13 listopada w pompejańskim Sanktuarium w Pompejach jest obchodzona wielka rocznica przywiezienia obrazu do Pompejów. To fundamentalne wydarzenie w historii! Tylko w ten jeden dzień wierni mogą podejść do cudownego obrazu Matki Bożej i ucałować go.
Któż
mógłby wówczas pomyśleć, że ten stary obraz, kupiony za nieco ponad
trzy liry i przywieziony na wozie z obornikiem, wybrała opatrzność na
środek zbawienia dla tak wielu ludzi?
Że stanie się godny noszenia diamentowych ozdób i klejnotów? Że zostanie
umieszczony w kosztownej świątyni jako jej największa ozdoba? I że będą
przed nim gromadzić się nie tylko ubodzy chłopi, ale także niezliczone
tłumy pielgrzymów ze wszystkich stron świata?
Od tego wszystko się zaczęło… Właśnie 13 listopada 1875 roku bł. Bartolo Longo przywiózł do Pompejów obraz Matki Bożej Różańcowej. Ten wizerunek po dziś dzień jest czczony pod wezwaniem Matki Bożej Pompejańskiej. Choć został przywieziony na wozie pełnym obornika, dziś jest czczony i przyozdabiany kwiatami
fragment książki: „Historia sanktuarium w Pompejach”
bł. Bartola Longo o wizerunku Matki Bożej Pompejańskiej
GODZINA MIŁOSIERDZIA
Nadszedł październik 1875 roku. Dla zwiększenia czci Najświętszej Panny przywiozłem z Neapolu niewielką figurkę Królowej Różańca. Towarzyszył mi czcigodny kapłan neapolitański, ojciec Carlo Pellegrino-Schipani. Posążek ustawiłem pod baldachimem w starym kościółku parafialnym. Pasquale Matrone, syn najstarszego mieszkańca Doliny, otrzymał ode mnie kilka litrów różnokolorowych farb oraz wapno, po czym grubym pędzlem murarskim pomalował – można sobie wyobrazić jak – ściany kościółka.
Ale wciąż nie nadchodziła godzina łaski dla tej okolicy. Moje nadzieje topniały lecz ku mojej radości biskup z Noli wyznaczył trzech kapłanów na misje. (…) Umieściliśmy ich w starej gospodzie w Dolinie. Ci zacni kapłani nie wahali się zamieszkać w dopiero co odświeżonych pomieszczeniach gospody. Staliśmy się świadkami wzruszających scen. Przybyli misjonarze gromadzili wokół siebie mężczyzn i kobiety, starców i dzieci, całą okoliczną ludność, by głosić Słowo Boże. Ponieważ kościółek był za mały, kazania głosili na drodze nie zważając na niesprzyjającą, listopadową pogodę.
Doczekałem tej szczęśliwej chwili, kiedy słyszałem jak późnym wieczorem po kazaniach, w tej opustoszałej i okrytej milczeniem okolicy, rozbrzmiewały słodkie dźwięki Pozdrowienia anielskiego. Miejscowa ludność powracała do swoich chat głośno odmawiając różaniec. Wspaniałe owoce dowodziły potęgi nabożeństwa różańcowego i życzliwości Królowej Niebios. Wszyscy pojednali się z Bogiem i bliźnimi. Ustępowały zadawnione konflikty i niemal każdy popierał założenie bractwa na cześć Maryi.
12 listopada
na zakończenie misji przybył do Doliny biskup z Noli, ksiądz Giuseppe
Formisano, by udzielić sakramentu bierzmowania. Wtedy poznałem
czcigodnego biskupa osobiście. Powiedziałem mu o wszystkim, z czym
nosiłem się w myślach od trzech lat. Powiedziałem też o zamiarze
zbudowania z własnych środków ołtarza ku czci Matki Bożej Różańcowej,
aby w ten sposób ożywić i rozpowszechnić nabożeństwo różańcowe, które
Kościół tak gorąco zaleca, a Najświętsza Panna wynagradza tak licznymi
łaskami.
Gdy biskup poznał te zamiary i usłyszał od
misjonarzy o przykrym położeniu okolicznych mieszkańców, bardzo się
wzruszył. Ze łzami w oczach zwrócił się do hrabiny de Fusco i do mnie,
wymawiając pamiętne słowa, które przyczyniły się do rozwinięcia dzieł
Bożych w Dolinie:
– Uważam za swój obowiązek zbudować tu kościół, który mógłby pomieścić wszystkich tych biednych ludzi przybywających na nabożeństwa. Już od dwóch lat dokładam wszelkich starań, aby znaleźć choć jedną osobę, która poparłaby mój projekt w tym najodleglejszym zakątku mojej diecezji. Jeżeli więc zamierza pan zbudować ołtarz, to proponowałbym od razu zbudować cały kościół. Proszę się postarać o wiernych, którzy będą składać comiesięczną ofiarę w wysokości jednego solda, a zbierze się fundusz, do którego obiecuję dołożyć 500 lirów.
Po trzyletnich bezowocnych staraniach na postawienie skromnego ołtarza i bez współpracy z miejscową ludnością, projekt ten wydawał mi się co najmniej dziwny i przerastający nasze siły. Nie chciałem na to się zgodzić. Zwierzyłem się ojcu Rossiemu:
– Mam obawy,
czy ten projekt nie jest podstępem złego ducha, który kusi czymś
pięknym ale i odległym. Czy pod pozorem dobra poprzez czasochłonną
budowę kościoła nie chce zniweczyć niemal już powstałe Bractwo
różańcowe?
Lecz ten świątobliwy kapłan opowiedział:
– W głosie przełożonych objawia się głos
Boży. Ich dobra wola jest miła Bogu. Niech pan tylko zastosuje się do
rady swoich przełożonych.
Wkrótce biskup z Noli powtórnie przybył do Doliny Pompejańskiej. Przy okazji odwiedzin raz jeszcze powtórzył gorące życzenie. Było to 14 lutego 1875 roku o godzinie 10 rano. Stojąc przy oknie mojego mieszkania wskazał na pole ciągnące się obok starego kościoła Najświętszego Zbawiciela i powiedział jakby proroczym głosem:
– Oto miejsce, na którym musi stanąć kościół dla Pompejów.
Czcigodny biskup nie znał wówczas całej powagi tych słów. Piętnaście lat później, w 1890 roku, sława niedokończonej jeszcze świątyni rozniosła się na całym świecie, a legat papieski, kardynał Monaco La Valletta uroczyście ją konsekrował. W 1894 roku, papież Leon XIII wyniósł ten kościół biedaków do rangi kościołów pontyfikalnych, będących bezpośrednią własnością Stolicy Apostolskiej, a tym samym zatwierdził na wieczne czasy znaczenie świątyni w Pompejach dla całego Kościoła. A po ćwierćwieczu, w 1901 roku, świątynia otrzymała miano Bazyliki papieskiej.
(…) A teraz przejdźmy do historii obrazu Matki Bożej Różańcowej, którego cuda znane są na całym świecie.
WPROWADZENIE OBRAZU DO POMPEJÓW
Trzej
misjonarze, którzy głosili kazania o różańcu, a szczególnie ksiądz
Michele Gentile, upominali lud, aby to nabożeństwo odprawiano
regularnie. Po zakończeniu misji widziałem, że spełniły się moje
pragnienia i dziękowałem za to Bogu z całego serca.
Aby jednak utrwalić zwyczaj wspólnego
odmawiania różańca i umożliwić uzyskanie odpustów, potrzeba nam było
obrazu Matki Bożej Różańcowej. Na razie wisiała tylko litografia, którą
podarowałem księdzu proboszczowi. Tymczasem według przepisów
liturgicznych, do dostąpienia odpustów podczas nabożeństw publicznych
potrzebny jest obraz olejny. Postanowiłem taki obraz sprowadzić jeszcze
przed zakończeniem misji, czyli przed 14 listopada 1875 roku, aby
misjonarze zostawili go mieszkańcom Doliny na pamiątkę.
W tym celu pojechałem 13 listopada 1875 roku do Neapolu. Przybywszy do miasta zacząłem zastanawiać się nad tym, gdzie ten obraz można nabyć. Nagle przypomniało mi się, że w pobliżu placu Świętego Ducha często mijałem galerię z obrazami. I przebijał mi się przez pamięć wiszący w niej wizerunek Matki Bożej Różańcowej. Poszedłem tam w niezbyt miłym nastroju, nie lubiłem bowiem targowania się o cenę, co w Neapolu jest powszechnym zwyczajem. „Gdybym tylko mógł wziąć ze sobą ojca Radentego – pomyślałem. – On, neapolitańczyk, wiedziałby najlepiej, jak dobić targu. Ale gdzie go teraz szukać?”. Wiedziałem, że po państwowej kasacie klasztoru świętego Dominika, zamieszkał z dwoma braćmi w wynajętym domu i codziennie odprawiał Mszę świętą w kościele Matki Bożej Różańcowej przy Porta Medina.
Tak więc postanowiłem mimo wszystko udać się sam do galerii. Jeżeli taka wola Boża, to spotkam tego mojego przyjaciela i kapłana. Jeżeli nie, to kupię obraz jak będę umiał. I rzeczywiście! Opatrzność, która już zaczęła czynić cuda swą niewidzialną ręką, sprawiła, że w pobliżu galerii natknąłem się na ojca Radentego. Tego Bożego człowieka niebo zesłało mi po raz pierwszy w czasie największego przełomu w moim burzliwym życiu. W innym miejscu opowiem jeszcze wiele o tym i o cnotach zakonnika. Teraz tylko wspomnę, że znaliśmy i przyjaźniliśmy się od 1865 roku aż do jego śmierci w 1885 roku. Przyjaźń, jaką mnie on zaszczycał, była powodem tego, że będąc w kłopotach myślałem najpierw o nim.
Powitałem go z wielką radością na placu Świętego Ducha i opowiedziałem natychmiast o tym, co wydarzyło się w Pompejach. – O odwiedzinach biskupa z Noli, postanowieniu zbudowania kościoła, Bractwie różańcowym i w końcu o zamiarze kupna obrazu.
– Pracownia malarska Foggiana jest w pobliżu, chodźmy – powiedział ojciec.
Weszliśmy do pomieszczenia, w którym stał
obraz Matki Bożej Różańcowej. Nie miał on odniesień do tajemnic
różańcowych i miał zaledwie metr wysokości.
– Po ile ten obrazek? – spytał ojciec Radente.
– Czterysta lirów – odpowiedział artysta.
– O, to za wiele.
Sam byłbym skłonny do kupna, ale ojciec skinął na mnie i wyszliśmy na ulicę. Tam powiedział:
– Po co
wydawać tyle za jeden niewielki obraz, kiedy liczy się każdy grosz na
budowę świątyni? Przypomniałem sobie, że parę lat temu podarowałem stary
obraz Matki Bożej Różańcowej znajomej zakonnicy, Marii Concetcie de
Litali. Mieszka ona w klasztorze pod wezwaniem Różańca Świętego przy
Porta Medina. A obraz kupiłem u przekupnia na ulicy Sapienza za trzy
liry i czterdzieści centów. Idź i go obejrzyj. Jest on podniszczony ale
jeżeli ci się spodoba i uznasz, że jest odpowiedni, to siostra na pewno
ci go odda. Taki obraz pewnie wystarczy mieszkańcom w Pompejach na
nabożeństwa różańcowe.
Pobiegłem natychmiast do wskazanego klasztoru.
– Proszę zawołać siostrę Marię – poprosiłem przy kracie rozmównicy. Po krótkiej chwili nadeszła siostra, którą znałem już od kilku lat.
– Przysyła mnie ojciec Radente i prosi, by siostra zechciała podarować mi obraz Matki Bożej Różańcowej, który ma od niego. Biedni ludzie w Pompejach nie otrzymają odpustu bo nie mają obrazu. A jeszcze dzisiaj wieczorem mam przywieźć obraz misjonarzom.
– Bardzo się
cieszę, że ten zaniedbany obraz będzie służył tak pięknemu celowi.
Przyniosę go natychmiast! – zawołała z radością. Wyszła i niebawem
wróciła z obrazem.
Gdy spojrzałem na obraz, o mało się nie
wystraszyłem… Było to stare, zniszczone malowidło. Twarz Maryi nie miała
tego łagodnego, miłego wyrazu, jaki zazwyczaj widzimy na wizerunkach
świętych.
– Kto mógł coś podobnego namalować? – z moich ust wymknął się jęk rozczarowania. Pomyślałem, że biedni mieszkańcy Doliny na widok tak szpetnego obrazu nie będą z miłością i ochotą odmawiać różańca. Poza tym niemiłym wyrazem twarzy Maryi zauważyłem, że u góry brakowało sporego kawałka płótna. Malatura była popękana i podziurawiona przez mole, a w niektórych miejscach farba się wykruszyła. Także wizerunki świętych Dominika i Róży nie wyróżniały się urodą.
Cała kompozycja obrazu była nietrafiona. Królowa Różańca została namalowana w postawie siedzącej i bez korony na głowie. Maryja podawała różaniec świętej Róży zamiast świętemu Dominikowi, który otrzymywał różaniec od Dzieciątka Jezus. Zastanawiałem się, czy w ogóle zabierać obraz ze sobą. Obiecałem jednak misjonarzom i mieszkańcom Doliny, że przywiozę obraz jeszcze tego wieczoru na zakończenie misji. Nie wiedziałem, co robić.
– Niech pan o tym nie myśli – odezwała się pobożna zakonnica – ale weźmie obraz taki jaki jest. On zupełnie wystarczy do odmówienia przed nim różańca.
Nie miałem wyjścia. Zdecydowałem się wziąć go ze sobą, choć sprawiało mi to niemałą trudność. Musiałem dowieźć go do Pompejów, ale był on na tyle duży, że nie mógłbym go wnieść do przedziału kolejowego. Miał 140 centymetrów wysokości i metr szerokości.
Zakonnica poradziła:
– Niech go pan weźmie na ręce. Trzeba
będzie trochę się nagimnastykować, ale przecież będzie pan trzymał na
rękach samą Najświętszą Pannę!
Ponieważ oznaczałoby to jazdę na stojąco czwartą klasą, nie zgodziłem się na propozycję siostry. Kazałem obraz spakować i zanieść do mojego mieszkania. Jeszcze nie wiedziałem, jak go dowiozę na miejsce. Wtedy przypomniało mi się, że właśnie tego dnia Angelo Tortora, jedyny woźnica z Pompejów, który regularnie jeździł do Neapolu, miał wracać do domu ze swoim ładunkiem. Pracował on przy oczyszczaniu stajni w Neapolu, a zebrany nawóz sprzedawał okolicznym chłopom. Zawołałem więc po niego. Właśnie miał odjeżdżać do Pompejów z pełnym wozem, gdy znalazł go mój posłaniec. Przybył do mnie natychmiast.
– Angelo – powiedziałem – zrób mi tę przysługę i zanieś jeszcze dziś wieczorem ten obraz do kościoła w Dolinie. Skoro z nim przybędziesz, oddaj go natychmiast któremuś z misjonarzy.
Dodam, że Angelo Tortora był jednym z bogatszych i najbardziej poważanych mieszkańców Doliny. Był wysokim, barczystym i silnie zbudowanym mężczyzną, mówił donośnym, ale i przyjemnym głosem. Pomagał mi w pierwszych latach prac nad kościołem ile mu starczyło sił. Często towarzyszył mi w podróżach po Dolinie, kiedy zapraszałem jej mieszkańców na uroczystości różańcowe i zabawy ludowe. Przy loterii ogłaszał na cały głos zwycięskie numery i wzywał po nazwisku szczęściarzy, którzy wygrali pierścionek, krzyżyk albo medalik. Angelo nie dał prosić się dwa razy, wziął obraz na ramię i odszedł. Tymczasem ja udałem się w pośpiechu na stację kolejową, aby przybyć do Doliny jeszcze przed obrazem.
Na miejscu ku swojemu zmartwieniu dowiedziałem się, że Angelo nie mógł inaczej przewieść obrazu, jak tylko położywszy go na stercie gnoju…
Gdy poprosiłem, aby przyjął zapłatę, wzbraniał się stanowczo mówiąc, że jest dla niego wystarczającą nagrodą to, że mógł wieźć na swoim wozie obraz Najświętszej Panienki. Ten poczciwy człowiek nawet nie przypuszczał, że jego imię pozostanie na wieki połączone z historią świątyni Matki Bożej w Pompejach. Z pewnością Najświętsza Panienka wynagrodziła mu w niebie za dobro, jakie czynił na ziemi ku jej chwale.
Któż mógłby wówczas pomyśleć, że ten stary obraz, kupiony za nieco ponad trzy liry i przywieziony na wozie z obornikiem, wybrała opatrzność na środek zbawienia dla tak wielu ludzi? Że stanie się godny noszenia diamentowych ozdób i klejnotów? Że zostanie umieszczony w kosztownej świątyni jako jej największa ozdoba? I że będą przed nim gromadzić się nie tylko ubodzy chłopi, ale także niezliczone tłumy pielgrzymów ze wszystkich stron świata? Nikt nie mógłby wtedy pomyśleć, że zwróci na siebie uwagę i zyska życzliwość pasterza wszystkich wiernych, ojca świętego, i stanie się jego własnością. Gdyby ktoś z nas to wszystko wiedział, to przynieślibyśmy obraz do Pompejów na rękach, w uroczystej procesji wśród okrzyków radości tysięcznych tłumów.
Teraz u stóp obrazu składają podziękowania tysiące osób, które doznały u Królowej Różańca w Pompejach łaski wysłuchania. Kolejne tysiące żebrzą pomocy i zmiłowania w potrzebach duszy i ciała. Ze Szwajcarii, Hiszpanii, Anglii, Austrii, Polski, Niemiec, Belgii, Chin, Afryki, Ameryki, Oceanii – ze wszystkich części ziemi, nie wyłączając naszych rodzimych Włoch – docierają tu codziennie liczne dowody czci i wdzięczności dla Matki Bożej.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz