środa, 8 lipca 2020

Niemiecki atak medialny na prezydenta Dudę. Berlin cynicznie wspiera Platformę [OPINIA]

Niemiecki atak medialny na prezydenta Dudę. Berlin cynicznie wspiera Platformę [OPINIA]

Niemiecki atak medialny na prezydenta Dudę. Berlin cynicznie wspiera Platformę [OPINIA]
Prezydent Andrzej Duda, Credit Image: © Artur Widak/NurPhoto via ZUMA Press

W przededniu II tury wyborów prezydenckich w Polsce niemieckie media i niemieccy politycy powszechnie krytykują prezydenta Andrzeja Dudę i rząd PiS. Powód? Duda publicznie powiedział, że Berlin faworyzuje Rafała Trzaskowskiego. Obecna nagonka jest żywym dowodem na to, że miał całkowitą słuszność.   

„Niemiecki atak” na Polskę
Kontrowersja wybuchła po jednym z wystąpień wiecowych prezydenta Andrzeja Dudy. Polityk zwrócił uwagę na publikację dziennika „Fakt”, który, bazując na artykule z „Rzeczpospolitej”, napisał o sprawie ułaskawienia przez prezydenta pedofila, w ocenie głowy państwa nie dokładając wszakże starań, by sprawę przedstawić w całej jej złożoności, rzeczywiście niemałej. „Fakt”, jak wiadomo, wydawany jest przez spółkę Ringier Axel Springer Polska, co sprowokowało Dudę do ostrej krytyki roli odgrywanej przez Niemców w polskiej polityce. Na tym wszakże prezydent nie poprzestał. Odniósł się też do publikacji Philippa Fritza, korespondenta „Die Welt” w Polsce, tytułu należącego do niemieckiego koncernu medialnego Axel Springer SE. Fritz w jednym ze swoich artykułów skrytykował jego politykę, a pochwalił Rafała Trzaskowskiego, między innymi za to, że ten nie chce podejmować tematu wypłaty przez Berlin należnych nam reparacji wojennych. Łącząc obie te sprawy Duda powiedział o „niemieckim ataku” na Polskę i w mocnych słowach potępił działania, które ocenił jako próbę ingerowania przez RFN w polską politykę wewnętrzną.

Medialna nagonka na Dudę
Słowa prezydenta zostały w Niemczech przyjęte z oburzeniem. Dudzie odpowiedział redaktor naczelny „Die Welt”, Ulf Poschardt. W artykule opublikowanym na łamach swojego dziennika napisał, że dla Niemców niezwykle ważna jest wolność wypowiedzi; stwierdził też, że dziennikarze w wielu miejscach na świecie są prześladowani. Zapewnił, że Philipp Fritz jest „jednym z najlepszych korespondentów” „Die Welt”, który „kocha Polskę” i pomaga Niemcom lepiej ją zrozumieć. Na koniec Poschardt zaprosił Andrzeja Dudę do rozmowy. Podobnie do sprawy odniosły się też inne niemieckie tytuły prasowe, w tym lewicowy „Der Spiegel”, dziennik z innego politycznego biegun niż bliski chadecji „Die Welt”. Co ciekawe dziennikarz „Spiegla” Jan Puhl przyznał, że choćby publikacja „Faktu” była dość pobieżna, ale zarazem… określił prezydenta Dudę jako „nacjonalistę” i zwolennika polityki „zamkniętej”, zestawiając go z „otwartym” Rafałem Trzaskowskim; w artykule o Dudzie nie omieszkał też przypomnieć sprawy morderstwa na Pawle Adamowiczu, przypisując ją przy tym „prawicowcowi”, a zatem – w domyśle – komuś bliskiemu obecnej polskiej władzy. Do tej narracji przyłączyli się też solidarnie politycy niemal wszystkich partii obecnych w Bundestagu. Wypowiedź Dudy potępili rzecznicy CDU/CSU, SPD, Lewicy, Zielonych i FDP. Że wtórowali im dziennikarze polskojęzycznych mediów liberalnych z gazetą z ul. Czerskiej na czele nie trzeba, oczywiście, nawet wspominać – to się rozumie samo przez się.

Czy ktoś widział niemiecki obiektywizm?
Jest niewątpliwie faktem, że Andrzej Duda wymieniając z nazwiska dziennikarza „Die Welt” i ostro krytykując niemieckie media za ich ingerencje w polską politykę zagrał ostro; to w gruncie rzeczy czysta socjotechnika i próba przedstawienia siebie jako reprezentanta interesu Polski w kontrze do Rafała Trzaskowskiego, popieranego przez – w tej narracji – szkodzących naszej ojczyźnie Niemców. Problem w tym, że przy całej prostocie tego zagrania, Duda… ma w ogromnej mierze rację. Po pierwsze, niemieckie media nie były i nie są wobec Polski obiektywne; po drugie, nie są obiektywne w ogóle, bo wolności słowa w nich niewiele – jest za to głęboko posunięta autocenzura, o czym najlepiej przekonaliśmy się po pamiętnej nocy sylwestrowej w 2015 roku. W Kolonii doszło wówczas do szeregu brutalnych napaści imigrantów na niemieckie kobiety, ale media, w tym największe tytuły, przez kilka dni milczały o sprawie, nie chcąc, jak potem tłumaczyły, „podpuszczać społeczeństwa” przeciwko uchodźcom. A to przecież tylko najgłośniejszy przypadek autocenzury, w niemieckich mediach bardzo powszechnej.

„Najwyższe” standardy prasowe
Gdy idzie o obiektywizm – nie jest lepiej, co pokazuje zresztą sam Philipp Fritz wychwalany przez Ulfa Porschardta jako „jeden z najlepszych korespondentów”. Jeden przykład: na początku maja Fritz opublikował w „Die Welt” artykuł poświęcony problemowi epidemii i wyborów w Polsce. Rzecz ilustrowały dwa zdjęcia: główna fotografia przedstawiała zamaskowaną kobietę trzymającą tablicę z wulgarnym sloganem pod adresem PiS; druga – policjantów, którzy trzymają jakiegoś anonimowego demonstranta protestującego przeciwko obostrzeniom. Przekaz wizualny był zatem prosty: ludzie mają dość władzy, a władza odpowiada brutalnymi metodami. Z treścią nie było lepiej – i to zarówno w kwestii obiektywizmu, jak i samej merytoryki. Fritz przedstawił na przykład przesunięcie wyborów z maja na czerwiec jako… wspólną i zgodną inicjatywę Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina. Przekonywał też, że opozycyjna Koalicja Obywatelska w ogóle się w tych wyborach nie liczy, a szanse na wymianę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jako kandydatki są znikome. Gdzie tu obiektywizm, rzetelność i… wiedza o polskiej polityce? A powyższe zarzuty nie są przecież specyficznie adresowane do Fritza czy „Die Welt”; podobny brak podstawowego doinformowania, błędność analizy i przede wszystkim rażąco nieobiektywna ocena Andrzeja Dudy i PiS to stała cecha przytłaczającej większości niemieckich mediów. Nie ma za Odrą ani jednego dużego i poważnego tytułu, który pisałby o Polsce nie kibicując zarazem obecnej opozycji.

Czy Trzaskowski to „kandydat Berlina”?
Nic w tym zresztą dziwnego, bo – i tu znowu Duda ma rację – Berlin jest żywo zainteresowany zwycięstwem kandydata Koalicji Obywatelskiej, a potem samej Platformy. Chodzi nie tylko o reparacje wojenne, ale długi szereg większych i mniejszych spraw. Wystarczy przypomnieć krytykę Rafała Trzaskowskiego pod adresem Centralnego Portu Komunikacyjnego („po co nam CPK, skoro jest lotnisko w Berlinie”), całkowicie zbieżną z narracją niemieckiej prasy pod adresem tego projektu. W Platformie nie słychać też szczególnie głośno sceptycyzmu pod adresem budowy gazociągu Nord Stream 2; łatwo też wyobrazić sobie, że gdyby to ta formacja była dziś w Polsce u władzy o przekonaniu Amerykanów do nakładania sankcji na firmy uczestniczące w rozbudowie gazowego połączenia Berlina z Moskwą nie byłoby co mówić. Podobnych przykładów można by mnożyć w nieskończoność: współpraca PO z Niemcami w sprawie przymusowej relokacji imigrantów, obrona postkomunistycznego sądownictwa z wykorzystaniem zdominowanej przez Niemcy Brukseli, wspólna krytyka Berlina i Platformy pod adresem podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, o kwestiach bezpieczeństwa wojskowego nie wspominając.

Czas na czyny, nie tylko słowa
Jest zatem bezsprzecznym faktem, że niemieckie media zupełnie otwarcie wspierają kandydaturę Rafała Trzaskowskiego, wierząc – czy zgoła wiedząc – że jego prezydentura byłaby z perspektywy Berlina dalece wygodniejsza niż prezydentura Dudy. O ile zatem Andrzeja Dudę można krytykować za fakt imiennego wskazania jednego z niemieckich dziennikarzy, o tyle meritum jego wypowiedzi jest w pełni prawdziwe. Niemieckie media realizują niemiecki interes narodowy – i potępienie często bezczelnych prób wpływania przez RFN na polską politykę jest nie tylko słuszne, ale wręcz konieczne. Szkoda tylko, że za słowami obecnej władzy nie idą też czyny, a polski rynek medialny od lat pozostaje głęboko zdominowany przez zagraniczny i niekiedy wręcz otwarcie antypolski kapitał.

Paweł Chmielewski

DATA: 2020-07-07 22:13
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz