11 lutego: Najświętszej Maryi Panny z Lourdes i Światowy Dzień Chorego
W
1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o
Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św.
Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas
osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego-16 lipca) Maryja wzywała do
modlitwy i pokuty.
11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać „Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.
Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice skrzyczeli Bernadettę, że rozpowiada plotki i zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że ich dziecko gaśnie im na oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za poradą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: „Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.
11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać „Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.
Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice skrzyczeli Bernadettę, że rozpowiada plotki i zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że ich dziecko gaśnie im na oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za poradą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: „Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.
1 marca 1858 r. – Pierwsze cudowne uzdrowienie w Lourdes.
Codzienny Różaniec z Groty w Lourdes
Codzienny Różaniec z Groty w Lourdes
Pewna
kobieta poprosiła Bernadetę, aby pomodliła się na jej różańcu w
obecności Pani. Dziewczynka spełniła tę prośbę, lecz Pani zapytała ją,
co zrobiła ze swoim różańcem. Bernadeta wyjęła swój stary
różaniec i modliła się na nim, 1 marca przed grotą była także prosta
chłopka, Katarzyna Latapie, z dwojgiem dzieci. W 1856 r. po
upadku z drzewa, zwichnęła ramię oraz złamała kości nadgarstka i palców.
Po wyleczeniu nie mogła jednak poruszać dłonią, a dwa palce pozostały
krzywe. Pchana jakąś wewnętrzną siłą obmyła dłoń w wodzie źródła i ze
zdumieniem stwierdziła, że odzyskała ona dawną sprawność. Przypadek –”Latapie” został uznany za pierwsze cudowne uzdrowienie w Lourdes
Report this ad
Lourdes
leży w rejonie Górnych Pirenejów i liczy 17 tys. mieszkańców. Dzięki
objawieniom Matki Bożej w 1858 r. miasto stało się maryjną metropolią
świata. Co roku przybywa tu około 7 milionów pielgrzymów ze wszystkich
kontynentów…
Górująca
nad miastem baszta zamku przypomina burzliwą historię. Już Rzymianie
zbudowali tutaj twierdzę (Mirambel). Na przełomie VII i VIII wieku
Mirambel wpadła w ręce saracenów. Wypierając ich w 778 r. Karol Wielki
musiał zdobywać twierdzę głodem. Wtedy miało miejsce znamienne
wydarzenie. Pewnego dnia olbrzymi orzeł upuścił nad twierdzą wielką
rybę. Dowódca Saracenów – Mirat odesłał ją jeszcze żywą, Karolowi
Wielkiemu na znak, że nie prędko się poddadzą. Z kolei do twierdzy udał
się biskup
Turpin z Puy, aby w imieniu króla podziękować za prezent. Przy okazji
biskup gorąco apelował, aby Mirat przyjął wiarę chrześcijańską i stał
się lennikiem Matki Bożej, skoro nie chce się poddać Karolowi Wielkiemu.
Ku zdumieniu wszystkich Mirat zgodził się i przyjął chrzest. Otrzymał
imię Lorus. Zamek oddał w lenno Matce Chrystusa, a król Karol odstąpił
od oblężenia. Z czasem twierdza i okolica – nazywana ”Lorus” –
przekształciła się w ”Lourdes”
ABY DAĆ ŚWIADECTWO PRAWDZIE (J 18, 37)
Henryk Lasserre, literat i publicysta, dobrze znany we Francji, będąc zagrożony nieuchronną ślepotą użył za poradą i namową swojego przyjaciela
Karola Fraycienta, późniejszego ministra wojny i do tego protestanta,
wody ze źródła w Lourdes, która natychmiast go uzdrowiła.
Uzdrowienie to utrzymywało się przez całe jego długie życie, przez
kilkadziesiąt lat niezmiennie, pomimo ciągłej pracy umysłowej, pisania i
czuwania po nocach, połączonego z jego literackim zawodem. Temu
uzdrowieniu zawdzięczamy prześliczną książkę, którą Henryk Lasserre
napisał pod tytułem „Notre Dame de Lourdes”, w przekładzie polskim
„Niepokalana z Lourdes”. W niej między innymi pisze o cudownym
uleczeniu swojej ślepoty duszy i ciała.
„Przez długie lata cieszyłem się doskonałym wzrokiem. Nagle, latem 1862 roku, zaczął się on stopniowo pogarszać. Przypisywałem to przeforsowaniu, ponieważ przez kilka tygodni pracowałem intensywnie do późnej nocy. Postanowiłem nieco wypocząć; lecz mimo to naprawa nie następowała. Przeciwnie, pogorszenie stale postępowało, zapisane przez okulistę środki nic nie pomagały. Zwróciłem się do innego lekarza, który cierpienie przypisał ogólnemu przemęczeniu i zalecił wypoczynek na wsi. Wyjechałem więc z Paryża do majątku mojej matki, gdzie całe dnie spędzałem na świeżym powietrzu, nic nie robiąc. Ale choroba wciąż postępowała, przeczytanie trzech wierszy książki wystarczałoby w głębi gałek ocznych wywołać nieznośny ból i zamglenie wzroku. Poważnie zaniepokojony, powróciłem do Paryża, gdzie serdeczny mój przyjaciel namówił mnie, abym udał się do dr Giraud, jednego z najsłynniejszych specjalistów. Tak też uczyniłem, a sprawa była widocznie poważna, skoro doktor po zbadaniu mnie zażądał konsylium z udziałem drugiego znanego specjalisty, dr Desmares. Rezultatem tej narady i badań przy pomocy specjalnej aparatury było przepisanie ciemnych okularów i absolutny zakaz czytania.
– Źle ze mną – pomyślałem – widocznie tracę wzrok i nawet leki pomogą, skoro mi żadnych nie przepisali. Zwierzyłem się z tych podejrzeń przyjacielowi, który mnie wyśmiał. Lecz po kilku dniach powrócił do rozmowy.
– Słuchaj – rzekł mi – a gdybyś tak spróbował wody z Lourdes? Tyle piszą o tych cudownych uzdrowieniach. Może i Tobie pomoże.
Rada mego przyjaciela zastanowiła mnie z dwóch powodów. Po pierwsze jest on kalwinem i co za tym idzie, w cuda wierzyć nie może, a po wtóre, musiał dowiedzieć się od poleconego przez siebie okulisty, że moje obawy są słuszne. Okazało się, że tak jest istotnie. Przyciśnięty przeze mnie do muru dr Giraud wyznał mi w końcu, że stwierdził sklerozę gałek ocznych i będące jej następstwem odklejanie się siatkówki. Grożące mi całkowite jej odklejenie jest równoznaczne z nieuleczalną ślepotą. Przyjaciel mój wiedział o tym i jego rada, abym szukał ratunku w cudzie, była po prostu przygotowaniem mnie do katastrofy.
– Tak, wiedziałem – przyznał się – ale radziłem ci i radzę w dalszym ciągu użycie wody z Lourdes nie dlatego, aby cię do katastrofy przygotować, ale dlatego, że uzdrowienia przez nią są podobno prawdą. Więc dlaczego nie spróbować, skoro nie ma się nic do stracenia? Mnie by to nie pomogło, bo jestem kalwinem i w cuda nie wierzę. Ale ty jesteś przecież katolikiem… Prawda, jestem katolikiem. Tego jednak mój przyjaciel nie wiedział, że nie będąc niedowiarkiem, przestałem jednak praktykować obowiązki religijne już od dosyć dawna, a w cuda, zwłaszcza zdarzające się w XIX wieku, nie bardzo wierzyłem. Zwierzyłem mu się teraz, jakim to ja jestem katolikiem, a on zamilkł, bo co miał odpowiedzieć?
Ale stan moich oczu pogarszał się coraz bardziej i pomimo oszczędzania ich, pomimo, że całkowicie zaprzestałem czytania i pisania, zacząłem widzieć wszystko jak przez mgłę pokrytą czarnymi plamami. Po pewnym czasie przyjaciel mój znów poruszył temat cudownej wody.
– Użycie wody z Lourdes uważam za próbę, której nie wolno ci pominąć, choćby jej pozytywny wynik miał ci się zdawać najmniej prawdopodobny. A ponieważ uznaję działania zgodne z logiką, uważam, że każda próba powinna być wykonana dokładnie, to znaczy tak, jak tego wymaga twoja religia. Będąc na twoim miejscu poszedłbym do spowiedzi, napisałbym do Lourdes z prośbą o przysłanie wody i spróbowałbym jej mocy.
Rozmowę tę prowadziliśmy w jego mieszkaniu.
– Sam pisać nie możesz – dodał – ale podyktuj mi, a ty tylko podpiszesz. O, mam już pióro i papier – czekam. Był to po prostu przymus, któremu uległem. List do proboszcza w Lourdes został jeszcze tego samego wieczora wysłany. Po kilku dniach, gdy wracałem z przechadzki do domu, portier zatrzymał mnie, mówiąc:
– Jest tu do pana jakaś skrzyneczka z poczty,
Była to woda z Lourdes. Doznałem dziwnego wzruszenia i nie mogąc zdobyć się na odwagę otworzenia skrzyneczki poszedłem do mego przyjaciela.
Woda już nadeszła – powiedziałem mu – mam ją u siebie, lecz przesyłki nie rozpieczętowałem. A wiesz dlaczego? Po prostu boję się obowiązków, jakie to uzdrowienie może na mnie włożyć. Gdyby mnie uleczył lekarz, to zapłaciłbym mu honorarium i sprawa byłaby załatwiona, nie pozostałbym dłużnikiem. Ale pozostanę nim na zawsze wobec Boga, jeśli uzdrowi mnie Swą łaską. Jeślibym doznał cudu, zaciągnąłbym obowiązek wyrzeczenia się wszystkiego i zmiany życia. A takim jestem tchórzem, że się tego boję. Sądzisz może, że cofam się przed użyciem wody z Lourdes w obawie, że cud nie nastąpi i że utracę nadzieję ratunku? Mylisz się. Ja teraz boję się, że cud może nastąpić!
– Mogę tylko powtórzyć to, – odrzekł przyjaciel – co ci już raz powiedziałem: idź do spowiedzi.
– Dziwny z ciebie kalwin. Pożegnałem się i prosto od niego poszedłem do księdza Ferrand, niegdyś mego spowiednika, z którym – niestety – już od dawna się nie widziałem. Nie było go w domu. Powiedziano mi, że wróci dopiero późnym wieczorem. Wzrok miałem już tak słaby, że musiałem iść ostrożnie i powoli, aby nie potrącać przechodniów, których sylwetki widziałem jak przez mgłę. Świat zewnętrzny rysował mi się coraz mniej wyraźnie i może dlatego coraz silniej rozrastał się świat wewnętrzny, w którym Bóg miał swe miejsce, bom przecież wiary nie utracił. Pełen głębokich i poważnych myśli wróciłem powolnym krokiem do domu. Ułomność ludzka szuka zawsze usprawiedliwienia dla własnych grzechów. Nie brakowało ich w moim życiu, więc jakże mogłem oczekiwać od Boga cudu, nie wzbudziwszy w sobie żalu. Otworzyłem skrzyneczkę. Była w niej butelka z wodą i mała Książeczka, której tytuł z trudem odcyfrowałem, z opisem objawień w Lourdes. Pogrążony w myślach, klęknąłem przy łóżku. Dawno nieodmawiane pacierze znalazły się na moich ustach, a z serca popłynęła gorąca, pokorna prośba. Jakaś obawa wstrzymała mnie przed odkorkowaniem butelki zanim się wyspowiadam, a jednocześnie popychała do tego gwałtowna chęć. Z ust wyrwała się mi modlitwa: „Boże wszechmogący, odpuść mi grzechy! A Ty, Bogarodzico, ulituj się nade mną! Usuń ślepotę mej duszy i mych oczu!”. Uczułem przypływ gorącej i silnej wiary… odkorkowałem butelkę… ulałem na spodek wody i zamoczywszy w niej chusteczkę, przetarłem nią natychmiast czoło i oczy. Wszystko to razem trwało niecałą minutę. Któż zdoła sobie zdać sprawę z uczucia, jakiego doznałem? Nie potrafię określić tego słowami: było to uczucie radości, graniczącej nieomal z przerażeniem. Ledwie dotknąłem zwilżoną chusteczką powiek i otworzyłem oczy, wisząca nad nimi mgła rozwiała się błyskawicznie bez śladu! Dzień był jasny, przedmioty wyraźne, widziałem najdrobniejsze szczegóły, tak jak przed rokiem. Uleczenie to było zupełnie nagłe, Nie wierzyłem własnym zmysłom. Myślałem, że śnię. Ukląkłem ponownie i dziękowałem Bogu. „Jestem uleczony! Jestem uleczony!” – powtarzałem sobie nieustannie nie mogąc opanować radości i sięgnąłem do szafy z książeczką. Nie! Pierwszą, jaką po tylu miesiącach wezmę do ręki, będzie ta, którą mi przysłano z Lourdes, i zacząłem ją czytać. Czytałem znakomicie, jak dawniej. Z mego kalectwa nie pozostało ani śladu. Przeczytałem bez odpoczynku 104 strony i gdy na 105 zamknąłem książkę to dlatego, że zapadł zmrok.
Pierwszym człowiekiem, który nazajutrz rano dowiedział się o łasce mego uzdrowienia był w konfesjonale ks. Ferrand, drugim proboszcz z Lourdes, do którego napisałem niezwłocznie, a trzecim mój przyjaciel „Czyż muszę dodawać, że moje uzdrowienie było drogą, którą Bóg wywiódł go z błędu i przyprowadził do Kościoła?”
(„Pani z nieba wzywa”, Michalineum, Warszawa 1989)
„Przez długie lata cieszyłem się doskonałym wzrokiem. Nagle, latem 1862 roku, zaczął się on stopniowo pogarszać. Przypisywałem to przeforsowaniu, ponieważ przez kilka tygodni pracowałem intensywnie do późnej nocy. Postanowiłem nieco wypocząć; lecz mimo to naprawa nie następowała. Przeciwnie, pogorszenie stale postępowało, zapisane przez okulistę środki nic nie pomagały. Zwróciłem się do innego lekarza, który cierpienie przypisał ogólnemu przemęczeniu i zalecił wypoczynek na wsi. Wyjechałem więc z Paryża do majątku mojej matki, gdzie całe dnie spędzałem na świeżym powietrzu, nic nie robiąc. Ale choroba wciąż postępowała, przeczytanie trzech wierszy książki wystarczałoby w głębi gałek ocznych wywołać nieznośny ból i zamglenie wzroku. Poważnie zaniepokojony, powróciłem do Paryża, gdzie serdeczny mój przyjaciel namówił mnie, abym udał się do dr Giraud, jednego z najsłynniejszych specjalistów. Tak też uczyniłem, a sprawa była widocznie poważna, skoro doktor po zbadaniu mnie zażądał konsylium z udziałem drugiego znanego specjalisty, dr Desmares. Rezultatem tej narady i badań przy pomocy specjalnej aparatury było przepisanie ciemnych okularów i absolutny zakaz czytania.
– Źle ze mną – pomyślałem – widocznie tracę wzrok i nawet leki pomogą, skoro mi żadnych nie przepisali. Zwierzyłem się z tych podejrzeń przyjacielowi, który mnie wyśmiał. Lecz po kilku dniach powrócił do rozmowy.
– Słuchaj – rzekł mi – a gdybyś tak spróbował wody z Lourdes? Tyle piszą o tych cudownych uzdrowieniach. Może i Tobie pomoże.
Rada mego przyjaciela zastanowiła mnie z dwóch powodów. Po pierwsze jest on kalwinem i co za tym idzie, w cuda wierzyć nie może, a po wtóre, musiał dowiedzieć się od poleconego przez siebie okulisty, że moje obawy są słuszne. Okazało się, że tak jest istotnie. Przyciśnięty przeze mnie do muru dr Giraud wyznał mi w końcu, że stwierdził sklerozę gałek ocznych i będące jej następstwem odklejanie się siatkówki. Grożące mi całkowite jej odklejenie jest równoznaczne z nieuleczalną ślepotą. Przyjaciel mój wiedział o tym i jego rada, abym szukał ratunku w cudzie, była po prostu przygotowaniem mnie do katastrofy.
– Tak, wiedziałem – przyznał się – ale radziłem ci i radzę w dalszym ciągu użycie wody z Lourdes nie dlatego, aby cię do katastrofy przygotować, ale dlatego, że uzdrowienia przez nią są podobno prawdą. Więc dlaczego nie spróbować, skoro nie ma się nic do stracenia? Mnie by to nie pomogło, bo jestem kalwinem i w cuda nie wierzę. Ale ty jesteś przecież katolikiem… Prawda, jestem katolikiem. Tego jednak mój przyjaciel nie wiedział, że nie będąc niedowiarkiem, przestałem jednak praktykować obowiązki religijne już od dosyć dawna, a w cuda, zwłaszcza zdarzające się w XIX wieku, nie bardzo wierzyłem. Zwierzyłem mu się teraz, jakim to ja jestem katolikiem, a on zamilkł, bo co miał odpowiedzieć?
Ale stan moich oczu pogarszał się coraz bardziej i pomimo oszczędzania ich, pomimo, że całkowicie zaprzestałem czytania i pisania, zacząłem widzieć wszystko jak przez mgłę pokrytą czarnymi plamami. Po pewnym czasie przyjaciel mój znów poruszył temat cudownej wody.
– Użycie wody z Lourdes uważam za próbę, której nie wolno ci pominąć, choćby jej pozytywny wynik miał ci się zdawać najmniej prawdopodobny. A ponieważ uznaję działania zgodne z logiką, uważam, że każda próba powinna być wykonana dokładnie, to znaczy tak, jak tego wymaga twoja religia. Będąc na twoim miejscu poszedłbym do spowiedzi, napisałbym do Lourdes z prośbą o przysłanie wody i spróbowałbym jej mocy.
Rozmowę tę prowadziliśmy w jego mieszkaniu.
– Sam pisać nie możesz – dodał – ale podyktuj mi, a ty tylko podpiszesz. O, mam już pióro i papier – czekam. Był to po prostu przymus, któremu uległem. List do proboszcza w Lourdes został jeszcze tego samego wieczora wysłany. Po kilku dniach, gdy wracałem z przechadzki do domu, portier zatrzymał mnie, mówiąc:
– Jest tu do pana jakaś skrzyneczka z poczty,
Była to woda z Lourdes. Doznałem dziwnego wzruszenia i nie mogąc zdobyć się na odwagę otworzenia skrzyneczki poszedłem do mego przyjaciela.
Woda już nadeszła – powiedziałem mu – mam ją u siebie, lecz przesyłki nie rozpieczętowałem. A wiesz dlaczego? Po prostu boję się obowiązków, jakie to uzdrowienie może na mnie włożyć. Gdyby mnie uleczył lekarz, to zapłaciłbym mu honorarium i sprawa byłaby załatwiona, nie pozostałbym dłużnikiem. Ale pozostanę nim na zawsze wobec Boga, jeśli uzdrowi mnie Swą łaską. Jeślibym doznał cudu, zaciągnąłbym obowiązek wyrzeczenia się wszystkiego i zmiany życia. A takim jestem tchórzem, że się tego boję. Sądzisz może, że cofam się przed użyciem wody z Lourdes w obawie, że cud nie nastąpi i że utracę nadzieję ratunku? Mylisz się. Ja teraz boję się, że cud może nastąpić!
– Mogę tylko powtórzyć to, – odrzekł przyjaciel – co ci już raz powiedziałem: idź do spowiedzi.
– Dziwny z ciebie kalwin. Pożegnałem się i prosto od niego poszedłem do księdza Ferrand, niegdyś mego spowiednika, z którym – niestety – już od dawna się nie widziałem. Nie było go w domu. Powiedziano mi, że wróci dopiero późnym wieczorem. Wzrok miałem już tak słaby, że musiałem iść ostrożnie i powoli, aby nie potrącać przechodniów, których sylwetki widziałem jak przez mgłę. Świat zewnętrzny rysował mi się coraz mniej wyraźnie i może dlatego coraz silniej rozrastał się świat wewnętrzny, w którym Bóg miał swe miejsce, bom przecież wiary nie utracił. Pełen głębokich i poważnych myśli wróciłem powolnym krokiem do domu. Ułomność ludzka szuka zawsze usprawiedliwienia dla własnych grzechów. Nie brakowało ich w moim życiu, więc jakże mogłem oczekiwać od Boga cudu, nie wzbudziwszy w sobie żalu. Otworzyłem skrzyneczkę. Była w niej butelka z wodą i mała Książeczka, której tytuł z trudem odcyfrowałem, z opisem objawień w Lourdes. Pogrążony w myślach, klęknąłem przy łóżku. Dawno nieodmawiane pacierze znalazły się na moich ustach, a z serca popłynęła gorąca, pokorna prośba. Jakaś obawa wstrzymała mnie przed odkorkowaniem butelki zanim się wyspowiadam, a jednocześnie popychała do tego gwałtowna chęć. Z ust wyrwała się mi modlitwa: „Boże wszechmogący, odpuść mi grzechy! A Ty, Bogarodzico, ulituj się nade mną! Usuń ślepotę mej duszy i mych oczu!”. Uczułem przypływ gorącej i silnej wiary… odkorkowałem butelkę… ulałem na spodek wody i zamoczywszy w niej chusteczkę, przetarłem nią natychmiast czoło i oczy. Wszystko to razem trwało niecałą minutę. Któż zdoła sobie zdać sprawę z uczucia, jakiego doznałem? Nie potrafię określić tego słowami: było to uczucie radości, graniczącej nieomal z przerażeniem. Ledwie dotknąłem zwilżoną chusteczką powiek i otworzyłem oczy, wisząca nad nimi mgła rozwiała się błyskawicznie bez śladu! Dzień był jasny, przedmioty wyraźne, widziałem najdrobniejsze szczegóły, tak jak przed rokiem. Uleczenie to było zupełnie nagłe, Nie wierzyłem własnym zmysłom. Myślałem, że śnię. Ukląkłem ponownie i dziękowałem Bogu. „Jestem uleczony! Jestem uleczony!” – powtarzałem sobie nieustannie nie mogąc opanować radości i sięgnąłem do szafy z książeczką. Nie! Pierwszą, jaką po tylu miesiącach wezmę do ręki, będzie ta, którą mi przysłano z Lourdes, i zacząłem ją czytać. Czytałem znakomicie, jak dawniej. Z mego kalectwa nie pozostało ani śladu. Przeczytałem bez odpoczynku 104 strony i gdy na 105 zamknąłem książkę to dlatego, że zapadł zmrok.
Pierwszym człowiekiem, który nazajutrz rano dowiedział się o łasce mego uzdrowienia był w konfesjonale ks. Ferrand, drugim proboszcz z Lourdes, do którego napisałem niezwłocznie, a trzecim mój przyjaciel „Czyż muszę dodawać, że moje uzdrowienie było drogą, którą Bóg wywiódł go z błędu i przyprowadził do Kościoła?”
(„Pani z nieba wzywa”, Michalineum, Warszawa 1989)
Uzdrowienie Maksymiliana Marii Kolbego
W
liście z życzeniami wielkanocnymi do swojej matki Marianny Kolbe, młody
kleryk Maksymilian napisał do matki z Rzymu gdzie studiował. List
datowany jest na 6 IV 1914
„Nic
tak ważnego nie zaszło, chyba to, żem o mało nie utracił (małego,
grubego) palca u prawej ręki. Utworzyło mi się tam bowiem coś na kształt
wrzodu. Pomimo zabiegów kolegialnego lekarza materia tworzyła się
ciągle. W końcu lekarz orzekł, że już kość się psuje; trzeba więc będzie
ją wyskrobać. Usłyszawszy o tym odpowiedziałem, że mam na to lepsze
lekarstwo. Dostałem był bowiem od O. Rektora cudowną wodę z Lourdes.
Dając
mi ją, opowiedział mi O. Rektor historię swego cudownego uzdrowienia.
Gdy miał lat 12, zachorował na nogę. Kość w stopie się psuła, wskutek
czego nie mógł spać, krzyczał z boleści. W końcu miano mu odjąć stopę.
Wieczorem miało się już zebrać konsylium lekarzy; widząc co się dzieje,
matka chwyciła się innego środka: wyrzuciła wszystkie lekarstwa z nogi,
wymyła ją mydłem i przyłożyła cudowną wodę z Lourdes. O. Rektor pierwszy
raz zasnął. Po 15 minutach zbudził się – zdrów.
Cud
był oczywisty, ale lekarz niedowiarek starał się fakt w inny sposób
wytłumaczyć. Ale, gdy po kilku dniach ze środka stopy oderwał się i
wyszedł kawałek zepsutej kości, lekarz uwierzył, że rzeczywiście kość
się psuła i cudem oderwała się i wyszła i że całe uzdrowienie było
cudowne. Potem nawrócił się i wystawił swoim kosztem kościół. O. Rektor
po przyłożeniu cudownej wody był co prawda zdrów i mógł chodzić, ale nie
mógł wdziać buta, bo pozostał wzgórek na nodze. Po wyjściu kości i
wzgórek zniknął.
Otóż
nasz lekarz usłyszawszy, że mam wodę z Lourdes, z radością sam mi ją
przyłożył. I cóż się stało? Nazajutrz zamiast operacji i skrobania kości
usłyszałem od lekarza szpitalnego, że nie widzi tego potrzeby i po
kilku opatrunkach byłem zdrów. Chwała więc Panu Bogu i cześć
Niepokalanej!
Z gorącą prośbą o modlitwę
zawsze wdzięczny syn
br. Maksymilian”
Za: http://niepokalanow.pl/12-do-marii-kolbe/
zawsze wdzięczny syn
br. Maksymilian”
Za: http://niepokalanow.pl/12-do-marii-kolbe/
Światowy Dzień Chorego
Światowy
Dzień Chorego ustanowił Jan Paweł II w liście skierowanym 13 maja 1992
r. do ówczesnego przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa
Służby Zdrowia, kard. Fiorenzo Angeliniego. Papież wyznaczył też od razu na obchody tego Dnia wspomnienie objawienia Matki Bożej w Lourdes, które przypada 11 lutego.
Ustanowienie przez Ojca Świętego Jana Pawła II Światowego Dnia Chorego stało się wezwaniem do całego Kościoła powszechnego, aby poświęcić jeden dzień w roku modlitwie, refleksji i dostrzeżeniu miejsca tych, którzy cierpią na duszy i na ciele.
Jan Paweł II we wspominanym liście zaznaczył, że „ma on na celu uwrażliwienie ludu Bożego i – w konsekwencji – wielu katolickich instytucji działających na rzecz służby zdrowia oraz społeczności świeckiej na konieczność zapewnienia lepszej opieki chorym; pomagania chorym w dowartościowaniu cierpienia na płaszczyźnie ludzkiej, a przede wszystkim na płaszczyźnie nadprzyrodzonej; włączenie w duszpasterstwo służby zdrowia wspólnot chrześcijańskich, rodzin zakonnych, popieranie coraz cenniejszego zaangażowania wolontariatu…”
Sprawom ludzi chorych Jan Paweł II, sam doświadczający licznych chorób, poświęcił wiele miejsca w swoim nauczaniu. Często spotykał się z chorymi i niepełnosprawnymi, tak w Rzymie, jak i w czasie podróży apostolskich. Chorych prosił już na samym początku pontyfikatu o wsparcie modlitewne.
Ustanowienie przez Ojca Świętego Jana Pawła II Światowego Dnia Chorego stało się wezwaniem do całego Kościoła powszechnego, aby poświęcić jeden dzień w roku modlitwie, refleksji i dostrzeżeniu miejsca tych, którzy cierpią na duszy i na ciele.
Jan Paweł II we wspominanym liście zaznaczył, że „ma on na celu uwrażliwienie ludu Bożego i – w konsekwencji – wielu katolickich instytucji działających na rzecz służby zdrowia oraz społeczności świeckiej na konieczność zapewnienia lepszej opieki chorym; pomagania chorym w dowartościowaniu cierpienia na płaszczyźnie ludzkiej, a przede wszystkim na płaszczyźnie nadprzyrodzonej; włączenie w duszpasterstwo służby zdrowia wspólnot chrześcijańskich, rodzin zakonnych, popieranie coraz cenniejszego zaangażowania wolontariatu…”
Sprawom ludzi chorych Jan Paweł II, sam doświadczający licznych chorób, poświęcił wiele miejsca w swoim nauczaniu. Często spotykał się z chorymi i niepełnosprawnymi, tak w Rzymie, jak i w czasie podróży apostolskich. Chorych prosił już na samym początku pontyfikatu o wsparcie modlitewne.
Po
raz pierwszy Dzień Chorego obchodzono w 1993 r., a główne uroczystości
odbyły się wtedy w Lourdes i – częściowo – w Rzymie. W kolejnym roku
miejscem centralnych obchodów była Jasna Góra, a następnie: Jamusukro
(Wybrzeże Kości Słoniowej, 1995), Guadalupe (Meksyk, 1996), Fatima
(1997), Loreto (1998), Harissa (Liban, 1999), Rzym (2000, połączone z
Jubileuszem Chorych), Sydney (2001), narodowe sanktuarium katolików
indyjskich w Vailankamy (2002), Lourdes (2004), Jaunde w Kamerunie
(2005), Adelajda w Australii (2006) i Seul w Korei Południowej (2007). W
2008 r., z racji 150. rocznicy objawień w Lourdes, Światowy Dzień
Chorego obchodzono ponownie (jak w 1993 i 2004 r.) – w Lourdes.
Źródło i całość: Brewiarz.pl
Źródło i całość: Brewiarz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz