czwartek, 2 lipca 2020

Sokółka: Cud, który trwa

W ciągu czterech lat od eucharystycznego cudu Sokółka stała się polskim Medjugorie. Mimo tłumów w kolegiacie dominuje głęboka cisza i skupienie. Nie ma chwili, by Jezus nie był adorowany przez proszących lub dziękujących za niezwykłe łaski.
Czasem zdarza się, że ksiądz rozdający Komunię św. upuści komunikant. — W takim wypadku procedura jest zawsze taka sama; należy włożyć go do vasculum — naczynia z wodą służącego kapłanowi do obmycia palców po rozdanej Komunii, by tam postać konsekrowanego chleba się rozpuściła — tłumaczy mi ks. kanonik Stanisław Gniedziejko, od 13 lat proboszcz w parafii pw. św. Antoniego Padewskiego w białostockiej Sokółce.
To właśnie tam pięć lat temu, 12 października 2008 r., podczas młodzieżowej Mszy niedzielnej o godz. 8.30 upuszczony komunikant dał początek niezwykłym wydarzeniom. Po Mszy zakrystianka s. Julia Dubowska ze Zgromadzenia Sióstr Eucharystek, wiedząc, że komunikant będzie potrzebował czasu, by się rozpuścić przelała zawartość vasculum do innego naczynia i wraz z kielichami umieściła je w kościelnym sejfie. — Po tygodniu zapytałem siostrę czy ten konsekrowany komunikant już się rozpuścił, ona po sprawdzeniu oniemiała ze zdziwienia, zawołała mnie, bym koniecznie przyszedł — wspomina dzień 19 października ks. Stanisław. Zobaczył on czystą wodę z rozpuszczającym się komunikantem, na środku którego widniała czerwona plamka wielkości dwugroszówki o intensywnej czerwonej barwie. — Wyglądało to dziwnie, niby zakrzepła krew, ale jakby żywa cząstka ciała. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem — wspomina.
Bez wątpliwości
Sprawy toczą się szybko. Zaalarmowany przez proboszcza o tym, co się wydarzyło, przyjeżdża do Sokółki abp Edward Ozorowski. Metropolicie białostockiemu towarzyszą kanclerz, infułaci i księża profesorowie. Głęboko poruszony hierarcha podejmuje decyzję: „przenosimy naczynie z komunikantem do kaplicy Bożego Miłosierdzia na plebanii”. Nakazuje też czekać i obserwować. Krwista plamka nie znika, lekko tylko przysycha. Arcybiskup zarządza wyjąć komunikant z wody i umieścić go na małym korporale, tym samym, przed którym tysiące ludzi dziś adoruje Pana Jezusa w bocznej kaplicy sokólskiej kolegiaty. Zleca badania patomorfologiczne, by także naukowo dowieść cud. — Do czasu badań substancja eucharystyczna była trzymana w kaplicy plebanii. Wszystko utrzymywaliśmy w tajemnicy, by nie robić zbędnej sensacji i nie zaniedbać spraw Bożych — tłumaczy dziś ks. Stanisław w rozmowie, którą prowadzimy w bezpośrednim sąsiedztwie kaplicy. Dzień po święcie Trzech Króli, próbki w obecności kanclerza kurii ks. Andrzeja Kakareko pobiera prof. dr hab. Maria Sobaniec-Łotowska, patomorfolog Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Wraz z kolegą z uczelni, prof. dr hab. Stanisławem Sulkowskim, niezależnie przeprowadzają badania histologiczne i ultrastrukturalne. Wyniki są ze sobą zbieżne. Oba wykluczają ludzką ingerencję, oba też nie pozostawiają cienia wątpliwości. „Przesłany do oceny materiał wskazuje na tkankę mięśnia sercowego człowieka w agonii, a przynajmniej ze wszystkich tkanek żywych najbardziej ją przypomina” — mówi prof. Sobaniec-Łotowska w filmie wyświetlanym pielgrzymom w biurze pielgrzymkowym ledwie kilkadziesiąt metrów od kościoła, w którym znajduje się dziś cząstka Jezusowego Ciała. Ciała ofiarowanego przez Chrystusa podczas każdej Eucharystii...
Nigdy sam
Do kościoła co rusz wchodzą kolejni pielgrzymi. Nad wrotami kolegiaty wita ich Matka Boża Ostrobramska. Po przekroczeniu progu, wchodzi się jakby w inną rzeczywistość. Przejmująca cisza, mimo że nawet teraz w dżdżyste, wietrzne czwartkowe przedpołudnie jest kilkanaście osób. Klęczą, modlą się, ale w absolutnym skupieniu. Zwróceni w lewo, w stronę kaplicy Matki Bożej Różańcowej, gdzie za solidną mosiężną kratą znajduje się kustodia z substancją eucharystyczną — jak nazywa cudowny komunikant ks. Gniedziejko. Przybyli właśnie pielgrzymi z Litwy mieszają się z mieszkańcami Sokółki. Bezszelestnie. Ks. Stanisław podkreśla, że dla ludzi stąd wiara zawsze była ważna. — Po tym, co tu się wydarzyło mam wrażenie, że są bardziej rozmodleni, jeszcze bardziej świadomi tego, po co tu przychodzą — przyznaje. — Nie ma chwili, by Pan Jezus był sam — dodaje Teresa Czerska, od 17 miesięcy obsługująca biuro pielgrzymkowe. Najwięcej ludzi towarzyszyło procesyjnemu przejściu z cząstką Ciała Chrystusa z kaplicy na plebanii do kolegiaty 2 października 2011 r. — Na plac przed kościołem już od wczesnego rana przyjeżdżały grupy pielgrzymkowe i pielgrzymi indywidualni. Nie tylko z Polski, ale i z Litwy, Białorusi, Francji czy Włoch — wspomina proboszcz, dodając, że przenoszeniu Cząstki Ciała Pańskiego przez abp. Edwarda Ozorowskiego towarzyszyło ponad 35 tys. osób. Wielu z nich do dziś zapamiętało to wydarzenie także poprzez imponujący kobierzec ułożony z kolorowych kwiatów. — Godne przejście miał wtedy Chrystus do sokólskiej kolegiaty — wspomina napotkana przeze mnie staruszka.
Miał żyć
Mistyfikacja — mówią racjonaliści. Czysta biologia — w podobny ton uderzają niektórzy naukowcy. Ksiądz proboszcz na tego typu zarzuty odpowiada krótko: szyderstwo i kpina. — Zarzut mówiący o biologii to personalne rozgrywki między naukowcami. A racjonaliści? Oni się kompromitują — tłumaczy kapłan. Ks. Stanisław najpierw w odpowiedzi cytuje Jezusa: „Odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”, potem tłumaczy, że gdyby nie był człowiekiem wierzącym, zarzuty racjonalistów zgłosiłby do prokuratury. — Oni ignorują całkowicie świat duchowy, nadprzyrodzony, poza tym, by polemizować trzeba znać tajemnicę Eucharystii — punktuje. — Przecież jako ludzie wierzący wierzymy w obecność Jezusa w Eucharystii i wcale nie uważamy, że na Mszy jemy ludzkie mięso — dodaje. Jako kontrargument wspomina też o uzdrowieniach. — Zwykle są to świadectwa pisane własnoręcznie przez osoby, które doświadczyły jakichś łask po modlitwie tutaj — wyjaśnia. Ks. Stanisław wspomina jedno z pierwszych świadectw — ocalenie z wypadku Krzysztofa Staweckiego, który odnawiał ołtarz i przygotowywał relikwiarz dla cudownej Cząstki. — Wracając latem 2010 r. wraz z rodziną z Włoch, na autostradzie w Austrii miał koszmarny wypadek. W ulewie jego auto wpadło w poślizg, wyrzuciło go na głaz, a siła uderzenia wyrwała silnik, który wyleciał 70 m od samochodu. Kiedy przyjechała na miejsce policja, była przekonana, że nikt nie ocalał. Okazało się, że wszyscy przeżyli, a po krótkiej hospitalizacji zostali wypuszczeni do domu — proboszcz wciąż niedowierza. Po chwili jednak kwituje krótko: „Miał żyć, by skończyć tu robotę i kościół tu przygotować”.
Separator i guz
Przypadek pana Krzysztofa to tylko jeden z kilkudziesięciu, które od czterech lat przysyłają ludzie wdzięczni za Bożą interwencję po modlitwie w sokólskiej kolegiacie. Pierwszym było uzdrowienie 68-letniej Polki od 30 lat mieszkającej w szwedzkim Goeteborgu, której po żarliwej modlitwie do „Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie” ustąpił ból i powodujące go zgrubienie na jelicie grubym. — Jestem przekonana, że to jest łaska cudownego uzdrowienia. Nie umiem wyrazić słów wdzięczności Jezusowi. Modlę się i płaczę z radości — pisała po uzdrowieniu w swoim świadectwie przesłanym do proboszcza. Podobnie jak brat człowieka, którego wraz ze stertą śmieci zagarnęła ładowarka i wrzuciła do separatora. — Po tym jak śmigłowcem zabrano brata do szpitala w Białymstoku, a my tam przyjechaliśmy go odwiedzić, lekarz oznajmił nam, że jego stan jest bardzo ciężki, a uraz mózgu bardzo rozległy. Na pewno nastąpi obrzęk mózgu. A on na to nic nie poradzi, bo nie ma na to lekarstwa. Mówił, że mamy spodziewać się, że w ciągu minuty mogą ustać wszystkie funkcje życiowe — relacjonuje to, co stało się z jego bratem, mieszkaniec Sokółki. Wraz z żoną poszkodowanego poprosił ks. Stanisława o możliwość modlitwy przed cudowną hostią, która wtedy ukryta była jeszcze w kaplicy Bożego Miłosierdzia. Potem była jeszcze poranna Msza, po której jego bratu spadła gorączka, a po tygodniu od wypadku wybudzony, odzyskał w pełni świadomość. Dziś jedynymi wspomnieniami po tamtym tragicznym zdarzeniu są brak oka i bóle głowy. — Żyje i ma się dobrze, wiem to od jego żony, która pracuje na poczcie — zapewnia mnie pani Łucja Januszkiewicz, prezes lokalnej Akcji Katolickiej. Pani Łucja opowiada też o Anecie, absolwentce z Zespołu Szkół Rolniczych w Sokółce, w której wcześniej pracowała. — Miała nowotwór, a w intencji jej zdrowia modlono się na nieszporach eucharystycznych. W dniu, w którym miała być odprawiana za nią Msza, wróciła ze szpitala z diagnozą wchłonięcia się guza, co dla lekarzy było niewytłumaczalne. Dziś jest zdrową absolwentką — śmieje się.
Bolą ręce
W Biurze Pielgrzyma spotykam 14-osobową pielgrzymkę z Litwy. — Jesteśmy z archidiecezji wileńskiej, z parafii budwidzkiej pw. św. Jerzego — zaczyna rozmowę proboszcz ks. Ryszard Pieciun. Wraz z parafianami przejechał prawie 300 km. — Po tych pięciu godzinach w autokarze, wyszłam i jakbym w ogóle nie czuła drogi, jakbym była u siebie na podgrodziu — mówi zdziwiona Łucja Tuniewicz. To ona wraz z koleżankami namówiła proboszcza, by tu przyjechać. — Po tygodniach opieki nad nami przed wizerunkiem Najświętszej Maryi Panny w Ostrej Bramie zapytałyśmy wprost, czy by z nami nie pojechał do Sokółki, a on na to: „czemu nie?” — wspomina wydarzenia sprzed... trzech dni. Pani Łucja przyjechała, by właśnie tu podziękować „za wszystko” i prosić o „zdrowie i potrzebne łaski”. — Wiem, że tu stał się cud, dla mnie niepojęty — przyznaje. Ksiądz Pieciun dodaje, że choć Sokółka to wymowny znak, potwierdzający obecność Jezusa w Eucharystii, to trzeba pamiętać, że „Pan Jezus jest wszędzie jednakowy”. — Kapłan rozdający Komunię w parafii i przyjmujący ją wierny muszą zdać sobie sprawę, w czym uczestniczą. Trzeba dowartościować tę Komunię w naszych parafiach — mówi kategorycznie. Teresa Czerska wpisuje podwileńską pielgrzymkę do opasłego zeszytu pod numerem 1175. To już kolejna księga. Ta prowadzona jest od czerwca. — Rocznie indywidualnie lub w grupach odwiedza nas ponad 100 tys. osób — mówi ks. Stanisław. Wtóruje mu Łucja Januszkiewicz, pomagająca w biurze pani Teresie. Razem wertujemy strony pielgrzymkowego skoroszytu. Łowicz, Siedlce, Kraków — pierwsza strona. Los Angeles, Chicago, Radom, Mińsk, Cleveland — kolejna. — Ostatnio byli nawet Filipińczycy, cały autokar na tydzień przed tą ich straszną tragedią — dopowiada pani Łucja. Jak się z nimi dogadują? — Ręce trochę bolą — śmieje się Teresa Czerska, a jej koleżanka zaraz jednak dodaje: „ale dotąd nie mieliśmy żadnej skargi”.
Ambasador
Siostra Teresa krząta się po zakrystii. Pochodzi ze Zgromadzenia Sióstr Eucharystek, tego samego co s. Julia — pierwszy świadek eucharystycznego cudu. Zastałem ją przy żelazku. Miła, ale stanowcza. Wypowiadać się nie chce. Podobnie jak żadna z napotkanych sióstr. „Duch ofiary jest wpisany w naszą duchowość przez przykład Założyciela, który spełniał swoją posługę w Kościele w duchu skromności i ukrycia, porównując ją do roli ścierki, która po wykonaniu zadania nie jest już nikomu potrzebna” — czytam na stronie Zgromadzenia Sióstr Eucharystek. Mocne, konkretne. Jak ich posługa. — Są tu odkąd pamiętam, a w Sokółce jestem od 1975 r. — mówi Łucja Januszkiewicz. Wspominając s. Julię, porównuje ją do s. Teresy: „Obie mają szczególny dar, talent do dekoracji kościoła”. Siostry Julii, podobnie jak księży wikariuszy — świadków cudu, w parafii już nie ma. — Został tylko proboszcz, reszta dostała biskupi dekret i pracuje w innych miejscach — tłumaczy pani Łucja, dodając, że szkoda, bo „gdy byli, to wychodzili do wiernych i wszystko im opowiadali”. Czym jest dla niej sokólski cud? — Dla mnie szczególnym cudem jest to, że mogę modlić się, że mogę być tu i jako ambasador Jezusa anonsować do Niego pielgrzymów — tłumaczy. Teresa Czerska mieszkająca w Sokółce od 30 lat, dowiedziała się o cząstce jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem. — Pochodzę z bardzo wierzącej rodziny, więc zawsze wierzyłam, że Jezus w Eucharystii jest, był i będzie — przekonuje. Cieszy się, że szczególnie młodzi tłumnie go odwiedzają, choć zauważa, że są i tacy mieszkańcy, którzy do dziś w kolegiacie pw. św. Antoniego jeszcze nie byli. Odwrotnie jak Stanisław Piasecki. — Mieszkam kilkaset metrów od kościoła, więc staram się być na adoracji codziennie — mówi. Od lat, podobnie jak jego ojciec, wspiera finansowo kościół, w ramach możliwości także przychodzi pomagać. — Kupiłem właśnie farby na remont dawnego skarbca, w którym proboszcz trzymał kielichy i stare lichwiarze — wyjaśnia. W swojej pomocy nie widzi nic niezwykłego. A w cudzie? — Odczytuję go jako dodatkowy, nieoczekiwany prezent — śmieje się. Dla ks. Stanisława Gniedziejko ten prezent, obok łaski, oznacza też „odpowiedzialność i wzmożoną posługę”: „Służę, dla Bożej chwały i pożytku ludzi, dla umocnienia ich wiary”.
Wyniki badań patomorfologicznych z 21 stycznia 2009 r. zawarte w protokole złożonym w kurii białostockiej:
„Przeprowadzone badania dowiodły, że do konsekrowanego komunikantu nie została dołączona żadna inna substancja, lecz że Jego fragment przybrał postać tkanki mięśnia sercowego człowieka w stanie agonii. Tego rodzaju zjawiska nie wyjaśniają nauki przyrodnicze, natomiast nauka Kościoła mówi nam, że poddana badaniom Hostia jest ciałem samego Chrystusa na mocy Jego własnych słów wypowiedzianych podczas Ostatniej Wieczerzy”.
Kalendarium:
12 października 2008 r. — upadek komunikantu podczas rozdawania Komunii św. na porannej Mszy
19 października 2008 r. — odkrycie na komunikancie wypukłej plamki o intensywnej, czerwonej barwie, przypominającej wyglądem skrzep krwi, mającej postać żywej cząstki ciała
29 października 2008 r. — komunikant w naczyniu przeniesiony do kaplicy Bożego Miłosierdzia
21 stycznia 2009 r. — wyniki badań patomorfologicznych potwierdzają zrośniętą z hostią tkankę mięśnia sercowego człowieka w agonii
14 października 2009 r. — komunikat komisji kościelnej, informujący o wyniku badań oraz o przekazaniu akt sprawy do Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie
2 października 2011 r. — uroczysta Msza św. koncelebrowana pod przewodnictwem abp. Edwarda Ozorowskiego wraz z procesją przeniesienia cudownej cząstki Ciała Pańskiego z kaplicy plebanii do kaplicy Matki Bożej Różańcowej kolegiaty pw. św. Antoniego Padewskiego
/opoka.org.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz