Ojciec Maksymilian Maria Kolbe – wielki święty, który oddał życie za bliźniego
(Oprac. GS /PCh24.pl)
29 lipca 1941 r. podczas apelu w niemieckim KL Auschwitz
franciszkanin Maksymilian Kolbe dobrowolnie oddał życie za współwięźnia
Franciszka Gajowniczka, jednego z dziesięciu skazanych na śmierć głodową
w odwecie za ucieczkę z obozu Polaka. Franciszkanin trafił do bunkra
głodowego, gdzie 14 sierpnia 1941 roku został zabity zastrzykiem fenolu.
Franciszkanin o. Maksymilian Maria Kolbe trafił do Auschwitz 28
maja 1941 r. z więzienia na Pawiaku w Warszawie. W obozie otrzymał numer
16670. Początkowo pracował przy zwożeniu żwiru na budowę parkanu przy
krematorium. Potem dołączył do komanda w Babicach, które budowało
ogrodzenie wokół pastwiska.
Maksymilian w Auschwitz szybko podupadł na zdrowiu. Trafił do
szpitala obozowego. Więźniowie otaczali go opieką. Gdy poczuł się
lepiej, wręcz wypchnięto go ze szpitala w obawie, by nie został w nim
uśmiercony. Później trafiał do lżejszych prac, początkowo w
pończoszarni, gdzie reperowano odzież, a później w kartoflarni przy
kuchni.
Pod koniec lipca 1941 r. z obozu uciekł
więzień Zygmunt Pilawski. Za karę zastępca komendanta Karl Fritzsch
wybrał dziesięciu więźniów i skazał ich na śmierć głodową. Wśród nich
był Franciszek Gajowniczek.
Opisując w 1946 r. tzw. wybiórkę Gajowniczek powiedział: „Nieszczęśliwy los padł na mnie. Ze słowami Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam udałem
się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci. Te słowa słyszał
ojciec Maksymilian. Wyszedł z szeregu, zbliżył się do Fritzscha i
usiłował ucałować go w rękę. Wyraził chęć pójścia za mnie na śmierć”.
Niemiec zgodził się.
O. Kolbe po dwóch tygodniach męki wciąż żył. 14 sierpnia 1941 r.
został uśmiercony przez niemieckiego więźnia-kryminalistę Hansa Bocka,
który wstrzyknął mu zabójczy fenol.
Kilka tygodni przed śmiercią Maksymilian powiedział do
współwięźnia Józefa Stemlera: „Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą
twórczą jest miłość”.
Franciszek Gajowniczek przeżył wojnę. Zmarł w 1995 r. w Brzegu na
Opolszczyźnie w wieku 94 lat. Pochowany został na cmentarzu
przyklasztornym franciszkanów w Niepokalanowie.
***
Rajmund Kolbe urodził się 8 października 1894 r. w Zduńskiej
Woli. W 1910 r. wstąpił do zakonu, gdzie przyjął imię Maksymilian.
Studiował w Rzymie, gdzie w 1917 r. założył stowarzyszenie Rycerstwa
Niepokalanej. Do Polski wrócił dwa lata później. W 1927 r. założył pod
Warszawą klasztor-wydawnictwo Niepokalanów. Trzy lata później wyjechał
do Japonii, skąd wrócił w 1936 r. Objął kierownictwo Niepokalanowa,
który stał się największym klasztorem katolickim na świecie.
We wrześniu 1939 r. Niemcy po raz pierwszy aresztowali Kolbego i
franciszkanów. Duchowni odzyskali wolność w grudniu. 17 lutego 1941 r.
Maksymiliana aresztowano po raz drugi. Trafił na Pawiak, a potem do
Auschwitz.
Polski franciszkanin został beatyfikowany przez papieża Pawła VI w
1971 r., a kanonizowany przez Jana Pawła II jedenaście lat później.
Stał się pierwszym polskim męczennikiem podczas II wojny, który został
wyniesiony na ołtarze.
Źródło: PAP
MA
Zobacz także zbiór tekstów i filmów PCh24.pl o św. Maksymilianie
Do zadań specjalnych – św. Szarbel Makhluf
(Oprac. GS/PCh24.pl)
Libański pustelnik św. Szarbel Makhluf (1828–1898) jest
uznawany nie tylko za najważniejszego współczesnego świętego Kościoła
katolickiego obrządku maronickiego, lecz także za jednego z największych
cudotwórców XX wieku. Po otwarciu grobu świętego w 1950 roku, tylko
przez dwa kolejne lata zebrano aż 1200 świadectw nadzwyczajnych łask. Do
dziś ludzie, którzy modlą się za jego wstawiennictwem, doznają
cudownych uzdrowień. Nieustannie do długiej listy liczącej dziś już
kilkadziesiąt tysięcy wyproszonych łask dopisywane są kolejne.
Czy słyszeliście kiedyś o cudzie fotograficznym? 8 maja 1950 roku
czterech maronickich misjonarzy odwiedziło klasztor i pustelnię w
libańskim miasteczku Annaya. Duchowni pomodlili się przed grobem
Świętego Szarbela Makhlufa i zrobili sobie grupową fotografię ze
strażnikiem grobu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że po
wywołaniu zdjęcia na pierwszym planie – przed pielgrzymami, stróżem
grobu i pustelnią w tle – pojawiła się tajemnicza postać zakapturzonego
mnicha, który wcale do zdjęcia nie pozował. Starsi z zakonników po
znakach szczególnych rozpoznali w nim samego… nieżyjącego od 1898 roku
ojca Szarbela. Co ciekawe – był to jego pierwszy fotograficzny
wizerunek, bowiem za życia nigdy go w taki sposób nie uwieczniono.
Fotomontaż? Eksperci wykluczyli taką możliwość.
Święty Bogiem upojony
Youssef Antoun (Józef Antoni) Makhluf
(1828–1898) miał 23 lata, kiedy wstąpił do klasztoru, przybierając imię
Szarbel – po syriacku: „historia Boga”, „opowieść Boga” lub „wieść
Boga”. Uczynił to potajemnie, bowiem rodzina chciała, żeby się ożenił.
Studiował filozofię i teologię, został kapłanem, a potem pustelnikiem. W
pustelni położonej w pobliżu klasztoru w Annai zwanej dziś „libańskim
Lourdes” przebywał przez 23 lata. Żywił wielkie nabożeństwo do
Najświętszej Marii Panny, godzinami odmawiał Różaniec. Centrum jego
życia stanowiła Eucharystia – całymi nocami modlił się przed
Najświętszym Sakramentem, a Mszę Świętą odprawiał zazwyczaj w południe –
pół dnia spędzając na przygotowaniach, a drugie pół na modlitwach
dziękczynnych. Pracował i pokutował, pościł i umartwiał się. Sypiał na
twardej macie z głową na drewnianym klocku, znosił lodowaty ziąb
panujący w kościele i nieogrzewanej celi, jadał tylko raz dziennie, pod
habitem nosił włosiennicę z koziej skóry i żelazny pas, a do kaptura
przytroczony miał – powodujący ból – woreczek z kamieniami. Mówiono o
nim „święty Bogiem upojony”. Zdarzyło się, że pogrążony w modlitwie nie
zauważył, że od uderzenia pioruna zaczął tlić mu się habit. Innym razem,
kiedy pewnego dnia wierni poprosili go o pomoc w uchronieniu upraw
przed zbliżającą się plagą szarańczy, dał im pobłogosławioną przez
siebie wodę. Rolnicy spryskali nią swoje pola i ocalili zbiory. Kiedy
indziej bracia zakonni wezwali go, gdy pracę w ogrodzie przerwał im wąż.
„Idź stąd!” – powiedział pustelnik. Zwierzę posłuchało.
16 grudnia 1898 roku podczas odprawiania Mszy Świętej Szarbel
doznał ataku apopleksji. Umarł w Wigilię Bożego Narodzenia. Przez 45 dni
po pogrzebie widziano smugę światła unoszącą się nad marami, na których
leżał, i nad grobowcem. Cztery miesiące później dokonano otwarcia
grobu. Mimo, że ciało leżało w błocie – było giętkie jak za życia i nie
nosiło żadnych oznak rozkładu. Zauważono też, że skóra jakby oddycha i
że sączą się zeń pot i krew. Podobne niewytłumaczalne zjawisko
transpiracji zaobserwowano w 1952 roku podczas kolejnego otwarcia grobu.
Wtedy też ‒ po usunięciu białawej pleśni ‒ zebrano pokrywającą ciało
mieszaninę potu i krwi. Wielu ludzi traktowało tę maź jako lekarstwo.
Libański pustelnik został beatyfikowany w 1965 roku a w 1977 roku papież
Paweł VI dokonał jego kanonizacji.
Dalsza część tekstu pod oknem filmu
Chirurg ze snów
Niezwykłych wydarzeń, cudów, łask i uzdrowień związanych z osobą
tego świętego mnicha jest dziś co niemiara. W 2014 roku szacowano je na
ponad 20 tys. Choć od jego śmierci minęło już ponad 100 lat, Święty
Szarbel mocą Bożą wciąż uzdrawia i to nie tylko katolików i chrześcijan.
„Około 10 procent uzdrowionych to osoby nieochrzczone. Wielu
uzdrowionych wyznaje religie niechrześcijańskie (muzułmanie, druzowie,
rozmaite sekty)”1 – pisała zafascynowana postacią maronickiego pustelnika włoska pisarka religijna Patrizia Cattaneo.
Święty ojciec Szarbel ma jeszcze inny przedziwny charyzmat:
bardzo często pojawia się w snach, zapowiadając chorym uzdrowienie, a
bywa, że nawet… sam dokonuje operacji, pozostawiając po nich widoczne
ślady i blizny. Cuda dzieją się dziś również za pośrednictwem jego
relikwii, już nie potno-krwawej mazi, ale oleju, którym nasączane są
rozprowadzane przez maronitów bawełniane waciki.
Nie widział, a przejrzał
To właśnie we śnie zobaczył ojca Szarbela cudownie uzdrowiony
kowal Skandar Obeid z libańskiego miasta Baabdat. Był rok 1950.
Mężczyzna od kilkunastu lat wskutek wypadku nie widział na jedno oko.
Przez jakiś czas tuż po wypadku Skandar przebywał w szpitalu w Bejrucie,
ale w końcu lekarze dali za wygraną. Stwierdzili, że uszkodzenia są tak
duże, że nie ma już szans na wyleczenie, i – co więcej – oko trzeba
usunąć. Obawiali się, że infekcja przeniesie się także na drugie oko.
Oubeid ciągle jednak nie mógł się zdecydować na operację. Uratowała go
żarliwa wiara. Pewnej nocy rozmodlonemu i codziennie przystępującemu do
Komunii Świętej, mężczyźnie przyśnił się brodaty mnich. „Idź do
klasztoru a będziesz uleczony”. Posłuchał. Spędził noc w maronickim
klasztorze w Annai, modląc się przy grobie Szarbela Makhlufa. Następnego
dnia uczestniczył we Mszy Świętej, przyjął Komunię Świętą i wrócił do
domu.
Jeszcze tego samego dnia poczuł dotkliwy ból w zranionym oku. Nie
był tym zbytnio zdziwiony, ale po dwóch dniach jego niepokój wzrósł,
bowiem ból nie tylko wciąż narastał, ale w końcu stał się nie do
wytrzymania. Przyjaciele i rodzina nakłaniali go, żeby wybrał się do
lekarza, ale on – mając w pamięci brodatego mnicha ze snu – wciąż tylko w
Szarbelu pokładał nadzieję na wyleczenie.
Kowal męczył się niemiłosiernie, nie mógł spać, a kiedy nad ranem
wreszcie zasnął, przyśniło mu się, że na klasztornym dziedzińcu
rozładowuje jakiś samochód. Nagle obecny tam razem z nim znajomy uderzył
go w oko żelazną sztabą. „Wybiłeś mi oko!” – zawył z bólu Skandar i…
obudził się z krzykiem. Uświadamiając sobie jednak, że to, co go
dotknęło, nie wydarzyło się naprawdę, ponownie zapadł w sen. Znów
znalazł się na klasztornym dziedzińcu. Nagle podszedł do niego jakiś
mnich, pytając go, czym się tak bardzo zamartwia. „Bardzo boli mnie oko”
– odpowiedział Skandar. „Od dawna tu jesteś?”– kontynuował mnich. „Od
rana” – odpowiedział Skandar. „Dlaczego nas nie zawiadomiłeś?
Przyszlibyśmy wcześniej, żeby cię uzdrowić” – powiedział zakonnik i
odszedł. Po chwili powrócił i sypnął mu w oko jakiś biały proszek.
Zapewnił przy tym, że to go uzdrowi. We śnie Skandar widział siebie
odchodzącego z klasztoru i odczytującego widniejące na asfalcie imię:
„Szarbel”.
Kiedy się obudził, oko było spuchnięte, ale nie czuł już bólu.
Poprosił żonę o przyniesienie obrazka przedstawiającego ojca Szarbela,
przykrył zdrowe oko chusteczką, spojrzał na obrazek i… oniemiał.
Przeżegnał się. Widział! Widział chorym okiem! Był wyleczony!
„Zniszczona źrenica, która nie przepuszczała już światła, jest teraz
całkowicie zdrowa” – zaświadczył później badający go lekarz dr T.
Salhab. Uzdrowienie to było cudem potrzebnym do beatyfikacji
maronickiego pustelnika.
Prezent od Ojca Szarbela
Z pomocą sączącego się z grobowca płynu uzdrowiona została ciężko
chora libańska zakonnica Maria Abel Kamari SSCC ze Zgromadzenia
Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. W wieku 23 lat – po siedmiu latach
pobytu w zakonie – ciesząca się zawsze dobrym zdrowiem kobieta zaczęła
odczuwać bóle brzucha i nie była w stanie normalnie jeść. Zwracała
wszystko, co zjadła. W lecie 1936 roku jej stan jeszcze bardziej się
pogorszył. Lekarze nie potrafili jej pomóc. Leki ani płukanie żołądka
nie przyniosły jej ulgi. Jeden z lekarzy zdiagnozował wrzód żołądka, a
późniejsza wielogodzinna operacja potwierdziła, że jest on duży. Okazało
się też, że wątroba, przewód żółciowy i jedna z nerek przestały
normalnie funkcjonować. Zapewniono wtedy odpowiedni drenaż i możliwość
leczenia wrzodu. Jednak kiedy rana się zagoiła, nudności powróciły a
zakonnica poczuła się jeszcze gorzej. Przeprowadzono kolejną operację,
po której okazało się, że jelita i żołądek zbiły się w niefunkcjonalną
masę poprzetykaną ogromnymi polipami. Bez narażenia życia chorej lekarze
mogli usunąć tylko niewielką ich część. Okazało się też, że przyczyną
uporczywych nudności był płyn wytwarzający się w przewodzie żółciowym.
Z roku na rok cierpienia siostry przybierały na sile. Siostra
Maria zwracała praktycznie każdy posiłek. Była coraz słabsza i wszystko
ją bolało. Jakby tych dolegliwości było jeszcze mało, w 1942 roku, kiedy
już od mniej więcej dwóch lat zakonnica większość czasu spędzała w
łóżku, dołączył paraliż prawej ręki i zaczęły wypadać jej zęby. Siostra
miała niespełna 30 lat, a była już ludzkim wrakiem. Uważano – a i ona
sama też tak sądziła – że nie pożyje już długo, i udzielono jej
sakramentu namaszczenia chorych.
Właśnie wtedy zakonnica usłyszała o ojcu Szarbelu i zaczęła
błagać go o wstawiennictwo. „Jeśli chcesz mnie uzdrowić, pozwól mi
zobaczyć cię we śnie” – poprosiła i… zobaczyła go. We śnie ujrzała
mnicha, który rozpostarł ramiona i ją pobłogosławił. Odczytała to jako
znak z nieba.
Niedługo potem – 2 lipca 1950 roku w towarzystwie siostry Izabeli
– przełożonej klasztoru w Jbeil oraz dwóch innych sióstr Maria
pojechała do klasztoru maronitów w Annai. Była już tak słaba, że musiała
być noszona na krześle. Po wyczerpującej podróży współsiostry zaniosły
ją przed grób świątobliwego mnicha. Uniosły krzesło, żeby mogła dotknąć
nagrobka. „W chwili, kiedy moje wargi dotknęły kamienia, poczułam, jakby
po kręgosłupie przebiegł mi prąd” – relacjonowała później siostra
Maria.
Potem – wraz z innymi kalekami – siostra pomodliła się jeszcze
przed starą trumną, w której znajdowało się wcześniej ciało ojca
Szarbela. Wieczorem siostra Maria poprosiła przełożoną o możliwość
spędzenia nocy w pobliżu grobowca. Siostra Izabela nie chciała się na to
zgodzić. „Jest tam bardzo wielu chorych i nie będziesz w stanie zmrużyć
oka. Zostaniesz tam kiedy indziej” – zawyrokowała.
Następnego ranka zakonnica znowu została zaniesiona przed
grobowiec ojca Szarbela. Wysłuchała tam trzech Mszy Świętych, przyjęła
Komunię Świętą, i żarliwie się modliła. W czasie modlitwy za chorych
spojrzała na miejsce, w którym wygrawerowane było nazwisko Szarbela.
Zauważyła, że miejsce to pokryte jest kroplami jakiegoś błyszczącego
płynu.
Nie wierząc własnym oczom, siostra z trudem podniosła się z
krzesła i przyjrzała się im z bliska. Uznając, że to istotnie krople
jakiejś cieczy i że to „prezent od ojca Szarbela”, siostra Maria wyjęła
chusteczkę, zebrała krople, a następnie potarła tkaniną wszystkie bolące
miejsca na swoim ciele.
Kiedy to uczyniła stał się cud. Nie zastanawiając się zbytnio nad
tym, co robi, zakonnica wstała i stanęła przed wszystkimi. Trwające od
12 lat cierpienia ustały jak ręką odjął i nic jej już nie dolegało.
Odzyskała siły, mogła znów chodzić i normalnie jeść.
„Dzwony zaczęły bić, aby uczcić moje przywrócenie do zdrowia i
uwielbiać Boga. Oszołomiony tłum wyszedł za mną z oratorium, wychwalając
dzieła Boże i zdumiewając się moim zdrowiem” – wyznała w złożonym
później świadectwie. Świadkami tego cudu było pięciu jezuitów, a
wymykający się „szkiełku i oku” niespodziewany, nagły i trwały powrót do
zdrowia poświadczyli także leczący siostrę Marię lekarze. „Uważam to za
cudowne, nadprzyrodzone wydarzenie, które przewyższa wszelkie ludzkie
wyjaśnienia. Wywodzi się z woli Boga, którego siostra Abel jest pobożną
czcicielką” – stwierdził dr Ibrahim Abi Haidar z Hammany, a dr Albert
Farhat, biegły Sądu Apelacyjnego w Bejrucie, napisał m.in.: „Lekarze
zapewnili mnie, że choroba była nieuleczalna. Po wizycie u grobu Ojca
Szarbela [s. Maria] powróciła w dobrym stanie zdrowia, normalnie chodząc
i jedząc”. Uzdrowienie siostry Marii Abel Kamarie było drugim cudem
potrzebnym do uznania ojca Szarbela za godnego chwały ołtarzy.
Jedyne lekarstwo: Boża interwencja
Cudem kanonizacyjnym było natomiast uzdrowienie ciężko chorej na
raka Mariam Assaf Awad z Hammany. Prosta, nie potrafiąca czytać ani
pisać kobieta od 19 lat była wdową a także matką jedynaka Georgiosa,
który był wyznania rzymskokatolickiego.
Pomiędzy 1963 a 1965 rokiem Mariam przeszła trzy operację –
zoperowano jej żołądek, jelita i prawą stronę szyi. Za każdym razem
chodziło o usunięcie zmian nowotworowych. Usunięto dwie zmiany (m.in.
raka żołądka, który – zdaniem lekarzy – miał już przerzuty do innych
narządów) oraz wykonano biopsję narośli na migdałkach.
Jeśli chodzi o migdałki, lekarz nie zaordynował żadnego leczenia.
Kobieta – która miała wątpliwości co do natury tego ostatniego
schorzenia – zaczęła się wtedy modlić do Boga za przyczyną bł. Szarbela.
Zmiany na migdałkach powodowały nieznośny ból. Kobieta miała
trudności z przełykaniem i nie była w stanie głośno mówić. Traciła siły.
Zaczerwienione migdałki urosły do rozmiarów orzechów włoskich. Pani
Mariam odmówiła jednak leczenia i radioterapii. Jedynego lekarstwa
upatrywała w Bożej interwencji. Za pośrednictwem bł. Szarbela prosiła
Boga o uzdrowienie lub o siłę do dalszego znoszenia cierpienia i
choroby.
„Pewnego dnia kobieta, siedząc w łóżku – jak czytamy w opisie
tego uzdrowienia – modliła się do Świętego Szarbela: «Daj mi lekarstwo
na tę chorobę. Jesteś wielkim świętym, który uzdrawiał niewidomych i
chromych. Jeśli wyzdrowieję, pójdę do twojej świątyni, żeby ci
podziękować»”. Po modlitwie kobieta zasnęła, a rano była już zdrowa.
Migdałki zmniejszyły się, narośle i ból zniknęły. Po powrocie do pełni
zdrowia Mariam Assaf Awad spełniła swoją obietnicę, udając się z
dziękczynną pielgrzymką do grobu bł. Szarbela w klasztorze Świętego
Marona.
Naznaczony
Niezwykłego spotkania ze świętym ojcem Szarbelem doświadczył
także libański inżynier Raymond Nader. Mężczyzna – który szerzy dziś na
całym świecie otrzymywane od świętego orędzia z nieba, wierzy, że został
przezeń naznaczony. Efektem jego bliskiego spotkania był ślad pięciu
palców wypalony na ramieniu.
Raymond Nader od dzieciństwa miał problemy z wiarą. Choć urodził
się w chrześcijańskiej rodzinie, a jego dziadek był księdzem [żonaty
maronita może otrzymać święcenia kapłańskie – przyp. H.B.], nie potrafił
pojąć cudu Eucharystii – dobrowolnego zamknięcia się potężnego Boga w
maleńkim kawałeczku chleba. Pytania o istnienie Boga, o to, po co nas
stworzył, o Bożą Miłość i inne Boże tajemnice towarzyszyły mu także
podczas studiów w Bejrucie i w Londynie (zgłębiał tam tajniki inżynierii
jądrowej). Myślał, że nauka pozwoli mu je zrozumieć. „Nauczyłem się
wiele o materii, kosmosie, świecie, ale nie udało mi się poznać Boga,
dowiedzieć się, kim On jest”2 – wyznał podczas świadectwa składanego w Polsce (Tychy, 1 sierpnia 2017 roku).
Mimo że wciąż przeszkadzało mu to, że „nie rozumie”, młody
mężczyzna nadal modlił się, czytał Biblię i podobnie jak wielu jego
rodaków był pod wielkim wrażeniem – otaczanego kultem przez wszystkich
wierzących Libańczyków – Świętego Szarbela. Już po powrocie do Libanu
jako mąż i ojciec często wymykał się, by spędzać całe noce w klasztorze w
Annai. Święty Szarbel przyciągał go tam jak magnes z uwagi na swoją
wielką tajemnicę. Intrygowało go to, że jego ciało wydzielało niezwykły
pot. „Każdy człowiek w Libanie czuje, że Święty Szarbel jest ciągle
żywy” – stwierdził.
Nawiedzając pustelnię ojca Szarbela, Nader pytał go o sens życia i
prosił, by objawił mu, co czeka go po śmierci. Pytanie to było jak
najbardziej na czasie, bo w Libanie dopiero co zakończyła się wojna
domowa, bardzo wielu ludzi straciło życie. On sam walczył wtedy jako
żołnierz w siłach chrześcijańskich.
„9 listopada 1994 roku [w przeddzień 33. urodzin Nadera – przyp.
H.B.] podczas jednej nocy, kiedy się tam modliłem, wydarzyło się coś
przedziwnego, coś, co przemieniło całe moje życie” – opowiadał. – „To
była bardzo zimna noc, ponieważ klasztor znajduje się w górach – ponad
1300 metrów nad poziomem morza. Udałem się tam – tak jak robiłem to
każdego wieczora – żeby się modlić. Dotarłem do celi o 22.30, zapaliłem
pięć świeczek, ustawiłem je na ziemi (na kształt krzyża), zacząłem
czytać Biblię [jak wyznał podczas innych spotkań, czytał fragment
Ewangelii św. Mateusza o talentach – Mt 25,14–30] i się modlić. Po
pewnym czasie poczułem, że pojawił się i stopniowo otacza mnie lekki i
ciepły wietrzyk. Poczułem ciepło. Wiatr stawał się coraz gwałtowniejszy i
cieplejszy. Po pewnym czasie zostałem otoczony przez bardzo silny i
ciepły wiatr. Wiatr poruszał wszystkim wokół mnie. Ruszały się drzewa i
wszystko inne. Kiedy jednak spojrzałem na świeczki, zobaczyłem, że ich
płomienie w ogóle się nie poruszają. Wiejący bardzo silny wiatr nie był w
stanie poruszyć płomieni. Byłem tym zdumiony, nie wiedziałem, co się
dzieje, myślałem, że doznaję halucynacji. Postanowiłem wyciągnąć rękę i
dotknąć tych płomieni, żeby się upewnić, czy to halucynacje, czy coś
innego. Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, było to, że pochylam się próbując
dotknąć płomieni świec. Zanim jednak zdołałem to uczynić, poczułem, że
jestem przenoszony do innego świata. Straciłem zmysły, niczego nie
czułem, nie czułem swojego ciała i niczego nie słyszałem. Zostałem nagle
otoczony przez potężne, intensywne światło. Światło było mocniejsze niż
milion słońc. Światło to jednak nie spalało, nie oślepiało. Było mocne i
potężne, a równocześnie bardzo delikatne, bardzo jasne, przejrzyste,
piękne. Poczułem czyjąś obecność. Nie widziałem nikogo, ale czułem
czyjąś obecność. Powiedziałem sobie, że śnię. Ten ktoś powiedział mi
jednak: – «Nie śnisz». – Mówił do mnie bez słów, nie używając żadnego
języka, bezgłośnie. (…) Pomyślałem sobie wtedy, że straciłem świadomość.
Ale usłyszałem: «Nie, właśnie teraz jesteś świadomy. Nigdy nie byłeś
tak świadomy, jak teraz». – Zacząłem wtedy mnożyć pytania: kto do mnie
mówi? Kim jestem? Co się dzieje? I nagle doznałem bardzo głębokiego
mocnego odczucia. Poczułem wiele miłości, pokoju, siły, czułości.
Najbardziej dominującym odczuciem była potężna miłość. Ten ktoś
powiedział do mnie: «To jestem ja». Pokazał mi, że pokój, miłość, radość
i czułość to on. Wtedy przestałem zadawać pytania, a jedyną rzeczą,
której pragnąłem, było zostać z nim i w tym stanie. Poprosiłem go, by
został, by nigdzie nie odchodził. Odpowiedział mi wtedy: «Jestem zawsze i
wszędzie». Po pewnym czasie światło odeszło i poczułem, że jestem w tym
samym miejscu, w którym znajdowałem się na początku. Kiedy spojrzałem
na świeczki, zobaczyłem, że są całkowicie wypalone. Spojrzałem na
zegarek. Była 3.35 rano”. Pięć godzin przeleciało mu jak jedna sekunda.
„Pozbierałem ogarki świec, zabrałem Biblię i udałem się do
samochodu – opowiadał dalej Raymond Nader. Byłem szczęśliwy, wracając do
domu, czując w sercu miłość i radość. Kiedy szedłem w dół do samochodu
[a przechodził wtedy – jak wyznał, składając inne świadectwa – obok
stojącej na klasztornym dziedzińcu figury Świętego Szarbela – przyp.
H.B.], poczułem ciepło na ramieniu, poczułem, że moje ubranie przylepia
się w tym miejscu do skóry. Wszedłem do samochodu, zapaliłem światło,
podwinąłem rękaw i zobaczyłem pięć palców odciśniętych na moim ramieniu.
Z tego oparzenia wydzielały się krew i woda. Kiedy wróciłem do domu,
obudziłem żonę i pokazałem jej te odciśnięte na moim ramieniu palce.
Kiedy żona je zobaczyła, ucieszyłem się, bo myślałem wcześniej, że przez
cały czas ulegam jakimś halucynacjom i widzę coś, czego nie ma. Od tego
momentu wszystko w moim życiu się zmieniło. Zostawiłem wszystko – z
wyjątkiem
mojej żony i dzieci – i zdecydowałem, że chcę oddać swe życie na służbę Jezusowi i Kościołowi”.
Szarbelowy apostoł
Raymond Nader porzucił dotychczasowe zajęcia zostając
pracownikiem, a z czasem dyrektorem, libańskiej telewizji katolickiej
Télé-Lumière, założył też grupę modlitewną Rodziny św. Szarbela, która z
czasem przekształciła się w obecne na niemal całym świecie zgromadzenie
świeckich (podobne do III Zakonu św. Franciszka). Niezwykły ślad na
ramieniu uznał za odcisk palców Świętego Szarbela. Przez cztery dni
sączyły się z niego woda i krew, a piątego dnia rana sama się zagoiła.
Niecały rok później wydarzyło się coś jeszcze. „Podczas
wspomnienia Świętego Szarbela w lipcu 1995 roku Raymond Nader przeżył
nowe nadzwyczajne doświadczenie. Na końcu procesji do klasztoru Annaja
zobaczył starego mnicha, którego nie znał. Kiedy zbliżył się do niego,
nagle zanikła wszelka wrzawa, lecz głos nieznajomego rozbrzmiewał w
głowie Raymonda, przekazując mu pierwsze z serii orędzi. Orędziom tym
zawsze towarzyszy ponowne pojawienie się znaku na ramieniu Raymonda” 3 – czytamy w książce Święty Charbel. Orędzia z Nieba.
Od tego pierwszego spotkania do 2019 roku Święty Szarbel objawił
się Naderowi już czterdziestokrotnie, za każdym razem powierzając mu
specjalne przesłanie, które – zgodnie z nakazem mnicha i za zgodą władz
kościelnych – ma głosić całemu światu.
Ciąg dalszy tekstu pod grafiką
Orędzia z nieba
Przesłania Świętego Szarbela zawierają proste prawdy ujęte w
Piśmie Świętym. Święty mnich mówi o istnieniu Boga, o Jego miłości i że
dla każdego z nas ma On plan; naucza o synostwie i człowieczeństwie
Jezusa Chrystusa, realnej obecności Chrystusa w Eucharystii, o potrzebie
naśladowania Syna Bożego, podążania za Nim i odważnego świadczenia o
Nim całemu światu, o potrzebie czytania Biblii, życia Słowem Bożym oraz
karmienia się Eucharystią – prawdziwym Ciałem Chrystusa i naszym
duchowym pokarmem – które są nam potrzebne do osiągnięcia życia
wiecznego. Wiele mówi też o możliwym dla każdego człowieka osiąganiu
świętości.
„Święty Szarbel był człowiekiem jak każdy z nas, a teraz żyje w
promieniach Bożej chwały i pomaga nam stać się takimi jak on” – mówił
Raymond Nader podczas spotkania w Tychach. „Dlatego jest wśród nas,
uzdrawia nas, pomaga nam, żebyśmy nawiązali ścisłą więź z Jezusem. I
zaprasza, abyśmy byli prawdziwymi świadkami Jezusa, żebyśmy nie bali się
rozgłaszać Jego słów całemu światu. Mówi nam: «Nie bójcie się być
świętymi i podążać za Jezusem. I bądźcie pewni, że Jezus Chrystus będzie
wam towarzyszył. Nawet jeżeli w świecie jest wiele zła, to ostatecznie
Jezus zwycięży, więc nie lękajcie się, słuchajcie jego słów i głoście je
całemu światu. A najważniejsze to przyjąć do swojego życia projekt
Jezusa, który chce, żeby każdy z nas został świętym. Niekoniecznie takim
jak Święty Szarbel czy Święty Jan Paweł II, ale stać się świętym na
swoją własną miarę. (…) Mamy skupić się na tym, co jest w naszym życiu
najważniejsze – a tym czymś jest życie duchowe. (…) Najważniejsze, co
mamy zrobić, to podjąć decyzję, by podążać za Jezusem»”. A Święty
Szarbel i inni święci są właśnie po to, aby nam w tym pomóc.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1
Patrizia Cattaneo, Św. Charbel – mnich cudotwórca. Życie, cuda, orędzia, modlitwy, Wydawnictwo AA, Kraków 2013, s. 26.
2
Świadectwo R. Nadera przytoczyłem głównie na podstawie jego przesłań wygłaszanych w 2017 r. w Polsce: w Tychach (Raymond Nader, Świadectwo spotkania ze św. Charbelem (komentarz i tłumaczenie Aleksander Bańka), kanał: Aleksander Bańka, www.youtube.com/watch?v=vr_2w3GUlMk) oraz w Krakowie (Przesłania od św. Charbela, mip [Mieczysław Pabis] w: „Cuda i Łaski Boże”,
nr 11/2017). Aby doprecyzować jego – tłumaczoną z angielskiego oraz arabskiego
– historię, skorzystałem również z: Św. Charbel zmienił mi życie / Świadectwo Raymonda Nadera, kanał: EWTN Polska, (www.youtube.com/watch?v=v76EEiRS4gk), Święty Charbel. Orędzia z nieba, Wydawnictwo AA, Kraków 2013, oraz tekstu z miesięcznika „Miłujcie się”: To ja jestem, ks. M. Piotrowski (https://milujciesie.pl/to-ja-jestem.html (dostęp: 29.07.2020).
3
Cytat dot. nadzwyczajnego doświadczenia z lipca 1995 r. za: Święty Charbel. Orędzia z nieba, Wydawnictwo AA, Kraków 2013, s. 18.
Zobacz także: