Żądam uczynków miłosierdzia Pan Jezus Żądam od ciebie uczyków miłosierdzia, które mają wypływać z miłości ku mnie. Miłosierdzie masz okazywać zawsze i wszędzie bliźnim, nie możesz się od tego usunąć ani wymówić, ani uniewinnić. Podaje
ci trzy sposoby czynienia miłosierdzia bliźnim: pierwszy - czyn, drugi -
słowo, trzeci - modlitwa; w tych trzech stopniach zawiera się pełnia
miłosierdzia i jest niezbitym dowodem miłości ku mnie. W ten sposób
dusza wysławia i oddaje cześć miłosierdziu mojemu.
MOCNE SŁOWA Z JASNEJ GÓRY! - Konferencja
którą wygłosił ks. Paweł Pająk, proboszcz parafii NMP Królowej Polski w
Olszance w czasie Czuwania Modlitewnego Instytutu Prymasa Wyszyńskiego,
które odbywają się od ponad 40 lat - zawsze z 27 na 28 dzień miesiąca.
"+ Niech cię nie obchodzi kapłan, który sprawuje Moją Ofiarę. Nie obserwuj go, nie oceniaj. Nie wybieraj sobie Ofiary, którą sprawuje kapłan ulubiony przez ciebie. Nie dla niego tam idź. Przychodź tylko dla Mnie - dla dokonania daru z siebie na ołtarzu i przyjęcia Mojego daru w Komunii. Sercem swoim i duszą dostrzeż Mnie: Moją świętość, Moją Miłość i Mój ból. Kochaj i wynagradzaj jak Ja. Kochaj i wynagradzaj tym żarliwej, gdy odczuwasz ból Mój powiększony przez niedbałe sprawowanie Mojej Ofiary. Kochaj i wynagradzaj brak miłości u tego, który dotyka Moje Ciało i pije Moją Krew." Słowo pouczenia, 71
W wigilię swego nawrócenia Charles de Foucauld modlił się przed tabernakulum: "Mój Boże, jeśli istniejesz, daj mi się poznać"
.
Po czasie napisał w swoim dzienniku: "Poprzez obecność naszego Pana w
świętej Hostii, ludzie którzy nas otaczają zostają w sposób cudowny
uświęceni"....W kilka dni po jego śmierci w Algierii, w tym samym
miejscu gdzie znaleziono jego ciało, znaleziono także naczyńko z Hostią –
Ciałem Boga. Nosił je zawieszone na swojej piersi.
Uderzająca
jest cichość i pokora "Boga z nami". Ileż jest takich miejsc, w których
adoruje Go jeden samotny człowiek, jak Ch. de Foucauld, jak klęcząca w
kaplicy siostra . Zawsze tak samo obecny, niezależnie od tego
czy kościoły są pełne czy puste. Każde tabernakulum, każda Hostia na
ołtarzu, każde wystawienie Najświętszego Sakramentu jest wystarczającym
świadectwem, że umiłował nas "aż do końca" (J 13, 1). Świat, od dnia
Wielkiego Czwartku, stał się "monstrancją" Boga ukrytego w białym
Chlebie
. Katechizm Kościoła
Katolickiego uczy, że w Eucharystii Jezus "pozostaje w tajemniczy sposób
pośród nas jako Ten, który nas umiłował i wydał za nas siebie samego" (n. 1380) .
Jest
dla nas tajemnicą nie tylko to, że ukrył się się w kruchej Hostii, ale
również to, że zgodził się pozostać milczący i ukryty dla świata. Jest
nieustannie obecny w świecie, choć często nie zauważany i nie
odwiedzany.
Zatrzymać się, zamilknąć i adorować...
Karl
Rahner SJ, znany współczesny teolog, w rozważaniu "Adoracja
Eucharystyczna", zauważa: "Jeśli bez uprzedzeń obserwujemy dzisiejsze
życie Kościoła w naszych krajach, nie możemy zaprzeczyć, że pobożność
eucharystyczna przeżywa wśród wiernych pewien zanik. Czy adoracja w
ciszy przed tabernakulum z wieczną lampką jest jeszcze tak samo
praktykowana jak kiedyś?" Rahner dodaje: "Trwać
na klęczkach i adorować Pana obecnego w Eucharystii, jest czymś, co
wielu osobom nawet przez myśl nie przechodzi – zwyczaj dziękczynienia po
Komunii i po zakończeniu Mszy wydaje się mniej lub bardziej
zapomniany".
Obserwacja zdaje się pokrywać z
rzeczywistością. Chociaż w wielu wspólnotach odnowy wierni ponownie
odkrywają Eucharystię i adorację, to jednak faktem pozostaje, że Bóg
ukryty w białej Hostii jest dzisiaj coraz rzadziej adorowany. Tak jakby w
człowieku słabły oczy wiary i już nie potrafił dostrzec rzeczywistej
obecności Boga w białej Hostii.
Przypomina mi się scena z Ewangelii św. Jana, w której Chrystus wskazując na siebie powiedział ludziom, że jest Chlebem żywym.
Nie
wierzyli. Zbyt prosty i zbyt "widzialny" wydawał się im Bóg w Jezusie
Chrystusie. Był dla nich "zanadto bliski". Żyli z Nim przecież na co
dzień i dotykali Go. W ludzkim ciele, nie potrafili dostrzec Osoby Boga.
Dlatego odchodzili. "Czy i wy chcecie odejść?", zapytał pozostałych...
Należymy do owych "pozostałych", którzy wierzą, że Bóg stał się Chleben żywym
. A jednak adoracja Najświętszego Sakramentu wydaje się sprawiać nam trudności. Dlaczego?
Często
zbyt szybko rezygnujemy z adoracji, ponieważ nasz codzienny styl życia
oduczył nas cierpliwego i spokojnego trwania "przy jednym". Żyjemy
bardzo roztargnieni. Na co dzień nie jesteśmy przyzwyczajeni do
zatrzymania się, do ciszy i skupienia. I dlatego mamy często kłopoty z
trwaniem przed tabernakulum.
Kiedy
idziemy na adorację dostrzegamy, że niełatwo jest pozostać w "ukryciu",
skupić uwagę serca na Jedynym najważniejszym. Trudno jest trwać przed
milczącym Bogiem "bez działania", gdy tyle jest "do zrobienia"
.
Trudno jest wyciszyć się wewnętrznie, gdy mnóstwo w nas niepokoju z
powodu nie załatwionych spraw, wiele negatywnych uczuć czy hałasu.
Tymczasem właśnie adorowanie cichego i pokornego Boga w białej Hostii
może przywrócić nam powoli upragniony spokój serca. Świadomość żywej
obecności Boga i Jego bliskości może stać się "lekarstwem" na nasze lęki
i niepokoje. Wystarczy niewiele. Wystarczy
ofiarować Mu swoje trwanie, swój trud skupienia, swoje roztargnione
myśli. Próbować oddać Mu siebie całego takim, jakim jestem w danej
chwili. Bóg nie tylko jest obecny przy adorującym, ale przenika Go
całego, jego życie, spotkania z ludźmi, pracę.
Przenika i
uświęca. Z pewnością kiedyś w wieczności dowiemy się, ile znaczyła dla
świata i każdego pojedyńczego człowieka adoracja klęczącej Siostry w
nieznanej kaplicy; dowiemy się ile dla naszych rodzin znaczyły wieczne
adoracje w klauzurowych klasztorach, w naszych kościołach parafialnych,
ile wreszcie znaczą dla świata i dla nas samych nasze osobiste adoracje.
Świat potrzebuje adoracji Boga Eucharystycznego
Papież Jan Paweł II przekonuje nas: "Kościół
i świat bardzo potrzebują kultu eucharystycznego. Jezus czeka na nas w
tym sakramencie miłości. Nie odmawiajmy Mu naszego czasu, aby pójść
spotkać Go w adoracji, w kontemplacji pełnej wiary, otwartej na
wynagrodzenie za ciężkie winy i występki świata. Niech nigdy nie ustanie
nasza adoracja" (List Dominicae cenae, n. 3).
Spróbujmy w
ostatniej części naszej refleksji przypomnieć sobie te wszystkie okazje
do adoracji Najświętszego Sakramentu, które przynosi nam codzienność.
Zwróćmy
najpierw uwagę na te okazje, które pojawiają się jakby
"niezaplanowane". Często są zaledwie małą chwilą, którą możemy jednak
wypełnić adorowaniem Sakramentu Miłości. Jakie są to okazje?
Gdy
przejeżdżamy tramwajem czy autobusem obok kościoła: możemy wtedy ze
czcią przeżegnać się, zdjąć czapkę i zmówić w sercu kilka słów modlitwy,
np. werset z dowolnej pieśni eucharystycznej.
Gdy
mijamy księdza idącego z Komunią Świętą do chorego, godzi się
przystanąć, oddać pokłon, uczynić znak krzyża świętego i jeśli to
możliwe przyklęknąć.
Przechodząc obok kościoła, możemy
wejść na chwilę adoracji. Wystarczy być i milczeć, wystarczy kilka aktów
strzelistych oddania, wdzięczności i pamięci.
Gdy
idziemy w niedzielę na Mszę Świętą starać się przyjść parę minut
wcześniej i w chwili ciszy porozmawiać z Jezusem w Sakramencie Ołtarza. Podobnie
po Mszy Świętej, nie wychodzić od razu, lecz pozostać małą chwilę i
ofiarować ją Jezusowi w cichej adoracji. Najpiękniejszą zaś postawą
adoracji jest przyjmowanie Jezusa w Komunii Świętej Przez nią stajemy
się "żywą monstrancją Boga". Pozostając w skupieniu po przyjęciu Komunii
Świętej, zwłaszcza, gdy jeszcze trwa "komunikowanie", dobrze jest
adorować Jezusa w sercu.
Aktem
publicznej adoracji, której oczekuje od nas Bóg, są także procesje
Najświętszego Sakramentu z okazji Bożego Ciała i Kongresu
Eucharystycznego.
I wreszcie osobiste zaplanowanie sobie
czasu na adorację eucharystyczną w kościele czy kaplicy, gdy np.
duszpasterz zaprasza na Godzinę Świętą albo na inne czuwanie
eucharystyczne. Każdy z tych momentów, choćby krótki, może stać się
gestem miłości, adoracją milczącej obecności Boga.
Dzieje
się wtedy coś bardzo ważnego: Ilekroć adorujemy Boga w sakramencie
miłosierdzia tylekroć przypominamy sobie i światu, że On JEST, że chce
wypełniać swoją obecnością każdy brak miłości, chce być obecny w każdej
"tkance" świata, zdrowej i chorej. Chce byśmy przyzywali Go modlitwą jak
bł. S. Faustyna : "Hostio żywa, Siło jedyna moja, Zdroju miłości i
miłosierdzia ogarnij świat cały..."
Święty Jan Chrzciciel oddał życie broniąc nierozerwalności
małżeństwa. Nie była to ofiara ślepa, Chrzciciel wiedział jak wiele zła
niesie rozbicie węzła małżeńskiego. Dziś dobitnie potwierdzają to
badania socjologiczne wskazujące, że rozwody niszczą życie małżonków i
ich dzieci.
Święty Marek Ewangelista jasno wskazuje powód, z którego Herod rozkazał aresztować, a potem zabić św. Jana Chrzciciela:
„Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z
powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan
bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata”.
Święty Jan oddał życie za prawdę o świętości małżeńskiej jedności.
Jest ona mocno powiedziana w samym sercu naszej wiary, czyli w
Ewangelii. Tę prawdę wypowiada kilkukrotnie sam Chrystus m.in.: „Kto
oddala swoją żonę – poza przypadkiem nierządu – prowadzi ją do
cudzołóstwa, a kto żeni się z oddaloną, cudzołoży”.
Te słowa Chrystusa są dziś dla wielu nie do przyjęcia. Próbują
„usprawiedliwiać” Jezusa, mówiąc „autor nie to miał na myśli”. A jednak
Zbawiciel powiedział właśnie to, co miał na myśli – prawdę o świętości
małżeństwa, za którą życie oddał św. Jan Chrzciciel, a później święty
Tomasz More i św. Jan Fisher.
To, że dziś tak wielu nas chrześcijan mówi, za uczniami
Chrystusa, którzy od Niego odeszli, „Trudna jest ta mowa. Któż jej może
słuchać”, jest jedynie dowodem na to, jak wielkie postępy poczyniły w
ostatnich dziesięcioleciach siły wrogie chrześcijaństwu. Wrogowie
Ewangelii robią wszystko, żeby zniszczyć rodzinę, której centrum
stanowią małżonkowie, połączeni węzłem sakramentu.
Herodzi współczesnych czasów lansują model związku między
kobietą, jako porozumienie bez żadnych zobowiązań, nastawione jedynie na
czerpanie przyjemności, czyli tak naprawdę na traktowanie drugiej osoby
jako przedmiotu, który ma ci zapewnić przyjemność. Nie ma tu miejsca na
czystość przedmałżeńską, okres wzajemnego poznawania siebie nawzajem,
zastanawiania się, czy z tym mężczyzną lub kobietą możliwe będzie
stworzenie trwałego związku, zapewniającego bezpieczeństwo nam i
dzieciom, które przyjdą na świat.
Budowanie relacji zaczyna się od zbliżeniem cielesnym, czyli tym,
co powinno być ostatnim etapem wzajemnego poznawania się, dokonanym już
po przysiędze małżeńskiej, którą małżonkowie gwarantują sobie
bezpieczeństwo czyli „wierność i uczciwość małżeńską”. Jak się jednak
okazuje po ślubie, współżycie nie jest zasadniczym spoiwem małżeństwa, a
odwracanie do góry nogami mądrych zasad budowania relacji jakie
proponuje Kościół „wychodzi bokiem”. Widać to wyraźnie w przerażających
statystykach, które pokazują, iż w Polsce rozpada się przerażająco dużo
małżeństw. W roku 2023 było w sądach ponad 81 tysięcy spraw rozwodowych!
Badania socjologiczne ukazują natomiast drastyczne skutki
rozwodów dla małżonków. Nie dotyczy to oczywiście sytuacji separacji,
kiedy jeden z małżonków wchodzi w jakieś struktury zła i staje się
niebezpieczny dla innych członków rodziny. Rozwody zajmują drugie
miejsce w smutnym rankingu najbardziej traumatycznych wydarzeń w życiu
człowieka, zaraz po tragicznej śmierci bliskiej osoby.
Jak się okazuje rozwód nie jest końcem problemów tylko ich
początkiem. Odsetek samobójstw wśród osób rozwiedzionych jest
czterokrotnie wyższy niż średnia statystyczna. Ryzyko przedwczesnego
zgonu u rozwiedzionych mężczyzn wzrasta do 76%, w przypadku kobiet do
39%. Ryzyko zachorowań na nowotwory u rozwiedzionych mężczyzn jest takie
samo jak u tych, którzy wypalają paczkę papierosów dziennie.
Rozwiedziony mężczyzna 21 razy częściej niż żonaty bywa pacjentem
klinik psychiatrycznych. Badania prowadzone przez socjolog Anneke
Napp-Peters dowodzą, iż po upływie 15 lat kobiety nadal cierpią
na depresję porozwodową, a przytłaczające poczucie straty, bólu i
zazdrości nie słabnie, zaś mężczyźni wciąż roztrząsają przyczyny rozpadu
małżeństwa. 33 procent rozwiedzionych kobiet i 25
procent rozwiedzionych mężczyzn uważają życie po rozwodzie za smutne i
pozbawione satysfakcji.
Nie mniejsze spustoszenie rozwody czynią w życiu dzieci rodziców,
którzy decydują się na zakończenie relacji małżeńskiej. Rozwód rodziców
to dla dzieci piętno na całe życie, piętno które przynosi złe owoce
również w następnych pokoleniach. Dzieci z rozbitych rodzin zbyt
wcześniej przechodzą inicjację seksualną, mają problemy z tworzeniem
związków. Według badań psycholog Judith S. Wallerstein dzieci z
rozbitych rodzin częściej się demoralizują. 85 procent przestępstw
kryminalnych popełnianych jest właśnie przez dzieci z takich rodzin.
Te statystyki są zatrważające. Przestępcy, którzy pochodzą ze
zniszczonych rozwodem rodzin stanowią 80 procent seryjnych morderców.
Osoby, których rodzice rozstali się, to 80 procent pacjentów szpitali
psychiatrycznych. W 75 procent grupy osób, którzy targnęli się na swoje
życie lub uzależnili się od narkotyków, to dzieci z rozbitych rodzin.
U małych dzieci, częstym skutkiem rozwodu rodziców jest regres w
rozwoju np. dziecko przestaje mówić lub chodzić, zaczyna się jąkać. U
starszych dzieci następuje znaczne pogorszenie wyników w nauce, częściej
zapadają na różne choroby, żyją w ciągłym lęku i poczuciu winy, mają
zaniżone poczucie własnej wartości.
Dzieci pochodzące z „rozwiedzionych rodzin” mogą napotkać
trudności w budowaniu własnych małżeństw. Wyniki badań potwierdzają, że w
tej grupie osób zagrożenie rozwodem, jeśli jedna z osób wyrosła w
zniszczonej rozstaniem rodziców rodzinie, wzrasta o ponad 50 procent.
Natomiast, według statystyk, jest niemal pewne, że kiedy mąż i żona
pochodzą z rozbitych rodzin, ich małżeństwo nie przetrwa.
Te smutne dane potwierdzają prawdę, iż gwarancją szczęścia
człowieka jest zdrowe małżeństwo i zdrowa rodzina, która ma największy
wpływ na człowieka od najmłodszych lat, na kształtowanie się jego cech
charakteru, osobowości. Znane są wyniki badań przeprowadzonych w USA,
które jasno pokazują co jest najlepszym „spoiwem” małżeństwa. Według
tych danych rozwodem kończy się 50 procent małżeństw cywilnych,
natomiast kościelnych 33 procent. W przypadku małżeństw sakramentalnych,
którzy razem uczęszczają na Msze św. czy nabożeństwa rozwodzi się
jedynie 2 procent z nich.
Święty Jan Chrzciciel, który żył dwa tysiące lat temu i
oczywiście nie znał żadnych badań statystycznych dotyczących małżeństw,
doskonale wiedział, że podstawą szczęścia jest mieć kochających się
rodziców, żyjących w świętym związku małżeńskim i opierających swoje
życie na wierze w Boga. Sam miał takich właśnie rodziców. Jego męczeńska
śmierć jest świadectwem prawdy o świętości małżeństwa i rodziny.
Publikujemy omówienie słynnej deklaracji Fiducia Supplicans.
Poruszamy w niej wszystkie znaczenia i skutki, jakie zdołaliśmy
dostrzec. Następstwa stosowania tego dokumentu mogą być bardzo poważne,
nie tylko dla Kościoła, ale w ogóle dla życia społecznego. To jednak
będziemy mogli obserwować w dłuższym okresie czasu. Już teraz próbujemy
Państwu dowieść, czego tak naprawdę dokonał Papież Franciszek wraz z
arcybiskupem Fernandezem.
−∗−
Obraz tytułowy: reformator postmodernistyczny zapatrzony w reformatora renesansowego LINK, LINK
Reformacja papieża Franciszka, cz. I
Publikujemy omówienie słynnej deklaracji Fiducia Supplicans.
Poruszamy w niej wszystkie znaczenia i skutki, jakie zdołaliśmy
dostrzec. Następstwa stosowania tego dokumentu mogą być bardzo poważne,
nie tylko dla Kościoła, ale w ogóle dla życia społecznego. To jednak
będziemy mogli obserwować w dłuższym okresie czasu. Już teraz próbujemy
Państwu dowieść, czego tak naprawdę dokonał Papież Franciszek wraz z
arcybiskupem Fernandezem.
Tekst niniejszy jest fragmentem dłuższej pracy, opisującej proces
synodalny, dociekającej, czym ma stać się Kościół katolicki po Synodzie o
synodalności.
Autorzy Deklaracji dogmatycznej Fiducia supplicans twierdzą, że „Deklaracja
ta pozostaje niezachwiana w tradycyjnej doktrynie Kościoła dotyczącej
małżeństwa, nie dopuszczając żadnego rodzaju obrzędu liturgicznego lub
błogosławieństw podobnych do obrzędu liturgicznego, które mogłyby
powodować zamieszanie.”
Jednocześnie ustanawia nowy rodzaj duszpasterskich błogosławieństw,
mających znaczenie liturgiczne. Dokument ten ma postać „deklaracji”, a
nie jakiejś wiążącej formuły. Jednak nowe podejście oparte jest na
duszpasterskiej wizji Papieża Franciszka, która twierdzi, że jest
rzeczywistym rozwojem koncepcji błogosławieństw, zawartej w Magisterium i
oficjalnych tekstach Kościoła.
Oznacza to, że Franciszek używa dokumentów, regulujących kwestie
duszpasterskie w celu zmiany Magisterium. Możliwość błogosławienia par w
sytuacjach nieregularnych i par tej samej płci, wedle tekstu Deklaracji
co prawda nie jest ich oficjalnym potwierdzeniem ani zmianą odwiecznego
nauczania w kwestii małżeństwa, jednakże tą możliwość należy rozumieć w
kontekście nieoficjalnej zmiany Magisterium, dokonywanej przez
Franciszka.
Deklaracja została wydana, aby rozwiać wątpliwości tych, którzy je
dotąd mieli, czy należy błogosławić pary tej samej płci. Zaproponowano
wizję, która łączy aspekty doktrynalne z duszpasterskimi. Stwierdzono,
iż „Niedopuszczalne są zatem obrzędy i modlitwy, które mogłyby
powodować zamieszanie między tym, co jest konstytutywne dla małżeństwa
jako ‘wyłącznego, trwałego i nierozerwalnego związku między mężczyzną i
kobietą, naturalnie otwartego na rodzenie dzieci’, a tym, co temu
zaprzecza”, więc „Kościół nie ma uprawnień do udzielania błogosławieństw związkom osób tej samej płci”.
Potwierdzono też, że błogosławieństwo małżeństwa jest zastrzeżone dla
wyświęconego szafarza, więc błogosławieństwo udzielane jakiemuś innemu
związkowi, niż małżeństwo mogłoby powoduje ryzyko mylenia tych innych
związków z małżeństwem.
Jednakże Franciszek zachęca do poszerzania i wzbogacenia znaczenia
błogosławieństw. Związki nieregularne nie mogą być błogosławione
błogosławieństwem liturgicznym, gdyż, jak słusznie przyznaje Deklaracja
byłoby to niezgodne z wolą Bożą wyrażoną w nauczaniu Kościoła. Tak więc
Kościół może udzielać błogosławieństwa liturgicznego jedynie
małżeństwom.
Jednakże te ograniczenia nie dotyczą błogosławieństw duszpasterskich. „Błogosławieństwo,
udzielone przez Boga ludziom i przekazane przez nich bliźnim,
przekształca się w inkluzywność, solidarność i budowanie pokoju. Jest to
pozytywne przesłanie pocieszenia, troski i zachęty”.
Deklaracja twierdzi dalej, że poza liturgią znajdujemy się w obszarze
większej spontaniczności i wolności nabożeństw ludowych. Pobożność
ludowa jest wielka, a błogosławieństwa stają się bogactwem
duszpasterskim do wykorzystania. Nabożeństwa pobożności ludowej nie mają
charakteru celebracji liturgicznej. Kościół nie może opierać swojej
praktyki duszpasterskiej na pewnej doktrynie i sztywnej dyscyplinie, bo
to prowadzi do „narcystycznego i autorytarnego elitaryzmu”.
„Ludzie, którzy spontanicznie przychodzą prosić o
błogosławieństwo, okazują przez tę prośbę swoją szczerą otwartość na
transcendencję, ufność ich serca, które nie polega wyłącznie na własnych
siłach, ich potrzebę Boga i pragnienie wyjścia z ciasnych ram tego
świata zamkniętego w swych ograniczeniach”. Gdy więc zwracają się o
błogosławieństwo, kapłan nie powinien wyczerpująco analizować ich
sytuacji moralnej, lecz wydać wstępną zgodę. Nie należy traktować „jako
«grzeszników» innych ludzi, których wina lub odpowiedzialność może być
złagodzona przez różne czynniki, które wpływają na subiektywną
obciążalność”.
Papież Franciszek zaproponował więc takie błogosławieństwa, których można udzielać wszystkim, nie pytając o nic. „Nikogo
nie można pozbawić tego dziękczynienia, a każdy, nawet jeśli żyje w
sytuacjach niezgodnych z planem Stwórcy, posiada dobre cechy, za które
można chwalić Pana”.
Tak więc kapłan może przyłączyć się do „modlitwy tych osób,
które, chociaż są w związku, którego w żaden sposób nie można porównać
do małżeństwa, pragną powierzyć się Panu i Jego miłosierdziu, wzywać
Jego pomocy, być prowadzonym do lepszego zrozumienia Jego planu miłości i
prawdy”.
Taki jest więc horyzont możliwości błogosławienia par tej samej płci i
w sytuacjach nieregularnych. Dotyczy to takich związków, których
uczestnicy „uznając się za niegodnych i potrzebujących Jego pomocy,
nie domagają się uprawomocnienia własnego statusu, ale błagają, aby
wszystko, co jest prawdziwe, dobre i po ludzku ważne w ich życiu i
relacjach, zostało przeniknięte, uzdrowione i wzmocnione obecnością
Ducha Świętego”. Udzielone przez kapłana błogosławieństwo nie powinno mieć żadnej formy liturgicznej czy obrzędowej, ale ma służyć temu, „aby
ludzkie relacje mogły dojrzewać i wzrastać w wierności przesłaniu
Ewangelii, uwalniać się od swoich niedoskonałości i słabości oraz
wyrażać się w coraz większym wymiarze Bożej miłości”. Bóg nigdy nie
oddala nikogo, kto się pokornie zbliża do niego z prośbą o
błogosławieństwo. Taka prośba wyraża otwartość na transcendencję,
pobożność i bliskość Boga.
Kapłani mają więc udzielać spontanicznych błogosławieństw, których
nie ma w Księdze Błogosławieństw, każdemu, kto przyjdzie, bez
sprawdzania, kto zacz i do czego mu to potrzebne. Mają to być proste
gesty pobożności ludowej. Kapłan ma tylko zadbać, aby te spontaniczne
błogosławieństwa nie stały się aktem liturgicznym lub paraliturgicznym,
podobnym do sakramentu. Papież Franciszek zachęca do tworzenia nowych
formuł, nieznanych prawu kanonicznemu i nieautoryzowanych przez żadne
struktury kościelne. Formuły te mają być efektem rozeznania
praktycznego, a ponieważ nie będą normami, pozostaną więc poza
jakąkolwiek kontrolą. Jednocześnie wszelkie struktury kościelne powinny
powstrzymać się od kontroli swobodnej działalności błogosławczej
kapłanów, gdyż byłaby to „nieznośna kazuistyka”.
W Deklaracji stoi wyraźnie, że nie przewiduje się rytuału
błogosławieństwa par w sytuacji nieregularnej. Jednocześnie Deklaracja
taki rytuał określa: przed udzieleniem „spontanicznego” błogosławieństwa
kapłan ma odmówić krótką modlitwę, w której poprosi o „pokój,
zdrowie, ducha cierpliwości, dialog i wzajemną pomoc, a także o Boże
światło i siłę, aby mogli w pełni wypełniać Jego wolę”.
Jest zastrzeżenie – „spontaniczne” błogosławieństwo nie może być
udzielane związkom nieregularnym oraz jednopłciowym w kontekście
cywilnych obrzędów zawarcia związku, ani w okolicznościach słów, gestów i
strojów, właściwych dla małżeństwa. Jednocześnie Deklaracja wylicza
sytuacje, w których jest możliwe błogosławieństwo związków
nieregularnych i jednopłciowych: nawiedzenie sanktuarium, spotkanie z
kapłanem, modlitwa odmawiana w grupie lub podczas pielgrzymki. Nie
będzie to jednak legitymizacją tego związku.
Deklaracja Fiducia supplicans jest dokumentem bardzo
zwodniczym i bałamutnym. Wielokrotnie zaprzecza sama sobie. Koniec kłóci
się z początkiem. Dzięki takim zabiegom autorzy dokumentu mogą zwodzić
czytelników i udawać, że nie twierdzą tego, co twierdzą, i nie robią
tego, co robią. Tak, jak wszystkie wypowiedzi Franciszka i jego grupy
jest to tekst gnostycki. Zawiera bowiem ukryte treści, maskowane różnymi
technikami. Żeby zrozumieć teksty gnostyckie, trzeba znać klucze do ich
odczytania. Są one następujące: autorzy mają złe intencje w stosunku do
Kościoła; efekt finalny jest zsynchronizowany z globalnym wielkim
resetem, którego celem jest powstanie nowego globalnego porządku;
Deklaracja jest częścią rewolucji komunistycznej w Kościele, znanej jako
Droga Synodalna.
Franciszek nie wydaje konkretnych dokumentów doktrynalnych, ale
szereg wypowiedzi i dokumentów niższej rangi, a także wspiera i toleruje
liczne naruszenia doktryny katolickiej, dokonywane przez samych
członków Kościoła, i w ten sposób zmienia doktrynę katolicką. W ten
sposób może powoływać się na swoje własne dokumenty, przedstawiając to
jako Magisterium Kościoła.
W tekście Fiducia supplicans zostało zawartych kilka doniosłych zmian doktrynalnych i prawnych:
Został unieważniony grzech jako taki, w rozumieniu Dekalogu.
Zrezygnowano z oceniania sytuacji moralnych.
Przyjęto luterańskie rozumienie usprawiedliwienia przez wiarę.
Przyjęto anarchiczną definicję wolności.
Uznano, że Kościół jest sakramentem nieskończonej miłości Boga.
Zmianie uległa katolicka moralność seksualna. Dotychczasowe grzechy –
sodomia i cudzołóstwo otrzymały przywileje i stały się nowymi cnotami.
Złamana została jedność doktrynalna Kościoła.
Ustanowiony został antysakrament – antymałżeństwo sodomickie / cudzołożne.
Zalegalizowano lokalny zwyczaj jako prawo precedensowe, konkurencyjne wobec prawa kanonicznego.
Rytuał:
Według Deklaracji kapłan może i powinien błogosławić związki
sodomickie i cudzołożne pod kilkoma warunkami. Błogosławieństwo
sodomicko – cudzołożne ma posiadać następujące cechy:
nie będzie częścią obecnie znanej liturgii. Oficjalnie nie będzie
błogosławieństwem liturgicznym, tylko duszpasterskim, traktowanym jako
akt pobożności ludowej.
Błogosławieństwo ma być spontaniczne, nieprzewidziane przez istniejące przepisy i zasady, tworzone ad hoc do konkretnej sytuacji, pozostające poza kontrolą struktur Kościoła.
Nie ma mieć oficjalnego rytuału, ale ma określoną formułę. Najpierw
prośba o błogosławieństwo od zainteresowanych, rytualnie motywowana
pragnieniem pobożności i bycia bliżej Boga. Warunkami udzielenia
błogosławieństwa jest obecność zainteresowanej pary i subiektywny brak
przekonania o własnym stanie grzechu.
Stająca przed kapłanem para ma prawo do jednoczesnych: życia w
stanie grzechu ciężkiego, braku zamiaru przerwania tego stanu,
subiektywnego przekonania o braku własnego grzechu. Nosi to znamiona
herezji: luterańskiego samousprawiedliwienia przez wiarę oraz
semipelagianizmu.
Następnie kapłan odmawia krótką modlitwę, w której prosi o o pokój,
zdrowie, ducha cierpliwości, dialog i wzajemną pomoc, a także o Boże
światło i siłę, aby ludzie, których ma błogosławić mogli w pełni
wypełniać Jego wolę. Następnie udziela błogosławieństwa, zawierającego
niezbędną treść.
Treść powinien zawierać wezwanie: „aby wszystko, co jest
prawdziwe, dobre i po ludzku ważne w ich życiu i relacjach, zostało
przeniknięte, uzdrowione i wzmocnione obecnością Ducha Świętego. Te
formy błogosławieństwa wyrażają błaganie do Boga, aby udzielał tych
pomocy, które pochodzą z impulsów Jego Ducha – które klasyczna teologia
nazywa „łaskami aktualnymi” – aby ludzkie relacje mogły dojrzewać i
wzrastać w wierności przesłaniu Ewangelii, uwalniać się od swoich
niedoskonałości i słabości oraz wyrażać się w coraz większym wymiarze
Bożej miłości”.
Ma być udzielane w następujących okolicznościach: nawiedzenie
sanktuarium, spotkanie z kapłanem, modlitwa odmawiana w grupie lub
podczas pielgrzymki. Dzięki temu będzie możliwe urządzanie grupowych
pielgrzymek sodomitów i cudzołożników do takich sanktuariów, w których
postępowi kapłani będą błogosławić nieregularne związki,
Antymałżeństwo:
Związek jednopłciowy lub cudzołożny nie ma być traktowany jak
małżeństwo ani stać się małżeństwem. Powstaje zupełnie nowa kategoria
związku ludzi, nie występująca dotąd w praktyce Kościoła. Nowe
błogosławieństwo wykracza nawet poza konkubinat, obejmując dowolny
związek dowolnej pary ludzi z dowolna intencją dotyczącą trwałości tego
związku. Nie musi im przyświecać nawet zamiar wspólnego życia, wystarczy
fakt bytowania razem, przy czym możliwe są nawet sytuacje krótkotrwałe,
spontaniczne, wielokrotne i zmienne co do osób partnerów. Na mocy Fiducia Supplicans
błogosławiona przez Kościół staje się sytuacja, będąca zaprzeczeniem
małżeństwa, a jednocześnie na tyle do niego podobna, że można ją
traktować jako antymałżeństwo sodomalne / cudzołożne. Jest to forma
konkurencyjna wobec małżeństwa i zasadniczo mu wroga, szczególne w
wersji sodomalnej. Ma wiele cech małżeństwa: związek dwojga ludzi,
połączonych współżyciem, błogosławiony przez kapłana, z zastosowaniem
formuły rytualnej. Zawiera ona cele antymałżeństwa: pokój, zdrowie, duch
cierpliwości, dialog i wzajemna pomoc. Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917
r. (kan. 1013 § 1) wymienia następujące cele małżeństwa: cel
pierwszorzędny: zrodzenie i wychowanie potomstwa, cel drugorzędny:
wzajemną pomoc małżonków i uśmierzenie pożądliwości. Kodeks Prawa
Kanonicznego z 1983 r. (kan. 1055 § 1) odwraca porządek celów, ale
zasadniczo nadal je zachowuje. Celami są: dobro małżonków oraz zrodzenie
i wychowanie potomstwa.
Cele antymałżeństwa są spójne z drugim celem KPK z 1917 r. i z
pierwszym celem KPK z 1983 r. Jednak antymałżeństwo nie zawiera
pozostałego celu: zrodzenia i wychowania potomstwa. Nie ma również cechy
trwałości. Jako, że nie jest małżeństwem, nie jest też sakramentem.
Skoro nie jest formalne i nie będzie legitymizowane, nie jest
nierozerwalne, nie wyłącza też dalszych związków tych samych osób.
Jednak antymałżeństwo zostało uznane i pobłogosławione przez Kościół.
Główną cechą odróżniającą go od małżeństwa jest całkowity brak
zobowiązań. Antymałżonkowie nie mają żadnych obowiązków zarówno wobec
Kościoła, jak i wobec siebie nawzajem. Dopóki trwa związek, trwa
błogosławieństwo.
Określanie błogosławieństw sodomalno – cudzołożnych pobożnością ludową
musi budzić wesołość. Trudno bowiem wyobrazić sobie jakąkolwiek ludową
obyczajowość, która akceptuje zarówno homoseksualizm, jak i
błogosławienie tego rodzaju ansambli. Zrobiono jednak rzecz znacznie
gorszą. Podparto antymałżeństwo autorytetem Boga, twierdząc wprost, że
jest ono wypełnieniem woli Bożej. To już zakrawa na bluźnierstwo.
Omawiana deklaracja jest częścią większego programu Kościoła
synodalnego, który z kolei jest częścią jeszcze większego projektu
państwa globalnego. Cele synodalistów i globalistów są zbieżne, a
działania skoordynowane. Na drugiej Sesji Synodu o synodalności mają
zapaść kwestie stanowcze. Trwają pracę nad zniesieniem wszystkich
obecnych sakramentów i zastąpienia ich jednym – Kościołem synodalnym,
który będzie celem samym dla siebie, W rzeczywistości Kościół synodalny
będzie strukturą władzy i kontroli w ręku globalistów. A dla nich
najgroźniejszym wrogiem jest funkcjonalna, sakramentalna rodzina.
Dlatego Sprawozdanie Podsumowujące włącza do wspólnot kościelnych
wszystkich, także mniejszości seksualne. Ten sam dokument przyznaje
„potrzebującym” bardzo szerokie uprawnienia, a na wiernych nakłada
liczne obowiązki. Wspólnoty kościelne mają monitorować rodziny
sakramentalne, zachowujące tradycyjną etykę seksualną. A teraz Fiducia supplicans,
która awansuje związki sodomalne i cudzołożne, stawia je ponad prawem i
obyczajem. Mało tego, wyróżnia te grupy i zwalnia z wszelkich
obowiązków.
Tekst Deklaracji i okoliczności towarzyszące wskazują, że w
przyszłości tradycyjna rodzina będzie atakowana nie tylko przez świat i
globalistów, ale również ze środka Kościoła. Będzie się to odbywać pod
hasłami: wsparcie rodzin, wsparcie dzieci i młodzieży w kryzysie
psychicznym, wsparcie uchodźców, walka z przemocą. Związki sodomalne i
cudzołożne charakteryzują się większą płynnością i podatnością na
dysfunkcje psychiczne i społeczne. Im więcej dysfunkcji, tym silniejsza
jest presja globalistów, aby wprowadzić system wsparcia, czyli kontroli i
nadzoru. Do tego celu ma służyć Edukacja Włączająca, taki też będzie
cel Kościoła synodalnego. – globalne, kolektywne państwo komunistyczne.
Tak mocne twierdzenia wymagają uzasadnień. Należy sobie więc
uświadomić, o jakim charakterze związku tu mowa. Zarówno małżeństwa, jak
i związki nieregularne i homoseksualne mają cechę wspólną, a jest nią
współżycie. Zawiera ono przynajmniej tymczasowy stan wspólnego
funkcjonowania oraz relację seksualną. Te pary, o których mowa w
Deklaracji przychodzą do Kościoła po błogosławieństwo, znajdując się w
takich właśnie relacjach.
Obrońcy Fiducia supplicans przedstawiają określone w
dokumencie stany faktyczne następująco: są osoby, żyjące w
nieregularnych związkach, o których wiedzą, że są grzeszne. Te osoby
pragną jednak transcendencji, być blisko z Bogiem i Kościołem. Proszą
więc o błogosławieństwo dla siebie, aby Kościół życzył im natchnienia
Ducha Świętego w celu doprowadzenia ich do tej bliskości. Według
obrońców tej tezy błogosławieństwo takiej pary nie jest
błogosławieństwem ich związku i ich grzesznej relacji, tylko ich osób.
Kapłan natomiast nie powinien odmawiać im możliwości nawrócenia,
duchowego rozwoju i zbliżenia z Bogiem i Kościołem. Tłumaczenie to jest
jednak fałszywe.
Każdy człowiek o przeciętnej inteligencji zdaje sobie sprawę, że kto
żyje w związku niesakramentalnym, a tym bardziej homoseksualnym znajduje
się w stanie grzechu ciężkiego. Sam siebie odłącza od Kościoła, Boga i
Jego łaski. Jedyną drogą zbliżenia się do nich jest nawrócenie, czyli
zaprzestanie grzesznej praktyki życiowej, spowiedź i pokuta, i służy
temu stosowny sakrament. Obrońcy Deklaracji twierdzą, że pary, o których
mowa przychodzą właśnie po to, aby być bliżej Boga i Kościoła, co może
wyprostować ich ścieżki życiowe i doprowadzić ich do nawrócenia. Kapłan
powinien więc im błogosławieństwa udzielić. To atrakcyjne wytłumaczenie,
jednak pozostające w sferze marzeń i fantazji. Ludzie, żyjący w takich
związkach chcą, aby się im dobrze w nich żyło, i dopóki się im razem
układa, nie będą życzyć sobie zakończenia tej relacji. Błogosławieństwo
nie ma co prawda ścisłej formuły, ale ma wyraźnie określoną treść.
Kapłan ma im życzyć m.in. aby wszystko, co jest po ludzku ważne w ich
relacjach, zostało wzmocnione obecnością Ducha Świętego. Mają też
otrzymać łaskę aktualną, aby ich ludzka relacja mogła dojrzewać i
wzrastać w wierności przesłaniu Ewangelii. Dla Franciszka to przesłanie
znaczy, by ludzie zobaczyli Chrystusa, który przychodzi do każdego, i
każdego bezwarunkowo słucha. To wszystko, co po ludzku jest ważne w ich
relacji jest tym, co ich łączy, więc emocje, uczucia i pożycie
seksualne, i to ma się dzięki nowemu błogosławieństwu wzmocnić. Łaski
aktualne są udzielane w danej sytuacji, w celu nawrócenia lub
uświęcenia. Jeśli dzięki tej łasce ma się wzmocnić ich ludzka relacja
seksualna, a nie dążenie do jej przerwania, oznacza to, że łaska,
wypływająca z błogosławieństwa ma tą parę uświęcić. Nie można więc
mówić, że Fiducia supplicans oferuje środki, służące naprawie
życia i nawróceniu, jest bowiem odwrotnie. Błogosławieństwo ma wzmocnić
ich aktualne życie, utwierdzić grzeszne praktyki seksualne i uświęcić
ludzi, żyjących w grzechu ciężkim. I tego ma dokonać Duch Święty. Jest
to więc bluźnierstwo i antysakrament.
Warto przypomnieć sobie, z jakiego powodu relacje seksualne, o jakich
mowa są grzeszne. Nauka Kościoła Katolickiego głosi, że właściwe są
stosunki seksualne w sakramentalnym związku małżeńskim pomiędzy kobietą i
mężczyzną. Przyczyną jest rola, jaką Bóg wyznaczył ludziom, aby
rozmnażali się i czynili Ziemię sobie poddaną. Dlatego Bóg stworzył
ludzi obdarzonych dwupłciowością, płodnością i seksualnością. Zrodzenie i
wychowanie potomstwa jest wysiłkiem długotrwałym i potrzebuje zgodnego
współdziałania obojga rodziców. Potrzebni są swoim dzieciom i sobie
nawzajem. Jest bardzo niedobrze zarówno dla samych małżonków, jak i ich
dzieci, jeśli małżeństwo się rozpada, zawsze bowiem dzieje się szkoda
nie tylko dla życia społecznego i materialnego, ale także dla życia
duchowego. Kościół nie może popierać rozpadu małżeństw, dlatego domaga
się, aby małżeństwo było wierne i wyłączne, czyli trwało jedno aż do
śmierci jednego z małżonków. Błogosławienie ponownych związków osób,
które już znajdują się w innych małżeństwach sakramentalnych, albo osób,
które pomimo możliwości nie chcą małżeństwa, poprzestając tylko na
współżyciu seksualnym byłoby popieraniem cudzołóstwa i grzechu przeciwko
szóstemu przykazaniu. Z kolei związek homoseksualny poza cudzołóstwem
posiada jeszcze jedną wadę. Stosunki tego typu są przeciwne naturze,
stworzonej przez Boga. Po to ludzie otrzymali płciowość i seksualność,
aby wypełniać zamysł Boży, którym jest prokreacja. Przyjemność zmysłowa
jest nagrodą i zachętą, mającą prowadzić ludzi do aktów seksualnych,
które ze swej natury mogą doprowadzić do prokreacji. Akty homoseksualne
to wykluczają, są więc Bogu obmierzłe. Ludzie, którzy wybierają tą drogę
uzyskania przyjemności zmysłowej sprzeciwiają się więc prawu
naturalnemu, nadanemu przez Boga, i stwarzają swoje własne prawo
naturalne, czysto ludzkie. Ich relacja seksualna jest więc wykroczenie
przeciw pierwszemu przykazaniu, i do wzmocnienia tej właśnie relacji
wzywa Ducha Świętego błogosławieństwo, będące treścią Fiducia supplicans.
Jest więc ono nie tylko namawianiem do grzechu, popieraniem grzechu i
zezwalaniem na grzech, ale jest grzechem samym w sobie, bluźni bowiem
Trójcy Świętej, stawiając Ducha Świętego przeciwko Bogu Ojcu.
Poważnych zarzutów jest jednak więcej. Nauka katolicka wyraźnie
rozróżnia dobro i zło. Dobrem jest to, co Bóg ustanowił jako dobre, a
złem jest to, co Bóg ustanowił jako złe. Dlatego to, co jest dobre służy
człowiekowi i cieszy Boga, a to, co złe szkodzi człowiekowi i obraża
Boga. Najwyższym dobrem człowieka jest zbawienie jego duszy, i wszelkie
inne dobra, także materialne, zmysłowe i cielesne powinny być temu dobru
podporządkowane. Trzeba teraz sposobu, aby rozeznać dobro i zło,
postępować dobrze, a unikać zła. Temu służą wyższe władze duszy – rozum i
wola. Rozum rozeznaje, wola nakazuje człowiekowi działać lub zaniechać.
Tym wyższym władzom powinny być podporządkowane niższe – afekty,
popędy, instynkty. Niższe władze są jednak człowiekowi potrzebne jako
organizmowi żywemu do zaspokajania swoich żywotnych potrzeb. Jedną z
nich jest rozmnażanie. Potrzebie tej towarzyszą bardzo silne uczucia i
doznania zmysłowe. To wszystko jest naturalnym wyposażeniem człowieka,
nadanym przez Boga. Człowiek powinien więc czynić ze swojej natury
właściwy użytek. Musi jednak wiedzieć, co jest użytkiem właściwym, co
niewłaściwym. Sama natura częściowo podpowiada, wzbudzając w człowieku
pożądanie tych rzeczy, które przynoszą mu korzyść. Ponieważ jednak
człowiek jest bytem złożonym z ciała i duszy nieśmiertelnej, musi więc
wciąż podejmować wybory. Musi więc mieć zdolność i umiejętność
odróżniania dobra od zła. Tam, gdzie natura sama nie wystarczy w tym
rozeznaniu, tam musi działać rozum, a ten potrzebuje norm i reguł. Służy
temu prawo moralne, nadane przez Boga i przekazane w Objawieniu. Prawo
to zostało ujęte w przystępnej formie w katolickiej nauce moralnej.
Została ona dana ludziom nie po to, aby utrudnić im życie, lecz
odwrotnie – by ułatwiać wybory, dzięki czemu mogą pewniej dążyć do
realizacji prawdziwego i słusznego dobra. Wybory to podejmowanie
decyzji, a te wymagają oceny. Każdy człowiek musi więc wciąż oceniać –
zjawiska, sytuacje, zachowania – zarówno swoje własne, jak również
innych ludzi.
Tymczasem Fiducia supplicans nakazuje, aby nie dokonywać
ocen moralnych. Kapłan nie powinien analizować sytuacji osób, których
zachowanie ma błogosławić pod kątem moralnym. Nikt w ogóle nie powinien
nikogo oceniać, ale doceniać to, co jest w innym dobre. Tak samo
kapłana, który błogosławi grzech nie powinny oceniać żadne instancje
kościelne. Dzięki Fiducia supplicans mamy więc pełną wolność
seksualną w Kościele. To istna rewolucja seksualna, od teraz wolno robić
wszystko, Kościół ani nikt inny nie powinien tego oceniać, ale doceniać
i błogosławić. Ludzie, przychodzący do Kościoła po błogosławieństwo
mogą sami wyłączyć swoją odpowiedzialność za grzech, uznając, że jakieś
czynniki wpływają na ich subiektywną obciążalność, co prowadzi do
luterańskiego samousprawiedliwienia przez wiarę. Skoro się nie wierzy w
swoją winę, to winy nie ma. Nie są już więc potrzebne takie artefakty
przeszłości, jak wyznanie win, pokuta, przebaczenie, pojednanie. Można
więc już nie trudzić się rozumowym rozeznaniem dobra i zła, nie trzeba
już uzdalniać woli, aby przeciwstawiała się pokusom. Dzięki Franciszkowi
i abp. Fernandezowi można teraz podążać za pragnieniem, puścić wodze
fantazji i w pełni oddać się instynktom i popędom. Synodalny Kościół
prowadzony przez takich sterników nie będzie tego oceniał, tylko
inkluzywnie pobłogosławi i przyjmie do komunii.
Niestety, ofiar tego procederu nie informuje się, jakie będą
konsekwencje. Jeśli Kościół nie ocenia moralności, wówczas człowiek,
mający nieuporządkowane przywiązania nie ma skali porównawczej i może
nie wiedzieć, że żyje w grzechu ciężkim. Nie będzie więc dążył do
nawrócenia i stanu łaski uświęcającej. Jeśli tak umrze, zagrożone są
jego szanse na zbawienie duszy. Stanie bowiem przed sądem swoich czynów.
Co prawda współcześni modni księża głoszą, że nie będzie sądu, wszyscy
ludzie zostali już zbawieni raz na zawsze, można więc grzeszyć
bezkarnie. Oni jednak są w błędzie lub kłamią. Zwiedziony człowiek nie
będzie mógł zasłaniać się okolicznością, że nie wiedział o grzechu,
ponieważ miał możliwość się o nim dowiedzieć, natomiast z niej nie
skorzystał. Argument, że Kościół Franciszka nie mówił mu o grzechu,
będzie okolicznością zaledwie łagodzącą, ale nie wyłączającą
odpowiedzialność. Na gruncie Deklaracji mamy jednak sytuacje dalej
idącą. Kościół nie tylko nie naucza o grzechu, nie tylko nie ocenia
grzechu, ale wręcz namawia do grzechu, błogosławiąc sodomię i
cudzołóstwo, wmawiając jeszcze, że będzie za to łaska, wspierająca
uświęcenie. Dla błogosławiących kapłanów i wszystkich, którzy są w to
zamieszani czynnie lub biernie rodzi to odpowiedzialność za grzechy
cudze. Dla samych grzeszników to zachęta, by siedli na zjeżdżalni wprost
do samego piekła.
To jednak nie koniec. Mamy oto ustanowiony antysakrament
antymałżeństwa sodomalno – cudzołożnego. Nadal jednak pozostaje w mocy
katolickie małżeństwo sakramentalne. Przed narzeczonymi, udzielającymi
sobie nawzajem sakramentu małżeństwa będzie stał kapłan, który udzieli
im błogosławieństwa. Może być tak, że ten sam kapłan chwilę wcześniej
udzielał błogosławieństwa parze gejów, lesbijek, rozwodników,
konkubentów, wiarołomnych małżonków w trakcie adulterium lub
nawet przygodnych kochanków, którzy rozstaną się po upojnej nocy.
Wszystkie ustawienia pseudomałżeńskie będą możliwe i dopuszczone do
błogosławieństwa. Sakramentalne małżeństwo stanie się więc jedną z wielu
form współżycia, błogosławionych przez Kościół. Za pewien czas
zwolennicy drogi synodalnej będą zapewne z dumą wykazywać owoce tych
błogosławieństw. Będą chwalić się bogactwem różnorodności pożycia w
Kościele synodalnym, gdzie każdy może pobłogosławić i uświęcić swój
związek. Przecież miłość jest najważniejsza, a gdzie jest miłość, tam
jest Chrystus. Takie jest życie Ludu Bożego, a ponieważ Lud Boży ma sensus fidei,
w ten sposób odczytuje, czego Duch Święty chce od Kościoła. Tak zapewne
będą mówić synodaliści. Po cóż tedy komu będzie sakramentalne
małżeństwo, które jest jedno na całe życie. Ludzie żyjący w małżeństwie
nie mogą uprawiać poliamorii, nie mogą wiązać się z różnymi nowymi
partnerami, nie mogą uprawiać swobodnego seksu. To są daleko idące
ograniczenia.
Współczesny człowiek, kuszony różnorodnym światem pornografii,
portali randkowych, mediów społecznościowych, celebryckich historyjek
miłosnych ma silną pokusę, aby zamiast wymagającego ślubu
rzymskokatolickiego zawrzeć lada jaki związek, byle zmienny, byle nie na
zawsze, ale w kościele i z księdzem. Ci, którzy z jakiegoś powodu
jednak zdecydują się na klasyczne małżeństwo, będą mieli pokusę zerwania
związku, skoro z nowym wybrankiem czy wybranką znów będą mogli pójść do
tego samego kościoła i tego samego księdza i dostać prawie to samo.
Watykan pozwolił. Z pewnością nie wzrośnie dzięki temu ilość ślubów,
trwałych małżeństw i dzieci.
Zmieniła się również koncepcja wolności człowieka, co ma znaczenie
dla antropologii, a w konsekwencji dla całej doktryny katolickiej.
Wolność katolicka polega na tym, aby móc wybierać dobro, czyli to, co
Bóg określił jako dobre, oraz móc unikać zła, czyli tego, co Bóg
określił jako złe. Człowiek nie może więc czynić wszystkiego, na co ma
tylko ochotę, bo to jest swawolą, prowadzącą do anarchii i grzechu. Od
teraz jednak panuje tu pełna wolność, nie tylko w sferze seksualnej.
Kapłan ma udzielać błogosławieństwa, nie badając sytuacji moralnej pary,
oczekującej na błogosławieństwo. Mogą więc być to oszuści,
wprowadzający siebie nawzajem w błąd, mogą być socjopaci, planujący coś
złego dla drugiej osoby, mogą być przestępcy, obciążeni grzechami. Nie
ma to jednak znaczenia, bo z jednej strony wystarczy, aby oni w swoim
uznaniu nie obciążali się swoimi grzechami, a kapłan i tak nie ma tego
badać. Jest to wykroczenie nawet poza wolność liberalną, ta ma bowiem
przynajmniej ograniczenie, aby nie czynić innemu tego, czego nie chciało
by doznać od innych. W nowym błogosławieństwie nie ma żadnego limitu,
błogosławiona jest wolność absolutna, czyli anarchia.
Fiducia supplicans – to nie jest bluźnierstwo, to już apostazja Został
unieważniony grzech jako taki w rozumieniu Dekalogu. Co to znaczy? Nie
ma już grzechu? Nie. Są ludzkie zachowania. Ale nie można już ich
nazywać grzesznymi, ponieważ zrezygnowano z oceniania […]
Były synod interesuje tylko tych, którzy chcą zastąpić katolickie nauczanie herezją
"Synodalność" jest mało interesująca dla wielu katolików, pisze Carl Olson w Catholic World Report.
Dla
Olsona problem z byłym synodem jest prosty: "Jeśli twierdzą Państwo, że
produkt Z jest nową i ulepszoną wersją produktu A, to lepiej być w
stanie wyjaśnić, czym on jest, jak działa i dlaczego jest lepszy".
"Jak na ironię,
podczas gdy 'słuchanie' (lub 'słuchanie synodalne') odgrywa ważną rolę w
procesie synodalnym, można się zastanawiać, ilu słucha" - pisze Olson.
Instrumentum laboris dla Ex-Synodu jest długie, zawiera ponad 20 000 słów i jest pełne propagandowego żargonu.
Pokazuje
obsesję na punkcie używania terminu "synodalny" do opisania
rzeczywistości, które są częścią Kościoła od jego założenia.
Świadectwo,
rozeznawanie, słuchanie, troska o ubogich, szacunek dla kobiet - są
traktowane tak, jakby były w jakiś sposób nowe, dotychczas nieodkryte i
niepraktykowane.
Nie zwraca się jednak uwagi na pełniejszą naturę
odkupienia i zbawienia. W rzeczywistości "zbawienie" i "grzech" nigdy
nie są wspomniane; "odkupiony" pojawia się tylko raz.
Cnota nigdy
nie jest wspomniana, a "świętość" pojawia się tylko dwa razy.
Eschatologiczny charakter wiary i Kościoła jest odsunięty na bok, jeśli
nie całkowicie pogrzebany.
Wreszcie, niepokojące jest to, że
dokument o Kościele i jego misji nigdy nie cytuje żadnych słów Jezusa
Chrystusa ani nawet niczego z Ewangelii.
Co więcej, wielu
katolików nie jest zainteresowanych dokumentami, które mówią dużo o
"przejrzystości" (15) i "odpowiedzialności" (19), gdy ludzie tacy jak
ojciec Marko Rupnik nadal cieszą się przychylnością Franciszka.
Katolicyzm jako konglomerat różnych poglądów moralnych,
doktrynalnych i dyscyplinarnych – oto wizja, którą żyją najważniejsi
watykańscy synodaliści. Kardynał Jean-Claude Hollerich i ks. prof.
Maurizio Chiodi opowiadają, jaki będzie Kościół przyszłości. Mówiąc
krótko: całkowicie odmienny od tego, który znaliśmy przez dwa tysiące
lat.
Kiedy w 2021 roku pisaliśmy w PCh24.pl o zagrożeniach
wynikających z Synodu o Synodalności spadała na nas ostra krytyka.
Czarnowidztwo, sprowadzanie wspaniałej inicjatywy Franciszka do absurdu,
nieuprawniona transpolacja niemieckiej Drogi Synodalnej na całość
kościelnej synodalności, przesada, podejrzenia, duch osądu… Dominujące w
kościelnych mediach głosy kategorycznie odrzucały nasze zastrzeżenia,
przekonując swoich czytelników, słuchaczy i widzów, że wszystko zmierza w
jak najlepszą stronę, a polscy katolicy powinni ochoczo włączyć się w
proces synodalny, nie bojąc się w ogóle o przyszłość. Emblematycznym
tego przejawem były wypowiedzi takich hierarchów jak Adrian Galbas [TUTAJ] czy Grzegorz Ryś, albo też Aleksandra Bańki, którego polscy biskupi wyznaczyli na świeckiego delegata ds. synodalnych [TUTAJ].
Rozwój wypadków pokazał jednak, że krytyka formułowana w PCh24.pl
była całkowicie słuszna. Nie mogło być inaczej, bo w naszych tekstach i
innych materiałach [TUTAJ]
wychodziliśmy bynajmniej nie od własnych wyobrażeń – jak to czynili
zwolennicy synodalności, wypowiadający się na ten temat wyłącznie na
podstawie zasłyszanych haseł i swoich z nimi skojarzeń. Opieraliśmy się
na konkretnych synodalnych dokumentach oraz na wypowiedziach ludzi,
których papież Franciszek wyznaczył do kierowania procesem synodalnym; a
także tych, którzy w praktyce rozwijali już „synodalny” model działania
Kościoła. Korzystanie z tych ogólnodostępnych źródeł już na samym
początku pozwalało stwierdzić, że synodalność będzie rozwijana
zasadniczo w jednym i tylko jednym kierunku: umożliwienia wprowadzania
do Kościoła katolickiego agendy progresywnej, którą wypracowali
europejscy liberałowie w latach 60. i 70. XX wieku.
Agenda, o której mowa, dotyczy bardzo szerokiego wachlarza tematów.
Nie owijając w bawełnę i skupiając się na twardych postulatach, chodzi o
takie sprawy jak:
– kapłaństwo kobiet; – akceptacja zachowań homoseksualnych; – akceptacja innych odrzucanych przez katolicką naukę moralną zachowań seksualnych; – zniesienie kategoryczności obowiązku przynależności do Kościoła katolickiego; – demokratyzacja sposobu podejmowania decyzji w Kościele ograniczająca zakres władzy biskupiej; – przyjęcie w Kościele zasadniczo pozytywnego stosunku do filozofii liberalno-relatywistycznej.
Taki program został zaprezentowany na Niderlandzkim Soborze
Duszpasterskim, który obradował w Holandii w latach 1966 – 1970, a
później na niemieckim Synodzie Würzburskim z lat 1970 – 1975. Był w
kolejnych latach podtrzymywany i rozwijany przez całą plejadę teologów, a
znajdywał swój wyraz w kościelnej działalności wielu biskupów i
kardynałów obdarzonych bardzo wysokim autorytetem w Kościele, by
wymienić tylko dwie najważniejsze figury – Carlo Marię Martiniego i
Waltera Kaspera.
W istocie nie chodziło nigdy o konkretne nazwiska, bo
reformistyczny program nie należał do żadnej konkretnej osoby czy nawet
grupy osób. Innymi słowy: agenda progresywna, o której mowa, nie była
dziełem żadnej organizacji ani sieci wpływu. Była wyrazem dużego prądu
intelektualnego i duchowego, który stawiał sobie zasadniczo jeden
konkretny cel: doprowadzić do głębokiego uzgodnienia pomiędzy nauką i
dyscypliną Kościoła katolickiego a poglądami i sposobem życia, jaki
przyniosła światu zachodniemu Rewolucja Francuska i ruchy
laicyzacyjno-demokratyczne, które ogarnęły cały ten świat później.
Wracam do procesu synodalnego. Nie chcę tu analizować żadnych
jego dokumentów, bo to w PCh24.pl zrobiłem już w wielu innych tekstach;
dotyczy to również najnowszego dokumentu, Instrumentum laboris ogłoszonego w lipcu tego roku i mającego stanowić punkt wyjścia dla obrad synodalnych w październiku [TUTAJ].
Pragnę zwrócić uwagę wyłącznie na jeden wiodący aspekt synodalności;
wiodący, to znaczy taki, do którego można tak naprawdę sprowadzić cały
ten proces. Chodzi o wprowadzenie do Kościoła zasady „jedności w
różnorodności”. To właśnie ta zasada ma być podstawą współistnienia
katolików na całym świecie w przyszłości, a do pewnego stopnia – w cenie
watykańskich ekspertów – już jest taką zasadą.
Na czym polega „jedność w różnorodności” najbardziej jasno i
otwarcie wyjaśnił bynajmniej nie katolicki, ale anglikański hierarcha,
tzw. prymas Anglii, Justin Welby z Canterbury. Welby jest przyjacielem
papieża Franciszka; objął zwierzchnictwo nad światową Wspólnotą
Anglikańską w tym samym roku, w którym Jorge Mario Bergoglio został
wybrany następcą św. Piotra. W ciągu 11 lat obaj przywódcy często się
spotykali, a ich ekumeniczna współpraca osiągnęła poziomy
bezprecedensowe w historii Kościoła katolickiego po wystąpieniu Marcina
Lutra z 1517 roku i po ekskomunice Henryka VIII z 1533 roku. Najpierw w
roku 2023, a później po raz drugi w 2024, anglikanie sprawowali w
rzymskich katolickich kościołach swoją liturgię, przynajmniej w tym
drugim wypadku za pełną aprobatą samego Ojca Świętego. Tę współpracę
również opisywałem w jednym z tekstów na PCh24.pl [TUTAJ].
W tym miejscu jest dla nas kluczowe to, że pod kierunkiem Justina
Welby’ego również Wspólnota Anglikańska weszła na drogę „jedności w
różnorodności”, co Welby ogłosił w lutym roku 2023, przemawiając do
delegatów tejże Wspólnoty zebranych w Ghanie.
Całość jego przemówienia w języku angielskim jest dostępna w internecie i zachęcam każdego do jej lektury i analizy [TUTAJ]. Wyciągając jednak sedno z całego tego tekstu można powiedzieć, co następuje:
Welby chce nadać anglikanizmowi trwały charakter bardzo luźnej
federacji chrześcijańskiej, w której każda wspólnota lokalna przyjmuje
swoją własną interpretację doktryny i moralności, wychodząc od swojej
kultury i partykularnego doświadczenia, a całość Wspólnoty Anglikańskiej
ma być spajana wyłącznie przez kilka punktów brzegowych, takich jak
uznanie sakramentu chrztu czy prawdy o Wcieleniu Boga w Chrystusie
Jezusie; Welby nie wymaga nawet twardego uznania swojej własnej
jurysdykcji, chcąc zadowolić się zupełnie honorowym prymatem we
Wspólnocie.
Dokładnie ten sam scenariusz realizowany jest w Kościele
katolickim przez papieża Franciszka za pomocą narzędzia synodalności.
Ostatnio zwrócili na to uwagę dwaj bardzo ważni duchowni, luksemburski
kardynał Jean-Claude Hollerich oraz włoski profesor teologii, ks.
Maurizio Chiodi.
Jean-Claude Hollerich pełni w Watykanie dwie bardzo
odpowiedzialne funkcje. Papież powołał go w 2023 roku do elitarnej Rady
Kardynałów, czyli grupy hierarchów doradzających Ojcu Świętemu w dziele
reformy Kościoła. Dwa lata wcześniej Hollerich został relatorem
generalnym Synodu o Synodalności, a więc człowiekiem odpowiedzialnym za
ostateczny kształt dokumentu synodalnego. Trzeba podkreślić, że
Franciszek zdecydował się na powierzenie obu tych ról Hollerichowi w
sytuacji, w której Luksemburczyk bynajmniej nie ukrywa swoich poglądów:
jest przyjacielem niemieckiej Drogi Synodalnej, mówi pozytywnie o
kapłaństwie kobiet, chciałby liberalizacji celibatu, oczekuje zmiany
nauki Katechizmowej w kwestii homoseksualizmu. W rozmowie z jezuickim
magazynem „America” kardynał Hollerich powiedział:
Są uprawnione różnice. Zawsze postrzegaliśmy różnice jako
swoiste zagrożenie dla jedności Kościoła. Jakaś osoba w Afryce może mieć
całkowicie odmienne poczucie w jakiejś sprawie, niż jedna osoba w
Europie. Nie oznacza to jednak, że on albo ona jest moim przeciwnikiem,
albo że trzeba jego czy ją zwalczyć, żeby narzucić jej mój pogląd.
Wsłuchiwanie się w każdego człowieka oznacza, że się do siebie zbliżamy,
a jednocześnie oznacza to, że to, co nas różni, nie jest absolutne, że
jest coś większego, co nas jednoczy, a Bóg jest zawsze większy od
ludzkiego serca i ludzkiego rozumowania. Myślę, że synodalność jest
drogą, którą musi iść Kościół w celu zwalczenia polaryzacji. Jeżeli
możemy spojrzeć na różnice nie jako na coś, co polaryzuje, ale jako na
coś, co przybliża nas do lepszego rozumienia tego, kim jest Bóg i jak
Bóg działa w świecie, to myślę, że byłby to wielki zysk.
Kardynał podał później przykład różnych sposobów przyjmowania
Komunii świętej, ale rozmowa toczyła się w kontekście innych, jeszcze
głębszych różnic. Podstawowa dychotomia pomiędzy katolikami w Afryce a
częścią Europejczyków reprezentowaną przez Hollericha nie polega
bynajmniej na odmiennym stosunku do Eucharystii, ale moralności
seksualnej. Różnorodność podejścia, mająca ubogacać globalny katolicyzm,
miałaby zatem objąć nawet takie kwestie, jak ocena czynów
homoseksualnych – tego, na przykład, czy można błogosławić aktywne
seksualnie pary jednopłciowe. W Afryce się to odrzuca, w Luksemburgu –
akceptuje.
Na tym nie koniec, bo kardynał Hollerich mówił już zupełnie
otwarcie o kapłaństwie kobiet, wskazując, że współczesny Kościół musi
dołożyć wszelkich możliwych starań, aby kobiety czuły się w nim
komfortowo; jeżeli kobiety uważają, że są dyskryminowane przez
wykluczenie od święceń kapłańskich, to nad tą kwestią trzeba się
zastanowić, powiedział.
Jak można z tego wywnioskować, synodalność jako narzędzie
utwierdzania różnorodności w Kościele służy ostatecznie do tego, by w
niektórych częściach Kościoła katolicyzm pozostał taki, jak zawsze, a w
innych – by został przemodelowany zgodnie z wypunktowaną wcześniej
agendą reformistyczną. Luksemburczycy – czy szerzej, liberalni ludzie
Zachodu – będą mieć swoje własne podejście do homoseksualizmu czy roli
kobiet, a Afrykanie – swoje. Wszyscy uznają jednak, że te różnice są bez
znaczenia, bo łączy ich „coś większego”, czyli jakieś „warunki
brzegowe” wspólne dla wszystkich katolików – tak samo, jak u anglikanów w
strategicznej wizji Justina Welby’ego.
Bardzo podobnie co kardynał Hollerich przyszłość Kościoła
synodalnego odmalował ks. Maurizio Chiodi. Jest kapłanem diecezji
Bergamo na północy Włoch. Zajmuje się bioetyką i teologią moralną. Jako
wykładowca i profesor jest od dziesięcioleci związany z Mediolanem, ale
za pontyfikatu Franciszka zaczął robić wielką karierę. W roku 2017
papież włączył go do Papieskiej Akademii Życia. W roku 2019 uczynił go z
kolei wykładowcą Papieskiego Instytutu Teologicznego Jana Pawła II w
Rzymie. W tym roku Chiodi został członkiem jednej z 10 Komisji
Synodalnych, które mają wypracować konkretny program reformy Kościoła
jako owoc procesu synodalnego. W rozmowie z portalem Katholisch.de ks.
prof. Chiodi stwierdził:
Celem naszej grupy jest przedstawienie kryteriów, to znaczy
metody, pewnego stylu i sposobu, jak radzić sobie z kontrowersyjnymi
pytaniami i tematami. […] Sądzę, że w obliczu współczesnych problemów
nie możemy postępować tak, że z abstrakcyjnych zasad wyprowadzamy tak
zwane «rozwiązania». Powinniśmy zawsze wychodzić od doświadczenia, od
konkretnej historii człowieka, oczywiście bez zapominania o pytaniu o
uniwersalne dobro, które jest obecne w każdej sytuacji. Dopiero na
koniec tego procesu jesteśmy w stanie rozpoznać to dobro, które jest
konkretnie możliwe.
W tych słowach znajduje się program teologii kontekstualnej,
zależnej od konkretu życia i odmiennych okoliczności. To w pełni
kompatybilne z geograficznym i kulturowym programem różnorodności
doktrynalnej i moralnej: ludzie we Włoszech mają inne doświadczenie
życiowe niż ludzie w Nigerii, co wynika z odmiennego kontekstu
kulturowego. Ks. Maurizio Chiodi zwrócił uwagę, że jego wizja
teologiczna może zostać zastosowana do konkretnych problemów. W
wywiadzie była mowa o trzech: diakonacie kobiet, antykoncepcji oraz
homoseksualizmie. Najwięcej miejsca poświęcono trzeciemu z tych tematów,
a ks. Chiodi otwarcie optował za odrzuceniem aktualnego podejścia do
tej skłonności jako już „niezrozumiałego”, na rzecz uznania „konkretu
życia” homoseksualistów. Po raz kolejny widzimy zatem, że cała sprawa
sprowadza się do wypracowania zgody na to, by Kościół w liberalnych
częściach Zachodu mógł odchodzić od wcześniejszej nauki i moralności,
uzgadniając swoją naukę i dyscyplinę z kulturą naszych czasów.
Do tego właśnie ma służyć synodalność. Wielki proces przemiany
Kościoła jest zupełnie jawnie przedstawiany przez ludzi, którzy go
prowadzą i kształtują, jako droga do relatywizacji prawd wiary i
moralności. Czym ma się to skończyć, nie muszę mówić Czytelnikowi, bo
każdy widzi, jak wygląda współczesność: synodalność jest po prostu
sposobem na to, by usunąć rozdźwięk między Kościołem a rzeczywistością
liberalnego zachodniego świata. Hollerich i Chiodi nie pozostawiają co
do tego żadnych wątpliwości. Jest niestety dokładnie tak, jak pisaliśmy
już w roku 2021: Synod o Synodalności to narzędzie dalszej głębokiej
destrukcji kościelnej nauki i próba pogrążenia nas w lokalnych,
neo-pogańskich tożsamościach, zamiast kształtowania wszystkich katolików
podług uniwersalnego wzorca moralnego, opartego o naturę i Ewangelię.
Proces synodalny wydaje się być z góry ustawiony pod
konkretną agendę. W bardzo niebezpieczną stronę zmierzają też
formułowane ostatnio propozycje zmian w rozumieniu papiestwa. Mówił o
tym szwajcarski biskup, Marian Eleganti.
Bp Marian Eleganti to emerytowany biskup pomocniczy Chur w
Szwajcarii. Od lat jest bardzo aktywnym uczestnikiem debaty nad
przyszłością Kościoła. Kilka tygodni temu opublikował artykuł krytyczny
wobec propozycji reformy papiestwa przedstawionej przez Dykasterię
Jedności Chrześcijan, którą kieruje jego rodak, kard. Kurt Koch.
Został o to zapytany w rozmowie z dziennikarką Jacqueline Straub z
portalu Kath.ch. Pytany, przeciwko czemu wystąpił publikując tamten
tekst, odparł:
– Przeciwko podwójnej prawdzie. Jednej, która obowiązuje Kościół
zachodni – i drugiej dla reszty chrześcijaństwa. Można powiedzieć, że
papież jako «patriarcha Zachodu» miałby wówczas pełną władzę
jurysdykcyjną, zdefiniowaną na I Soborze Watykańskim, wyłącznie nad
Kościołem łacińskim, a nie nad Kościołem powszechnym – powiedział.
Hierarcha wskazał, że na I Soborze Watykańskim sformułowano
dogmatyczne nauczanie dotyczące papieskiej władzy; nie można go teraz
relatywizować, bo chodzi o prawdę wypracowaną dzięki asystencji Ducha
Świętego. W jego ocenie propozycje Dykasterii mogłyby doprowadzić do
przekształcenia Kościoła w swoisty wielobarwny dywan, gdzie istnieje
tylko bardzo luźna wspólnota, ale nie ma prawdziwej jedności w kwestiach
wiary.
Biskup mówił w rozmowie również o Synodzie o Synodalności.
– Oceniam proces synodalny bardzo krytycznie –
powiedział. W jego ocenie proces synodalny jest oparty o pewne odgórne
założenia, a nawet o konkretną agendę, która ma zostać na nim
przepchnięta.
Redaktorzy dokumentów synodalnych nie są wcale zainteresowani
wsłuchiwaniem się w różne głosy; zresztą to właśnie oni mają najwięcej
do powiedzenia, niekoniecznie Duch Święty… Zwrócił uwagę zwłaszcza na
próbę uznania tzw. „realiów życiowych” za nowe „źródło Objawienia”.
Zdaniem biskupa papież Franciszek wypisał też synodalność na
swoim sztandarze, w istocie jednak prowadzi pontyfikat bardzo
autorytarnie i ma to również znaczenie w sprawie samego Synodu o
Synodalności, w który papież ingeruje, co pokazał na początku roku
tworząc 10 Komisji Synodalnych, które mają zająć się już poza właściwym
synodem różnymi zagadnieniami szczegółowymi dyskutowanymi na
wcześniejszych etapach procesu.
Biskup mówił też o Mszy świętej. Jak powiedział, celebruje
liturgię w nowym rycie, ale na prośbę różnych grup – na przykład Bractwa
Kapłańskiego św. Piotra – udziela sakramentów również w starym rycie.
Podkreślił piękno dawnej liturgii, przyznając, że nie rozumie, dlaczego w
reformie liturgicznej zdecydowano się na usunięcie wielu pięknych i
głębokich modlitw z dawnego rytu.
Nie możemy dać się kierować duchowi czasu. Trzeba iść za
Duchem Świętym. Młodzi ludzie wracają do korzeni naszej wiary, nie chcą
wymyślać jej na nowo. Mówi o tym biskup diecezji Haarlem-Amsterdam, Jan
Hendriks.
Hierarcha udzielił wywiadu niemieckiemu dziennikowi katolickiemu Die Tagespost.
Został zapytany między innymi o niemiecką Drogę Synodalną. Zwrócił
uwagę na tak zwany Niderlandzki Sobór Duszpasterski, który obradował w
Holandii pod koniec lat 60., na fali reform Soboru Watykańskiego II. Na
skutek tamtych wydarzeń doszło w Holandii do załamania transmisji wiary;
niderlandzki «sobór» był skrajnie progresywny. Hierarcha podkreślił, że
wówczas głoszono w Holandii te same poglądy, które dzisiaj głosi się na
Drodze Synodalnej.
– Mogę wskazać jedynie na konsekwencje, jakie te idee miały
dla nas: spowodowały wiele podziałów i zamieszania, wśród wierzących, w
relacjach z Rzymem i Kościołem powszechnym. Doprowadziły do silnej
sekularyzacji. Ludzie odwrócili się od wiary – powiedział. W latach
60. holenderscy katolicy uważali, że muszą stać się „bardziej świeccy” i
porzucić niektóre elementy wiary katolickiej, by dotrzymać kroku
czasom. – To nie była właściwa odpowiedź. Przeciwnie, doprowadziło to do przyspieszenia procesu sekularyzacji w Kościele – stwierdził.
– Nie możemy wymyślać nowej wiary. Nie można po prostu zmienić
tego, czego Kościół nauczał i w co wierzył – na przykład, że małżeństwo
jest właściwym otoczeniem dla seksualności – dodał biskup.
Hierarcha zwrócił też uwagę, że w Holandii każdego roku nawraca
się kilkaset młodych osób, które nie pochodzą wcale z rodzin
katolickich. To także muzułmanie. Młodzi nie chcą progresizmu. – Młodzi ludzie idą do korzeni naszej wiary. To starsi przychodzą z tematyką soborów duszpasterskich z tamtych czasów – stwierdził.
– Nie możemy dać się kierować duchowi czasu. Wręcz przeciwnie, trzeba się od niego odwrócić; skupić się na Duchu Świętym – dodał.
Papież Franciszek ma bliskie związki z ideologią LGBT – uważa
holenderski psycholog dr Gerard van den Aardweg. W obszernej analizie
uczony zastanawia się, co motywuje papieża do narzucania Kościołowi
katolickiego uznawania związków jednopłciowych.
Według Aardwega są dwa poważne wyjaśnienia polityki, jaką
prowadzi papież. Pierwszym jest to, że „sam Franciszek jest dotknięty
taką czy inną formą pociągu do osób tej samej płci”. Drugim, że „zaczął
bez ograniczeń identyfikować się z ideologią LGBT i uczynił normalizację
związków homoseksualnych w Kościele swoją misją”. Jak zaznacza
holenderski badacz, w pierwszym punkcie chodzi bynajmniej nie o
oskarżenie, ale po prostu o diagnozę psychologiczną. W punkcie drugim
chodziłoby z kolei o kwestie moralne i doktrynalne.
Gerard van der Aardweg przypomniał, że św. Jan Paweł II uznał
legalizowanie związków homoseksualnych za „poważną formę naruszenia
prawa Bożego”, o czym mówił w odpowiedzi na plany Parlamentu
Europejskiego. Franciszek mówi coś zupełnie innego – wiele razy
wypowiadał się na rzecz jakiejś formy legalizacji takich związków.
Holeder zaznaczył, że ideologię LGBT papież w dziwny sposób wspiera
już od 2014 roku, kiedy w dokumentach synodalnych zapisano, że
„homoseksualiści mają dary do zaoferowania wspólnocie chrześcijańskiej” i
sugerowano, że są związki homoseksualne pewne wzajemnej pomocy „aż do
poświęcenia”. Tamte stwierdzenia nie zakładały różnicowania na
homoseksualistów żyjących w czystości i homoseksualistów aktywnych
seksualnie. Prowadziło to w sumie do normalizacji homoseksualizmu, uważa
psycholog.
Dr Aardweg zwrócił też uwagę na radę, jakiej Franciszek miał
udzielić młodemu homoseksualiście Juanowi Carlosowi Cruzowi. Tak mówił o
tym sam Cruz: „To, że jesteś gejem, nie ma znaczenia. Bóg cię takim
stworzył. Chce, żebyś taki był. Nie obchodzi mnie to. Musisz być
szczęśliwy będąc takim, jakim jesteś” – miał mu powiedzieć papież. To
„arcygejowska rada”, której starszy mężczyzna udziela młodemu
przyjacielowi, uważa dr Aardweg. Takie słowa są jednak pełne błędów:
zakładają, że homoseksualizm ma podłoże biologiczne i że jest pozytywnie
chciany przez Boga.
Innym punktem, na który zwraca uwagę psycholog, jest papieskie zachowanie w związku z deklaracją Fiducia supplicans
o błogosławieniu par homoseksualnych. Papież stwierdził, że Kościół w
Afryce nie musi wprowadzać takich błogosławieństw, bo chodzi tu o
„szczególny przypadek” w związku z afrykańską kulturą, która odrzuca
homoseksualizm; na Zachodzie jednak przeciwko takim błogosławieństwom
miałyby występować tylko „małe grupy ideologiczne”…
Według dr. Aardwega liczne zachowania papieża Franciszka,
nacechowane autorytaryzmem, tyranią czy ostrymi osądami wobec innych
ludzi, mogą wskazywać na problemy osobowościowe, które są typowe w
przypadku wielu homoseksualistów dążących do normalizacji swoich
skłonności. Jego zdaniem może to tłumaczyć, dlaczego papież jest tak
bliski ideologii LGBT.
Jeden z prekursorów dysydenckiego ruchu LGBT+, otwarcie
homoseksualny ksiądz William Hart McNichols namalował obraz
przedstawiający „kosmicznego Chrystusa” w bluzie z kapturem, któremu
stopy całuje papież Franciszek. Obie postaci znajdują się w otoczeniu
obejmujących się homoseksualnych par. Skandaliczny obraz został
zaprojektowany na specjalną prośbę innego promotora homoagendy w
Kościele, o. Jamesa Martina SJ.
„Obmycie stóp” przedstawia papieża Franciszka całującego stopy
Jezusa Chrystusa, który pojawia się po zmartwychwstaniu, w otoczeniu
dwóch obejmujących się par tej samej płci. Zmartwychwstały Chrystus jest
ubrany zwyczajnie, w bluzę i dżinsy.
Jak podkreślił Martin, praktyka papieża Franciszka polegająca na
obmywaniu stóp kobietom i niekatolikom podczas ceremonii mandatum w
Wielki Czwartek była znaczącym aspektem jego pontyfikatu. Są one, jak
napisał Martin, „powszechnie postrzegane jako część działań papieża
Franciszka na rzecz tych, którzy czują się na marginesie zarówno
społeczeństwa, jak i Kościoła”.
Taka praktyka, dodał Martin, była kontynuowana przez Franciszka
poprzez jego wsparcie dla aktywizmu LGBT i jego coroczne wsparcie dla
konferencji Outreach.
Praca McNicholsa jako księdza była naznaczona promowaniem
homoseksualności, a on sam otwarcie mówił o swoim pociągu homoseksualnym
od lat 80-tych. „Bóg dał mi to powołanie jako bardzo małemu chłopcu,
zanim dowiedziałem się, że jestem gejem” – powiedział McNichols o swoim
życiu jako ksiądz. Spędził 35 lat jako jezuita, zanim odszedł w 2002
roku i pozostał księdzem w archidiecezji Santa Fe.
Komentując swój najnowszy obraz wyprodukowany dla Outreach,
McNichols powiedział, że „gdybyś poprosił mnie o stworzenie obrazu,
który symbolicznie zdefiniowałby pontyfikat papieża Franciszka,
natychmiast odpowiedziałbym myciem stóp”.
Dodał, że obraz reprezentuje jego pragnienie przyjęcia przez
Kościół katolicki ideologii LGBT: „Ten obraz jest osadzony w kosmosie,
ponieważ akceptacja osób LGBTQ pozostaje nadal w teraźniejszości i
przyszłości – jest czymś, co nadejdzie”.
Strona internetowa McNicholsa zawiera zdjęcia jego szerokiego
portfolio, w tym osławionego dzieła z 1989 roku „Droga krzyżowa osoby
chorej na AIDS”. Innym jego dziełem z tamtej dekady było „Ukrzyżowanie
AIDS” z 1986 roku. Na tym obrazie Chrystus jest przedstawiony w
majtkach, a na krzyżu widnieje napis: „AIDS, homoseksualista, pedał,
zboczeniec, sodomita”.
Również w 1989 roku McNichols napisał rozdział do książki o
homoseksualności w kapłaństwie i życiu zakonnym, która została
opracowana przez siostrę Jeannine Gramick. Działalność współzałożycielki
organizacji LGBT New Ways Ministry została oficjalnie potępiona przez
papieża Jana Pawła II i kardynała Josepha Ratzingera w 1999 roku.
Zakonnica zignorowała zakaz, prowadząc swoją wywrotową działalność.
Choć watykańskie obostrzenia nigdy nie zostały formalnie
odwołane, dysydencka siostra otrzymała niedawno wsparcie od samego
papieża Franciszka.
Papież Franciszek spotkał się z Clare Byarugabą, aktywistką
LGBT z Ugandy. Ojciec Święty przyjął ją na prywatnej audiencji. Miał
zachęcać do walki z ustawodawstwem antysodomskim.
W maju 2023 roku władze Ugandy wprowadziły prawo penalizujące
zachowania homoseksualne. Papież Franciszek kilkukrotnie krytykował to
prawo, przekonując, że homoseksualizm nie jest przestępstwem i nie
powinien być karany. Negatywnie oceniał też tych biskupów Ugandy i
innych krajów afrykańskich, którzy poparli ustawodawstwo.
Teraz Ojciec Święty spotkał się z prominentną aktywistką LGBT z
Ugandy, Clare Byarugabą. Kobieta podała, że podczas rozmowy papież
powiedział, iż «dyskryminacja jest grzechem, a przemoc wobec
społeczności LGBTIQ jest nieakceptowalna».
W mediach społecznościowych zaprezentowano krótki film pokazujący
chwilę, w której papież wita się z Byarugabą. Franciszek sprawiał
wrażenie autentycznie uradowanego: ściskając dłoń kobiety na twarzy miał
szeroki, promienny uśmiech; ucałował ją w oba policzki.
W spotkaniu uczestniczył również aktywistka LGBT z Ghany,
Ebenezer Peegah. Jego organizacja, Rightify Ghana, podała w social
mediach, że papież zachęcił aktywistów LGBT do «walki o ich prawa», co w
kontekście afrykańskim oznacza nie tyle «prawo» do małżeństwa czy
adopcji dzieci, co raczej «prawo» do praktykowania aktywności
homoseksualnej bez ryzyka ponoszenia kary.
(Abp Vincenzo Paglia, przewodniczący Papieskiej Akademii Życia)
Przewodniczący Papieskiej Akademii Życia wyznał, że uważał
Jorge Mario Bergoglio za nadzieję dla Kościoła na długo, zanim ten
został papieżem. Ostatnio podarował Franciszkowi książkę o umieraniu i
eutanazji.
Abp Vincenzo Paglia wyznał, że zna Jorge Mario Bergoglia od bardzo dawna. – Początki
sięgają czasów na długo przed tym, jak został papieżem. Spotkaliśmy się
w Walencji. Później dowiedziałem się o nim ze spotkań ze Wspólnotą
Sant’Egidio w Buenos Aires. Bywał tam często również ks. Matteo Zuppi.
Już wtedy widzieliśmy w nim wyraz nowej wizji Kościoła – ubogiego
Kościoła dla ubogich – powiedział arcybiskup.
Przekonywał też, że zmian, które wprowadza papież Franciszek, nie
da się już odwrócić – a przynajmniej on sobie tego nie potrafi
wyobrazić. „Jest opór i próby zmiany kursu. Nie sądzę jednak, żeby to
było możliwe” – podkreślił.
Mówił też o eutanazji. Jak przyznał, sam chciałby umrzeć „w swoim
domu, w otoczeniu najbliższych”. Dodał jednak, że „za mało myślimy o
tym, jak wydłużanie życia i zaawansowane technologie wydłużają również
choroby i cierpienie”. Pytany o eutanazję stwierdził: „Cierpienie ludzi
nie powinno być obejmowane zimnymi mechanizmami prawa. Śmierć wykonuje
brudną robotę; żaden człowiek nie powinien tego robić za nią. Należy
jednak śmierć zhumanizować, a raczej re-humanizować” – stwierdził.
Na początku sierpnia abp Vincenzo Paglia przekazał papieżowi
„Mały leksykon o końcu życia”, gdzie na kilkudziesięciu stronach
Papieska Akademia Życia omawia kwestie związane z umieraniem, tzw.
wspomaganym samobójstwem, eutanazją, podtrzymywaniem życia etc. Akademia
nie odrzuca nauczania Kościoła katolickiego, ale język, którym się
posługuje, jest często dwuznaczny – tak, jak wypowiedzi samego Paglii,
który pytany przez dziennikarzy o eutanazję nie chce jasno się
wypowiedzieć.
Abp Vincenzo Paglia przed pontyfikatem Franciszka był biskupem w
Terni-Narni-Amelia. W katedrze pozostawił po sobie wielki fresk, którzy
przedstawia Pana Jezusa niosącego w sieciach do nieba grzeszników. Jeden
z nich ma twarz Vincenzo Paglii. Postacie są ewidentnie przedstawione
jako homoseksualiści. Sam abp Paglia jest na fresku widoczny jako postać
niemal naga, która obejmuje mężczyznę z odkrytymi pośladkami. Co
ciekawe, obu mężczyzn otaczają liczne kobiety; ale Paglia ani obejmowany
mężczyzna nie zwracają na nie uwagi – patrzą tylko na siebie.
Abp Paglia odpowiada za wiele publikacji Papieskiej Akademii
Życia, między innymi takich, które promują stosowanie sztucznej
antykoncepcji czy relatywizują in vitro. Publikacje nie mają waloru
nauczycielskiego, ale kształtują myślenie i kierunki pracy wielu
teologów.
„Nasz państwowy system polityczny,
Watykan i nazbyt wiele wpływowych organizacji na świecie angażują się w
program, który jest bliski XXI-wiecznej zdradzie Jezusa Chrystusa i Jego
Kościoła” – pisze biskup Joseph Strickland w liście, w którym zachęca
do otwarcia oczu, „nim będzie za późno”, by „zobaczyć zepsucie i potężne
siły zła, które powoli, ale bez wątpienia spychają nas ku druzgocącej
katastrofie”.
Zaznaczając, że nie ma „pragnienia być czarnowidzem”
(dosł. „prorokiem zagłady”), amerykański biskup uważa, że ta
współczesna zdrada przypomina zdradę Judasza Iskarioty – wyłania się
zarówno z wnętrza samego Kościoła, jak i państwa. Stąd zachęca wiernych,
by uświadomili sobie tę rzeczywistość, „aby pozostać w Chrystusie,
który jest wcieloną Prawdą i przyjąć zbawienie, które On dla nas zyskał
na krzyżu”.
Bp
Strickland podkreśla, że naszym zadaniem jest doprowadzenie do
Chrystusa „tak wielu dusz, jak to możliwe”, gdyż to w Nim odnajdą
„pełnię prawdy”, której strzeże Kościół katolicki. Dodaje, że nie da się
zbyć tej zdrady Chrystusa wyjaśnieniami i że za tymi „wszystkimi
niejednorodnymi siłami”, które do niej prowadzą, kryje się „ręka
szatana, księcia ciemności”.
Nawiązując
do niedawnej śmierci s. Agnes Sasagawy, wizjonerki, która przekazała
przesłania Matki Bożej z Akity w Japonii w 1973 r., bp Strickland
stwierdza, że nie potrzeba „jakiegoś specjalnego objawienia (...), by
zrozumieć treść tych przesłań. Jeśli po prostu spojrzymy na przesłania z
Akity oczami wiary, musimy dojść do wniosku, że to, co widzimy w
dzisiejszym świecie odpowiada temu, co zostało w nich przepowiedziane”. A
są to „złowieszcze ostrzeżenia przed tym, co rozwija się przed naszymi
oczami”.
„Nie
tylko widzimy kardynała [występującego] przeciw kardynałowi i biskupa
przeciwko biskupowi – pisze dalej bp Strickland – ale widzimy biskupów
[występujących] przeciwko księżom i papieża przeciwko kardynałom.
Widzimy bluźnierstwa przeciwko naszemu Panu i Matce Przenajświętszej
oraz ataki na doktrynę wychodzące z urzędów watykańskich, gdy papież
zachowuje albo milczenie, albo brak działania, dając milczące
przyzwolenie”
Były
biskup diecezji Tyler w Teksasie stwierdza, że przesłanie z Akity
przypomina nam także o objawieniach Matki Bożej z Fatimy w 1917 r. i jej
ostrzeżeniach przed szerzeniem się na całym świecie błędów Rosji, jeśli
ten kraj nie zostanie poświęcony Jej Najświętszemu Sercu. Zdaniem bp.
Stricklanda „nigdy tego nie zrobiono w całkowitej zgodzie z instrukcjami
Matki Bożej”. Także III tajemnica nie została ujawniona w 1960 r.
zgodnie z Jej poleceniem i stąd „istnieje dużo powodów, by wątpić w to,
że trzecia tajemnica w ogóle została w pełni opublikowana”.
Bp
Strickland przypomina znamienne słowa „przyszłego papieża Piusa XII, 31
lat przed początkiem Soboru Watykańskiego II”, w których mówił on
przekazanych przez małą Łucję ostrzeżeniach Matki Bożej z Fatimy.
Szczególnie podkreślił ostrzeżenie przed grożącym Kościołowi
„samobójstwem zmiany wiary w jego liturgii, jego teologii i jego duszy”.
A także zwrócił uwagę na „innowatorów”, chcących wprowadzić różne
modyfikacje, a także sprawić, by Kościół czuł „wyrzuty sumienia z powodu
swej historycznej przeszłości”. „Będzie on [Kościół] kuszony, by
wierzyć, że człowiek stał się Bogiem. W naszych kościołach chrześcijanie
na próżno będą szukać czerwonej lampki, gdzie czeka na nich Bóg”. Tak
jak Maria Magdalena u pustego grobu.
Bp
Strickland uważa, że są to „prorockie słowa” i że nie bez przyczyny
Matka Boża chciała ujawnienia III tajemnicy w 1960, gdyż „od Soboru
Watykańskiego II widzimy próby aktualizacji wiary poprzez
odsuwanie Kościoła od depozytu wiary, który nie może być zmieniony lub
poprawiony”. Zdaniem biskupa nie jest zatem dziwne, że III tajemnica
„była ukryta przez tych, którzy mieli zamiar zmienić to, czego nie można
zmieniać”.
Amerykański
hierarcha zwraca uwagę na to, że ujawniona w 2000 r. III tajemnica nie
zawierała tego, o czym mówił wcześniej o jej treści kard. Joseph Ratzinger, kard. Mario
Luigi Ciappi i o. Pio. Według kard. Ratzingera miała ona dotyczyć
„niebezpieczeństw zagrażających wierze”. Z kolei kard. Ciappi twierdził,
że według przesłania z Fatimy „apostazja miała się zacząć od góry”. A
o. Pio mówił o „fałszywym kościele” i „wielkiej apostazji”.
Rozwijając
temat apostazji od góry bp Strickland przypomniał słowa papieża
Franciszka z 2019 r., który pytany o to, „dlaczego Bóg dopuszcza tak wiele religii na świecie, opowiedział, że: (...) istnieje wiele religii. Niektóre zrodziły się z kultury, ale zawsze kierują się one ku niebu, kierują się ku Bogu. Powiedział, że to, czego Bóg chce, to braterstwo wśród nas i powiedział: nie wolno nam się bać różnic. Bóg to dopuszcza”.
Bp
Strickland zauważa, że gdyby domyśleć do końca słowa papieża
Franciszka, to można by wyciągnąć wniosek, że najważniejsze jest
„braterstwo wśród nas”, natomiast „Kościół katolicki nie jest już jedyną
prawdziwą religią i że nie jest tak naprawdę arką naszego zbawienia.
Jednakże wiemy, że to nie jest prawdą. Zatem muszą nas niepokoić
odnotowane słowa Panny Najświętszej o apostazji, która miałaby się
zacząć od góry”.
Podsumowując,
bp Strickland wyznaje, że nie chodzi mu o to, by zachwiać naszą wiarą,
ale byśmy przebudzili się i uświadomili „potrzebę skruchy, wyznania
naszych grzechów i całkowitego przywarcia do dwóch filarów wiary”, które
w swoim śnie ujrzał Jan Bosko, czyli do eucharystycznego Chrystusa i
Matki Bożej. Jego zdaniem nie wolno nam nie tylko opuszczać Kościoła –
Oblubienicy Chrystusa, ale też milczeć, gdy zamienia się go w
„karykaturę”. Nawet jeśli nie możemy zapobiec katastrofie, to możemy być
zawsze na nią przygotowani, pozostając w stanie łaski uświęcającej.