Środowiska katolickie i patriotyczne w Polsce zachęcają
wiernych do udziału w Narodowej Nowennie Pompejańskiej, rozpoczynającej
się już w piątek, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Intencją wielkiej zbiorowej modlitwy jest ratunek dla Polski w
dzisiejszych – niespokojnych, pełnych chaosu czasach.
Naszą potężną bronią jest dziś Różaniec Święty, oręż jaki
przekazała nam Najświętsza Maryja Panna do walki z wszelkim złem.
Wierzymy, że gorliwa modlitwa i adoracja Chrystusa Króla w Najświętszym
Sakramencie, jest w stanie powstrzymać szatańskie zakusy na zniszczenie
Polski, naszej Ojczyzny, jednego z ostatnich bastionów upadającej
katolickiej Europy – głosi apel podpisany jak dotychczas przez
kilkadziesiąt osób, w tym postaci życia publicznego, przedstawicieli
mediów, organizacji społecznych i katolickich wspólnot.
Jak czytamy w wezwaniu zamieszczonym na stronie PowstanieRozancowe.pl,
inicjatywa zainaugurowana zostanie już 15 sierpnia, w święto
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, a jednocześnie dzień Cudu nad
Wisłą – zwycięstwa nad bolszewicką armią w roku 1920.
Nowenna zakończy się zaś 7 października, w
święto Matki Bożej Różańcowej, ustanowione przez papieża Piusa V na
pamiątkę wielkiego zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad muzułmanami pod
Lepanto w roku 1571. Okres między 15 sierpnia a 7 października wynosi
54 dni – dokładnie tyle, ile trwa modlitwa różańcowa w ramach nowenny do
Matki Bożej Pompejańskiej – podkreślają organizatorzy.
PLAN NOWENNY:
– 15 sierpnia A.D. 2025 o g. 12.00. Sanktuarium św. Jana Pawła II
w Radzyminie – Wotum 1920 – uroczyste rozpoczęcie Nowenny. Transmisja on-line.
– Od 15 sierpnia do 10 września trwa cześć błagalna Nowenny.
– 22 sierpnia we wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej
nastąpi ponowienie Aktu Poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi w
Sanktuarium w Radzyminie, a także we wszystkich miejscach, w których
zostanie podjęta Nowenna („Nakazujemy również, aby tegoż dnia ponawiano
poświęcenie się rodzaju ludzkiego nieskalanemu Sercu Panny Maryi. W Nim
bowiem leży nadzieja nadejścia lepszego wieku, tryumfu wiary i
chrześcijańskiego pokoju” – wskazał Ojciec Święty Pius XII).
– 26 sierpnia – uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej.
– 8 września – święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.
– 11 września – początek części dziękczynnej Nowenny.
– 12 września – wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi. Rocznica
Wiktorii Wiedeńskiej – militarnego zwycięstwa chrześcijan za przyczyną
Króla Polski Jana III Sobieskiego („wzmagamy nasze dziękczynienie
czerpiąc z przykładu naszych przodków i słów wypowiedzianych przez Króla
Polski po zwycięskiej bitwie do papieża Innocentego XI: Przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył”).
– 7 października – zakończenie Narodowej Nowenny Pompejańskiej –
uroczystość Matki Bożej Różańcowej i rocznica zwycięstwa floty
chrześcijańskiej A.D. 1571 w bitwie morskiej pod Lepanto.
"Ukazała mi się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą
i drugą czerwoną, i
zapytała, czy chcę je otrzymać. "Biała miała
oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona - że będę męczennikiem.
Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i
zniknęła". Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach.
Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło
Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice
trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą
izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty
tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na
stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła
modlitwą każdy dzień.
Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci
duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św.
Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii.
Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki.
Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół
polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich.
Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął
pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.
Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się
szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie
figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na
widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: "Mundziu, co z
ciebie będzie?" Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął
oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy
prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak
opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie
korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać.
"Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona - że będę
męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie
spojrzała i zniknęła". Działo się to w kościele parafialnym w
Pabianicach.
W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy
od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o.
Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców,
by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za
darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund
ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do
franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do
małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady
także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w
matematyce i fizyce.
Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie
walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej
walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać.
Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej
krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom,
że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała
wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec - do franciszkanów w
Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego
przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do
nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał
zakonne imię Maksymilian.
W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów.
Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich
wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po
nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę.
Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni,
widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu,
gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie
uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię
(1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię
(1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z
filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom
fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji.
1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą,
czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą
Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od
Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie
wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy
Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję.
Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego
otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do
rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o
przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce
otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do
polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako
nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w
obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec
Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a
Miechowem (1914).
W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie
powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla
ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia
niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił
pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem).
Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji
antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze
współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył
Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego
stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i
masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać
na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie
powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się
odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po
założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego
franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo.
8 października 1917 r. otrzymał święcenia
diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle
święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną
odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana
objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian
Kolbe ukończył wydział teologiczny - również ze stopniem naukowym
doktora.
W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o.
Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby
stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na
nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął
werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów
należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces
beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji
Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale
również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy
kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej,
oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica
zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam
odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do
Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie
do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał
tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli
go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2
stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji
Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik
pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą.
Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt
szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu
rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej
franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród
współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania
do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój
nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000
egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów
gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z
licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił.
Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o.
Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową
placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy
pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w
późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę
Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności
zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do
których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r.
- w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni
rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech
braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26
lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński
katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i
motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup
wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W
niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w
Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później
miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi)
ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy,
miał już nakład 20.000, a grudniowy - 25.000. W 1931 r. Maksymilian
nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię
Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie
wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono - Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół.
W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle
okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został
bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach
nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku
zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował
zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100.
Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939
Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci
profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik - nakład codzienny 137 tys., a niedzielny - 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej,Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa.Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach.
1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa.
Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19
września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie
zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w
Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie
pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów.
Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i
poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa.
W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie
wszystkich z obozu.
O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na
nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele
trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla
wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2
tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu
współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną
adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności:
kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii,
zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp.
17
lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało
o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego
umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u
pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź
"wierzę", wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale
o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać
strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z
303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do
oddziału "Krwawego Krotta", znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak
skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć
mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami.
Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie,
ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z
innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę
Niepokalanej.
Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był
o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol
Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał
dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także
Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z
szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w
miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem
katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem
śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez
kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem
fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia
uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o.
Maksymiliana zostało spalone w krematorium.
Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek
Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971
r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o.
Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego
świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10
października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do
Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się
historyczne uroczystości pokanonizacyjne.
Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem
archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz - jak powiedział
św. Jan Paweł II - "naszych trudnych czasów".
ŚWIADKOWIE ŚWIADKOWIE MĘCZEŃSTWA I MIŁOŚCI OJCA MAKSYMILIANA Na
naszym portalu przedstawiamy Państwu świadectwa osób, które zetknęły
się z Męczennikiem Miłości z naszego miasta na ostatnim etapie jego
ofiarnego życia - w obozie w Auschwitz,
jak również tych, którzy spotkali się z nim wcześniej - w czasie pracy
duszpasterskiej i misyjnej, a także tych, dla których stał się Patron
Naszych Trudnych Czasów inspiracją w życiu zawodowym, społecznym i
twórczym. A wszystko to w związku z Rokiem Maksymilianowskim,
ustanowionym na 2011 rok przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej z
inicjatywy zduńskowolskiego senatora Marka Trzcińskiego w naszym kraju i
mieście odbywają się liczne okolicznościowe uroczystości i imprezy.
Cykl redagował Jerzy Chrzanowski, dyrektor Muzeum Historii Miasta
Zduńska Wola do 2012 roku. WSPOMNIENIE JERZEGO BIELECKIEGO Przedstawiamy
wspomnienie Jerzego Bieleckiego, jednego z pierwszych więźniów obozu
oświęcimskiego, który także wyjątkowym okolicznościom zawdzięcza swoje …Więcej
“Więzień Polak, Bruno
Borgowiec, w Auschwitz numer 1192, był zatrudniony w administracji
obozu, ale w tamtym czasie został też przydzielony do opróżniania wiadra
i wynoszenia zmarłych z celi numer 18. Wchodził tam każdego dnia (…) Wspomina on:
Można powiedzieć, że obecność Ojca
Maksymiliana w bunkrze była potrzebna dla innych. Wpadali w szał na
myśl, że nie mogą już wrócić do swoich rodzin, do swoich domów, i
krzyczeli oraz przeklinali z rozpaczy. Ojciec Kolbe miał ten dar, że
umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i
nawet przeklinali. Po słowach Ojca Maksymiliana Kolbego jednak
uspokoili się i pogodzili ze swoim strasznym losem.
Śp. Ojciec Maksymilian Kolbe trzymał się
dzielnie, nie prosił i nie narzekał, dodawał otuchy innym, wmawiał
współwięźniom, że uciekinier się jeszcze odnajdzie i zostaną
wypuszczeni. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał. Głośno się modlił, tak że i
jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z Nim się modlić.
Z celi, w której znajdowali się ci
biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca św. i
śpiewy, do których przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel.
Gorące modlitwy nieszczęśliwych i pieśni do Matki Najświętszej rozlegały
się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w
kościele…
Przy każdej inspekcji widziano Ojca
Maksymiliana Kolbego, gdy już prawie wszyscy inni leżeli na posadzce,
jak stojąc lub klęcząc w środku z pogodnym wzrokiem wpatrywał się w
przybyszów. Wzrok Ojca Kolbego był zawsze dziwnie przenikliwy. Esesmani
nie mogli go znieść i krzyczeli: Schau auf die Erde, nicht auf uns! (“Patrz na ziemię, nie na nas!”).
Tak upłynęły 2 tygodnie. W tym czasie
zmarli jeden po drugim, aż po trzech tygodniach pozostało tylko jeszcze
czterech, wśród nich także Ojciec Maksymilian Kolbe. Wydawało się to
władzy za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego
dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, Niemca, przestępcę
kryminalnego nazwiskiem Bock, który każdemu po kolei dawał zastrzyki
kwasu karbolowego w żyły lewej ręki.
Ojciec Maksymilian Kolbe z modlitwą na
ustach podał sam ramię katu. Nie mogąc się przyglądać i pod pretekstem,
że mam pracę w kancelarii, wyszedłem z tego miejsca. Zaraz po wyjściu
esesmanów i kata powróciłem do celi.
Ciała innych więźniów zastałem leżące na
posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Ojciec Kolbe siedział na
posadzce oparty o ścianę i miał otwarte oczy, z pochyloną w bok głową.
Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była
blaskiem pogody. Każdego zafascynowałaby ta pozycja i każdy sądziłby, że
to jakiś święty.”
(źródło: niepokalanow.pl)
Ks. Konrad Szweda (nr 7669, w Auschwitz do czerwca 1942 roku, potem w Dachau) opowiada:
“Wieczorem 28 maja 1941 r. przybywa do
obozu oświęcimskiego transport więźniów politycznych z Warszawy w
liczbie około 400. Wśród 15-tu księży, szczególnie Ojców i Braci
Pallotynów, znajduje się franciszkanin Ojciec Maksymilian Kolbe. Pod
silną eskortą konwojujących esesmanów wychodzą z bydlęcych wagonów,
szczuci psami i bici kolbami, maszerują na plac apelowy oświęcimskiej
kaźni. Przy wywoływaniu nazwisk musiano biec wzdłuż szpaleru utworzonego
przez esesmanów, z których każdy batogiem lub rzemieniem okutym w ołów
bił po głowie i twarzy. Nie obeszło się również bez kopniaków,
szturchańców, brzydkich wyzwisk i szyderstw. Na noc zamknięto wszystkich
w małej łaźni, gdzie z braku powietrza kilku omdlewa. Następnego dnia
po przebraniu każdego w łachmany ludzką krwią zmoczone, kazano księżom i
żydom z szeregu wystąpić. Żydów zbito i zmasakrowano do nieprzytomności
i wcielono do karnej kompanii (blok śmierci), księży natomiast
przeznaczono do ciężkiej pracy. (…)
Na trzeci dzień, dowódca obozu Fritsch, przychodzi na blok nowoprzybyłych więźniów (17 a) i daje rozkaz: “Klechy wystąpić” (Pfaffen raus).
Za mną marsz! Bladość wystąpiła na twarze i przerażenie ogarnęło
wszystkich. Prowadzi ich przed kuchnię, gdzie w obłoconych i potarganych
łachmanach stoją wychudzeni o zapadłych twarzach więźniowie. To komando
pracy “Babice”. Kapo tego komanda, budzący postrach wśród więźniów
oświęcimskich, krwawy Krott, kryminalista, który w wykańczaniu ludzi w
Oświęcimiu bije rekord, jemu oddaje dowódcy obozu księży, dodając na
odchodnym: “Masz tu tych darmozjadów i pasożytów społeczeństwa. Naucz
ich pracować jak należy!” Krwawy Kapo uśmiechnął się szyderczo na widok
nowych ofiar i rzekł lakonicznie: “Już ja sobie z nimi dam radę”.
Następuje wymarsz do pracy około 4 km drogi.
Wśród tej grupy księży jest Ojciec
Maksymilian Kolbe. Praca polegała na wyrąbywaniu i noszeniu gałęzi i
słupków, potrzebnych do grodzenia faszynami moczarnych, wilgotnych łąk.
Prace wykonywano biegiem. Co kilkanaście kroków stali uzbrojeni w długie
styliska przodownicy pracy, popędzali i bili pracujących więźniów, a
szczególnie księży.
Tu prawdziwa droga krzyżowa Ojca
Maksymiliana Kolbego trwała dwa tygodnie. Ładowano mu na plecy dwa,
nawet trzy razy więcej gałęzi od innych, które po wyboiskach i wertepach
musiał ciągnąć. Kiedy chciał odpocząć, okładano go kijami. Często
koledzy księża, widząc Ojca Kolbego pokrwawionego, słaniającego się pod
ciężarem, chcieli mu dopomóc. Ojciec Kolbe odpowiadał spokojnie z
uśmiechem: “Nie narażajcie się, bo i wy dostaniecie cięgi. Niepokalana
mi dopomaga. Dam sobie radę”.
Jeden dzień był dla niego szczególnie
ciężki. Krwawy Kapo upatrzył sobie na ofiarę dnia i pastwił się nad nim
jak jastrząb nad bezbronną ofiarą. Sam ładuje mu na plecy osobno
wybierane ciężkie gałęzie, następnie każe mu biec. Kiedy Ojciec Kolbe
upada na ziemię, kopie go niemiłosiernie w brzuch i twarz i okłada
ciężkimi razami. “Robić ci się nie chce, trutniu! Ja ci pokażę, co
znaczy praca!” Podczas przerwy obiadowej, wśród drwin i bluźnierstw każe
położyć się Ojcu Kolbemu przez kłodę drzewa. Spośród swoich towarzyszy
wywołuje najsilniejszego i każe wymierzyć niewinnej ofierze 50 razów.
Ojciec Kolbe nie może się ruszać. Wrzuca go do błota i przykrywa stertą
gałęzi. Po takich przejściach i całodziennej pracy – forsowny marsz do
obozu. Ojciec Kolbe opadł z sił do tego stopnia, że musiano go
przynieść. Następnego dnia nie rusza do pracy. Zaniesiono go do
ambulansu, szpitala obozowego i przyjęto na oddział wewnętrzny.
stawiając diagnozę, zapalenie płuc z ogólnym wycieńczeniem.
Byłem wówczas pielęgniarzem na oddziale
infekcyjnym. Kiedy dowiedziałem się, że Ojciec Kolbe jest w szpitalu,
natychmiast poszedłem go odwiedzić. Był przytomny. Twarz pokryta
sińcami, oczy mętne, wysoka gorączka paliła organizm do tego stopnia, że
sztywny język z trudnością mógł się poruszać, a głos zamierał mu w
krtani. Ze względu na trudności przechodzenia z oddziału infekcyjnego na
wewnętrzny, poleciłem Ojca Kolbego specjalnej opiece pielęgniarza danej
izby chorych. Po kilku dniach Ojciec Kolbe trochę wypoczął, lecz
zapalenie płuc nie mniej było groźne. Gorączka nie ustępowała. Swoją
postawą wobec cierpienia wprawiał w podziw lekarza i pielęgniarzy.
Znosił je po męsku z zupełnym poddaniem się woli Bożej, często
powtarzając: “Dla Chrystusa jestem gotów jeszcze więcej cierpieć. Niepokalana jest ze mną, Ona mi dopomaga!”
Z niewytłumaczonych przyczyn, gorączka
nawet po okresie kryzysu nie opadła. Przenoszą więc Ojca Kolbego na
oddział infekcyjny i umieszczają w sali podejrzanych o tyfus plamisty.
Teraz kontakt z nim jest łatwiejszy. Otrzymał łóżko obok głównych drzwi
wejściowych. Każdego wynoszonego nieboszczyka błogosławi i udziela sub conditione
absolucji. Na izbie chorych roztacza swą duszpasterską opiekę nad
chorymi i cierpiącymi współbraćmi. Często opowiada z bogatego skarbca
swych przeżyć różne epizody, słucha spowiedzi, prowadzi wspólne
modlitwy, podnosi na duchu, wygłasza konferencje o Matce Najświętszej
Niepokalanej, którą kochał z dziecięcą prostotą. Pod osłoną nocy
przychodzili do niego skołatani cierpieniami więźniowie, prosząc o
spowiedź św. i słowa pociechy. Kiedy po całodziennej pracy przychodziłem
do niego, przytulał mnie jak matka swe dziecko, podnosił na duchu,
wskazując na niedościgły wzór Niepokalanej.
“Ona jest prawdziwą Pocieszycielką
strapionych, wszystkich wysłuchuje, wszystkim pomaga”. Odchodziłem
zawsze jakoś dziwnie uspokojony i pokrzepiony. Niekiedy przynosiłem mu
kubek zaoszczędzonej herbaty. Jak bardzo się zdziwiłem, kiedy nie chciał
przyjąć, tłumacząc: “Dlaczego mam robić wyjątek. Inni też nie mają”.
Każdym kubkiem herbaty, najmniejszą odrobiną nawet skórką cytryny,
dzielił się z innymi. Nie znosił wyróżniania. Stał się powszechnym na
izbie i wszyscy “Ojczulkiem” go nazywali. Ponieważ szpital obozowy był
przepełniony, wysyłano na obóz pacjentów na wpół chorych i słabych.
Między innymi wysłano również Ojca Kolbego, przeznaczając go na blok
inwalidów (12), gdzie otrzymał połowę normalnej racji żywnościowej. Stąd
przeniesiono go po pewnym czasie na blok 14.
Na bloku 14, na którym był Ojciec Kolbe,
zdarzył się wypadek, który wstrząsnął całym obozem oświęcimskim i krwawo
zapisał się w jego dziejach. Oto uciekł jeden z więźniów. Wówczas
panował w obozach zwyczaj, że za ucieczkę jednego, 15 z danego bloku
skazywano na karę śmierci przez zagłodzenie w podziemnym bunkrze. Z
czasem zredukowano tę liczbę do 10. Strach i przerażenie ogarnęło
zgłodniałych i słabych więźniów, gdy wieczorem apel nie zgadzał się. Co
będzie? Czy znowu wybierka na śmierć? A może całonocna stójka? (…)
Następnego dnia po rannym apelu komanda wyruszyły do pracy. Blok 14
pozostaje na placu apelowym. Pod silną eskortą esesmanów, bici kolbami i
batogami, stoją nieszczęśliwi więźniowie przez cały dzień, narażeni na
spiekotę słońca lipcowego. Straszny to był dzień. Więźniowie mdleli z
pragnienia, słaniali się na ziemię. Wynoszono ich z szeregów i rzucano
na jedną kupę. Nie wolno było przynieść wody, ani ich odnieść do
szpitala obozowego. Od żaru słońca twarze stojących puchły, a oczy mgłą
zachodziły. Koło godziny 3 krótka przerwa na obiedni posiłek i dalsza
stójka do wieczornego apelu. Wał omdlałych i nieprzytomnych rósł z każdą
chwilą. Jakie cierpienia fizyczne i duchowe przechodził Ojciec
Maksymilian Kolbe, trudno powiedzieć.
Wieczorem schodzące z pracy do obozu
komanda z politowaniem patrzyły na los swych kolegów, którym pomóc nie
mogli. Odbywa się wieczorny apel. Po apelu dowódca obozu Fritsch w
otoczeniu raportführera Palitzscha i esesmanów zbliża się do bloku 14.
Pada komenda baczność. Głęboka cisza zaległa obóz. Wszystko w drżeniu i
naprężeniu czeka, co będzie się działo. Dowódca obozu taki wydaje
rozkaz. “Ponieważ zbiegły wczoraj więzień dotychczas nie został
odnaleziony, 10 spośród was pójdzie na śmierć”. (…)
Wybór 10 skończony. Wtem jakieś wielkie
poruszenie. Oto z szeregów wychodzi człowiek, kierując swe kroki
bezpośrednio do dowódcy obozu. Cóż to? Czego on chce? Podnoszą się na
palcach, naprężenie wzrasta do niebywałych granic… To Ojciec Maksymilian
Kolbe – szepcą ci, którzy go znają. A on wyprostowany jak struna z
majestatycznym spokojem na twarzy staje przed dowódcą obozu i
mówi: “Chcę pójść na śmierć za owego ojca rodziny! Proszę przyjąć ofiarę
mego życia”! Dowódca obozu zmieszany taką postawą więźnia, pyta się:
“Zawód”? – “Ksiądz katolicki” – pada odpowiedź. “Dlaczego to
czynisz?”. “Ów ojciec więcej potrzebny dla swej rodziny, niż moje
sterane wiekiem i pracą życie dla społeczeństwa”! Dowódca zmierza go
swym bystrym, krogulczym wzrokiem od stóp do głowy i po chwili
zastanowienia się wypowiada słowa: “Zgadzam się”! Natychmiast zapisano
numer Ojca Kolbego i przyłączono do grupy skazańców na miejsce owego
ojca rodziny. Trzech esesmanów odprowadza wybranych do podziemnego bunkra karnego bloku, umieszczając po trzech, czterech w ciemnej celi.
Apel się kończy. Blokom kazano się
rozejść. Cały obóz pod wrażeniem dzisiejszego wieczornego zdarzenia, na
ustach wszystkich nazwisko Ojca Kolbego. I, którzy stali bliżej i byli
świadkami tej sceny opowiadali innym stojącym na przeciwległym krańcu
placu apelowego. Ojciec Kolbe bohaterską postawą i dowolną ofiarą z
życia swojego zaimponował więźniom wszystkich narodowości obozu
oświęcimskiego. Nawet kapowie niemieccy nie mogli wyjść z podziwu dla
takiej postawy kapłana polskiego.
Tymczasem w ciemnym bunkrze, z dala od
oczu ludzkich, Ojciec Kolbe spełniał swą ofiarę. Powoli dopalała się
lampa jego życia. Skazanych do bunkra uśmiercano przez powolne
głodzenie. Codziennie zbieramy się, księża, by śledzić dalszy bieg
wypadków Ojca Kolbego i wspólnie modlić się do Boga o wytrwałość dla
niego.
Zaraz następnego dnia poszedłem na blok
karny 13, by dowiedzieć się szczegółów o dalszym losie Ojca Kolbego.
Blokowy na moje pytanie co się z nim dzieje – zmierzył mnie groźnym
spojrzeniem i dodał: “Czy chcesz dostać się do karnej kompanii? Czy nie
wiesz, że o los tych ludzi pytać się nie wolno?” Po nieudanej próbie
poszedłem na blok 14, gdzie od pisarza blokowego dowiedziałem się, że
Ojciec Kolbe nie jest już w ewidencji bloku, lecz oficjalnie
przeniesiono go na blok 13. Był to dla mnie jasny dowód, że wszelka
nadzieja zobaczenia się z nim, czy wydostania go, znikła zupełnie.
Wiedzieliśmy tylko to, że żyje, gdyż do kancelarii głównej nie wpłynął
jeszcze meldunek o jego śmierci. Po blisko trzech tygodniach dnia 14
sierpnia ktoś wywołuje mnie z izby chorych. To kolega z głównej
kancelarii przynosi smutną wiadomość: “Otrzymaliśmy meldunek o śmierci
Ojca Maksymiliana Kolbego w bunkrze”. Z całą izbą chorych odmówiłem o
spokój jego duszy wspólne modlitwy i wygłosiłem krótkie wspomnienie
pośmiertne, podnosząc jego działalność dla społeczeństwa polskiego na
niwie religijnej i heroiczną ofiarę z własnego życia. Zmarł w wigilię
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny swej Patronki Niepokalanej,
której przez całe życie tak wiernie służył. W samym dniu Jej święta
odbył się jego “pogrzeb”, to znaczy wyciągnięto zwłoki jego z kostnicy
więziennej, w drewnianej skrzyni zaniesiono do krematorium i spalono.
Kiedy po kilku dniach spotkałem pisarza
podziemnego bunkra p. Borgowca, pytałem się, w jakich warunkach zmarł
Ojciec Maksymilian Kolbe. “Ach ten ksiądz – odpowiada – który przybył
wówczas wśród tych dziesięciu? Przez cały czas nadzwyczaj po męsku się
zachowywał. Codziennie dochodziły nas z poza żelaznych drzwi piękne
melodie pieśni do Matki Najświętszej. Do ostatniej chwili nie stracił
swego wesołego usposobienia i promiennego optymizmu. Taką postawą
podtrzymywał zrozpaczonych i upadających na duchu kolegów”. Co do jego
śmierci taką uwagę robi ów pisarz: “Gdy otwarłem żelazne drzwi już nie
żył, ale wyglądał jak żywy. Twarz jakoś dziwnie promieniowała. Oczy
szeroko otwarte, wpatrzone w jeden punkt. Cała postać jakby w zachwycie.
Tego widoku nigdy nie zapomnę”.”
(Rycerz Niepokalanej nr 11/1945, s. 74-75; nr 12/1945, 94-97)
Święty Maksymilian Maria Kolbe – Najwierniejszy Rycerz Niepokalanej!
(Fotograf: Lukasz Dejnarowicz/Archiwum: Forum)
Miał rację Jan Dobraczyński, gdy pisał w Skąpcu Bożym. Rzecz o
Ojcu Maksymilianie Maria Kolbe, że wielkość życia założyciela
Niepokalanowa nie kaźnią głodowego bunkra, ale ideą królowania Maryi
trzeba mierzyć. Rzeczywiście, jego dobrowolna ofiara dokonana w
Auschwitz, to owoc wieloletniej, tytanicznej wręcz pracy nie tylko na
rzecz swego zbawienia, ale przede wszystkim na rzecz zdobycia całego
świata, wszystkich dusz dla Tej, której poświęcił całe swoje życie – dla
Niepokalanej.
Ona niech króluje!
Papież Paweł VI w homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej o.
Maksymiliana, opisywał charakterystyczną duchowość nowego
błogosławionego: Cechą charakterystyczną, rzec można oryginalną,
mariologii ojca Kolbe, jest wyjątkowe znaczenie, jakie przypisuje Jej
zadaniu wśród obecnych potrzeb Kościoła; jest jego wiara w spełnienie
wizji proroczej Bożego triumfu w wiekuistej chwale i wywyższeniu
maluczkich, a także wiara w Jej wstawiennictwo, w skuteczność Jej
przykładu i w obecność Jej macierzyńskiej miłości. (…) Dziś z nieba
ojciec Kolbe pomaga nam rozważać je i zgłębiać. Ten Maryjny rys nowego
Błogosławionego włącza go do grona wielkich świętych, obdarzonych duchem
proroczym, którzy pojęli, uczcili i wysławiali tajemnicę Maryi.
Istotnie, Maksymilian Kolbe zajmuje znakomite miejsce wśród takich
gigantów kultu maryjnego, jak św. Bernard z Clairvaux, św. Dominik, św.
Bonawentura, św. Bernardyn ze Sieny, św. Ludwik Maria Grignion de
Montfort, św. Alfons de Liguori, bł. Alan de Rupe czy bł. Stanisław
Papczyński.
W służbie idei królowania Maryi był bezkompromisowy. Tej ogromnej
miłości „gwałtownika maryjnego” często świat nie rozumiał, ale – o
dziwo! – nie rozumiało jej też pokaźne grono ludzi Kościoła, ba, nawet
braci zakonnych. A jednak absolutnie przekonany o słuszności swej drogi,
mający ciągle w pamięci pytanie Maryi: „Czy chcesz przyjąć dwie
korony?”, o. Maksymilian nie zrażał się. Będąc pewny wstawiennictwa tak
możnej Orędowniczki, angażował wszystkie swe siły, by Ona Królowała.
Ojciec Kolbe nie zadowalał się półśrodkami. Był maksymalistą, nie
na darmo przyjął w zakonie imię Maksymilian: – Chcę żeby cały świat się
nawrócił! Wiedział, że zwycięstwo Królestwa Niepokalanego Serca Maryi
jest najprostszą i najkrótszą drogą do triumfu Królestwa Bożego. A
przecież o nadejście tego Królestwa prosimy co dzień słowami modlitwy
„Ojcze nasz”.
Militia Immaculatae
Gdy masoneria w Rzymie coraz śmielej występowała – wywiesiła swój
sztandar przed oknami Watykanu, na sztandarze czarnym
giordano-brunistów umieściła św. Michała Archanioła pod nogami Lucyfera i
w ulotkach głośno występowała przeciw Ojcu Świętemu – powstała myśl
założenia stowarzyszenia do walki z masonerią i innymi sługami Lucyfera.
Tak św. Maksymilian opisywał okoliczności powstania Militia Immaculatae
– MI (Rycerstwa Niepokalanej).
Rycerstwo było dzieckiem Świętego i wspaniałym darem dla
Niepokalanej: Istotą i warunkiem Rycerstwa Niepokalanej jest całkowite
oddanie się Niepokalanej, żeby dusza stała się pod każdym względem Jej
narzędziem. Wszystkie tytuły, jak niewolnik, sługa – oznaczają jedno i
to samo; idzie bowiem o to, żeby być coraz bardziej bezgranicznie Jej,
aby Ona w duszy promieniowała bez żadnych zastrzeżeń.
Młody zakonnik, zakładając w 1917 roku Rycerstwo, miał jasno
określony CEL: Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków,
schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów i o uświęcenie wszystkich pod
opieką i za pośrednictwem Niepokalanej.
Są jednak pewne WARUNKI, bez których nie można przystąpić do tego
działania. Przede wszystkim – trzeba oddać się całkowicie Niepokalanej,
jako narzędzie w Jej rękach: Musimy naprawdę sami oddać się
Niepokalanej, byśmy byli jak pióro w ręku pisarza, jak pędzel w ręku
malarza, jak dłuto w ręku rzeźbiarza. Samo pióro, sam pędzel bez mistrza
nic nie zrobią. Pan Jezus powiedział wyraźnie, że bez Niego nic uczynić
nie możemy (por. J 15, 15). Bez łaski nadnaturalnej, która spływa przez
Niepokalaną, nic uczynić nie potrafimy. A na czym polega doskonałość
narzędzia w ręku mistrza? Na tym, aby dało się prowadzić temu artyście.
Jeżeli Niepokalanej naprawdę się oddamy, wtedy Ona będzie dużo czyniła.
Tu też posłuszeństwo jest największą doskonałością.
Pozostałe warunki uczestnictwa w Rycerstwie Niepokalanej to
wpisanie się do księgi Militia Immaculatae oraz pobożne noszenie
Cudownego Medalika.
A jakimi środkami mają się posługiwać rycerze? Maksymilian dał
szerokie przyzwolenie: Wszelkie środki, byle godziwe – na jakie pozwala
stan, warunki i okoliczności, co zostawia się gorliwości i roztropności
każdego. W innym miejscu jeszcze dodawał: Niech te najnowsze wynalazki i
urządzenia służą najpierw Jej, dla Jej chwały. (…)
Do ważniejszych środków należą: Cudowny Medalik i modlitwa,
której Ona sama nas nauczyła, objawiając ten medalik: „O Maryjo bez
grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”, a my
dodajemy jeszcze: „i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a
zwłaszcza za masonami i poleconymi Tobie”. W ten sposób, kto się tak
modli, modli się za wszystkich, „a zwłaszcza za masonów”. Oni są
sprężyną najrozmaitszego wrogiego ruchu, nawet herezji. Oni zawsze są tą
głową. Dlatego, gdy Niepokalana tę głowę zetrze, wszystko będzie
dokonane. (…)
Wszystkich pod sztandar Niepokalanej zdobyć, a przez Nią dla Najświętszego Serca Jezusowego.
Maksymilian był ponadto wielkim propagatorem Różańca Świętego.
Przed każdym przedsięwzięciem odmawiał modlitwę różańcową. Zalecał go
swoim duchowym braciom, członkom MI. – Różaniec jest modlitwą najmilszą
Matce Bożej – mówił.
Wola Niepokalanej ściśle zespolona z wolą Bożą
Podczas akademii pożegnalnej w Niepokalanowie (28 sierpnia 1933) z
racji powrotu na misje do Japonii, ojciec Maksymilian podjął temat
„woli Niepokalanej”. Dziś wielu teologów, określających siebie mianem
„chrystocentrystów”, zżyma się, słysząc ten termin. Z tym problemem
stykał się też o. Kolbe. Jednak cierpliwie tłumaczył: Doskonałość polega
na pełnieniu woli Niepokalanej. Lecz jak możemy poznać tę wolę? Przede
wszystkim nie możemy dopuścić do tego, by w praktycznym naszym życiu
wytworzył się pogląd, że pomiędzy nami a Niepokalaną istnieje dzieląca
nas przestrzeń. Innymi słowy nie możemy dopuścić do tego, by cokolwiek
nas oddalało od Maryi. Jeśli tak się stanie – oddalimy się od
doskonałości.
Ale… posłuchajmy, co chce nam powiedzieć najwierniejszy rycerz
Niepokalanej: Jak to poznać, że Matka Najświętsza czegoś od nas żąda?
Gdyby nam było objawione, albo nam anioł powiedział, to bylibyśmy pewni,
że rzeczywiście życzy sobie tego Niepokalana. Ale gdy nie mamy objawień
– skąd mamy wiedzieć, w czym objawia się wola Boża, czyli wola
Niepokalanej? I tu pada odpowiedź, która w życiu chrześcijanina, a
szczególnie w życiu zakonnika ma ogromne znaczenie: W świętym
posłuszeństwie. Pan Jezus, chociaż Mądrość nieskończona – nie obrał
sobie innej drogi, jak posłuszeństwo. On, jako Bóg, daleko lepiej od
Matki Najświętszej wiedział, jak tę lub inną pracę się wykonuje, a
jednak był Jej posłuszny (przez całe 30 lat na ziemi wiódł życie ukryte i
był posłuszny Matce Najświętszej i św. Józefowi, a po śmierci św.
Józefa – był posłuszny Swej Matce), bo w tym widział wolę Ojca.
Nie dlatego mamy słuchać przełożonego, że jest uczony,
doświadczony, roztropny, uprzejmy itd., ale iż w tym posłuszeństwie jest
wola Boża, wola Matki Najświętszej.
Ktoś może powiedzieć: wola Boża, wola Niepokalanej, jak to rozumieć?
Nigdy nie obawiajcie się mówić „wola Niepokalanej”. Jeżeli mówimy
wola Niepokalanej, to oprócz tego, że uznajemy wolę Bożą, czcimy
jeszcze przez to Matkę Najświętszą, uznając, że Jej wola jest tak zlana z
wolą Bożą, iż stanowi jedno ścisłe zespolenie, a oprócz tego bardziej
wielbimy Pana Boga, przyznając Mu tę doskonałość, iż stworzył tak
wielką, tak potężną, tak doskonałą i tak świętą istotę, jaką jest Matka
Najświętsza. Więc posłuszeństwo jest niczym innym, jak wolą Matki
Najświętszej.
Zatem do Maryi, która powiedziała Bogu: „Niech mi się stanie
według Słowa Twego” mamy się uciekać i prosić, by Ona – wzór
posłuszeństwa – wyjednała nam tę łaskę.
Wszechpośredniczka łask wszelkich
Ojciec Maksymilian często przypominał prawdę, że Maryja jest
wszechpośredniczką wszelkich łask. Jak Bóg w Chrystusie przyszedł na
świat przez Nią, tak wszelkie Jego łaski zlewane są na wiernych przez
ręce Maryi. I my zdążamy do Boga przez wierność i oddanie Niepokalanej.
To najkrótsza i najpewniejsza droga: Niepokalana żyje w nas. Nie jest
(…) obojętna na sprawy naszego życia, lecz działa ciągle w naszej duszy
przez natchnienia. Jest Ona przecież Matką łaski Bożej, Pośredniczką
łask wszelkich. (…) Przypominajmy sobie często, że zależymy od
Niepokalanej. Pozwólmy się Jej prowadzić, a przekonamy się, że
Niepokalana jest najkrótszą i najpewniejszą drogą do świętości.
Na koniec roku 1938 w przemówieniu do braci zakonnych mówił: My
wierzymy (…), że Ona po Bogu jest najdoskonalsza (…) najlepsza,
najpotężniejsza. Dlaczego Wam to mówię? Bo gdyby diabeł chciał na Was
uderzyć, abyście mu nie wierzyli. Chociażby tu przyszli nawet mądrzy
teologowie i uczeni i głosili Wam bardzo mądre wzniosłe rzeczy, ale
inaczej by Was nauczali (…), nie wierzcie im. Przy pomocy Niepokalanej
wszystko zrobicie.
My wierzymy, że Niepokalana jest, że Ona prowadzi nas do Pana
Jezusa, a gdyby kto inaczej nauczał, niech będzie przeklęty! Niech
będzie przeklęty!!! (…)
Przy Jej pomocy wszystko zrobimy, cały świat nawrócimy. Teraz
tylko do czynu! Sami z siebie nic nie potrafimy, ale przy pomocy
Niepokalanej cały świat nawrócimy, mówię, cały świat do jej stóp
rzucimy! Bądźmy tylko Jej, w całości Jej, bezgranicznie Jej.
Niech Ona żyje w nas, działa w nas i wszystko robi w nas. Bądźmy
Jej ślepym narzędziem (…). Niech Ona robi z nami, co się Jej tylko
podoba.
Bezgranicznie zaufaj Niepokalanej!
Często słyszymy z ust bliskich nam osób: „Ja już taki jestem, nie
zmienię się. Chcę, ale nie jestem w stanie się poprawić”. Zdarza się,
że także my sami szukamy takiego usprawiedliwienia. Z takimi problemami
stykał się też ojciec Kolbe i – co ciekawe – taką postawę: „Chcę, ale
nie mogę” uważał za przejaw… pychy. Dlaczego? Dawał odpowiedź na łamach
„Rycerza Niepokalanej”: Otóż , ci ludzie w wielu rzeczach przyznają, że
mogą to lub owo uczynić, tylko tej lub innej wady ujarzmić w takich lub
innych okolicznościach nie są w stanie. To wszystko dowodzi tylko, że
liczą oni jedynie na własne siły i uważają, że do tej granicy własnymi
siłami to lub owo potrafią. (…) I to jest właśnie pycha – polegać
wyłącznie na własnych siłach.
Co więc radzi święty Maksymilian? Oddać się zupełnie, z ufnością
bez granic w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej
jest Niepokalana. Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie
zaufać Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się
zwracać, a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej
modli się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do
Niej z ufnością się zwraca, na pewno się zbawi.
Ten temat podjął także podczas jednej z konferencji w 1937 roku:
Nie dziw się, że i zło i dobro w sobie czujesz. Wszelkie zło od ciebie
pochodzi, a wszelkie dobro spływa przez ręce Niepokalanej, Pośredniczki
wszelkich łask. To zło, co w sobie widzimy, to jeszcze nie wszystko, ale
trochę tylko Niepokalana nam poznać pozwala, byśmy nie zapomnieli o
tym, czym sami z siebie jesteśmy. Trzeba walczyć ze swoimi słabościami,
ale spokojnie, bez gniewania się na siebie; całą ufność jedynie i
całkowicie w Niepokalanej połóż, a Ona cię już poprowadzi przez święte
posłuszeństwo i do siebie w niebie doprowadzi. Więc zdaj się
bezgranicznie na Jej wolę i walcz w pokoju, w Niej ufając bez granic, a
wszystkie słabości na większe dobro ci się obrócą.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza
Maryjne credo ojca Maksymiliana streszcza się w ułożonej przez
niego modlitwie „Do Maryi Niepokalanej”. Jest w niej zawarte
uwielbienie. Jest też kontemplacja. Jest wreszcie myśl i idea, dla
której każdego dnia chciał się poświęcać i wypalać, by Ona triumfowała:
Kim jesteś o Pani? Kim jesteś o Niepokalana? Nie mogę
zgłębić, co to jest być stworzeniem Bożym. Już przechodzi me siły
zrozumieć, co znaczy być przybranym dzieckiem Bożym.
A Ty, o Niepokalana, kim jesteś? Nie tylko stworzeniem, nie
tylko dzieckiem przybranym, ale Matką Bożą, i to nie przybraną tylko
Matką, ale rzeczywistą, Bożą Matką.
I to jest nie tylko przypuszczenie, prawdopodobieństwo, ale pewność, pewność zupełna, dogmat wiary.
A czy jeszcze jesteś Bożą Matką? Tytuł matki się nie zmienia.
Na wieki Bóg będzie Ci mówił „Matko moja”… Dawca czwartego przykazania
czcić Cię będzie na wieki, zawsze… Kim jesteś o Boża?
I lubował się On, Bóg wcielony, w nazywaniu Siebie Synem
Człowieczym. Lecz ludzie tego nie zrozumieli. I dziś jakże mało dusz i
jak niedoskonale jeszcze pojmuje.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza.
Uwielbiam Cię o Ojcze nasz w niebie za to, żeś w Jej przeczystym łonie Syna swego Jednorodzonego złożył.
Uwielbiam Cię o Synu Boży, żeś do Jej przeczystego łona wstąpić raczył i prawdziwym, rzeczywistym Jej
Synem się stał.
Uwielbiam Cię o Duchu Przenajświętszy, żeś w Jej nieskalanym łonie Ciało Syna Bożego uformować raczył.
Uwielbiam Cię o Trójco Przenajświętsza, o Boże w Trójcy Świętej Jedyny, za tak Boskie wyniesienie Niepokalanej.
I nie będę ustawał codziennie po przebudzeniu się ze snu
najpokorniej z czołem o ziemię uwielbiać Cię Boże Trójco, mówiąc
trzykrotnie: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na
początku i teraz, i zawsze, i na wieki wieków. Amen”.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił.
Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował,
cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze
większego, do jak największego wyniesienia Ciebie.
Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł.
Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie
prześcigali, a ja ich tak, by w szlachetnym współzawodnictwie chwała
Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak, jak
tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty
wyniósł.
W Tobie Jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg, niż we wszystkich Świętych Swoich.
Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście?
O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza.
Ostatnie kazanie
Auschwitz. Lipcowe późne niedzielne popołudnie 1941 roku. Przed
blokiem 15 wśród różnych rupieci i kamieni zgromadziła się garstka
wychudzonych, zmaltretowanych więźniów. Wśród nich zbity, posiniaczony
o. Maksymilian. Taczki służyły mu za ambonę. Naoczny świadek tej sceny,
ks. Konrad Szweda zapamiętał ostatnie kazanie założyciela Niepokalanowa.
– Słowa, które płynęły na kształt miecza obosiecznego, przebijały serca – wspominał kapłan. I teraz św. Maksymilian wysławiał Maryję, przypominając odwieczną naukę Kościoła: – Niepokalana – mówił o. Kolbe – przez
poczęcie i zrodzenie Syna Bożego weszła w duchowe pokrewieństwo z
Osobami Trójcy Świętej. W stosunku do Ojca jest „dzieckiem” Jego,
Pierworodną i jednorodzoną Córką Boga. (…) W stosunku do Syna Bożego
jest Ona Jego prawdziwą Matką. (…) W stosunku do Ducha Świętego jest
Jego Oblubienicą, bo poczęła za Jego sprawą. (…) Maryja dała również
Synowi Jego ciało mistyczne z członkami, którymi my jesteśmy (…). Jest
więc prawdziwą Matką naszą, a my Jej dziećmi. I nawet teraz – w
łachmanach, wychudzony, pokryty ranami dodawał otuchy, uzbrojony w Dary
Ducha Świętego: Czyż podobna, by Matka opuściła swe dzieci w cierpieniu i
nieszczęściu? Czyż podobna, by Matka nie otaczała specjalną opieką
kapłanów? Przecież między Nią a kapłanem związek jest tak ścisły, a
podobieństwo tak wielkie, że św. Antoni nie wahał się nazywać Jej
„Virgo-Sacerdos”. W promiennej wizji jawi się często wśród nas, sącząc
słodką jak miód pociechę: „Wytrwaj do końca, bo dzień zmiłowania
Pańskiego bliski jest.
Jak opisywał ks. Szweda, atmosfera tego wydarzenia była niemal nadprzyrodzona: Słowa
te trafiały do przekonania. Miały jakby orzeźwiającą siłę. Nabierały
innego znaczenia. Jakieś dziwne uczucia owładnęły myśli. Ojciec Kolbe
potrafił jakby „do prawd Ducha mowę ducha przystosować”. Ojciec Kolbe
umiał te gorzkie cierpienia przez miłość przetworzyć w twórcze i
tryskające życiem źródło siły duchowej, które nas podtrzymywało. To było
wypływem jego głębi ducha.
Zagonami wieczornego zmierzchu pokrywało się
błękitne niebo, a zachodzące słońce zostawiało świetlane smugi, gdy
rozchodziliśmy się na bloki. Wracaliśmy inni, podniesieni na duchu,
żyjący innym życiem. Kazanie o. Kolbe wywarło na nas głębokie wrażenie i
pozostanie na zawsze niezatartym wspomnieniem… Długo mówiliśmy o treści
tego kazania. Ostatni akord tego kazania wypowiedział o. Kolbe w
ciemnicy podziemnego bunkra…
***
Kilka tygodni później, w wigilię Wniebowzięcia, Królowa Niepokalana zabrała swego świętego rycerza na wieczną ucztę…
Św. Maksymilian Maria Kolbe o zaufaniu do Niepokalanej i Opatrzności Bożej.
Św. Maksymilian Maria Kolbe o zaufaniu do Niepokalanej i Opatrzności Bożej.
Mamusia jest narzędziem Miłosierdzia Bożego, a nie sprawiedliwości
– pisał o. Maksymilian. - Dobry Bóg dał nam Mamusię, by nas nie karać.
Bądź spokojny: oddaj się cały w ręce miłosiernej Opatrzności Bożej, to
jest Niepokalanej.
(Maksymilian Kolbe − Pisma, nr 852)
"Oddać się zupełnie, z ufnością bez granic, w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej jest Niepokalana
– pisał - Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie zaufać
Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się zwracać,
a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej modli
się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do Niej z
ufnością się zwraca, na pewno się zbawi".
(św. Maksymilian, 1925 r.)
We wszystkim całkowicie zaufaj Miłosierdziu Bożemu, co przez Niepokalaną cię prowadzi.
Resztę zostaw cudom miłosierdzia Opatrzności Bożej i Niepokalanej. Daj
się w pokoju i ufności prowadzić Miłosierdziu Bożemu przez Niepokalaną.
(Maksymilian Kolbe − Pisma, nr 849)
Biedny Franuś... Nie mogę pojąć miłosierdzia Bożego nade mną... On pierwszy prosił o przyjęcie do Zakonu...
Razem przyjęliśmy pierwszą Komunię świętą; sakrament bierzmowania;
razem w szkole; razem w nowicjacie; razem złożyliśmy profesję
sympliczną... Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o habit
i jego chciałem odwieść... i wtedy była ta pamiętna chwila, kiedy idąc
do O. Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić do
Zakonu, usłyszałem głos dzwonka - do rozmównicy. - Opatrzność Boża w nieskończonym miłosierdziu swoim przez Niepokalaną, przysłała w tej tak krytycznej chwili mamę do rozmównicy.
- I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie... Zostawmy
wszystko Opatrzności Bożej, w której to rękach jest cały świat i
wszystkie jego wypadki.
(Attributed to Joshua Benoliel, Public domain, via Wikimedia Commons)
Choć objawienia fatimskie najczęściej kojarzymy z 13. dniem
miesiąca, to w sierpniu 1917 r. było inaczej. Do spotkania Matki Bożej z
Łucją, Hiacyntą i Franciszkiem doszło dopiero 19 sierpnia. Wszystko
dlatego, że 13 sierpnia dzieci zostały uwięzione.
Środowiska i media wrogie Kościołowi początkowo starały się
przemilczeć sprawę objawień, jednak wraz ze wzrostem liczby ludzi
przybywających do Cova da Iria, gdzie ukazywała się Matka Boża, stało
się to niemożliwe. Sięgnięto zatem po kolejny oręż: ośmieszanie, kpiny i
szyderstwa z Kościoła i ludu, którzy wierzyli w „zabobon fatimski”.
13 sierpnia 1917 r. doszło nawet do uwięzienia Łucji, Franciszka i
Hiacynty przez Artura de Oliveirę Santosa, burmistrza Vila Nova de
Ourém, do którego administracyjnie należała Fatima. O ile rodzice
Hiacynty i Franciszka byli przerażeni tym faktem, o tyle matka Łucji,
niedowierzająca córce, miała nadzieję, że dzieci w końcu przyznają się
do prawdy. Mama Łucji bardzo kochała córkę, choć nie szczędziła jej
wielu przykrości i upokorzeń, licząc na to, że córka wyzna kłamstwo w
sprawie Fatimy. Pani dos Santos do końca życia była sceptyczna co do
objawień i tego, że tak wielkie wyróżnienie spotkało jej córkę.
Po latach Łucja tak wspominała uwięzienie w Ourém: – Co mnie
bolało najbardziej, to obojętność, jaką mi okazywali moi rodzice, a
którą odczuwałam tym bardziej, gdyż widziałam, z jaką miłością wujostwo
otaczało swoje dzieci. Pamiętam, że w czasie tej podróży zrobiłam to
spostrzeżenie: Jak różni są moi rodzice od wujostwa. Oni aby swe dzieci
obronić, sami osobiście stawiali się w urzędzie. Moi rodzice natomiast
oddawali mnie z największą obojętnością władzom. (cytat za: sekretariatfatimski.pl).
Przed 13 sierpnia
Wspomniany Artur de Oliveira Santos był m.in. członkiem Sądu
Najwyższego, jednak znana jest również jego działalność w masonerii.
Krótko przed 13 sierpnia 1917 r. burmistrz polecił rodzicom dzieci, aby
przybyli do niego ze swoimi pociechami 11 sierpnia. Ojciec Hiacynty i
Franciszka Manuel Marto poszedł sam; tłumaczył, że jego dzieci są zbyt
małe, żeby odbyć podróż do Ourém. Łucja natomiast udała się tam na
osiołku z ojcem.
Intryga burmistrza
13 sierpnia Artur de Oliveira Santos przybył do proboszcza i do
domów dzieci w Aljustrel nieopodal Fatimy. Oznajmił, że osobiście
zabierze wizjonerów samochodem na miejsce objawień, żeby przekonać się o
ich prawdziwości. Mimo oporu dzieci wsiadły do jego samochodu. Najpierw
przyjechali do miejscowego proboszcza, który zadawał Łucji pytania. – Jeżeli
kłamcy idą do piekła, ja tam na pewno nie pójdę, ponieważ wszystko, co
mówiłam, jest prawdą. Jeżeli chodzi o ludzi, którzy zdążają do Cova,
to idą tam, ponieważ sami chcą iść, my ich do niczego nie namawiamy – powiedziała dziewczynka odważnie proboszczowi i burmistrzowi.
Trudne chwile dzieci w Ourém
Dzieci ponownie zostały zmuszone, aby wsiąść do samochodu
burmistrza. Co ważne, ten kierował się jednak nie do Cova da Iria, ale
do Vila Nova de Ourém. Sprawca tego incydentu przykrył dzieci płachtą,
aby je ukryć w aucie. Ludzie przybyli na miejsce spodziewanego czwartego
objawienia, jednak dowiedzieli się o porwaniu dzieci. Ich złość
skierowała się na burmistrza i niesłusznie również na księdza, którego
posądzano o bycie wspólnikiem w porwaniu.
Warto dodać, że choć dzieci nie mogły tego dnia przybyć do Cova,
zebrany tłum dostrzegł małą chmurkę nad dębem, nad którym ukazywała się
Maryja. Słychać było też grzmot, któremu towarzyszyła błyskawica.
Wspomniana chmurka szybko zniknęła.
W Ourém dzieci przeżyły prawdziwe fizyczne i psychiczne tortury.
Było im bardzo smutno również z tego powodu, że ominęło ich spotkanie z
Matką Bożą. Zamknięto je w pokoju i grożono, że warunkiem ich uwolnienia
jest wyjawienie tajemnicy ws. rzekomych objawień. Stosowano różne
sposoby, aby je zmusić do mówienia – łącznie z groźbą, że zostaną
usmażone w oleju. Nic jednak nie poskutkowało. Wszystko miało na celu
przestraszenie ich i zmuszenie do mówienia prawdy, ale dzieci były
skłonne raczej umrzeć niż wyjawić tajemnicę otrzymaną od Maryi miesiąc
wcześniej. W trakcie pobytu u burmistrza mogły liczyć jedynie na
sympatię ze strony jego żony.
Ze wspomnień Łucji wiemy, że dzieci przez pewien czas przebywały w
areszcie z kilkoma więźniami, którzy byli poruszeni ich postawą i
modlili się wraz z nimi. Łucja zawiesiła na ścianie medalik, przed
którym wspólnie się modlili. Czas aresztowania najgorzej znosiła
najmłodsza Hiacynta, ale wszystko wraz z bratem i kuzynką ofiarowali
Bogu i Maryi.
Artur de Oliveira Santos wierzył, że na skutek aresztowania
dzieci uda się przynajmniej zniszczyć zainteresowanie ludzi Fatimą, ale
jak wiemy, skutek jego działań był przeciwny do zamierzonego. Koniec
końców nic nie poskutkowało i dzieci zostały prawdopodobnie po dwóch
dniach odwiezione do domu, a 19 sierpnia po raz czwarty przyszła do nich
Matka Boża.
Muzeum miejskie w Ourém (Museu Municipal de Ourém)
W dawnym mieszkaniu Artura de Oliveiry Santosa istnieje Muzeum
Miejskie. Można tam znaleźć eksponaty związane z dziedzictwem i historią
Ourém, ale oczywiście w tym miejscu upamiętnia się również temat pobytu
dzieci fatimskich.
13
sierpnia 1917 roku dzieci fatimskie zostały aresztowane i siedziały w
więzieniu, dlatego też NMP przyszła do nich dopiero w niedzielę 19-tego
sierpnia i poprosiła: „Chcę, abyście nadal
przychodzili do Cova da Iria 13-tego i odmawiali codziennie różaniec. W
ostatnim miesiącu uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli”
Czwarte objawienie fatimskie:
13 sierpnia
do Fatimy przyjechał burmistrz pobliskiego miasteczka, przedstawiciel
władz niechętnych Kościołowi. Oznajmił on, że chciałby się udać na
miejsce objawień i że zawiezie tam dzieci samochodem. Jednak zamiast
pojechać do Cova da Iria, zawiózł dzieci do miasta. Zgromadzeni w Cova da Iria
pielgrzymi (było ich około 6 tys.) próżno oczekiwali wizjonerów.
Wiadomość o ich uwięzieniu wywołała wzburzenie i uczucia gniewu. Tłum
umilkł, bo rozległ się grzmot i niebo rozświetliła błyskawica. Wielu
ludzi zobaczyło mały obłoczek nad dąbkiem, który jednak szybko zniknął. Tymczasem burmistrz chwytał się
przeróżnych sposobów, aby zmusić dzieci do wyjawienia objawionej im
tajemnicy, jednak ani groźby, ani kuszące obietnice nie przyniosły
skutku. Straszono dzieci smażeniem w oleju i zamknięto je w więzieniu
z pospolitymi przestępcami. Po dwóch dniach wypuszczono je na wolność.
Sierpniowe objawienie nastąpiło 19 sierpnia. Miało ono miejsce w Valinhos, gdzie Łucja poszła paść owce. – Kiedy z Franciszkiem i jego bratem
Janem prowadziłam owce do miejsca, które się nazywa Valinhos, odczułam,
że zbliża się i otacza nas coś nadprzyrodzonego, przypuszczałam, że
Matka Boska może nam się ukazać i żałowałam, że Hiacynta może Jej nie
zobaczyć. Poprosiłam więc jej brata Jana, żeby po nią poszedł. Ponieważ
nie chciał iść, dałam mu 20 groszy; zaraz pobiegł po nią. Tymczasem zobaczyłam z Franciszkiem blask światła, któreśmy nazwali błyskawicą.
Krótko po przybyciu Hiacynty zobaczyliśmy Matkę Boską nad dębem skalnym. – „Czego Pani sobie życzy ode mnie?” – „Chcę, abyście nadal
przychodzili do Cova da Iria 13 i odmawiali codziennie różaniec. W
ostatnim miesiącu uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli”. – „Co mamy robić z pieniędzmi, które ludzie zostawiają w Cova da Iria?” – „Zróbcie dwa przenośne
ołtarzyki. Jeden będziesz nosiła ty z Hiacyntą i dwie inne dziewczynki
ubrane na biało, drugi niech nosi Franciszek i trzech chłopczyków.
Pieniądze, które ofiarują na te ołtarzyki, są przeznaczone na święto
Matki Boskiej Różańcowej, a reszta na budowę kaplicy, która ma tutaj
powstać”. – „Chciałam prosić o uleczenie kilku chorych”. – „Tak, niektórych uleczę w
ciągu roku” – i przybierając wyraz smutniejszy powiedziała: – Módlcie,
módlcie się wiele, czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na
wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i
modlił”. I jak zwykle zaczęła unosić się w stronę wschodu. Źródło: Sekretariat Fatimski
Matka Boża prosiła w Fatimie:
„chcę, byście odmawiali codziennie różaniec”
Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas
wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus
przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce,
a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć
poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po
swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą
dla pozostałych uczniów - dowiedzieli się o nim dopiero po
wniebowstąpieniu Jezusa.
Zdarzenie to Ewangeliści
musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili
wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św.
Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego
wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach - czy też
"jakoby w osiem dni" - po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach
Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21).
Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy
wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim
zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie,
góra Tabor uważana była w starożytności za świętą.
Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli.
Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką,
zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu.
W Starym Testamencie powszechne było przekonanie,
że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie
Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i
Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii,
czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie
tego wydarzenia bardzo się zlękli
Termin "Przemienienie Pańskie" nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie "zmienić formę zewnętrznš (morfe),
kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej". Chrystus
okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie - Synem Bożym.
Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są
ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby
w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista
wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce.
Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które
zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to
musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni
je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18).
Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI
wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako
święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III
z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod
Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan
Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak
lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce
święto znane jest od XI wieku.
Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić
nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt:
przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w
tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego
dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze
przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim
nieprzemijająca chwała.
Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka
dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i
przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie
wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego
przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte
naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na
ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności
uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim
czynem.
Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim
tam, gdzie - za Piotrem - będziemy powtarzać: "Mistrzu, jak dobrze, że
tu jesteśmy". Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co
dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i
Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli
bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie
odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: "Przemieniajcie się przez
odnawianie umysłu" (Rz 12, 2).
Od nowego prezydenta oczekujemy, że będzie wodzem w wojnie
cywilizacyjnej – a nie rozjemcą. Tak jak nie ma zgody pomiędzy
„Chrystusem a Belialem”, tak nie może być mowy o pokojowym
współistnieniu Polaków z ludźmi agresywnie negującymi zasady moralne i
społeczne wynikające z prawa naturalnego i tradycyjnych polskich
obyczajów.
Karol Nawrocki ma świadomość, że wygrał dzięki kredytowi zaufania
ze strony (w większości konserwatywnych) wyborców Grzegorza Brauna i
Sławomira Mentzena. W imieniu swoim i – jak śmiem sądzić – przynajmniej
części dwóch wspomnianych grup uściślę co oznacza ten kredyt.
Od wielu lat pokutuje w Polsce naiwne, populistyczne hasło, które
powtarzał również Andrzej Duda, deklarując, iż będzie „prezydentem
wszystkich Polaków”. Byłoby to całkiem logiczne i oczywiste, gdybyśmy
żyli w świecie, w którym dobro wspólne jest jasno zdefiniowane. Tak,
głowa państwa jest prezydentem wszystkich Polaków o tyle, o ile dba o
obiektywny ład moralny oraz bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne
zgodnie z chrześcijańskim porządkiem miłości.
Wiemy, że nie żyjemy w takim świecie, dlatego posiadanie prezydenta
„wszystkich Polaków” jest po prostu niemożliwe. Są w polityce rzeczy
obiektywnie dobre: ochrona życia od poczęcia do naturalnej śmierci,
bronienie granic przed każdym, kto chce wtargnąć do kraju nielegalnie
czy też podejmowanie decyzji służących rozwojowi gospodarczemu Polaków i
niewciąganie naszego państwa w żadną wojnę. Do takiej kategorii należy
również zaliczyć uczynek miłosierdzia, jakim jest pogrzebanie ofiar
ludobójstwa, nawet jeżeli oznacza to konflikt z barbarzyńskim państwem,
które te pochówki blokuje. Obiektywnym dobrem jest również dbanie o
dobre imię Polski i wyjaśnienie kłamstw historycznych (w tym kłamstwa
jedwabieńskiego), nawet jeżeli miałoby to oburzyć lobby związane z
małym, lecz wpływowym państwem położonym w Palestynie.
To tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów, ale już w tym
momencie jest jasne, że prezydent, który zechce podjąć te tematy w duchu
dobra wspólnego zostanie właśnie za to znienawidzony przez większość
osób, które głosowały na jego „postępowego” kontrkandydata.
Z Karolem Nawrockim sprawa jest o tyle jasna, że prezydent
deklaruje się jako katolik. Pod karą ekskomuniki jest zatem zobowiązany
do tego, by nie przyczynić się do jakiegokolwiek osłabienia norm
prawnych jeszcze chroniących w życie nienarodzonych – innymi słowy, nie
może „być prezydentem” obywateli popierających kompromisy w kwestii
zabijania dzieci.
Pytanie jednak, czy Pan Prezydent będzie katolikiem jedynie prywatnie, czy również publicznie?
Nie ma równouprawnienia prawdy i błędu
Zgodnie z logicznym przekonaniem głoszonym tradycyjnie przez
Kościół, nie ma i nie może być znaku równości pomiędzy prawdą i błędem,
dobrem i złem. Dlatego liberalizm jest błędem, zaś tolerancja,
rozumiana jako znoszenie zła, którego nie można usunąć, nie jest
„wartością” samą w sobie ani celem polityki. Będąc katolikami i
konserwatystami (czyli ludźmi uznającymi obiektywny porządek naturalny i
uniwersalne prawo naturalne wraz z przyrodzoną sprawiedliwością
niezależną od przepisów prawa stanowionego) nie jesteśmy zobowiązani do
„dialogowania” ze złem. Mamy z nim walczyć.
Obserwując zapalczywość, z jaką część mieszkańców Polski
występuje przeciwko prawu Bożemu, nie mamy wątpliwości, że to nie jest
już spór o to, czy dawać więcej czy mniej zasiłków albo o to, czy
państwo powinno budować mieszkania czy nie. To jest spór cywilizacyjny, w
którym z jednej strony jesteśmy my – uznający wspólny korzeń tożsamości
Polacy, katolicy i wszyscy, którzy, nawet jeżeli z różnych perspektyw i
z różną konsekwencją, to jednak uznają tradycyjny porządek świata – a z
drugiej zakompleksieni i zaślepieni naśladowcy, którzy są gotowi
pogrzebać żywcem to, co zostało jeszcze z naszej Ojczyzny, byle tylko
uzyskać pochwałę ze strony „oświeconych” elit Unii Europejskiej.
Od lat wmawia się nam również, że liberalno-lewicowe „elity”
działają w imię niby to uniwersalnych „praw człowieka” i „standardów
demokracji”, dlatego mogą manifestować swoją wyższość, a jak uznają to
za słuszne – uciekać się do łamania prawa i do przemocy (choćby ataków
na obrońców życia i kościoły).
Jest dokładnie przeciwnie. To my – przy całej dozie pokory, jaką
powinniśmy zachować – stoimy po stronie uniwersalnego porządku i to my
mamy prawo stosować wszelkie moralne środki (łącznie z przemocą), jeżeli
będzie trzeba tego porządku bronić. A kiedy system prawny zostaje
uzbrojony przeciwko dobru wspólnemu i sprawiedliwości (jak w przypadku
wpuszczania imigrantów i zwalczania patroli obywatelskich), to oczywiste
jest, że dobrze ukształtowane sumienie powinno skłonić nas do
roztropnego nieposłuszeństwa wobec władzy, która stosuje takie środki.
Miarą dobra i zła w zarządzaniu państwem nie jest żaden
demokratyczny standard, lecz prawo naturalne, które swój najbardziej
czytelny wyraz zyskało w Dekalogu. Jeżeli dodamy do tego fakt, że
podobno większość Polaków wciąż deklaruje swą przynależność do
katolicyzmu, to mamy jasny zestaw prerogatyw dla Karola Nawrockiego jako
nowego prezydenta.
Udzieliwszy zwycięzcy wyborów kredytu zaufania, nie mamy złudzeń,
że (etatystyczny, zbudowany na błędnych fundamentach filozoficznych i
etycznych) system III RP zostanie zmieniony. Mamy jednak prawo wymagać
usilnych starań na rzecz „przesuwania akcentów”, czego narzędziem jest
mówienie prawdy i nazywanie rzeczy po imieniu.
Wymagamy nazywania „aborcji” morderstwem, zaś obrażania Boga i
symboli naszej religii – bluźnierstwem, a nie jakąś mityczną, bliżej
nieokreśloną „obrazą uczuć religijnych”. Wymagamy potępienia dla
wszelkich aktów epatowania zboczeniami i zaburzeniami płciowymi oraz
klarownego określenia, że są one złe dlatego, że stanowią pogwałcenie
moralności publicznej, a nie dlatego, że wyborcy Karola Nawrockiego
uważają je za złe.
Nie oczekujemy również, że Karol Nawrocki przybliży nasz kraj do
paradygmatu osobistej odpowiedzialności i wolności gospodarczej, gdyż
jasno zadeklarował, że po tym względem są mu bliskie socjalistyczne
poglądy PiS-u. Bierzemy na to poprawkę, niemniej wymagamy w sposób
bezwzględny spełnienia przynajmniej tego, co jako kandydat zadeklarował
podpisując tzw. deklarację toruńską.
Wymagamy wreszcie, że nowy prezydent bez chwiejności typowej dla
„zawodowych” polityków opowie się po właściwej stronie wojny cywilizacji
z barbarzyństwem, która trwa w naszym kraju.
Najważniejszym problemem i największą słabością po „naszej
stronie” jest brak znajomości zasad i, co za tym idzie, brak
zrozumienia, że to my stoimy na gruncie racji, które nie podlega
dyskusji ani głosowaniu. Liczymy na to, że prezydent Karol Nawrocki,
pomimo licznych obowiązków, znajdzie czas na pogłębienie znajomości
tradycyjnego nauczania społecznego Kościoła i będzie czerpał z tego
źródła siłę i mądrość do przeprowadzenia Polski (i samej partii, z którą
jest związany) do nowego etapu – w którym nie wystarczy już
„bogo-ojczyźniany” populizm, by nazwać się katolickim i patriotycznym
politykiem.
Byłoby niezwykle pożyteczne, gdyby Pan Prezydent zechciał po te
ponadczasowe pryncypia sięgnąć w szczególności do klarownej wykładni
zawartej w encyklikach Immortale Dei Leona XIII oraz Quas primas Piusa XI, której to obchodzimy w tym roku stulecie.