznika, ustawia
się do niej długa kolejka. Ludzie podchodzą, proszą o modlitwę, o
błogosławieństwo, dziękują za księdza Jerzego, za doznane za jego
wstawiennictwem łaski. Niemal wszyscy zwracają się
do niej w ten sam sposób: „mamo”.
Kiedy wreszcie udaje mi się wyrwać ją tłumowi i poprowadzić na przygotowaną już przez proboszcza herbatę, mówi:
– W pewnym momencie tak się ktoś na mnie uwiesił, że nie mogłam się utrzymać na nogach. O mało co by mnie zadusili!
Po czym znów wdaje się w życzliwą rozmowę z młodą kobietą, która do niej nieoczekiwanie podeszła.
– Mama, kolacja stygnie – niecierpliwi się zatroskana o nią synowa Alfreda.
A ona na to:
– Jedzenie nie zając, nie ucieknie. Nie dziś, to jutro zjem. Lepiej porozmawiać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz