wtorek, 1 października 2024

" W sercu Kościoła ja będę miłością"

 

" W sercu Kościoła ja będę miłością"

Z autobiografii św. Teresy od Dzieciątka Jezus, dziewicy:

Kiedy wielkie moje pragnienia zaczęły się stawać dla mnie męczeństwem, otwarłam listy świętego Pawła, aby znaleźć jakąś odpowiedź. Przypadkowo wzrok mój padł na dwunasty i trzynasty rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Przeczytałam najpierw, że nie wszyscy mogą być apostołami, nie wszyscy prorokami, nie wszyscy nauczycielami, oraz że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może być równocześnie ręką. Odpowiedź była wprawdzie jasna, nie taka jednak, aby ukoić moje tęsknoty i wlać we mnie pokój.

Nie zniechęcając się czytałam dalej i natrafiłam na zdanie, które podniosło mnie na duchu: "Starajcie się o większe dary. Ja zaś wskażę wam drogę jeszcze doskonalszą". Apostoł wyjaśnia, że największe nawet dary niczym są bez miłości i że miłość jest najlepszą drogą bezpiecznie prowadzącą do Boga. Wtedy wreszcie znalazłam pokój.

Gdy zastanawiałam się nad mistycznym ciałem Kościoła, nie odnajdywałam siebie w żadnym spośród opisanych przez Pawła członków, albo raczej pragnęłam się odnaleźć we wszystkich. I oto miłość ukazała mi się jako istota mego powołania. Zrozumiałam, że jeśli Kościół jest ciałem złożonym z wielu członków, to nie brak w nim członka najbardziej szlachetnego i koniecznego; zrozumiałam, że Kościół ma serce i że to serce pała gorącą miłością. Zrozumiałam, że jedynie miłość porusza członki Kościoła i że gdyby ona wygasła, apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, męczennicy nie przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam, że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i miejsca; słowem, miłość jest wieczna.

Wtedy to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie: moim powołaniem jest miłość. O tak, znalazłam już swe własne miejsce w Kościele; miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością. W ten sposób będę wszystkim i urzeczywistni się moje pragnienie.

.:ILG:. - 1 października 2024: GODZINA CZYTAŃ


  • Dzieje Duszy [1] | św. Teresa od Dzieciątka Jezus

    „Zamieszkać z Tobą” - film wg pism św. Teresy z Lisieux. W roli głównej ...

    Francuska święta, która “zdalnie” nawróciła zbrodniarza

     

    Francuska święta, która “zdalnie” nawróciła zbrodniarza

    AH / 01.10.2020
    Św. Teresa z Lisieux i Henri Pranzini, wikimedia (CCO i domena publiczna)
    Św. Teresa z Lisieux i Henri Pranzini, wikimedia (CCO i domena publiczna)

    1 października w Kościele katolickim przypada wspomnienie jednej z największych francuskich świętych – chodzi o św. Teresę od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza – Doktora Kościoła. Słowo “zdalnie” w dobie pandemii stało się jeszcze bardziej popularne. Okazuje się, że ta francuska święta w XIX w. nie potrzebowała być online, żeby przyczynić się do nawrócenia zbrodniarza na odległość, o którym wiedziała tylko z gazet.


    Św. Teresa, zwana też Małą Teresą albo po prostu Tereską, urodziła się w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. w Alencon (Normandia). Była córką Ludwika i Zelii Martin, którzy również zostali kanonizowani. Miała cztery siostry; wszystkie także było zakonnicami. Dodatkowo kilkoro rodzeństwa zmarło jeszcze jako dzieci.

    Ze św. Teresą najbardziej kojarzy się Lisieux, gdzie ojciec wraz z córkami przeniósł się z Alencon.

    Przypomnijmy dziś zdarzenie, które wydarzyło się, gdy Teresa miała 14 lat. Wówczas skazano na śmierć niezwykle groźnego przestępcę, Henriego Pranziniego, który wzbudzał we wszystkich grozę i był prawdziwym postrachem swoich rodaków. Przyszła święta dowiedziała się o nim z gazet. Przeraziło ją szczególnie to, że mężczyzna ani myśli pojednać się z Bogiem nawet w obliczu zbliżającej się egzekucji. W sercu Tereski zrodziło się pragnienie, żeby ofiarować modlitwy i umartwienia w intencji tego człowieka. Nastolatka modliła się: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Miała głębokie przeświadczenie, że nawet gdyby Pranzini do ostatnich chwil życia nie dawał oznak nawrócenia, nie wszystko jeszcze stracone. Okazało się, że jeszcze tuż przed wykonaniem wyroku zbrodniarz nie chciał przyjął kapłana. Wydawało się, że definitywnie odrzucił ostatnią szansę.

    Jakieś było zdziwienie opinii publicznej, gdy Pranzini kładąc głowę pod gilotynę nagle poprosił o księdza i z szacunkiem całował krzyż. Gdy tylko Teresa dowiedziała się o tym z radością wykrzyknęła: “To mój pierwszy syn!”.

    Henri Pranzini, wikimedia (domena publiczna)

    Już jako karmelitanka Teresa słynęła z niezwykłej serdeczności i ofiarowywania umartwień, tych większych, ale i całkiem drobnych, o których nikt nie wiedział, w określonych intencjach, z miłości do Jezusa i Maryi. Przeżywała okresy ciemności duchowej, kiedy jej wiara opierała się tylko i wyłącznie na Bogu; zakonnica w tych czasach nie miała żadnych duchowych pociech i była, jak opowiadała, małym ptaszkiem skąpanym w nieprzeniknionej mgle.

    W Kościele znana jest jej duchowość tzw. “małej drogi dziecięctwa Bożego”. Opiera się ona na dziecięcym zaufaniu do Boga i zdobywaniu świętości poprzez pokorne uniżanie się i oddawanie Bogu wszystkich swoich słabości.

    Teresa zmarła w opinii świętości, po wielu tygodniach wielkich cierpień, 30 września 1897 r. Zapowiedziała, że po śmierci będzie wspierać ludzi na ziemi w drodze do świętości oraz że spuści na ziemię deszcze róż. Do dziś ten kwiat bardzo mocno związany jest ze św. Teresą.

    Błogosławioną Teresa została w 1923 r. za sprawą papieża Piusa XI. Ten sam papież dwa lata później dokonał jej kanonizacji. Od 1927 r. Teresa jest patronką misji, chociaż fizycznie nigdy na nich nie była. Mimo to głęboko angażowała się w duchowe wsparcie dla misjonarzy i misji. W 1944 r. Teresa stała się drugą patronką Francji obok św. Joanny d’Arc. Jan Paweł II ustanowił ją w 1997 r. Doktorem Kościoła.

    Do klasyki literatury duchowej należą “Dzieje duszy” św. Teresy. Warto sięgnąć również po “Rękopisy autobiograficzne”. Ciekawe, że w swoich pismach Teresa często zwracała się do Jezusa na “ty” – używała “tu”, zamiast “vous”. To wyraża jej głęboką zażyłość z Bogiem.

    Bazylika św. Teresy w Lisieux, by © Raimond Spekking / CC BY-SA 4.0

     (via Wikimedia Commons), CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.

    org/w/index.php?curid=85817221

    W Lisieux znajduje się słynne sanktuarium ku jej czci.

    Czytaj też:

    Odkryj Świętego #1 | Św. Dionizy – bez głowy na Notre Dame >>> 

    Odkryj sanktuarium #1 | Sainte-Anne d’Auray – św. Anna i Iwo Nicolazic >>> 

    Źródła informacji: “Rękopisy autobiograficzne” św. Teresy, brewiarz.pl, swteresa.pl, prasa.wiara.pl

    Mała Tereska, Doktor Kościoła. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza

     

    Mała Tereska, Doktor Kościoła. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    Dopalając się w młodym wieku jak świeca na Bożym ołtarzu, Teresa Martin zapewniała, że po swojej śmierci spuści na ziemię deszcz róż – łask wyjednanych przez siebie u Boga. „Będę kradła… Dużo rzeczy w niebie zniknie, bo je wam przyniosę…” – zapewniała z humorem. Francuska karmelitanka stała się wielką cudotwórczynią leczącą nie tylko ludzkie ciała, lecz przede wszystkim ich dusze.

    Przez całe swoje krótkie życie mała Tereska płonęła wielkim pragnieniem przyciągnięcia wszystkich ludzi do Boga, sprawienia, by kochając Go tak jak ona, po trudach ziemskiego pielgrzymowania docierali do nieba. „Czuję, że wkrótce odejdę odpocząć… Czuję jednak przede wszystkim, że moja misja dopiero się rozpocznie. Moja misja, aby sprawiać, że Dobry Bóg będzie kochany tak, jak ja Go kocham, i uczyć dusze mojej małej drogi – zapowiadała tuż przed śmiercią i dodawała: «Jeśli Dobry Bóg spełni moje pragnienia, spędzę moje niebo na ziemi, aż do końca świata. Tak, chcę spędzić moje niebo, czyniąc dobro na ziemi… Nie mogę urządzić sobie radosnego święta, nie mogę odpoczywać, dopóki będą dusze do zbawienia»”.

    Spełnieniem tego pragnienia były nawrócenia, do których się przyczyniła. Bywało, że dokonywała tego za pomocą… fotografii, spisanej przez siebie autobiografii pt. Dzieje duszy lub relikwii.


    Pod urokiem Dziejów duszy

    Aleksandra J. Granta nawróciła… książka.1 Grant był powszechnie szanowanym, wykształconym protestanckim pastorem ze szkockiego Edynburga. Należał do prezbiterian – duchowych uczniów Jana Kalwina i Johna Knoxa, podejrzliwie patrzących na wszystko, co katolickie i za herezję uważających kult Matki Bożej i Bożych świętych.

    Pewnego dnia pastorowi wpadły w ręce Dzieje duszy – autobiografia małej Tereski. Przeglądając tę książkę, szkocki pastor „został uderzony pięknością i oryginalnością myśli w niej zawartych”. Doszedł do wniosku, że było to „dzieło genialne, dzieło kobiety teologa i poety pierwszego rzędu”. Nie mogąc się powstrzymać, sięgnął po książkę po raz drugi. Tym razem znacznie dokładniej ją przeanalizował. Powtórna lektura – mimo że Grant, na protestancką modłę, próbował tłumaczyć sobie, że to stek katolickich przesądów i niedorzeczności – umocniła tylko pierwsze wrażenie. Wciąż widział przed sobą postać młodziutkiej świętej, a w duszy słyszał jej głos: „W ten sposób święci kochają w Chrystusie. Posłuchaj mnie! Wstąp na moją małą drogę, bo ona jest pewna i jest jedyną drogą prawdziwą”1. „Pod urokiem tych słów – opowiadał wielebny Grant – odpowiedziałem: Dobrze, Mały Kwiatku, postaram się iść za twą radą, jeżeli mi w tym dopomożesz, gdyż odkąd cię poznałem, dusza moja wzdycha do twej drogi pięknej i boskiej. Przemieniłaś moje serce”. Stopniowo, krok po kroku protestancki pastor skłaniał się ku katolicyzmowi. Kibicowali mu i oczywiście modlili się o to gorąco jego katoliccy znajomi. Ale także on sam stopniowo zaczął się o to modlić. „Moje pięćdziesięcioletnie przesądy – opowiadał później – nie pozwalały mi modlić się, lecz po krótkich usiłowaniach zdołałem się przezwyciężyć – nie silę się na opisanie radości, jaką mi sprawiała modlitwa. Pewnego dnia, gdy miałem właśnie odmówić pacierz, Święta rzekła do mnie: «Dlaczego prosisz mnie, żebym się za ciebie modliła – dlaczego nie chcesz znać i wzywać Matki Bożej?». Wtem jakby błyskawica umysł mój oświeciła… przejrzałem i natychmiast zwróciłem się do Matki Boskiej. Od tej chwili dusza moja przepełniona została miłością namiętną, nowo narodzoną, miłością, która wzrosła jeszcze i stała się teraz jakoby przepaścią…”

    Aleksander Grant zaczął się modlić do Matki Bożej, ale formalnie wciąż był przeciwnym jej kultowi protestantem. Duchowa walka z dnia na dzień przybierała jednak na sile. Prezbiteriański pastor zaczął obawiać się o swoje psychiczne zdrowie. Wiedział już, która droga jest prawdziwa, ale wciąż lękał się porzucić swoje „pięćdziesięcioletnie przesądy”. Zastanawiał się nawet, czy nie zawrócić z drogi, na którą nieopatrznie wkroczył. W takich chwilach jednak – jak sam później opowiadał – „Tereska przychodziła mu z pomocą”. „Z jakąż przejmującą słodyczą odzywała się cichym głosem: «Idź w moje ślady! Moja droga jest pewna!». I zwyciężyła! Zdecydowałem się przejść na łono Kościoła katolickiego i ażeby przeciąć drogę napaściom nieprzyjaciela, napisałem zaraz do moich przełożonych, że zrywam wszelkie stosunki z Kościołem protestanckim. Było to 9 kwietnia 1911 roku (…) Po kilku dniach nauki, w czwartek, 20 kwietnia, zostałem przyjęty do jedynej prawdziwej owczarni, obierając jako imię chrzestne imiona mojej niebiańskiej wybawicielki: Franciszek Maria Teresa. Jakże uroczystą była dla mnie ta chwila”.

    Nawrócony pastor umarł kilka lat później jako gorliwy katolik w domu rodzinnym „swojej niebiańskiej wybawicielki” we francuskim Alençon. „W ostatnich chwilach wspierała go widzialna obecność tej, która od czasu nawrócenia nie przestała być dla niego słodką gwiazdą prawdy” – opisywano.

    Dzieło, dzięki któremu pastor Grant został katolikiem – napisane przez Tereskę autobiograficzne Dzieje duszy to książka ze wszech miar niezwykła. Chyba nikt, kto ją przeczyta, nie jest w stanie przejść obok niej obojętnie. Od ponad 100 lat zadziwia, frapuje i fascynuje. Ukazuje możliwą dla wszystkich „małą drogę”, która może doprowadzić człowieka do Boga i do wiecznej szczęśliwości w niebie. To głównie dzięki temu właśnie dziełu Święta Tereska otrzymała zaszczytne miano doktora Kościoła.

    Jak niemożliwe stało się możliwe

    Mała Tereska nawraca dziś także za pośrednictwem swoich relikwii. Dzieje się tak już od ponad 100 lat. Jedno z pierwszych takich nawróceń wydarzyło się w Kanadzie. W 1900 roku na misje do północnej Kanady wyjechał ojciec Arsene Turquetil – francuski ksiądz ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Tereny, na których miał zamiar szerzyć Chrystusową wiarę, zamieszkiwali Eskimosi. Dwanaście lat później oficjalnie utworzona została stała placówka misyjna w Chesterfield, a do ojca Turquetila dołączył ojciec Leblanc. Praca szła im jednak jak po grudzie. Eskimosi okazali się ludem obojętnym na wiarę, opornym na religijną argumentację, wręcz „nienawracalnym”. Zakonnikom trudno było żyć w społeczności wyśmiewającej ich przekonania i praktyki, okazującej im nieufność i wrogość. W każdej chwili groziła im zresztą śmierć. Dwóch misjonarzy, którzy pracowali w innej części ich terytorium, Eskimosi zamordowali. Mało tego, odrąbali im głowy, ręce, nogi i… zjedli ich wątroby.

    Kiedy we wrześniu 1915 roku zmarł ojciec Leblanc i ojciec Turquetil został sam, jego przełożony oznajmił mu, że jeśli przez kolejny rok nie uda mu się nawrócić choć jednego Eskimosa, nierokująca efektów misja zostanie zakończona. Do akcji wkroczyła wtedy… mała Tereska.

    Późną jesienią 1916 roku przybył do Chesterfield pewien myśliwy. Mężczyzna przekazał oblatowi dwie koperty. Kto je wysłał? Nie wiadomo – nadawca był nieznany. Po otwarciu kopert okazało się, że pierwsza przesyłka zawierała książeczkę o Świętej Teresie Mały kwiatek z Lisieux. W drugiej znajdowała się natomiast szczypta ziemi zebrana z wieka jej trumny.

    Zdesperowany ojciec Turquetil wpadł wtedy na dość szalony pomysł. Co zrobił? – zdania co do tego są podzielone. Jedne źródła podają, że po kryjomu rozrzucił ziemię na terenie misji, inne, że niepostrzeżenie posypał nią długie włosy Eskimosów. Niewykluczone jednak, że zrobił i jedno, i drugie. Czyn swój poparł żarliwą modlitwą. I wtedy stał się cud.

    W najbliższą niedzielę do kaplicy, w której zakonnik odprawiał Mszę Świętą, przybyła, liczna grupa Eskimosów. „Nienawracalni” oświadczyli… że od dawna wiedzieli, że misjonarz mówi prawdę, ale nie chcieli go słuchać, a teraz przyszli, by… zabrał im grzechy.

    Niezwykle zdumiony, ale pewnie równie uradowany ojciec Turquetil oświadczył im wtedy, że oczywiście może to zrobić, ale wcześniej muszą oni spełnić pewien konieczny warunek: przyjąć chrzest święty. Eskimosi poprosili wtedy, żeby misjonarz wyjaśnił im prawdy wiary i wskazał drogę do nieba. Po udzieleniu Eskimosom odpowiednich nauk katechizmowych ojciec Turquetil ochrzcił 50 osób. I tak to, co przez tyle długich lat zdawało się absolutnie niemożliwe, stało się w końcu faktem. Dzięki Świętej Teresce! W taki to niezwykły sposób spełniło się jej gorące pragnienie, by „umieszczać w ziemi niewiernych chwalebny krzyż Chrystusa”, a ona sama obwołana została patronką misji.

    „Mała droga” do nieba

    Kim była ta niezwykła dziewczyna? „Mała Tereska” przyszła na świat w Alençon, we francuskiej Normandii i była najmłodszym spośród dziewięciorga dzieci Ludwika i Zelii Martinów – głęboko wierzących francuskich katolików. Ludwik był zegarmistrzem, Zelia – koronczarką. Tereska miała niespełna pięć lat, kiedy Zelia zmarła na raka piersi. Po śmierci żony Ludwik sprzedał zakład i wraz z córkami przeniósł się do Lisieux.

    Jako 10-latka Tereska zachorowała na bliżej nieokreśloną chorobę nerwową. Wyzdrowiała wtedy za przyczyną Matki Bożej Zwycięskiej.

    Cztery lata później – w noc Bożego Narodzenia 1886 roku – przeżyła duchową przemianę. „W święto Bożego Narodzenia dobry Bóg dokonał małego cudu. Pozwolił mi w jednej chwili dorosnąć. (…) sprawił, że stałam się silna i odważna. (…) Źródło moich łez wyschło i odtąd ledwie biło” – opisywała w Dziejach duszy.

    Od tej chwili rozwój duchowy Tereski nabrał tempa. Wkrótce odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego. Pragnęła modlić się, nawracać niewierzących i oddać życie za grzeszników, chciała zostać świętą i wstąpić do karmelu.

    Przezwyciężając wszelkie przeciwności, w kwietniu 1888 roku Teresa Martin znalazła się za klasztorną klauzurą i niespełna rok później przywdziała habit.

    W klasztorze spotkała się jednak z surowością i upokorzeniami, cierpiała fizycznie (m.in. z powodu zimna) i duchowo. Na domiar złego jej ukochany ojciec musiał zostać zamknięty w zakładzie dla umysłowo chorych.

    W 1890 roku Tereska złożyła śluby wieczyste. Przyjęła imię Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. W klasztorze spędziła ostatnie dziewięć lat życia. Wypełniała je modlitwą i pracą, gorliwym pełnieniem posług na rzecz wspólnoty. Żarliwie modliła się za kapłanów, pomagała opiekunce nowicjatu, pisała wiersze i scenki teatralne. Na polecenie przełożonej napisała Dzieje duszy. Zaufanie i zawierzenie miłosiernemu Bogu, pokora i ubóstwo ducha stały się podstawą praktykowanej przez nią „małej drogi” do Boga – drogi „duchowego dziecięctwa”. Dążąc do świętości, postawiła na pierwszym miejscu miłość.

    9 czerwca 1895 roku w uroczystość Najświętszej Trójcy złożyła samą siebie w całopalnej ofierze miłosiernej Miłości Bożej. Rok później zaczęła przeżywać kolejną „próbę wiary” – straciła pewność Bożej obecności, a nawet życia wiecznego, cierpiała duchowo, przeżywając wątpliwości wiary. Cierpienia te ofiarowała za niewierzących i grzeszników. Tego samego roku zachorowała na gruźlicę. Zmarła w uniesieniu 30 września 1897 roku, ze słowami „Mój Boże, kocham Cię” na ustach i z przedziwnym, nieziemskim uśmiechem na twarzy.

    Umierający kleryk

    Kiedy Tereska umierała, przekonanie o jej świętości było powszechne. Do jej oficjalnego potwierdzenia potrzebne były jednak cudowne uzdrowienia. Na potrzeby beatyfikacji i kanonizacji karmelitanki, z morza cudów „wyłowiono” kilka najbardziej spektakularnych i najlepiej udokumentowanych.

    Pierwszy z nich wydarzył się dziewięć lat po śmierci „małej Tereski”. Francuz Karol Anne – kleryk z seminarium w Bayeux, chorował na „ostrą gruźlicę z krwotokami i ranami w płucach”. Początkowo – chociaż pluł już krwią – starał się ukrywać chorobę. Kiedy na skutek uporczywej gorączki po roku wreszcie poszedł do lekarza, jego stan był już ciężki. Młody człowiek był umierający – w obu płucach miał rozległe zmiany patologiczne. Rozpoczęto wówczas odmawianie nowenny do służebnicy Bożej Tereski z Lisieux, prosząc ją o uzdrowienie młodzieńca. Modlitwy nie odniosły jednak skutku. 2 września 1906 roku zainicjowano zatem kolejną nowennę, a zdesperowany chory owinął sobie wokół szyi torebkę zawierająca pukiel włosów siostry Tereski z Lisieux. Doznał wtedy intensywnego i bardzo obfitego krwotoku. „Nie przyszedłem do seminarium, żeby umierać! – krzyknął przestraszony. Przyszedłem pracować dla Boga! Musisz mnie uzdrowić!”2. Po chwili zasnął kurczowo ściskając w dłoni „relikwię”.

    Kiedy się obudził – był już całkowicie zdrowy. Gorączka spadła, duszność ustąpiła, po ranie w płucach nie było śladu. Płuca były czyste – pozbawione jakichkolwiek zmian chorobowych. Lekarze nie ukrywali zdziwienia. Uzdrowiony seminarzysta spełnił później swoje wielkie pragnienie – został księdzem, by pracować dla Boga, a jedną ze swoich pierwszych mszy odprawił w intencji przyspieszenia beatyfikacji swojej niebiańskiej dobrodziejki. 29 kwietnia 1923 roku w Rzymie wziął potem udział w tej podniosłej uroczystości.

    Była prawie umierająca

    Drugim cudem beatyfikacyjnym było uzdrowienie siostry Ludwiki od Świętego Germana ze Zgromadzenia Córek Krzyża Świętej w Ustaritz – baskijskiej miejscowości leżącej we francuskich Pirenejach.

    Zakonnica od kilku lat cierpiała z powodu wrzodu żołądka. Jej stan zdrowia z roku na rok się pogarszał – odczuwała uporczywe bóle głowy i bóle żołądka, często wymiotowała, także krwią. W połowie 1915 roku już myślała, że umiera – przyjęła nawet wiatyk i sakrament namaszczenia chorych. Rozpoczęta wtedy nowenna do Tereski z Lisieux o zdrowie dla niej nie odniosła pożądanego skutku. Siostra wprawdzie nie umarła, ale wciąż była chora i cierpiąca.

    Rok później na początku września 1916 roku – wciąż czując się źle – ponowiła odmawianie nowenny do służebnicy Bożej siostry Teresy z Lisieux, „a łącząc cierpienie z modlitwą, podwoiła swą ufność w jej wstawiennictwo”. I wtedy – jak opisywano w „Pluie de Roses, VII” – „w nocy, 10 września, przyszła do niej siostra Teresa od Dzieciątka Jezus i, powiedziawszy: «Bądź mężną – obiecuję ci, że wkrótce wyzdrowiejesz», zniknęła. Rano trzy zakonnice, które spały z chorą w infirmerji, zdumiały się, znajdując wkoło jej łóżka listki róż rozmaitych kolorów…”3.

    Nie od razu jednak wyzdrowiała. Ba! Było z nią coraz gorzej. „Straszny atak bólu, przewyższający wszystkie dawniejsze swoją gwałtownością, rozpoczął się 17 września i trwał blisko tydzień; nieustanne wymioty z krwią wycieńczyły chorą tak, że już była prawie umierająca, a 21 o 8 wieczór zemdlała po gwałtownym krwotoku – zdawało się, że kończy; była to jednakże chwila spełnienia się cudu” – opisywano.

    Doszedłszy do siebie po omdleniu, zakonnica zasnęła, a kiedy wstała następnego ranka, poczuła, że jest… całkowicie zdrowa i nic jej już nie boli.

    Mogła natychmiast dołączyć do pozostałych sióstr, uczestniczyć we wszystkich pracach podejmowanych przez swoją wspólnotę i znów pełnić rolę nauczycielki małych dzieci. Prześwietlenie, jakie później zrobiono, potwierdziło fakt uzdrowienia.

    „Cudowna” droga do świętości

    Świętość małej Tereski potwierdziły dwa inne cuda. Wydarzyły się one w 1923 roku we włoskiej Parmie i we francuskim Lisieux.

    Włoszka Gabriela Trimusi miała 23 lata, kiedy wstąpiła do Zgromadzeni roku Małych Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Parmie. Pod koniec lutego 1913 roku zaczęła odczuwać nasilające się bóle w lewym kolanie. Prawdopodobną ich przyczyną był praktykowany przez nią w młodości zwyczaj łamania na kolanie patyków na ognisko. W ten sposób osłabiła, a może nawet uszkodziła staw kolanowy, w co – zdaniem lekarzy – wdała się później infekcja natury gruźliczej.

    Kilka lat leczenia nie przyniosło poprawy, a co więcej, lekarze uważali, że gruźlica kości zaatakowała również kręgosłup i kazali nosić siostrze żelazny gorset. Bardzo cierpiała. Niknęła w oczach.

    Kiedy wszystkie leki i terapie zawiodły – w połowie czerwca 1923 roku – siostra Gabriela włączyła się w odmawianie nowenny ku czci bł. Teresy od Dzieciątka Jezus w intencji chorych sióstr ze Zgromadzenia. Gabriela miała jednak bardziej na uwadze zdrowie innych sióstr niż swoje własne. Zakończenie nowenny zbiegło się wtedy z zakończeniem triduum odprawianego w sąsiednim kościele Karmelitów. Kilka sióstr – w tym s. Trimusi – uzyskało pozwolenie, aby uczestniczyć w kończącym triduum nabożeństwie. Po powrocie siostra – wciąż czując bóle – poszła do przełożonej. „Matko, mała święta nie pozazdrościła mi mojego gorsetu”4 – zwierzyła się. „To nic nie szkodzi. Módl się i ufaj” – odpowiedziała matka.

    „Poszłam zaraz do kaplicy na adorację i tam, nie zwracając na to uwagi, uklękłam na oba kolana, czego od dziesięciu lat robić nie mogłam, lecz trzy razy z rzędu uczułam znów w krzyżu silny ból i równocześnie naglącą ochotę, ażeby zdjąć gorset – relacjonowała zakonnica Chciałam czekać jeszcze, lecz po kolacji jakiś głos wewnętrzny, nieprzezwyciężony mówił mi: „Idź, zdejm gorset, jesteś uzdrowiona!». Wtedy opowiedziałam kilku Siostrom o tej chęci, jaką odczuwałam, lecz jedna z nich zawołała: «A jak siostra potem upadnie?», gdyż wszyscy wiedzieli, że bez mojego pancerza ani chwili stać nie mogłam. Mimo to poszłam do sypialni i zdjęłam gorset… byłam zupełnie uzdrowiona i zeszłam w jednej chwili po schodach, trzymając w ręce gorset, który pokazałam moim towarzyszkom z okrzykami radości i wdzięczności”.

    Lekarze badający tę sprawę ustalili później, że ból w kolanie był spowodowany chronicznym zapaleniem błony maziowej stawu (arthrosynovitis), a kłopoty z kręgosłupem – chronicznym zapaleniem stawów kręgosłupa (spondylitis). Te dwie choroby były wtedy medycznie nieuleczalne. Jedynym lekarzem, który mógł definitywnie wyleczyć siostrę Gabrielę, był sam Bóg. I to zrobił.

    Drugiego cudu doznała 27-letnia Belgijka Maria Pellemans. W październiku 1919 roku zachorowała na gruźlicę płuc, która w krótkim czasie rozprzestrzeniła się na żołądek i jelita. Leczyła się początkowo w domu, a potem roku sanatorium La Hulpe. W lutym 1923 roku jej stan był tak zły, że lekarze nie dawali jej już szans na przeżycie. Spowiednik dziewczyny poradził jej wtedy, by udała się z pielgrzymką do Lisieux. „Zobaczy pani, siostra Teresa uzdrowi panią” – zapewniał, ale dziewczyna uśmiechała się tylko na to pobożne życzenie. Sądziła, że Bóg chciał ją uświęcić przez cierpienie. Posłuchała jednak i w ostatnich dniach marca tego samego roku przybyła z pielgrzymką do grobu bł. Teresy w Lisieux, by wziąć udział w uroczystościach przeniesienia relikwii błogosławionej.

    Podróż wyczerpała Marię doszczętnie. Jej stan bardzo się pogorszył. „Po przyjęciu Komunji Świętej w kościele Karmelitanek panna Pellemans dostała tak silnych boleści, że myślała, iż umiera i przez pół godziny leżała nieprzytomna”5 – opisywano.

    W Lisieux odżyło dawne pragnienie dziewczyny, by – wzorem małej Tereski – zostać karmelitanką. Postanowiła – mimo wszystko prosić o zdrowie, które umożliwiło by jej realizację ewidentnego powołania.

    Następnego dnia na prośbę Marii zaprowadzono ją na miejski cmentarz – na grób siostry Teresy. „Znajdowała się tam zaledwie chwil kilka gdy, jak sama mówi, przeniknęło ją uczucie nieziemskie, błogie; zdawało jej się, że jest na innym świecie, pogrążona w oceanie pokoju. Minęła godzina w tym stanie graniczącym z zachwyceniem. Gdy przyszła do siebie, pomyślała: «Z pewnością jestem uzdrowiona!». Rzeczywiście, nie odczuwała już żadnych boleści” – pisano na temat tego cudu w wydanej na początku XX w. książeczce Cuda i łaski św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

    W taki to właśnie cudowny sposób po 14 latach cierpień Maria Pellemans nagle i niespodziewanie odzyskała pełnię zdrowia, a niespełna rok później uszczęśliwiona wstąpiła do karmelu w Belgii.

     

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1.  Fragmenty oryginalnego opisu nawrócenia Aleksandra J. Granta za: Cuda i łaski św. Teresy od Dzieciątka Jezus, nakładem Karmelu Poznańskiego, Poznań 1928, s. 63–67.

    2.  Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Karola Anne za: tamże, s. 118–121.

    3.  Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia siostry Ludwiki od Świętego Germana za: tamże, s. 122–125.

    4.  Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Gabrieli Trimusi, za: tamże, s. 130–133.

    5.  Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Marii Pellemans, za: tamże, s. 126–128.

    Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, apostołka Małej Drogi do świętości

     

    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości "małą drogą dziecięctwa Bożego". Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt.

    25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: "Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus". W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.

    Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła "całkowite nawrócenie".

    Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat.
    Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: "Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (...). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy". Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: "To mój pierwszy syn!"

    Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: "Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia". Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli - zgodnie z ówczesnym zwyczajem - ucałować nogi papieża.

    Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: "Chcę być świętą". W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: "Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów". W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: "W niebie". Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata.

    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości "małą drogą dziecięctwa Bożego". Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.

    Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
    Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: "Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż".

    Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później - kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem - a więc jeszcze za życia Teresy - klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła.
    W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d'Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła - razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej.

    -/brewiarz.pl

    „Dusza, która mi się poleca przez różaniec - nie zginie”. Niezwykłe obietnice Maryi dla odmawiających modlitwę różańcową

     

    Matka Boża przekazała św. Dominikowi a następnie również innemu dominikaninowi bł. Alanowi de la Roche nie tylko przesłanie o mocy i wartości różańca, ale również niezwykłe obietnice dla osób praktykujących tę szczególną modlitwę.

    1. Wszyscy, którzy wiernie służyć mi będą, odmawiając różaniec święty, otrzymają pewną szczególną łaskę.

    2. Obiecuję moją specjalną obronę i największe łaski wszystkim tym, którzy będą odmawiać różaniec.

    3. Różaniec będzie potężną bronią przeciwko piekłu; zniszczy występek i rozgromi herezję.

    4. Cnoty i święte czyny zakwitną – najobfitsze zmiłowanie dla dusz uzyska od Boga; serca ludzkie odwróci od próżnej miłości świata, a pociągnie do miłości Boga i podniesie je do pragnienia rzeczy wiecznych. O! Ileż dusz uświęci tą modlitwą.

    5. Dusza, która poleca mi się przez różaniec – nie zginie.

    6. Ktokolwiek odmawiać będzie pobożnie różaniec święty, rozważając równocześnie tajemnice święte, nie dozna nieszczęść, nie doświadczy gniewu Bożego, nie umrze nagłą śmiercią; nawróci się, jeśli jest grzesznikiem, jeśli zaś sprawiedliwym – wytrwa w łasce i osiągnie życie wieczne.

    7. Prawdziwi czciciele mego różańca nie umrą bez sakramentów świętych.

    8. Ci, którzy będą odmawiali różaniec, znajdą podczas swego życia i w chwili śmierci światło Boże oraz pełnię Bożej łaski i będą mieli udział w zasługach błogosławionych.

    9. Codziennie uwalniam z czyśćca dusze, które mnie czciły modlitwą różańcową.

    10. Wierne dzieci różańca zasłużą na wysoki stopień chwały w niebie.

    11. O cokolwiek przez różaniec prosić będziesz – otrzymasz.

    12. Rozszerzającym mój różaniec przybędę z pomocą w każdej potrzebie.

    13. Otrzymałam od mojego Boskiego Syna obietnicę, że wszyscy obrońcy różańca będą mieli za wstawienników cały dwór niebieski w czasie ich życia i w godzinę śmierci.

    14. Odmawiający mój różaniec są moimi dziećmi, a braćmi Jezusa Chrystusa, Syna mojego Jednorodzonego.

    15. Nabożeństwo do mego różańca jest wielkim znakiem przeznaczenia dla nieba.

    ren/rozaniec.eu, fronda.pl

    Październik miesiącem Różańca Świętego

     

    Październik miesiącem Różańca Świętego

    „Październik zalicza się do cichych okresów roku kościelnego. W ciągu ostatnich stuleci jako miesiąc różańca, miesiąc cierpliwej modlitwy, zyskał jednak szczególne oblicze.
    Modlitwa straciła dziś jakby w Kościele swe oczywiste znaczenie. Musimy więc na nowo odnaleźć drogę do Boga słuchającego i przemawiającego, a raczej musimy przyjąć dar tej drogi. Zacznijmy spokojnie w tej refleksji od modlitwy różańcowej. Dlaczego właściwie pozdrawiamy Maryję? Czy nie sprowadza to nas może na jakąś boczną drogę, kiedy to przecież Chrystus stanowi centrum? Można na to odpowiedzieć najpierw w sposób najzupełniej pozytywistyczny:
    Pozdrawiamy Ją, bo odpowiada to proroctwu, a zatem i wezwaniu Pisma świętego: «Odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody» (Łk 1, 48)” (Kard. J. Ratzinger, Die Hoffnung des Senfkorns, cyt. za: Służyć Prawdzie, 1 X).

    Módl się razem z nami – (Róża Różańcowa – kliknij)

    Około 1981 roku ks. bp Zbigniew Kraszewski po powrocie z Rzymu opowiedział na Jasnej Górze członkom Kapłańskiego Ruchu Maryjnego:

    Na prywatnej audiencji dla Polaków Jan Paweł II pochwalił Ruch za to, że wszyscy (także świeccy, na wieczernikach – chórem) mówią egzorcyzm Leona XIII, zaczynający się od modlitwy do św. Michała Archanioła. Po chwili jednak wyjął z kieszeni swój różaniec i pokazując obecnym powiedział: „Ale przecież to jest egzorcyzm przeciwko wszystkim złym duchom, dostępny także dla świeckich!” Widząc zaskoczenie na twarzach, dodał: „Żebyście nie mieli wątpliwości, to ja w tej chwili nadaję Różańcowi moc egzorcyzmu”. Usłyszawszy to stwierdziliśmy my, zebrani na Jasnej Górze w Sali Różańcowej: „Przecież właśnie od dnia wypowiedzenia przez Papieża tych słów – od kilku miesięcy – Różaniec stał się strasznie męczącą modlitwą! Musieliśmy toczyć walkę z rozproszeniami, z sennością oraz z innymi przeszkodami, jak nigdy dotąd!”

    AKT OSOBISTEGO POŚWIĘCENIA SIĘ NIEPOKALANEMU SERCU MARYI

    O Maryjo, w Twoim Niepokalanym Sercu każde stworzenie ma swoje miejsce, a niebo i ziemia podziwiają Twoje cnoty i napełniają się ich wonią. I ja z podziwem i czcią, wchodzę dzisiaj i to już na zawsze, do rajskiego Ogrodu Twojego Niepokalanego Serca, gdyż sama mnie do tego zachęcasz w tych najbardziej niebezpiecznych dla świata chwilach.

    Jestem CAŁY TWÓJ – i dzisiaj, i do końca moich dni, i przez całą wieczność. Możesz obchodzić się ze mną jak ze wszystkimi kwiatami Twego Ogrodu: zabrać mnie stąd, choćby i dziś, i przesadzić w inne miejsce; podlewać wodą pociech lub dotknąć suszą oschłości i trudu, otoczyć pięknymi kwiatami ludzi bliskich i przyjaznych lub cierniami niechętnych i wrogich. Możesz dać mi obfitość pokarmu lub jałową glebę głodu, braków i niepowodzeń, a nawet odciąć mnie od korzenia życia i zdrowia, bo wiem, że w Twoich rękach będzie mi najlepiej.

    Chcę we wszystkim podobać się tylko Tobie, o Różo mistyczna, Różo męki i chwały, najpiękniejszy Kwiecie nieba i ziemi.

    Czyń ze mną, co tylko chcesz. Od tej chwili uznaję, że wszystko co mnie spotka, będzie z Twojej ręki, o Maryjo. Będę Ci za wszystko dziękował, nawet gdyby nieraz bolało i choćbym nie rozumiał, dlaczego mnie to spotyka. Nawet po śmierci chcę na wieki być w Raju Twego Niepokalanego Serca i tylko w Nim wielbić Boga, a nie w jakiś inny sposób.

    Weź mnie takim, jakim dzisiaj jestem i uczyń mnie takim, jakim chcesz mnie mieć, ku chwale Boga, teraz i przez wszystkie wieki wieków. Amen

    Ojciec Pio nie wypuszczał różańca z rąk! Czyń podobnie – kliknij

    „Kochajcie Maryję i starajcie się, by Ją kochano. Odmawiajcie zawsze Jej różaniec i czyńcie dobro. Dzięki tej modlitwie szatan spudłuje swe ataki i będzie pokonany, i to zawsze. Jest to modlitwa do Tej, która odnosi triumf nad wszystkim i nad wszystkimi”.
    „Podajcie mi moją broń – mówił Ojciec Pio, gdy czuł, że traci siły w walce ze złem. – Tym się zwycięża szatana – wyjaśniał, biorąc do ręki różaniec”
    Często, nawet w godzinie śmierci powtarzał : „Zawsze odmawiaj różaniec”.

    „Ledwie się obudzisz, nie pozostawiaj ani sekundy szatanowi, zaczynaj odmawiać Różaniec. Nawet wtedy, gdy pracujesz: myjesz naczynia czy cokolwiek innego robisz, módl się – bo wtedy nie dajesz miejsca szatanowi, żeby pracował w twoich myślach. A poza tym kroczysz w wolności i zawsze jesteś spokojny” św. O. Pio

    Kiedy O. Pio konał:
    „Kiedy konał i już z nami nie mógł rozmawiać, jego jedyną odpowiedzią było pokazanie różańca i szeptane słowa: Zawsze, zawsze…”


    Różaniec Święty – potężna broń o sprawdzonej skuteczności

     

    Dzisiaj

    Różaniec Święty – potężna broń o sprawdzonej skuteczności

    (fot. pixabay)

    Środek zbawienia, jeden z najbardziej potężnych i skutecznych, jakie oferuje nam Boża Opatrzność przeciwko szatanowi i jego naśladowcom, którzy pragną zguby dusz. Różaniec rozwiązuje niezliczone problemy, zapewnia wieczne zbawienie i przybliża Królestwo Niepokalanego Serca Maryi.

    Kiedy Łucja zapytała Przenajświętszą Dziewicę w dniu jej ukazania się, 13 października 1917 w Fatimie, czego pragnie, Ona odpowiedziała: „Chcę ci powiedzieć, aby zbudowano tu kaplicę na moją cześć. Jestem Matką Boską Różańcową. Odmawiajcie w dalszym ciągu codziennie Różaniec.”

    W wielu objawieniach Matka Boża zalecała nabożeństwo do Różańca, ale szczególnie w Fatimie podkreślała znaczenie tej praktyki modlitewnej jako środka potrzebnego do nawrócenia świata. Przedstawiła się też jako Pani Różańca.


    Czy może być większe nabożeństwo?

    Na pytanie to odpowiada nam sam św. Ludwik Maria Grignion de Montfort (1673 – 1716), wielki apostoł Przenajświętszej Maryi, który pisze: „Najświętsza Dziewica objawiła bł. Alanowi, że po Najświętszej Ofierze Mszy Świętej, która jest pierwszą i najbardziej żywą pamiątką Naszego Pana, nie ma praktyki wspanialszej i wyjednującej większe łaski od Różańca Świętego, który jest jakby drugą kommemoracją i przedstawieniem Życia i Męki Chrystusa.”

    Istnieją liczne dokumenty papieskie wychwalające doskonałość Różańca Świętego. W nich to Papieże niestrudzenie polecają to nabożeństwo.

    Nabożeństwo Różańca Świętego – cudowne dzieje

    Według tradycji Matka Boża objawiła nabożeństwo Różańca Świętego św. Dominikowi Guzmanowi w roku 1214 jako środek wybawienia Europy od herezji. Chodziło o albigensów, którzy rozprzestrzeniając się niczym śmiertelna epidemia zarażali swymi błędami inne kraje – od północnych Włoch do okolic Albi w południowej Francji. Stąd pochodzi nazwa nadana tym heretykom, znanym także jako katarzy (od greckiego słowa oznaczającego „czysty”). Tym mianem, pełnym pychy, określali oni samych siebie.

    Byli niczym wilki w owczych skórach. Przedostawali się do środowisk katolickich, aby skuteczniej oszukiwać i zyskiwać sympatię. Heretycy ci wyznawali między innymi panteizm, wolną miłość, chcieli zniesienia bogactwa, hierarchii społecznej i własności prywatnej. Podobieństwo ich do współczesnych komunistów jest aż nazbyt wyraźne.

    Różne regiony XIII-wiecznej Europy zostały skażone herezją albigensów, a wszelkie wysiłki katolików zmierzające do ich powstrzymania okazywały się daremne. Heretycy po zdobyciu wielu dusz, zburzeniu wielu ołtarzy i przelaniu ogromnej ilości katolickiej krwi wydawali się ostatecznie zwyciężać.

    Św. Dominik (założyciel Zakonu Dominikanów) odważnie zaangażował się w walkę przeciwko sekcie albigensów, ale nie udało mu się powstrzymać naporu heretyków, którzy nadal deprawowali wiernych katolików. Ci, którzy próbowali się oprzeć, byli mordowani.

    Zrozpaczony św. Dominik błagał Najświętszą Dziewicę, aby wskazała mu jakąś skuteczną broń duchową, zdolną do zniszczenia straszliwych wrogów Kościoła Świętego.

    Najlepsza artyleria przeciwko szatanowi i jego naśladowcom

    Ściskając w ręku potężną broń, jaką w istocie był Różaniec, św. Dominik wrócił do walki głosząc niestrudzenie we Francji, Włoszech i Hiszpanii nabożeństwo, którego nauczyła go sama Matka Boża i wszędzie odzyskiwał dusze. Katolicy letni stawali się żarliwi, gorliwi uświęcali się, a zakony rozkwitały. Św. Dominik nawrócił rzesze heretyków, którzy wyrzekając się błędów powrócili do Kościoła katolickiego, grzesznicy zrywali z grzechami i odprawiali pokutę, wyrzucał demony z opętanych, czynił cuda i uzdrawiał. Tylko w samej Lombardii ów potężny krzyżowiec Różańca nawrócił ponad 100 000 albigensów. Wszystko to za pomocą najskuteczniejszej artylerii przeciwko szatanowi i jego sługom: Różańca Świętego.

    Broń zwyciężająca zło

    Tę tajemniczą broń Bóg umieszcza w dłoniach swych wiernych żołnierzy, walczących z szatanem i jego sługami krążącymi po świecie na zgubę dusz. Ta potężna broń jest dostępna dla wszystkich katolików (czcicieli Niepokalanej). Za jego pośrednictwem otrzymujemy ochronę przed zakusami diabła i gotowi jesteśmy stawić czoła wszelkim trudom życia.

    Zapewnia nas o tym sam św. Ludwik Maria Grignion de Montfort: „Choćbyście się znaleźli nad brzegiem przepaści, choćbyście mieli już jedną nogę w piekle, choćbyście się nawet zaprzedali diabłu jak jaki czarownik, choćbyś był heretykiem zatwardziałym i uporczywym jak szatan, wcześniej czy później nawrócicie się i zbawicie się, jeżeli – powtarzam wam, a zważcie dobrze słowa i treści mojej rady – będziecie pobożnie odmawiali Różaniec Święty każdego dnia aż do śmierci, w celu poznania prawdy i otrzymania skruchy i przebaczenia waszych grzechów”.

    Potrzeba stałego odmawiania Różańca Świętego

    W dzisiejszych dniach również jesteśmy zagrożeni ze wszystkich stron. My i nasi bliscy doświadczamy trudności duchowych i materialnych. Nasz kraj jest ciągle w niebezpieczeństwie, a kryzysy stale narastają. Wzrasta też poczucie zagrożenia. Święty Kościół katolicki jest atakowany przez szatana i przeciwników zewnętrznych oraz wewnętrznych chcących go zniekształcić, a wreszcie całkowicie zniszczyć.

    Czy nie potrzebujemy nowych cudów? Oczywiście, że tak i to jak najrychlej! W tym celu winniśmy gorąco się o nie modlić. Dlaczego nie mielibyśmy posłużyć się ową potężną „artylerią” Różańca Świętego, który od wieków ratuje chrześcijaństwo i katolików z najgorszych opałów? Różaniec jest modlitwą prostą, krótką i tyleż przyjemną, co skuteczną.

    Różaniec jest najpiękniejszą i najcenniejszą ze wszystkich modlitw do Pośredniczki wszelkich łask i modlitwą najbliższą sercu Matki Bożej. Módlcie się na nim codziennie”.

    )

    Papież Św. Pius X

    Korzyści i łaski, jakie możemy uzyskać odmawiając Różaniec Święty z rozważaniem tajemnic

    ˇ wznosi nas niepostrzeżenie ku doskonałemu poznaniu Jezusa Chrystusa
    ˇ oczyszcza nasze dusze z grzechów
    ˇ pozwala nam zwyciężać naszych nieprzyjaciół
    ˇ ułatwia nam praktykowanie cnót
    ˇ rozpala naszą miłość do Jezusa Chrystusa
    ˇ uzdalnia nas do spłacania naszych długów wobec Boga i wobec ludzi
    ˇ wreszcie, wyjednuje nam od Boga wszelkiego rodzaju łaski

    Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort

     

     

    Artykuł ukazał się w 1. numerze „Przymierza z Maryją”

     

    " W sercu Kościoła ja będę miłością"

      " W sercu Kościoła ja będę miłością" Z autobiografii św. Teresy od Dzieciątka Jezus, dziewicy: Kiedy wielkie moje pragnienia za...