Dziś, w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, rozpocznie się trzecia peregrynacja Jasnogórskiej ikony w Polsce.
Na początku nawiedzi diecezję sosnowiecką a po niej diecezje: rzeszowską, siedlecką, świdnicką, drohiczyńską i kolejne.
W
roku 1957 Prymas Polski Kardynał Stefan Wyszyński zabiera do Rzymu
wierną kopię Jasnogórskiego Obrazu, przeznaczoną na wędrówkę po całym
kraju. Papież Pius XII uroczyście poświęca ją i błogosławi plan
peregrynacji.
26 sierpnia
Pani Jasnogórska w swoim nowym, pięknym wizerunku, wychodzi z Jasnej
Góry, aby nawiedzić każdą świątynię, aby spojrzeć w ręce każdego Polaka.
W każdej parafii obraz przebywa 24 godziny. W tym czasie nieustannie
odprawiane są Msze św., trwają adoracje i modlitwy. Ludzie wypraszają u
Matki i Królowej niezliczone łaski
Oto jedna z nich według relacji pewnej kobiety: „Dwóch
moich braci przestało praktykować. Od kilku lat nie spowiadali się…
Błagałam Matkę Boża, by ratowała wiarę moich braci. Chciałam ich
przygotować do uroczystości Nawiedzenia, ale bałam się, aby moje namowy
nie miały odwrotnego skutku. Tak już nieraz, niestety, bywało. Ufałam,
że tym razem Matka Boża przyjdzie mi z pomocą. Razem z kolegami w pracy
postanowiliśmy kupić kwiaty dla naszej Matki. Nie było ich na miejscu.
Poszłam więc do najstarszego brata i mówię: ponieważ jeździsz do pracy
do miasta, musisz mi kupić kwiaty. Zaraz się zainteresował, z jakiej
okazji. Odpowiedziałam mu, jak tylko umiałam, o wędrówce Królowej
Polski. Zaczął wypytywać o szczegóły. Czułam, że Ona sama mi pomaga. Za
kilka dni uklękłam w kościele, aby przyjąć Komunię św. Podnoszę oczy i
widzę naprzeciw obu moich braci, również oczekujących na Pana Jezusa.
Wierzę, że to Najświętsza Panna doprowadziła ich do spowiedzi”.
W roku
1966 Obraz odstawiono na Jasna Górę z nakazem niewywożenia go stamtąd.
Nawiedzenie jednak trwa nadal. Płonąca świeca i pusta rama symbolicznie
przedstawiają duchową obecność Królowej Narodu.Łaski nawróceń nie są mniejsze 80 – 90 procent ludzi, czasem wszyscy mieszkańcy danej
miejscowości przystępują do sakramentów świętych. Tak trwa do 18 czerwca
1972 roku. Od tego czasu bez przeszkód Jasnogórska Matka znowu w swoim
budzącym zachwyt wizerunku jedna swe dzieci ze swoim Synem. Wędruje
ciągle, niestrudzenie po polskich wioskach i miastach.
Tymczasem powstają inne kopie
Jasnogórskiego Obrazu. Za ich pośrednictwem Królowa Polski pomaga swoim
dzieciom w Australii, w Afryce, a także w Ameryce, gdzie wiele polskich
parafii, drużyn harcerskich i różnych organizacji polonijnych czci obraz
Częstochowskiej Pani. Na szczególną uwagę zasługuje kult Jasnogórskiej
Maryi w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown
Wśród setek polskich sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce.
Rocznie to sanktuarium nawiedza od miliona do dwóch milionów
pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki
Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w
dzieje Polski.
Pierwszym i
najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest
łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beate Marie Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz).W rękopisie tym czytamy:
Autorem
obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował
wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała.
Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i
umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym
obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił
Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego
księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W
czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto
w zamku bełzkim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla,
książę Władysław Opolczyk, zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez
Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę
wizerunku. Wtedy mgła otoczyła nieprzyjaciół, która przeraziła wrogów.
Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieść
obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z
miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam,
gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną
Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie
zajaśniał cudami.
Dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie.
Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz
Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął
przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu
obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać
się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem
Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że
obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk
prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi,
obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę
Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki
Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy. Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej
Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis
dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także
dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana
Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego
obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka
razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.
Akt osobistego oddania się Matce Bożej
Matko Boża, Niepokalana Maryjo! Tobie poświęcam ciało i duszę moją, wszystkie modlitwy i prace, Radości i cierpienia, wszystko czym jestem i co posiadam. Ochotnym sercem oddaję się Tobie w niewolę miłości. Pozostawiam Ci zupełną swobodę posługiwania się mną dla zbawienia ludzi i ku pomocy Kościołowi świętemu, którego jesteś Matką. Chcę odtąd czynić wszystko z Tobą, przez Ciebie i dla Ciebie. Wiem, że własnymi siłami niczego nie dokonam. Ty zaś wszystko możesz, co jest wolą Twego Syna i zawsze zwyciężasz. Spraw więc, Wspomożycielko Wiernych, by moja rodzina, parafia i cała Ojczyzna była rzeczywistym królestwem Twego Syna i Twoim.
Amen.
Spacerując po malowniczych uliczkach warszawskiej Starówki,
nie sposób nie zatrzymać się przy ulicy Świętojańskiej, gdzie w cieniu
majestatycznej Archikatedry Św. Jana stoi jedno z najstarszych
i najpiękniejszych miejsc sakralnych Warszawy — kościół księży Jezuitów.
Jego historia jest pełna fascynujących wydarzeń, które czynią go
prawdziwym skarbem kulturowym i duchowym stolicy Polski.
Kościół ten został wzniesiony w pierwszej połowie XVII wieku
z inicjatywy księdza Piotra Skargi, znanego kaznodziei królewskiemu,
który miał na celu otwarcie nowej placówki Zakonu Księży Jezuitów
w Warszawie. Wybór lokalizacji nie był przypadkowy – najdogodniejszym
miejscem dla nowego kościoła były okolice Zamku Królewskiego. Mimo
początkowych trudności związanych z zabudową, Rada Miasta wyszła
naprzeciw potrzebom księdza Skargi, udostępniając mu niewielki plac przy
najbardziej reprezentacyjnej ulicy Warszawy. Wkrótce udało się również
wykupić sąsiadujące kamienice kupieckie, co pozwoliło na realizację
projektu.
Rozkwit i Zmiany
Pod rządami Wazów kościół, początkowo pod wezwaniem Niepokalanego
Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i św. Ignacego Biskupa, stał się
jednym z najważniejszych miejsc sakralnych w kraju. W XVII wieku jego
wnętrze wzbogaciło się o znakomite dzieła sztuki, w tym krucyfiks
z Lubeki. Kościół odwiedzała rodzina królewska i szlachta, a kazania
głosili tu między innymi Adam Naruszewicz i św. Andrzej Bobola.
Jednak po kasacie Jezuitów w 1773 roku kościół stracił na znaczeniu
i został przekształcony w magazyn Kolegiaty. Dopiero w 1836 roku ojcowie
pijarzy przywrócili mu charakter sakralny. II wojna światowa przyniosła
ogromne zniszczenia – świątynia została wysadzona przez wojska
niemieckie. Szczęśliwie odbudowa rozpoczęła się wkrótce po wojnie,
a dzisiejsze mury stoją na zachowanych XVII-wiecznych fundamentach.
Matka Boża Łaskawa: Cudowny Wizerunek
Przez ponad 170 lat kościół przy Świętojańskiej stał się domem dla
cudownego wizerunku Matki Bożej Łaskawej, który wzbudza szczególne
zainteresowanie i czci. Obraz, będący kopią oryginału z włoskiej Faenzy,
został przywieziony do Polski przez nuncjusza apostolskiego abp.
Giovanniego de Torresa jako dar papieża Innocentego X dla króla Jana
Kazimierza. Obraz początkowo opiekowany przez pijarzy, po powstaniu
listopadowym trafił do kościoła pojezuickiego, a po odzyskaniu świątyni
przez jezuitów w początku XX wieku, został przeniesiony do nawy głównej.
Obraz Matki Bożej Łaskawej jest szczególnie ceniony, ponieważ był
pierwszym wizerunkiem maryjnym w Polsce, który otrzymał koronę. Nuncjusz
de Torres nałożył na głowę Najświętszej Maryi Panny koronę
symbolizującą władzę królewską w marcu 1651 roku, 66 lat przed koronacją
obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Wydarzenie to miało także oddźwięk
we Włoszech, gdzie władze polskie przesłały do Faenzy chorągiew z hołdem
i prośbą o ochronę.
Opieka Matki Bożej w trudnych czasach
W latach 60. XVII wieku, kiedy Warszawę nawiedzała epidemia, obraz
Matki Bożej Łaskawej został umieszczony w Bramie Nowomiejskiej. Modlono
się o cud, a jego obecność w procesjach miała przyczynić się do
zatrzymania zarazy. Wdzięczni warszawiacy wydali oficjalny dokument – Votum Varsaviæ, w którym oddali miasto pod opiekę Maryi jako „Tarczy” i „Obrony”.
Matka Boża Łaskawa zyskała także uznanie w Krakowie, gdzie w XVIII
wieku mieszkańcy również prosili o jej pomoc w czasie epidemii.
Namalowany wizerunek na kościele Mariackim przyniósł upragnioną ulgę
i ochronę.
Największym cudem przypisywanym Matce Bożej Łaskawej jest pomoc
w zwycięstwie nad bolszewikami w 1920 roku. Jednakże jak twierdzi ks.
Józef Bartnik, współautor książki „Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą”, wsparcie
to jest celowo zagłuszane: „Zapomniano, że w dniu święta Wniebowzięcia,
15 sierpnia 1920 r. przed świtem, na tle jeszcze mrocznego nieba,
pojawiła się nad idącymi do ataku polskimi żołnierzami jaśniejąca postać
Matki Bożej w Swym wizerunku Matki Łaskawej Patronki Warszawy.
Pojawienie się zjawiska wywołało taką panikę i popłoch wśród
bolszewików, że krzycząc z przerażenia «uchadi, Matier Bożija zasłaniajet Poljakow», uciekali z miejsca walki porzucając broń”.
[Pojawiła się dwukrotnie, raz 14-go o świcie, a innym bolszewikom – 15 -go rankiem md]
Wśród wielu ustnych przekazów i świadectw wsparcia dla wojsk polskich
ze strony Matki Bożej, możemy również dotrzeć do słów samego Józefa
Piłsudskiego, który miał rzec do kardynała Aleksandra Kakowskiego: „Eminencjo, ja sam nie wiem, jak myśmy tę wojnę wygrali”.
Pomimo wielu starań, by bagatelizować udział Matki Zbawiciela
w zwycięstwie nad bolszewikami, miejmy nadzieję, że zgromadzone do tej
pory dokumenty i świadectwa pozwolą na wpisanie tej historii i zasług Mater Gratiarum do podręczników, tak jak to miało miejsce w przypadku objawień w Fatimie czy Licheniu.
Dziedzictwo i Współczesność
Matka Boża Łaskawa jest z nami już przeszło 360 lat, przetrwała wiele
trudnych chwil, w tym II wojnę światową i nie zawiodła. Nadal jest
symbolem nadziei i opieki dla Warszawy i całej Rzeczypospolitej. Jej
historia jest świadectwem niezwykłej mocy i miłości, jaką przynosi, oraz
potwierdzeniem duchowej więzi, która łączy nas z naszą Patronką.
W czasach współczesnych, pełnych wyzwań i kryzysów, pamiętajmy o Matce
Bożej Łaskawej, która przez wieki broniła naszej stolicy i nadal
pozostaje źródłem nadziei i opieki dla każdego, kto się do niej zwraca.
W tym materiale odpowiem: kto i dlaczego starał się nie dopuścić do tego, by dotarły one do świadomości Polaków.
To zjawisku pojawiło się już w 1920 r. i trwa do dziś. Podejście do problemu i „argumenty” są wciąż te same.
Bezpośrednio po 15 sierpnia 1920 r. rozpowszechniano informacje, że
bolszewicy zmyślili sobie objawienia „by wytłumaczyć niechlubną ucieczkę
z pola walki”. Głoszono, że „bolszewicy na skutek nadużycia alkoholu
mieli zaburzenia psychiczne i zwidy”.
Były to bardzo słabe „argumenty”, ponieważ to samo mówiło setki żołnierzy rosyjskich i jeńców, którzy znajdowali się w różnych miejscach i nie mieli ze sobą kontaktu.
Rozpowszechniano też opinie, że samo określenie „Cud nad Wisłą” wymyślili bolszewicy, by „zatuszować swoją porażkę” oraz opinię, że to określenie wymyśliła opozycja wobec Piłsudskiego, by pomniejszyć jego zasługi.
Do dziś rozpowszechnia się opinię, że objawienia wymyślili albo endecy albo „kościelni historycy”.
Andrzej Garlicki, współczesny historyk napisał: „Piłsudczycy bardzo nie lubili określenia cud nad Wisłą, gdyż w ich mniemaniu wskazywanie na udział sił nadprzyrodzonych podważało zasługi Józefa Piłsudskiego w bitwie warszawskiej”.
W „Polityce” Wiesław Władyka napisał: „Określenie cud nad Wisłą
wymyślił endecki pisarz Stanisław Stroński tuż po 15 sierpnia 1920 r.,
próbując w ten sposób odebrać laury zwycięstwa znienawidzonemu
Piłsudskiemu. To nie wódz był autorem zwycięstwa, to Bóg natchnął siłą
Naród, który mimo nieporadności przywódcy stanął do bohaterskiej walki z
Sowietami i wygrał”.
Na portalu „zadane.pl” w dziale przeznaczonym dla uczniów szkół podstawowych znajdujemy krótki materiał pt. „Kto wymyślił określenie cud nad Wisłą?”.
Czytamy tam: „W roku 1920 fala wojsk bolszewickich zalała cały kraj.
Polacy oczekiwali jakiegoś cudu, pomocy siły wyższych, aby pokonać
Sowietów. Po raz pierwszy tego wyrażenia użył prof. Stanisław Stroński w
jednym ze swych artykułów. Polacy pokonali armię bolszewicką 15
sierpnia, w święto Matki Boskiej Zielnej w bitwie pod Radzyminem. To
zwycięstwo szybko nazwano cudem nad Wisłą, ponieważ wielu Polaków zaczęło naprawdę wierzyć w to, że zatrzymaliśmy pochód komunizmu na zachód dzięki boskiej pomocy”.
Na Portalu Radia Maryja pojawił się wywiad udzielony przez ks. dr Józefa Marię Bartnika. W jego trakcie padło pytanie: „Jakie
były różnice między zatajaniem prawdy o objawieniu Matki Bożej przed II
wojną światową a tym w czasach reżimu komunistycznego?”
A oto odpowiedź ks. Bartnika:
„W czasie międzywojnia prawda o zjawieniu się Matki Bożej była dla czynników oficjalnych nader niewygodna. W wolnej, rozwijającej się, postępowej i dążącej do nowoczesności Polsce
fakt ten był nie do zaakceptowania! Tym bardziej, że jeśli rozeszłaby
się wieść o tym objawieniu, to nieuchronnie nasunęłaby się konkluzja, że
dla pokonania bolszewików waleczni Polacy musieli otrzymać pomoc z
Nieba! Co by sobie Europa pomyślała o naszej armii i dowódcach, gdyby
doszło do jej uszu, że w walkach z bolszewikami przyszła nam z pomocą
sama Matka Boża? Już samo słowo cud, które mogłoby sugerować
nadprzyrodzoną interwencję w czasie walk o Warszawę, było cenzurowane i
usuwane z prasy i wydawnictw sanacyjnych. Dla piłsudczyków żadnego cudu,
a nie daj Boże, pojawienia się Najświętszej Dziewicy w czasie walk z
bolszewikami, nie było i być nie mogło! W trzeciej, największej wygranej
bitwie w historii polskiego oręża (po Grunwaldzie i Wiedniu), która
uratowała Europę przed rewolucją bolszewicką, decydującej o losach
Polski, Europy i świata, jedynym animatorem zwycięstwa miał być sam
Marszałek Piłsudski, bez pomocy sił nadprzyrodzonych.
Dlatego pomimo setek relacji naocznych świadków fakt ten
zaliczono do pobożnych ludowych legend i nie dopuszczono, by został w
jakikolwiek sposób nagłośniony. Sprawa zjawienia się Matki Bożej stała
się tematem tabu. Efektem tej polityki było to, że relacje
bolszewików, bezpośrednich świadków ukazania się Maryi, nie mogły być
publikowane ani w prasie, ani w książkach wspomnieniowych.
To wiekopomne wydarzenie nie zatarło się i nie znikło z
pamięci Narodu, a to dzięki osobom, które posługiwały w obozach
jenieckich i dalej kolportowały zasłyszane świadectwa. Bolszewicy
chętnie dzielili się swoimi przeżyciami. Pamiętna noc z 14 na 15
sierpnia była najbardziej wstrząsającym momentem całego ich
dotychczasowego życia: Na własne oczy ujrzeli Matier Bożiju!”.
W dalszej części wywiadu powiedział też: „W latach 50. propaganda komunistyczna określała wojnę 1920 roku najazdem jaśnie panów na kraj radziecki!
W tej sytuacji nie trudno się dziwić, że wszystkie wypowiedzi
nawiązujące do objawienia się Maryi były cenzurowane, rugowane i
ośmieszane. Autorzy, nawet zawoalowanych aluzji, stawali się obiektem
ataków i niewybrednych drwin tzw. naukowej krytyki reżimowych
publicystów. Niestety, do dziś nie nastąpił w tej materii żaden przełom.
Temat jest konsekwentnie pomijany, co szczególnie bolesne, w homiliach
wygłaszanych 15 sierpnia”.
Przed Bitwą Warszawską w lipcu i sierpniu 1920 r. w stolicy
trwały żarliwe modlitwy za wstawiennictwem św. Andrzeja Boboli. Jego
relikwie, specjalnie przywiezione z Krakowa, były wystawiane na ołtarze i
noszone w procesjach, a polscy biskupi zwrócili się z prośbą do papieża
o ogłoszenie Boboli patronem kraju. Po zwycięstwie dziękowano mu za
orędownictwo. Jednak po II wojnie światowej ten epizod wojny
polsko-bolszewickiej został niemal zapomniany. Przypominamy fragment
książki Joanny i Włodzimierza Operaczów: „Boży wojownik. Opowieść o św.
Andrzeju Boboli”.
Bohater wschodniego frontu
Po beatyfikacji Andrzeja Boboli [w 1853 r. – przyp. red.] jego
kult powoli rósł w kraju, do czego przyczyniła się przepowiednia
przekazana w 1819 r. dominikaninowi o. Marcinowi Godebskiemu, że Polska
odzyska niepodległość, kiedy Bobola zostanie ogłoszony jej patronem. Nad
popularyzacją postaci błogosławionego najbardziej pracowali jezuici,
którzy głosili kazania na jego temat, publikowali artykuły i broszury i
podejmowali wiele innych przedsięwzięć. Współbracia Boboli, którzy
posługiwali po kryjomu wśród podlaskich unitów, brutalnie
prześladowanych przez władze carskie, oddawali mu się w opiekę i ponoć
na każdym kroku doznawali jego wsparcia. W czasie I wojny światowej był
on dla polskich żołnierzy popularnym orędownikiem.
Gdy w 1920 roku bolszewicy stanęli na przedmieściach stolicy, z
polskiej strony nastąpiła bezprecedensowa mobilizacja – przede wszystkim
militarna i organizacyjna, ale również duchowa. Jak ocenia historyk
prof. Wiesław Jan Wysocki, Kościół katolicki w Polsce nigdy w swojej
historii nie wykazał się takim zaangażowaniem w sprawy narodowe. […] W
Warszawie organizowano liczne msze i modlitwy. […] W nabożeństwach,
które odbywały się przy akompaniamencie dział grzmiących na
przedmieściach miasta, wzięło udział około stu tysięcy osób. Proszono o
orędownictwo Matkę Bożą oraz […] bł. Andrzeja Bobolę i bł. Władysława z
Gielniowa. Ich relikwie były noszone w procesjach i wystawiane podczas
nabożeństw (w przypadku świętego Andrzeja był to kawałek żebra pobrany z
ciała w 1917 roku w Połocku i specjalnie przywieziony do Warszawy z
kościoła świętej Barbary w Krakowie). W obliczu zagrożenia, które
nadciągnęło ze Wschodu, zwłaszcza Andrzej, zadręczony przez
prawosławnych Kozaków, wydawał się warszawianom szczególnie bliski.
Kardynał Aleksander Kakowski tak mówił o nim w jednym z kazań:
Błogosławiony Bobola, którego relikwie spoczywają w tej
chwili na tym ołtarzu, to wielki Patron Polski, który za te same hasła,
za które Polska obecnie walczy, i z rąk tych samych wrogów, którzy jej
istnieniu zagrażają, najokrutniejsze poniósł męczeństwo. Andrzej Bobola
to w najściślejszym słowa znaczeniu bohater wschodniego frontu! I jak w
Polsce jej zmartwychwstanie przepowiedział, tak dziś o jej ocalenie
modlić się nie przestaje.
Prośba o patrona
W lipcu 1920 roku polscy biskupi zwrócili się do papieża
Benedykta XV z prośbą o kanonizację bł. Andrzeja Boboli i ogłoszenie go
patronem Polski. Wyrazili wówczas ufność, że ten męczennik wojen na
Wschodzie może uchronić ojczyznę od nieszczęścia, jakie stamtąd
przyszło. Do prośby hierarchów dołączono list marszałka Józefa
Piłsudskiego, który pisał:
Ojcze Święty! Od początku wojny światowej, która się zda
obecnie dobiegać do końca, Bóg Wszechmogący widocznie błogosławił
wysiłkom naszej bohaterskiej armii. Wbrew zamiarom naszych wrogów,
Ojczyzna nasza zmartwychwstała, co według rachub ludzkich zdawało się
prawie niemożliwym. Przypisujemy to dokonanie się aktu sprawiedliwości
dziejowej możnemu wstawiennictwu naszych Świętych Patronów, a zwłaszcza
Błogosławionemu Andrzejowi Boboli, w sposób szczególny czczonemu przez
naród polski, który w nim położył swą ufność. Pragniemy mu okazać
wdzięczność za Jego opiekę nad Polską i zapewnić ją sobie na przyszłość
dla dalszego rozwoju naszego Państwa. Dlatego błagamy Cię, Ojcze Święty,
by Wasza Świątobliwość raczył zaliczyć w poczet świętych
Błogosławionego Andrzeja Bobolę. Ufamy, że jako Patron Kresów
Wschodnich, na których poniósł śmierć męczeńską, wyprosi nam u Boga, że
Polska w dalszym ciągu będzie przedmurzem chrześcijaństwa na rubieżach
wschodnich.
Cud (św. Andrzeja) nad Wisłą
Zarządzona przez kard. Kakowskiego nowenna o ubłaganie ratunku
dla Polski zaczęła się 6 sierpnia, a zakończyła 14 sierpnia – w wigilię
uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej i dzień przed bitwą, która
przeszła do historii jako cud na Wisłą. Zwycięstwo przypisywano przede
wszystkim Matce Bożej, ale pamiętano również o św. Andrzeju. Jego
współbrat o. Marcin Czermiński tak pisał dwa lata później o
orędownictwie Boboli [w biografii „Andrzej Bobola: jego życie,
męczeństwo i kult” – przyp. red.], zapewne dając wyraz czemuś więcej niż
tylko własnemu przekonaniu:
W pięć dni po procesji, wyżej opisanej, lecz jeszcze w czasie
odprawiania nowenny, wojska polskie odniosły pierwsze wielkie
zwycięstwo nad znacznie przeważającymi armiami bolszewickimi.
Nieprzyjaciel stracił w zabitych 50.000 żołnierzy i dwie trzecie
wszystkich swoich armat, a do niewoli wzięto 107.000 z bolszewickiej
armii. Wszyscy mówili, iż to cud. Cud nad Wisłą opisywały dzienniki
zagraniczne. Błogosławiony Andrzej Bobola uprosił go u Pana Boga. […]
Przy obrazie Andrzeja Boboli w kościele Matki Bożej Łaskawej,
który na czas odprawiania nowenny został przeniesiony z ołtarza bocznego
do głównego, a później wrócił na swoje miejsce, umieszczono pamiątkową
tabliczkę:
Obywatele Warszawy w ciężkich dniach sierpnia 1920 roku Gdy wróg stał u wrót stolicy Przed tym ołtarzem Błogosławionego Andrzeja Boboli Zanosili modły o zwycięstwo Które świat współczesny nazwał Cudem nad Wisłą.
Wróg przyjaźni polsko-radzieckiej
Po przejęciu władzy w Polsce po drugiej wojnie światowej
komuniści rozpoczęli walkę z Kościołem. […] Kult świętego Andrzeja
Boboli oraz wszelkie wzmianki podlegały tym samym ograniczeniom co
reszta działalności religijnej. Ale jego przypadek był „gorszy” i to z
aż trzech powodów – Bobola został uznany za świętego kresowego,
antybolszewickiego i związanego z unitami.
Kiedy po 1945 r. wcielono wschodnią połowę II Rzeczpospolitej do
ZSRR, komuniści wprowadzili embargo na wszelkie informacje o Kresach.
Mówienie czy pisanie o Andrzeju Boboli wiązałoby się z przypominaniem o
obecności Polski i Kościoła na Litwie i Pińszczyźnie, co było
niedopuszczalne. Ponadto Andrzej Bobola nawracał prawosławnych na
katolicyzm na obszarach, co do których moskiewska Cerkiew rościła sobie
pretensje do religijnego zwierzchnictwa.
W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wszelkie publikacje czy
audycje obowiązywała zasada, że w historii Polski nie wydarzyło się coś
takiego, jak wojna polsko-bolszewicka 1920 roku.
W 1946 roku Józef Stalin nakazał likwidację Kościoła
greckokatolickiego na terenie ZSRR. Formalnie odbyło się to poprzez
wcielenie unitów do Kościoła prawosławnego, który był całkowicie
podporządkowany władzom. W PRL istnienie grekokatolików również było dla
rządzących sporym kłopotem. Cenzura dostała więc nakaz przemilczania
tego tematu:
Należy eliminować wszelkie informacje o istnieniu – aktualnie
w Polsce – obrządku grecko-katolickiego, jego podporządkowaniu ks.
Wyszyńskiemu oraz jakiejkolwiek działalności unitów w naszym kraju
(Tomasz Strzyżewski, „Wielka księga cenzury PRL w dokumentach”, Warszawa
2015, s. 101.). Te wytyczne rykoszetem uderzyły również w kult świętego
Andrzeja Boboli.
Z tych powodów Bobola najprawdopodobniej trafił na cenzorską
listę postaci, o których w ogóle nie można było mówić ani pisać – nawet w
negatywnych kontekście. Nie można było nawet wydrukować obrazków z jego
podobizną.
Źródło: KAI / Joanna Operacz, Włodzimierz Operacz, „Boży
wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”, Kraków 2022, Wydawnictwo
Esprit.
Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
ca, kg (KAI) / Warszawa / KAI
Jedną z trzech największych uroczystości maryjnych -
Wniebowzięcie NMP - Kościół katolicki obchodzi 15 sierpnia. Świętowana
już od V wieku tajemnica wzięcia Maryi do nieba z ciałem i duszą została
1 listopada 1950 r. potwierdzona przez Piusa XII jako dogmat wiary.
W Polsce i wielu krajach europejskich dzień ten jest często nazywany
świętem Matki Bożej Zielnej. W kościołach święci się wówczas zioła,
kwiaty i snopy dożynkowe. W sanktuariach maryjnych gromadzą się wielkie
rzesze pielgrzymów. Na Jasną Górę przybywa ich corocznie kilkaset
tysięcy.
Wśród teologów nie było przez wieki zgodności, czy Maryja została
wzięta do nieba za życia czy po śmierci. Dlatego też często używano
sformułowania "zaśnięcie". W Kościele Wschodnim do dziś święto to jest
nazywane Zaśnięciem albo Odpocznieniem, podczas gdy na Zachodzie mówi
się o Przejściu albo Wniebowzięciu.
Pius XII, ogłaszając dogmat, nie rozstrzygnął sporu, używając
sformułowania "po zakończeniu ziemskiego życia". Dopiero Jan Paweł II w
katechezie 25 czerwca 1997 r. postawił pytanie: "czy jest możliwe, aby
Maryja z Nazaretu doświadczyła w swym ciele dramatu śmierci?". I
odpowiedział, że tak, bo choć śmierć według Biblii jest karą za grzech, a
Maryja została zachowana od grzechu, to jednak "z chwilą, gdy Chrystus
umarł, byłoby trudno przyjąć coś przeciwnego w odniesieniu do Jego
Matki".
Według tradycji Zaśnięcie NMP mogło się dokonać ok. 45 r. na Górze
Syjon, gdzie od IV w. istnieje bazylika (kilkakrotnie burzona i
odbudowywana) utożsamiana z Wieczernikiem i miejscem zaśnięcia. Według
innych źródeł św. Jan Apostoł miał zabrać Maryję ze sobą do Efezu i tam
miała Ona zakończyć swe ziemskie życie.
Dzień 15 sierpnia jest także rocznicą "Cudu nad Wisłą", czyli
zwycięstwa wojska polskiego nad sowieckimi hordami w 1920 r. i ocalenia
Europy od zalewu bolszewizmu. Czciciele Maryi w Polsce przypisują je
szczególnemu wstawiennictwu Matki Bożej. W tym dniu w latach 1923-47 i
ponownie od 1992 Wojsko Polskie obchodzi swoje święto.
Polacy mieli małą szansę wyjścia zwycięsko z tej bitwy.
Norman Davies w swojej książce pt. „Serce Europy. Krótka historia
Polski” pisze: „Prasa komunistyczna oraz niektórzy
optymiści w Niemczech już ogłosili upadek Warszawy. Wtedy to w połowie
sierpnia 1920 r. armia polska zadała przeciwnikowi druzgocący cios,
którego nikt się nie spodziewał. (…) Faktem jest, że Armia Czerwona
doznała wtedy jedynej klęski w swojej historii usianej zwycięstwami”.
O godz. 3.30 Rosjanie rozpoczęli natarcie uderzając przede
wszystkim na pozycje zajęte przez gimnazjalistów. Ci zaczęli uciekać.
Front został przerwany. Żołnierze polscy uciekali w stronę Ossowa. W tej
chwili nadjechał ppłk Jerzy Sawicki i zawołał „Kto i dokąd ucieka kiedy tam się biją”.
Odpowiedział mu dowodzący kolumną ppor. Mieczysław Słowikowski,
stwierdzając, że wykonuje polecenie dowódcy pułku. Wtedy ppłk Sawicki
wydał rozkaz: „Na moją odpowiedzialność i na mój rozkaz jedna kolumna – w prawo, druga w lewo, a tyraliery do kontrataku!”.
W tym momencie do ppor. Słowikowskie podbiegł ks. Skorupka prosząc o
możliwość pójścia razem z żołnierzami. Żołnierze ruszyli do ataku, ale
szybko tyraliera zaczęła się łamać. Ks. Skorupka wybiegł przed nią lewą
ręką wskazując kierunek ataku, a w prawej trzymając wysoko krzyż i
krzyczał „Za Boga i Ojczyznę”. W pewnym momencie ksiądz został trafiony kulą i padł nieżywy, a bolszewicy zaczęli uciekać.
Polacy wygrali bitwę, która była punktem zwrotnym wojny 1920 r. Co się stało?
Ks. kardynał Aleksander Kakowski napisał: „Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali, że widzieli księdza w komży z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Boską”.
Zeznania jeńców rosyjskich i Polaków, którzy rozmawiali z jeńcami
rosyjskimi są jednoznaczne. Świadkowie opisują Matkę Bożą, którą
bolszewicy widzieli na niebie w dniu 14 sierpnia 1920 r. tak jak
przedstawiona jest ona na obrazie Matki Bożej Łaskawej, który znajduje
się obecnie w kościele Jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.
Bolszewicy mówili o kolorze sukni i włosów oraz o tym, że Matka Boża
trzymała w rękach pęki „jaśniejących prętów” lub „piorunów”. Żołnierze
rosyjscy uważali, że Matka Boża trzyma w rękach „jakąś broń”. (na
obrazie Matki Bożej Łaskawej Matka Boża trzyma w rękach pęki strzał, bo
jest to „Matka Boża krusząca w dłoniach strzały gniewu Bożego”).
Drugi raz Matka Boża ukazała się w dniu 15 sierpnia 1920 r. podczas bitwy pod Wólką Radzyńską, Bitwa
ta nie była zaplanowana ani przez Polaków ani przez Rosjan. Por. Stefan
Pogonowski otrzymał od gen. Lucjana Żeligowskiego rozkaz zajęcia
stanowiska obok wioski Kąty Węgłowskie blisko Radzymina. Miał tam czekać
na przemarsz oddziałów, które miały nadejść od strony Nieporętu.
Zadaniem jego oddziału było je osłaniać. Por. Pogonowski w nocy 15
sierpnia samowolnie [tj ma tylko wcześniejsze rozkazy, sprzeczne z późniejszymi.
MD] opuszcza stanowisko i uderza na stanowiska bolszewickie w Mostkach
Wólczańskich i Wólce Radzyńskiej. Jego brawurowy atak uderzył, choć nie
mógł tego wiedzieć, w „najczulsze miejsce armii rosyjskiej”. Jest to
atak małego oddziału na wielkie siły bolszewickie, a jednak Rosjanie
zaczynają uciekać.
„Bolszewiccy jeńcy wzięci do niewoli opowiadali – jak czytamy w książce „Matka Boża Łaskawa a cud nad Wisłą” – że podczas nocnego ataku na Wólkę nagle zjawiła się przed nimi, unosząc się wysoko nad ziemią „Matier Bożja”.
Mówili, że niespodziewanie ujrzeli na ciemnym niebie ogromną, potężną i pełną mocy kobiecą postać, od której biło światło.
Nie był to ani duch ani zjawa! Bolszewicy wyraźnie widzieli
Świętą Postać jako żywą osobę! Wokół Jej głowy jaśniała świetlista
aureola, w jednej dłoni coś trzymała jakby tarczę, od której odbijały
się wystrzeliwane w kierunku Polaków pociski, po czym powracały, by
eksplodować na pozycjach atakującej armii! Wyraźnie widzieli, jak poły
jej szerokiego, granatowego płaszcza unosiły się i falowały na wietrze,
zasłaniając Warszawę. Grozę zjawiska potęgowała asysta Niebiańskiej
Osoby. Towarzyszyły jej oddziały przerażających skrzydlatych, konnych
rycerzy, zakutych w pobłyskujące mimo ciemności stalowe zbroje, pokryte
lamparcimi skórami. Hufce widmowych postaci najwyraźniej… gotowały się
do walki!”.
Dowiadujemy się też, że „niebiańska Osoba jakby wychylała się
to w jedną to w drugą stronę i odrzuca czy też odbija lecące w Jej
stronę – czyli w kierunku Polaków – pociski! Osłupiali ze zgrozy
bolszewicy obserwowali, jak odrzucane przez Niewiastę kartacze
eksplodują tam, gdzie znajdowały się ich obwody!”.
Jak czytamy w cytowanej książce: „Szczegóły ukazania się Najświętszej
Dziewicy znamy także z relacji świadków pośrednich – mieszkańców wsi,
do których dotarli oszalali z grozy bolszewicy, szukając jakiegokolwiek
schronienia. Uciekinierzy byli w stanie szoku nerwowego! Mieli
przerażone, wytrzeszczone oczy, szczękali zębami, zachowywali się
bezrozumnie, usiłując schować się gdziekolwiek, choćby w psiej budzie!
Na klęczkach błagali Polaków o ukrycie, otwarcie przyznając, że ratują
się ucieczką przez Carycą – Matier Bożju”.
Autorzy książki zapisali świadectwo ks. Wiesława Wiśniewskiego, który
przekazał im wspomnienie swojego pradziadka, Bolesława, mieszkańca
parafii Zambrów: „Około 20 sierpnia wycofujący się w rozsypce bolszewicy
mówili, że do Warszawy szło im się dobrze, jednak miasta nie zdobyli,
ponieważ zobaczyli [uwidieli] nad stolicą Matkę Bożą i nie mogli z nią walczyć”.
Polacy nie widzieli Matki Bożej. Ze zdziwieniem obserwowali tylko paniczną ucieczkę bolszewików.
Były setki bezpośrednich (jeńcy bolszewiccy) i pośrednich (tych, którzy słyszeli ich opowiadania) świadków tych wydarzeń.
Ich zeznania znajdujemy, między innymi w „Wiadomościach Archidiecezjalnych Warszawskich” (nr 8/2005).
Ks. Wiktor Mieczkowski, proboszcz parafii św. Idziego w Wyszkowie w
swojej książce pt. „Bolszewicy w polskiej plebanii” pisze: „W wielu
wsiach mówili bolszewicy, że od Warszawy odpędzili ich nie Polacy, a
Matier Bożja”.
W dniu 8 grudnia 1920 r. ks. abp Józef Teodorowicz
ormiańsko-katolicki arcybiskup Lwowa (poseł na sejm ustawodawcy, a
następnie senator) powiedział w swoim kazaniu: „Bóg łaskę
zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest
Królową. Mówił mi kapłan pracujący w szpitalu wojskowym, iż żołnierze
rosyjscy zapewniali go i opisywali, jak pod Warszawą widzieli
Najświętszą Pannę okrywającą swym płaszczem Polski stolicę. I z różnych
innych stron szły podobne świadectwa”.
=====================================
Od redakcji: Jest to fragment książki Stanisława Krajskiego pt. „Spisek przeciwko Matce Bożej (i Polsce). Czy Matka Boża wzywa nas do walki. (stron 168).
Środowiska katolickie i patriotyczne w Polsce zachęcają
wiernych do udziału w Narodowej Nowennie Pompejańskiej, rozpoczynającej
się już w piątek, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Intencją wielkiej zbiorowej modlitwy jest ratunek dla Polski w
dzisiejszych – niespokojnych, pełnych chaosu czasach.
Naszą potężną bronią jest dziś Różaniec Święty, oręż jaki
przekazała nam Najświętsza Maryja Panna do walki z wszelkim złem.
Wierzymy, że gorliwa modlitwa i adoracja Chrystusa Króla w Najświętszym
Sakramencie, jest w stanie powstrzymać szatańskie zakusy na zniszczenie
Polski, naszej Ojczyzny, jednego z ostatnich bastionów upadającej
katolickiej Europy – głosi apel podpisany jak dotychczas przez
kilkadziesiąt osób, w tym postaci życia publicznego, przedstawicieli
mediów, organizacji społecznych i katolickich wspólnot.
Jak czytamy w wezwaniu zamieszczonym na stronie PowstanieRozancowe.pl,
inicjatywa zainaugurowana zostanie już 15 sierpnia, w święto
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, a jednocześnie dzień Cudu nad
Wisłą – zwycięstwa nad bolszewicką armią w roku 1920.
Nowenna zakończy się zaś 7 października, w
święto Matki Bożej Różańcowej, ustanowione przez papieża Piusa V na
pamiątkę wielkiego zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad muzułmanami pod
Lepanto w roku 1571. Okres między 15 sierpnia a 7 października wynosi
54 dni – dokładnie tyle, ile trwa modlitwa różańcowa w ramach nowenny do
Matki Bożej Pompejańskiej – podkreślają organizatorzy.
PLAN NOWENNY:
– 15 sierpnia A.D. 2025 o g. 12.00. Sanktuarium św. Jana Pawła II
w Radzyminie – Wotum 1920 – uroczyste rozpoczęcie Nowenny. Transmisja on-line.
– Od 15 sierpnia do 10 września trwa cześć błagalna Nowenny.
– 22 sierpnia we wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej
nastąpi ponowienie Aktu Poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi w
Sanktuarium w Radzyminie, a także we wszystkich miejscach, w których
zostanie podjęta Nowenna („Nakazujemy również, aby tegoż dnia ponawiano
poświęcenie się rodzaju ludzkiego nieskalanemu Sercu Panny Maryi. W Nim
bowiem leży nadzieja nadejścia lepszego wieku, tryumfu wiary i
chrześcijańskiego pokoju” – wskazał Ojciec Święty Pius XII).
– 26 sierpnia – uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej.
– 8 września – święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.
– 11 września – początek części dziękczynnej Nowenny.
– 12 września – wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi. Rocznica
Wiktorii Wiedeńskiej – militarnego zwycięstwa chrześcijan za przyczyną
Króla Polski Jana III Sobieskiego („wzmagamy nasze dziękczynienie
czerpiąc z przykładu naszych przodków i słów wypowiedzianych przez Króla
Polski po zwycięskiej bitwie do papieża Innocentego XI: Przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył”).
– 7 października – zakończenie Narodowej Nowenny Pompejańskiej –
uroczystość Matki Bożej Różańcowej i rocznica zwycięstwa floty
chrześcijańskiej A.D. 1571 w bitwie morskiej pod Lepanto.
"Ukazała mi się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą
i drugą czerwoną, i
zapytała, czy chcę je otrzymać. "Biała miała
oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona - że będę męczennikiem.
Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i
zniknęła". Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach.
Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło
Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice
trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą
izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty
tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na
stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła
modlitwą każdy dzień.
Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci
duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św.
Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii.
Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki.
Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół
polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich.
Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął
pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.
Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się
szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie
figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na
widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: "Mundziu, co z
ciebie będzie?" Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął
oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy
prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak
opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie
korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać.
"Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona - że będę
męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie
spojrzała i zniknęła". Działo się to w kościele parafialnym w
Pabianicach.
W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy
od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o.
Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców,
by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za
darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund
ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do
franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do
małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady
także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w
matematyce i fizyce.
Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie
walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej
walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać.
Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej
krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom,
że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała
wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec - do franciszkanów w
Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego
przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do
nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał
zakonne imię Maksymilian.
W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów.
Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich
wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po
nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę.
Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni,
widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu,
gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie
uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię
(1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię
(1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z
filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom
fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji.
1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą,
czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą
Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od
Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie
wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy
Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję.
Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego
otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do
rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o
przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce
otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do
polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako
nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w
obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec
Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a
Miechowem (1914).
W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie
powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla
ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia
niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił
pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem).
Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji
antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze
współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył
Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego
stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i
masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać
na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie
powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się
odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po
założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego
franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo.
8 października 1917 r. otrzymał święcenia
diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle
święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną
odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana
objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian
Kolbe ukończył wydział teologiczny - również ze stopniem naukowym
doktora.
W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o.
Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby
stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na
nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął
werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów
należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces
beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji
Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale
również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy
kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej,
oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica
zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam
odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do
Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie
do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał
tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli
go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2
stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji
Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik
pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą.
Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt
szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu
rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej
franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród
współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania
do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój
nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000
egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów
gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z
licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił.
Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o.
Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową
placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy
pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w
późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę
Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności
zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do
których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r.
- w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni
rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech
braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26
lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński
katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i
motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup
wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W
niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w
Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później
miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi)
ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy,
miał już nakład 20.000, a grudniowy - 25.000. W 1931 r. Maksymilian
nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię
Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie
wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono - Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół.
W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle
okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został
bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach
nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku
zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował
zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100.
Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939
Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci
profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik - nakład codzienny 137 tys., a niedzielny - 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej,Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa.Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach.
1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa.
Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19
września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie
zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w
Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie
pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów.
Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i
poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa.
W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie
wszystkich z obozu.
O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na
nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele
trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla
wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2
tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu
współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną
adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności:
kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii,
zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp.
17
lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało
o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego
umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u
pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź
"wierzę", wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale
o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać
strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z
303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do
oddziału "Krwawego Krotta", znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak
skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć
mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami.
Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie,
ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z
innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę
Niepokalanej.
Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był
o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol
Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał
dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także
Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z
szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w
miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem
katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem
śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez
kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem
fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia
uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o.
Maksymiliana zostało spalone w krematorium.
Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek
Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971
r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o.
Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego
świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10
października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do
Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się
historyczne uroczystości pokanonizacyjne.
Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem
archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz - jak powiedział
św. Jan Paweł II - "naszych trudnych czasów".
ŚWIADKOWIE ŚWIADKOWIE MĘCZEŃSTWA I MIŁOŚCI OJCA MAKSYMILIANA Na
naszym portalu przedstawiamy Państwu świadectwa osób, które zetknęły
się z Męczennikiem Miłości z naszego miasta na ostatnim etapie jego
ofiarnego życia - w obozie w Auschwitz,
jak również tych, którzy spotkali się z nim wcześniej - w czasie pracy
duszpasterskiej i misyjnej, a także tych, dla których stał się Patron
Naszych Trudnych Czasów inspiracją w życiu zawodowym, społecznym i
twórczym. A wszystko to w związku z Rokiem Maksymilianowskim,
ustanowionym na 2011 rok przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej z
inicjatywy zduńskowolskiego senatora Marka Trzcińskiego w naszym kraju i
mieście odbywają się liczne okolicznościowe uroczystości i imprezy.
Cykl redagował Jerzy Chrzanowski, dyrektor Muzeum Historii Miasta
Zduńska Wola do 2012 roku. WSPOMNIENIE JERZEGO BIELECKIEGO Przedstawiamy
wspomnienie Jerzego Bieleckiego, jednego z pierwszych więźniów obozu
oświęcimskiego, który także wyjątkowym okolicznościom zawdzięcza swoje …Więcej
“Więzień Polak, Bruno
Borgowiec, w Auschwitz numer 1192, był zatrudniony w administracji
obozu, ale w tamtym czasie został też przydzielony do opróżniania wiadra
i wynoszenia zmarłych z celi numer 18. Wchodził tam każdego dnia (…) Wspomina on:
Można powiedzieć, że obecność Ojca
Maksymiliana w bunkrze była potrzebna dla innych. Wpadali w szał na
myśl, że nie mogą już wrócić do swoich rodzin, do swoich domów, i
krzyczeli oraz przeklinali z rozpaczy. Ojciec Kolbe miał ten dar, że
umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i
nawet przeklinali. Po słowach Ojca Maksymiliana Kolbego jednak
uspokoili się i pogodzili ze swoim strasznym losem.
Śp. Ojciec Maksymilian Kolbe trzymał się
dzielnie, nie prosił i nie narzekał, dodawał otuchy innym, wmawiał
współwięźniom, że uciekinier się jeszcze odnajdzie i zostaną
wypuszczeni. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał. Głośno się modlił, tak że i
jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z Nim się modlić.
Z celi, w której znajdowali się ci
biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca św. i
śpiewy, do których przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel.
Gorące modlitwy nieszczęśliwych i pieśni do Matki Najświętszej rozlegały
się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w
kościele…
Przy każdej inspekcji widziano Ojca
Maksymiliana Kolbego, gdy już prawie wszyscy inni leżeli na posadzce,
jak stojąc lub klęcząc w środku z pogodnym wzrokiem wpatrywał się w
przybyszów. Wzrok Ojca Kolbego był zawsze dziwnie przenikliwy. Esesmani
nie mogli go znieść i krzyczeli: Schau auf die Erde, nicht auf uns! (“Patrz na ziemię, nie na nas!”).
Tak upłynęły 2 tygodnie. W tym czasie
zmarli jeden po drugim, aż po trzech tygodniach pozostało tylko jeszcze
czterech, wśród nich także Ojciec Maksymilian Kolbe. Wydawało się to
władzy za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego
dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, Niemca, przestępcę
kryminalnego nazwiskiem Bock, który każdemu po kolei dawał zastrzyki
kwasu karbolowego w żyły lewej ręki.
Ojciec Maksymilian Kolbe z modlitwą na
ustach podał sam ramię katu. Nie mogąc się przyglądać i pod pretekstem,
że mam pracę w kancelarii, wyszedłem z tego miejsca. Zaraz po wyjściu
esesmanów i kata powróciłem do celi.
Ciała innych więźniów zastałem leżące na
posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Ojciec Kolbe siedział na
posadzce oparty o ścianę i miał otwarte oczy, z pochyloną w bok głową.
Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była
blaskiem pogody. Każdego zafascynowałaby ta pozycja i każdy sądziłby, że
to jakiś święty.”
(źródło: niepokalanow.pl)
Ks. Konrad Szweda (nr 7669, w Auschwitz do czerwca 1942 roku, potem w Dachau) opowiada:
“Wieczorem 28 maja 1941 r. przybywa do
obozu oświęcimskiego transport więźniów politycznych z Warszawy w
liczbie około 400. Wśród 15-tu księży, szczególnie Ojców i Braci
Pallotynów, znajduje się franciszkanin Ojciec Maksymilian Kolbe. Pod
silną eskortą konwojujących esesmanów wychodzą z bydlęcych wagonów,
szczuci psami i bici kolbami, maszerują na plac apelowy oświęcimskiej
kaźni. Przy wywoływaniu nazwisk musiano biec wzdłuż szpaleru utworzonego
przez esesmanów, z których każdy batogiem lub rzemieniem okutym w ołów
bił po głowie i twarzy. Nie obeszło się również bez kopniaków,
szturchańców, brzydkich wyzwisk i szyderstw. Na noc zamknięto wszystkich
w małej łaźni, gdzie z braku powietrza kilku omdlewa. Następnego dnia
po przebraniu każdego w łachmany ludzką krwią zmoczone, kazano księżom i
żydom z szeregu wystąpić. Żydów zbito i zmasakrowano do nieprzytomności
i wcielono do karnej kompanii (blok śmierci), księży natomiast
przeznaczono do ciężkiej pracy. (…)
Na trzeci dzień, dowódca obozu Fritsch, przychodzi na blok nowoprzybyłych więźniów (17 a) i daje rozkaz: “Klechy wystąpić” (Pfaffen raus).
Za mną marsz! Bladość wystąpiła na twarze i przerażenie ogarnęło
wszystkich. Prowadzi ich przed kuchnię, gdzie w obłoconych i potarganych
łachmanach stoją wychudzeni o zapadłych twarzach więźniowie. To komando
pracy “Babice”. Kapo tego komanda, budzący postrach wśród więźniów
oświęcimskich, krwawy Krott, kryminalista, który w wykańczaniu ludzi w
Oświęcimiu bije rekord, jemu oddaje dowódcy obozu księży, dodając na
odchodnym: “Masz tu tych darmozjadów i pasożytów społeczeństwa. Naucz
ich pracować jak należy!” Krwawy Kapo uśmiechnął się szyderczo na widok
nowych ofiar i rzekł lakonicznie: “Już ja sobie z nimi dam radę”.
Następuje wymarsz do pracy około 4 km drogi.
Wśród tej grupy księży jest Ojciec
Maksymilian Kolbe. Praca polegała na wyrąbywaniu i noszeniu gałęzi i
słupków, potrzebnych do grodzenia faszynami moczarnych, wilgotnych łąk.
Prace wykonywano biegiem. Co kilkanaście kroków stali uzbrojeni w długie
styliska przodownicy pracy, popędzali i bili pracujących więźniów, a
szczególnie księży.
Tu prawdziwa droga krzyżowa Ojca
Maksymiliana Kolbego trwała dwa tygodnie. Ładowano mu na plecy dwa,
nawet trzy razy więcej gałęzi od innych, które po wyboiskach i wertepach
musiał ciągnąć. Kiedy chciał odpocząć, okładano go kijami. Często
koledzy księża, widząc Ojca Kolbego pokrwawionego, słaniającego się pod
ciężarem, chcieli mu dopomóc. Ojciec Kolbe odpowiadał spokojnie z
uśmiechem: “Nie narażajcie się, bo i wy dostaniecie cięgi. Niepokalana
mi dopomaga. Dam sobie radę”.
Jeden dzień był dla niego szczególnie
ciężki. Krwawy Kapo upatrzył sobie na ofiarę dnia i pastwił się nad nim
jak jastrząb nad bezbronną ofiarą. Sam ładuje mu na plecy osobno
wybierane ciężkie gałęzie, następnie każe mu biec. Kiedy Ojciec Kolbe
upada na ziemię, kopie go niemiłosiernie w brzuch i twarz i okłada
ciężkimi razami. “Robić ci się nie chce, trutniu! Ja ci pokażę, co
znaczy praca!” Podczas przerwy obiadowej, wśród drwin i bluźnierstw każe
położyć się Ojcu Kolbemu przez kłodę drzewa. Spośród swoich towarzyszy
wywołuje najsilniejszego i każe wymierzyć niewinnej ofierze 50 razów.
Ojciec Kolbe nie może się ruszać. Wrzuca go do błota i przykrywa stertą
gałęzi. Po takich przejściach i całodziennej pracy – forsowny marsz do
obozu. Ojciec Kolbe opadł z sił do tego stopnia, że musiano go
przynieść. Następnego dnia nie rusza do pracy. Zaniesiono go do
ambulansu, szpitala obozowego i przyjęto na oddział wewnętrzny.
stawiając diagnozę, zapalenie płuc z ogólnym wycieńczeniem.
Byłem wówczas pielęgniarzem na oddziale
infekcyjnym. Kiedy dowiedziałem się, że Ojciec Kolbe jest w szpitalu,
natychmiast poszedłem go odwiedzić. Był przytomny. Twarz pokryta
sińcami, oczy mętne, wysoka gorączka paliła organizm do tego stopnia, że
sztywny język z trudnością mógł się poruszać, a głos zamierał mu w
krtani. Ze względu na trudności przechodzenia z oddziału infekcyjnego na
wewnętrzny, poleciłem Ojca Kolbego specjalnej opiece pielęgniarza danej
izby chorych. Po kilku dniach Ojciec Kolbe trochę wypoczął, lecz
zapalenie płuc nie mniej było groźne. Gorączka nie ustępowała. Swoją
postawą wobec cierpienia wprawiał w podziw lekarza i pielęgniarzy.
Znosił je po męsku z zupełnym poddaniem się woli Bożej, często
powtarzając: “Dla Chrystusa jestem gotów jeszcze więcej cierpieć. Niepokalana jest ze mną, Ona mi dopomaga!”
Z niewytłumaczonych przyczyn, gorączka
nawet po okresie kryzysu nie opadła. Przenoszą więc Ojca Kolbego na
oddział infekcyjny i umieszczają w sali podejrzanych o tyfus plamisty.
Teraz kontakt z nim jest łatwiejszy. Otrzymał łóżko obok głównych drzwi
wejściowych. Każdego wynoszonego nieboszczyka błogosławi i udziela sub conditione
absolucji. Na izbie chorych roztacza swą duszpasterską opiekę nad
chorymi i cierpiącymi współbraćmi. Często opowiada z bogatego skarbca
swych przeżyć różne epizody, słucha spowiedzi, prowadzi wspólne
modlitwy, podnosi na duchu, wygłasza konferencje o Matce Najświętszej
Niepokalanej, którą kochał z dziecięcą prostotą. Pod osłoną nocy
przychodzili do niego skołatani cierpieniami więźniowie, prosząc o
spowiedź św. i słowa pociechy. Kiedy po całodziennej pracy przychodziłem
do niego, przytulał mnie jak matka swe dziecko, podnosił na duchu,
wskazując na niedościgły wzór Niepokalanej.
“Ona jest prawdziwą Pocieszycielką
strapionych, wszystkich wysłuchuje, wszystkim pomaga”. Odchodziłem
zawsze jakoś dziwnie uspokojony i pokrzepiony. Niekiedy przynosiłem mu
kubek zaoszczędzonej herbaty. Jak bardzo się zdziwiłem, kiedy nie chciał
przyjąć, tłumacząc: “Dlaczego mam robić wyjątek. Inni też nie mają”.
Każdym kubkiem herbaty, najmniejszą odrobiną nawet skórką cytryny,
dzielił się z innymi. Nie znosił wyróżniania. Stał się powszechnym na
izbie i wszyscy “Ojczulkiem” go nazywali. Ponieważ szpital obozowy był
przepełniony, wysyłano na obóz pacjentów na wpół chorych i słabych.
Między innymi wysłano również Ojca Kolbego, przeznaczając go na blok
inwalidów (12), gdzie otrzymał połowę normalnej racji żywnościowej. Stąd
przeniesiono go po pewnym czasie na blok 14.
Na bloku 14, na którym był Ojciec Kolbe,
zdarzył się wypadek, który wstrząsnął całym obozem oświęcimskim i krwawo
zapisał się w jego dziejach. Oto uciekł jeden z więźniów. Wówczas
panował w obozach zwyczaj, że za ucieczkę jednego, 15 z danego bloku
skazywano na karę śmierci przez zagłodzenie w podziemnym bunkrze. Z
czasem zredukowano tę liczbę do 10. Strach i przerażenie ogarnęło
zgłodniałych i słabych więźniów, gdy wieczorem apel nie zgadzał się. Co
będzie? Czy znowu wybierka na śmierć? A może całonocna stójka? (…)
Następnego dnia po rannym apelu komanda wyruszyły do pracy. Blok 14
pozostaje na placu apelowym. Pod silną eskortą esesmanów, bici kolbami i
batogami, stoją nieszczęśliwi więźniowie przez cały dzień, narażeni na
spiekotę słońca lipcowego. Straszny to był dzień. Więźniowie mdleli z
pragnienia, słaniali się na ziemię. Wynoszono ich z szeregów i rzucano
na jedną kupę. Nie wolno było przynieść wody, ani ich odnieść do
szpitala obozowego. Od żaru słońca twarze stojących puchły, a oczy mgłą
zachodziły. Koło godziny 3 krótka przerwa na obiedni posiłek i dalsza
stójka do wieczornego apelu. Wał omdlałych i nieprzytomnych rósł z każdą
chwilą. Jakie cierpienia fizyczne i duchowe przechodził Ojciec
Maksymilian Kolbe, trudno powiedzieć.
Wieczorem schodzące z pracy do obozu
komanda z politowaniem patrzyły na los swych kolegów, którym pomóc nie
mogli. Odbywa się wieczorny apel. Po apelu dowódca obozu Fritsch w
otoczeniu raportführera Palitzscha i esesmanów zbliża się do bloku 14.
Pada komenda baczność. Głęboka cisza zaległa obóz. Wszystko w drżeniu i
naprężeniu czeka, co będzie się działo. Dowódca obozu taki wydaje
rozkaz. “Ponieważ zbiegły wczoraj więzień dotychczas nie został
odnaleziony, 10 spośród was pójdzie na śmierć”. (…)
Wybór 10 skończony. Wtem jakieś wielkie
poruszenie. Oto z szeregów wychodzi człowiek, kierując swe kroki
bezpośrednio do dowódcy obozu. Cóż to? Czego on chce? Podnoszą się na
palcach, naprężenie wzrasta do niebywałych granic… To Ojciec Maksymilian
Kolbe – szepcą ci, którzy go znają. A on wyprostowany jak struna z
majestatycznym spokojem na twarzy staje przed dowódcą obozu i
mówi: “Chcę pójść na śmierć za owego ojca rodziny! Proszę przyjąć ofiarę
mego życia”! Dowódca obozu zmieszany taką postawą więźnia, pyta się:
“Zawód”? – “Ksiądz katolicki” – pada odpowiedź. “Dlaczego to
czynisz?”. “Ów ojciec więcej potrzebny dla swej rodziny, niż moje
sterane wiekiem i pracą życie dla społeczeństwa”! Dowódca zmierza go
swym bystrym, krogulczym wzrokiem od stóp do głowy i po chwili
zastanowienia się wypowiada słowa: “Zgadzam się”! Natychmiast zapisano
numer Ojca Kolbego i przyłączono do grupy skazańców na miejsce owego
ojca rodziny. Trzech esesmanów odprowadza wybranych do podziemnego bunkra karnego bloku, umieszczając po trzech, czterech w ciemnej celi.
Apel się kończy. Blokom kazano się
rozejść. Cały obóz pod wrażeniem dzisiejszego wieczornego zdarzenia, na
ustach wszystkich nazwisko Ojca Kolbego. I, którzy stali bliżej i byli
świadkami tej sceny opowiadali innym stojącym na przeciwległym krańcu
placu apelowego. Ojciec Kolbe bohaterską postawą i dowolną ofiarą z
życia swojego zaimponował więźniom wszystkich narodowości obozu
oświęcimskiego. Nawet kapowie niemieccy nie mogli wyjść z podziwu dla
takiej postawy kapłana polskiego.
Tymczasem w ciemnym bunkrze, z dala od
oczu ludzkich, Ojciec Kolbe spełniał swą ofiarę. Powoli dopalała się
lampa jego życia. Skazanych do bunkra uśmiercano przez powolne
głodzenie. Codziennie zbieramy się, księża, by śledzić dalszy bieg
wypadków Ojca Kolbego i wspólnie modlić się do Boga o wytrwałość dla
niego.
Zaraz następnego dnia poszedłem na blok
karny 13, by dowiedzieć się szczegółów o dalszym losie Ojca Kolbego.
Blokowy na moje pytanie co się z nim dzieje – zmierzył mnie groźnym
spojrzeniem i dodał: “Czy chcesz dostać się do karnej kompanii? Czy nie
wiesz, że o los tych ludzi pytać się nie wolno?” Po nieudanej próbie
poszedłem na blok 14, gdzie od pisarza blokowego dowiedziałem się, że
Ojciec Kolbe nie jest już w ewidencji bloku, lecz oficjalnie
przeniesiono go na blok 13. Był to dla mnie jasny dowód, że wszelka
nadzieja zobaczenia się z nim, czy wydostania go, znikła zupełnie.
Wiedzieliśmy tylko to, że żyje, gdyż do kancelarii głównej nie wpłynął
jeszcze meldunek o jego śmierci. Po blisko trzech tygodniach dnia 14
sierpnia ktoś wywołuje mnie z izby chorych. To kolega z głównej
kancelarii przynosi smutną wiadomość: “Otrzymaliśmy meldunek o śmierci
Ojca Maksymiliana Kolbego w bunkrze”. Z całą izbą chorych odmówiłem o
spokój jego duszy wspólne modlitwy i wygłosiłem krótkie wspomnienie
pośmiertne, podnosząc jego działalność dla społeczeństwa polskiego na
niwie religijnej i heroiczną ofiarę z własnego życia. Zmarł w wigilię
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny swej Patronki Niepokalanej,
której przez całe życie tak wiernie służył. W samym dniu Jej święta
odbył się jego “pogrzeb”, to znaczy wyciągnięto zwłoki jego z kostnicy
więziennej, w drewnianej skrzyni zaniesiono do krematorium i spalono.
Kiedy po kilku dniach spotkałem pisarza
podziemnego bunkra p. Borgowca, pytałem się, w jakich warunkach zmarł
Ojciec Maksymilian Kolbe. “Ach ten ksiądz – odpowiada – który przybył
wówczas wśród tych dziesięciu? Przez cały czas nadzwyczaj po męsku się
zachowywał. Codziennie dochodziły nas z poza żelaznych drzwi piękne
melodie pieśni do Matki Najświętszej. Do ostatniej chwili nie stracił
swego wesołego usposobienia i promiennego optymizmu. Taką postawą
podtrzymywał zrozpaczonych i upadających na duchu kolegów”. Co do jego
śmierci taką uwagę robi ów pisarz: “Gdy otwarłem żelazne drzwi już nie
żył, ale wyglądał jak żywy. Twarz jakoś dziwnie promieniowała. Oczy
szeroko otwarte, wpatrzone w jeden punkt. Cała postać jakby w zachwycie.
Tego widoku nigdy nie zapomnę”.”
(Rycerz Niepokalanej nr 11/1945, s. 74-75; nr 12/1945, 94-97)
Święty Maksymilian Maria Kolbe – Najwierniejszy Rycerz Niepokalanej!
(Fotograf: Lukasz Dejnarowicz/Archiwum: Forum)
Miał rację Jan Dobraczyński, gdy pisał w Skąpcu Bożym. Rzecz o
Ojcu Maksymilianie Maria Kolbe, że wielkość życia założyciela
Niepokalanowa nie kaźnią głodowego bunkra, ale ideą królowania Maryi
trzeba mierzyć. Rzeczywiście, jego dobrowolna ofiara dokonana w
Auschwitz, to owoc wieloletniej, tytanicznej wręcz pracy nie tylko na
rzecz swego zbawienia, ale przede wszystkim na rzecz zdobycia całego
świata, wszystkich dusz dla Tej, której poświęcił całe swoje życie – dla
Niepokalanej.
Ona niech króluje!
Papież Paweł VI w homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej o.
Maksymiliana, opisywał charakterystyczną duchowość nowego
błogosławionego: Cechą charakterystyczną, rzec można oryginalną,
mariologii ojca Kolbe, jest wyjątkowe znaczenie, jakie przypisuje Jej
zadaniu wśród obecnych potrzeb Kościoła; jest jego wiara w spełnienie
wizji proroczej Bożego triumfu w wiekuistej chwale i wywyższeniu
maluczkich, a także wiara w Jej wstawiennictwo, w skuteczność Jej
przykładu i w obecność Jej macierzyńskiej miłości. (…) Dziś z nieba
ojciec Kolbe pomaga nam rozważać je i zgłębiać. Ten Maryjny rys nowego
Błogosławionego włącza go do grona wielkich świętych, obdarzonych duchem
proroczym, którzy pojęli, uczcili i wysławiali tajemnicę Maryi.
Istotnie, Maksymilian Kolbe zajmuje znakomite miejsce wśród takich
gigantów kultu maryjnego, jak św. Bernard z Clairvaux, św. Dominik, św.
Bonawentura, św. Bernardyn ze Sieny, św. Ludwik Maria Grignion de
Montfort, św. Alfons de Liguori, bł. Alan de Rupe czy bł. Stanisław
Papczyński.
W służbie idei królowania Maryi był bezkompromisowy. Tej ogromnej
miłości „gwałtownika maryjnego” często świat nie rozumiał, ale – o
dziwo! – nie rozumiało jej też pokaźne grono ludzi Kościoła, ba, nawet
braci zakonnych. A jednak absolutnie przekonany o słuszności swej drogi,
mający ciągle w pamięci pytanie Maryi: „Czy chcesz przyjąć dwie
korony?”, o. Maksymilian nie zrażał się. Będąc pewny wstawiennictwa tak
możnej Orędowniczki, angażował wszystkie swe siły, by Ona Królowała.
Ojciec Kolbe nie zadowalał się półśrodkami. Był maksymalistą, nie
na darmo przyjął w zakonie imię Maksymilian: – Chcę żeby cały świat się
nawrócił! Wiedział, że zwycięstwo Królestwa Niepokalanego Serca Maryi
jest najprostszą i najkrótszą drogą do triumfu Królestwa Bożego. A
przecież o nadejście tego Królestwa prosimy co dzień słowami modlitwy
„Ojcze nasz”.
Militia Immaculatae
Gdy masoneria w Rzymie coraz śmielej występowała – wywiesiła swój
sztandar przed oknami Watykanu, na sztandarze czarnym
giordano-brunistów umieściła św. Michała Archanioła pod nogami Lucyfera i
w ulotkach głośno występowała przeciw Ojcu Świętemu – powstała myśl
założenia stowarzyszenia do walki z masonerią i innymi sługami Lucyfera.
Tak św. Maksymilian opisywał okoliczności powstania Militia Immaculatae
– MI (Rycerstwa Niepokalanej).
Rycerstwo było dzieckiem Świętego i wspaniałym darem dla
Niepokalanej: Istotą i warunkiem Rycerstwa Niepokalanej jest całkowite
oddanie się Niepokalanej, żeby dusza stała się pod każdym względem Jej
narzędziem. Wszystkie tytuły, jak niewolnik, sługa – oznaczają jedno i
to samo; idzie bowiem o to, żeby być coraz bardziej bezgranicznie Jej,
aby Ona w duszy promieniowała bez żadnych zastrzeżeń.
Młody zakonnik, zakładając w 1917 roku Rycerstwo, miał jasno
określony CEL: Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków,
schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów i o uświęcenie wszystkich pod
opieką i za pośrednictwem Niepokalanej.
Są jednak pewne WARUNKI, bez których nie można przystąpić do tego
działania. Przede wszystkim – trzeba oddać się całkowicie Niepokalanej,
jako narzędzie w Jej rękach: Musimy naprawdę sami oddać się
Niepokalanej, byśmy byli jak pióro w ręku pisarza, jak pędzel w ręku
malarza, jak dłuto w ręku rzeźbiarza. Samo pióro, sam pędzel bez mistrza
nic nie zrobią. Pan Jezus powiedział wyraźnie, że bez Niego nic uczynić
nie możemy (por. J 15, 15). Bez łaski nadnaturalnej, która spływa przez
Niepokalaną, nic uczynić nie potrafimy. A na czym polega doskonałość
narzędzia w ręku mistrza? Na tym, aby dało się prowadzić temu artyście.
Jeżeli Niepokalanej naprawdę się oddamy, wtedy Ona będzie dużo czyniła.
Tu też posłuszeństwo jest największą doskonałością.
Pozostałe warunki uczestnictwa w Rycerstwie Niepokalanej to
wpisanie się do księgi Militia Immaculatae oraz pobożne noszenie
Cudownego Medalika.
A jakimi środkami mają się posługiwać rycerze? Maksymilian dał
szerokie przyzwolenie: Wszelkie środki, byle godziwe – na jakie pozwala
stan, warunki i okoliczności, co zostawia się gorliwości i roztropności
każdego. W innym miejscu jeszcze dodawał: Niech te najnowsze wynalazki i
urządzenia służą najpierw Jej, dla Jej chwały. (…)
Do ważniejszych środków należą: Cudowny Medalik i modlitwa,
której Ona sama nas nauczyła, objawiając ten medalik: „O Maryjo bez
grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”, a my
dodajemy jeszcze: „i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a
zwłaszcza za masonami i poleconymi Tobie”. W ten sposób, kto się tak
modli, modli się za wszystkich, „a zwłaszcza za masonów”. Oni są
sprężyną najrozmaitszego wrogiego ruchu, nawet herezji. Oni zawsze są tą
głową. Dlatego, gdy Niepokalana tę głowę zetrze, wszystko będzie
dokonane. (…)
Wszystkich pod sztandar Niepokalanej zdobyć, a przez Nią dla Najświętszego Serca Jezusowego.
Maksymilian był ponadto wielkim propagatorem Różańca Świętego.
Przed każdym przedsięwzięciem odmawiał modlitwę różańcową. Zalecał go
swoim duchowym braciom, członkom MI. – Różaniec jest modlitwą najmilszą
Matce Bożej – mówił.
Wola Niepokalanej ściśle zespolona z wolą Bożą
Podczas akademii pożegnalnej w Niepokalanowie (28 sierpnia 1933) z
racji powrotu na misje do Japonii, ojciec Maksymilian podjął temat
„woli Niepokalanej”. Dziś wielu teologów, określających siebie mianem
„chrystocentrystów”, zżyma się, słysząc ten termin. Z tym problemem
stykał się też o. Kolbe. Jednak cierpliwie tłumaczył: Doskonałość polega
na pełnieniu woli Niepokalanej. Lecz jak możemy poznać tę wolę? Przede
wszystkim nie możemy dopuścić do tego, by w praktycznym naszym życiu
wytworzył się pogląd, że pomiędzy nami a Niepokalaną istnieje dzieląca
nas przestrzeń. Innymi słowy nie możemy dopuścić do tego, by cokolwiek
nas oddalało od Maryi. Jeśli tak się stanie – oddalimy się od
doskonałości.
Ale… posłuchajmy, co chce nam powiedzieć najwierniejszy rycerz
Niepokalanej: Jak to poznać, że Matka Najświętsza czegoś od nas żąda?
Gdyby nam było objawione, albo nam anioł powiedział, to bylibyśmy pewni,
że rzeczywiście życzy sobie tego Niepokalana. Ale gdy nie mamy objawień
– skąd mamy wiedzieć, w czym objawia się wola Boża, czyli wola
Niepokalanej? I tu pada odpowiedź, która w życiu chrześcijanina, a
szczególnie w życiu zakonnika ma ogromne znaczenie: W świętym
posłuszeństwie. Pan Jezus, chociaż Mądrość nieskończona – nie obrał
sobie innej drogi, jak posłuszeństwo. On, jako Bóg, daleko lepiej od
Matki Najświętszej wiedział, jak tę lub inną pracę się wykonuje, a
jednak był Jej posłuszny (przez całe 30 lat na ziemi wiódł życie ukryte i
był posłuszny Matce Najświętszej i św. Józefowi, a po śmierci św.
Józefa – był posłuszny Swej Matce), bo w tym widział wolę Ojca.
Nie dlatego mamy słuchać przełożonego, że jest uczony,
doświadczony, roztropny, uprzejmy itd., ale iż w tym posłuszeństwie jest
wola Boża, wola Matki Najświętszej.
Ktoś może powiedzieć: wola Boża, wola Niepokalanej, jak to rozumieć?
Nigdy nie obawiajcie się mówić „wola Niepokalanej”. Jeżeli mówimy
wola Niepokalanej, to oprócz tego, że uznajemy wolę Bożą, czcimy
jeszcze przez to Matkę Najświętszą, uznając, że Jej wola jest tak zlana z
wolą Bożą, iż stanowi jedno ścisłe zespolenie, a oprócz tego bardziej
wielbimy Pana Boga, przyznając Mu tę doskonałość, iż stworzył tak
wielką, tak potężną, tak doskonałą i tak świętą istotę, jaką jest Matka
Najświętsza. Więc posłuszeństwo jest niczym innym, jak wolą Matki
Najświętszej.
Zatem do Maryi, która powiedziała Bogu: „Niech mi się stanie
według Słowa Twego” mamy się uciekać i prosić, by Ona – wzór
posłuszeństwa – wyjednała nam tę łaskę.
Wszechpośredniczka łask wszelkich
Ojciec Maksymilian często przypominał prawdę, że Maryja jest
wszechpośredniczką wszelkich łask. Jak Bóg w Chrystusie przyszedł na
świat przez Nią, tak wszelkie Jego łaski zlewane są na wiernych przez
ręce Maryi. I my zdążamy do Boga przez wierność i oddanie Niepokalanej.
To najkrótsza i najpewniejsza droga: Niepokalana żyje w nas. Nie jest
(…) obojętna na sprawy naszego życia, lecz działa ciągle w naszej duszy
przez natchnienia. Jest Ona przecież Matką łaski Bożej, Pośredniczką
łask wszelkich. (…) Przypominajmy sobie często, że zależymy od
Niepokalanej. Pozwólmy się Jej prowadzić, a przekonamy się, że
Niepokalana jest najkrótszą i najpewniejszą drogą do świętości.
Na koniec roku 1938 w przemówieniu do braci zakonnych mówił: My
wierzymy (…), że Ona po Bogu jest najdoskonalsza (…) najlepsza,
najpotężniejsza. Dlaczego Wam to mówię? Bo gdyby diabeł chciał na Was
uderzyć, abyście mu nie wierzyli. Chociażby tu przyszli nawet mądrzy
teologowie i uczeni i głosili Wam bardzo mądre wzniosłe rzeczy, ale
inaczej by Was nauczali (…), nie wierzcie im. Przy pomocy Niepokalanej
wszystko zrobicie.
My wierzymy, że Niepokalana jest, że Ona prowadzi nas do Pana
Jezusa, a gdyby kto inaczej nauczał, niech będzie przeklęty! Niech
będzie przeklęty!!! (…)
Przy Jej pomocy wszystko zrobimy, cały świat nawrócimy. Teraz
tylko do czynu! Sami z siebie nic nie potrafimy, ale przy pomocy
Niepokalanej cały świat nawrócimy, mówię, cały świat do jej stóp
rzucimy! Bądźmy tylko Jej, w całości Jej, bezgranicznie Jej.
Niech Ona żyje w nas, działa w nas i wszystko robi w nas. Bądźmy
Jej ślepym narzędziem (…). Niech Ona robi z nami, co się Jej tylko
podoba.
Bezgranicznie zaufaj Niepokalanej!
Często słyszymy z ust bliskich nam osób: „Ja już taki jestem, nie
zmienię się. Chcę, ale nie jestem w stanie się poprawić”. Zdarza się,
że także my sami szukamy takiego usprawiedliwienia. Z takimi problemami
stykał się też ojciec Kolbe i – co ciekawe – taką postawę: „Chcę, ale
nie mogę” uważał za przejaw… pychy. Dlaczego? Dawał odpowiedź na łamach
„Rycerza Niepokalanej”: Otóż , ci ludzie w wielu rzeczach przyznają, że
mogą to lub owo uczynić, tylko tej lub innej wady ujarzmić w takich lub
innych okolicznościach nie są w stanie. To wszystko dowodzi tylko, że
liczą oni jedynie na własne siły i uważają, że do tej granicy własnymi
siłami to lub owo potrafią. (…) I to jest właśnie pycha – polegać
wyłącznie na własnych siłach.
Co więc radzi święty Maksymilian? Oddać się zupełnie, z ufnością
bez granic w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej
jest Niepokalana. Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie
zaufać Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się
zwracać, a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej
modli się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do
Niej z ufnością się zwraca, na pewno się zbawi.
Ten temat podjął także podczas jednej z konferencji w 1937 roku:
Nie dziw się, że i zło i dobro w sobie czujesz. Wszelkie zło od ciebie
pochodzi, a wszelkie dobro spływa przez ręce Niepokalanej, Pośredniczki
wszelkich łask. To zło, co w sobie widzimy, to jeszcze nie wszystko, ale
trochę tylko Niepokalana nam poznać pozwala, byśmy nie zapomnieli o
tym, czym sami z siebie jesteśmy. Trzeba walczyć ze swoimi słabościami,
ale spokojnie, bez gniewania się na siebie; całą ufność jedynie i
całkowicie w Niepokalanej połóż, a Ona cię już poprowadzi przez święte
posłuszeństwo i do siebie w niebie doprowadzi. Więc zdaj się
bezgranicznie na Jej wolę i walcz w pokoju, w Niej ufając bez granic, a
wszystkie słabości na większe dobro ci się obrócą.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza
Maryjne credo ojca Maksymiliana streszcza się w ułożonej przez
niego modlitwie „Do Maryi Niepokalanej”. Jest w niej zawarte
uwielbienie. Jest też kontemplacja. Jest wreszcie myśl i idea, dla
której każdego dnia chciał się poświęcać i wypalać, by Ona triumfowała:
Kim jesteś o Pani? Kim jesteś o Niepokalana? Nie mogę
zgłębić, co to jest być stworzeniem Bożym. Już przechodzi me siły
zrozumieć, co znaczy być przybranym dzieckiem Bożym.
A Ty, o Niepokalana, kim jesteś? Nie tylko stworzeniem, nie
tylko dzieckiem przybranym, ale Matką Bożą, i to nie przybraną tylko
Matką, ale rzeczywistą, Bożą Matką.
I to jest nie tylko przypuszczenie, prawdopodobieństwo, ale pewność, pewność zupełna, dogmat wiary.
A czy jeszcze jesteś Bożą Matką? Tytuł matki się nie zmienia.
Na wieki Bóg będzie Ci mówił „Matko moja”… Dawca czwartego przykazania
czcić Cię będzie na wieki, zawsze… Kim jesteś o Boża?
I lubował się On, Bóg wcielony, w nazywaniu Siebie Synem
Człowieczym. Lecz ludzie tego nie zrozumieli. I dziś jakże mało dusz i
jak niedoskonale jeszcze pojmuje.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza.
Uwielbiam Cię o Ojcze nasz w niebie za to, żeś w Jej przeczystym łonie Syna swego Jednorodzonego złożył.
Uwielbiam Cię o Synu Boży, żeś do Jej przeczystego łona wstąpić raczył i prawdziwym, rzeczywistym Jej
Synem się stał.
Uwielbiam Cię o Duchu Przenajświętszy, żeś w Jej nieskalanym łonie Ciało Syna Bożego uformować raczył.
Uwielbiam Cię o Trójco Przenajświętsza, o Boże w Trójcy Świętej Jedyny, za tak Boskie wyniesienie Niepokalanej.
I nie będę ustawał codziennie po przebudzeniu się ze snu
najpokorniej z czołem o ziemię uwielbiać Cię Boże Trójco, mówiąc
trzykrotnie: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na
początku i teraz, i zawsze, i na wieki wieków. Amen”.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił.
Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował,
cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze
większego, do jak największego wyniesienia Ciebie.
Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł.
Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie
prześcigali, a ja ich tak, by w szlachetnym współzawodnictwie chwała
Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak, jak
tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty
wyniósł.
W Tobie Jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg, niż we wszystkich Świętych Swoich.
Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście?
O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza.
Ostatnie kazanie
Auschwitz. Lipcowe późne niedzielne popołudnie 1941 roku. Przed
blokiem 15 wśród różnych rupieci i kamieni zgromadziła się garstka
wychudzonych, zmaltretowanych więźniów. Wśród nich zbity, posiniaczony
o. Maksymilian. Taczki służyły mu za ambonę. Naoczny świadek tej sceny,
ks. Konrad Szweda zapamiętał ostatnie kazanie założyciela Niepokalanowa.
– Słowa, które płynęły na kształt miecza obosiecznego, przebijały serca – wspominał kapłan. I teraz św. Maksymilian wysławiał Maryję, przypominając odwieczną naukę Kościoła: – Niepokalana – mówił o. Kolbe – przez
poczęcie i zrodzenie Syna Bożego weszła w duchowe pokrewieństwo z
Osobami Trójcy Świętej. W stosunku do Ojca jest „dzieckiem” Jego,
Pierworodną i jednorodzoną Córką Boga. (…) W stosunku do Syna Bożego
jest Ona Jego prawdziwą Matką. (…) W stosunku do Ducha Świętego jest
Jego Oblubienicą, bo poczęła za Jego sprawą. (…) Maryja dała również
Synowi Jego ciało mistyczne z członkami, którymi my jesteśmy (…). Jest
więc prawdziwą Matką naszą, a my Jej dziećmi. I nawet teraz – w
łachmanach, wychudzony, pokryty ranami dodawał otuchy, uzbrojony w Dary
Ducha Świętego: Czyż podobna, by Matka opuściła swe dzieci w cierpieniu i
nieszczęściu? Czyż podobna, by Matka nie otaczała specjalną opieką
kapłanów? Przecież między Nią a kapłanem związek jest tak ścisły, a
podobieństwo tak wielkie, że św. Antoni nie wahał się nazywać Jej
„Virgo-Sacerdos”. W promiennej wizji jawi się często wśród nas, sącząc
słodką jak miód pociechę: „Wytrwaj do końca, bo dzień zmiłowania
Pańskiego bliski jest.
Jak opisywał ks. Szweda, atmosfera tego wydarzenia była niemal nadprzyrodzona: Słowa
te trafiały do przekonania. Miały jakby orzeźwiającą siłę. Nabierały
innego znaczenia. Jakieś dziwne uczucia owładnęły myśli. Ojciec Kolbe
potrafił jakby „do prawd Ducha mowę ducha przystosować”. Ojciec Kolbe
umiał te gorzkie cierpienia przez miłość przetworzyć w twórcze i
tryskające życiem źródło siły duchowej, które nas podtrzymywało. To było
wypływem jego głębi ducha.
Zagonami wieczornego zmierzchu pokrywało się
błękitne niebo, a zachodzące słońce zostawiało świetlane smugi, gdy
rozchodziliśmy się na bloki. Wracaliśmy inni, podniesieni na duchu,
żyjący innym życiem. Kazanie o. Kolbe wywarło na nas głębokie wrażenie i
pozostanie na zawsze niezatartym wspomnieniem… Długo mówiliśmy o treści
tego kazania. Ostatni akord tego kazania wypowiedział o. Kolbe w
ciemnicy podziemnego bunkra…
***
Kilka tygodni później, w wigilię Wniebowzięcia, Królowa Niepokalana zabrała swego świętego rycerza na wieczną ucztę…
Św. Maksymilian Maria Kolbe o zaufaniu do Niepokalanej i Opatrzności Bożej.
Św. Maksymilian Maria Kolbe o zaufaniu do Niepokalanej i Opatrzności Bożej.
Mamusia jest narzędziem Miłosierdzia Bożego, a nie sprawiedliwości
– pisał o. Maksymilian. - Dobry Bóg dał nam Mamusię, by nas nie karać.
Bądź spokojny: oddaj się cały w ręce miłosiernej Opatrzności Bożej, to
jest Niepokalanej.
(Maksymilian Kolbe − Pisma, nr 852)
"Oddać się zupełnie, z ufnością bez granic, w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej jest Niepokalana
– pisał - Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie zaufać
Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się zwracać,
a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej modli
się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do Niej z
ufnością się zwraca, na pewno się zbawi".
(św. Maksymilian, 1925 r.)
We wszystkim całkowicie zaufaj Miłosierdziu Bożemu, co przez Niepokalaną cię prowadzi.
Resztę zostaw cudom miłosierdzia Opatrzności Bożej i Niepokalanej. Daj
się w pokoju i ufności prowadzić Miłosierdziu Bożemu przez Niepokalaną.
(Maksymilian Kolbe − Pisma, nr 849)
Biedny Franuś... Nie mogę pojąć miłosierdzia Bożego nade mną... On pierwszy prosił o przyjęcie do Zakonu...
Razem przyjęliśmy pierwszą Komunię świętą; sakrament bierzmowania;
razem w szkole; razem w nowicjacie; razem złożyliśmy profesję
sympliczną... Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o habit
i jego chciałem odwieść... i wtedy była ta pamiętna chwila, kiedy idąc
do O. Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić do
Zakonu, usłyszałem głos dzwonka - do rozmównicy. - Opatrzność Boża w nieskończonym miłosierdziu swoim przez Niepokalaną, przysłała w tej tak krytycznej chwili mamę do rozmównicy.
- I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie... Zostawmy
wszystko Opatrzności Bożej, w której to rękach jest cały świat i
wszystkie jego wypadki.