niedziela, 31 marca 2013

Nie został wskrzeszony -zmartwychwstał !


Plinio Corrêa de Oliveira


Nie został wskrzeszony - zmartwychwstał!


Data publikacji: 2013-03-31 09:00

Data aktualizacji: 2013-03-31 10:30:00


Nie został wskrzeszony - zmartwychwstał!




Zmartwychwstanie reprezentuje wieczny i ostateczny triumf naszego  Pana Jezusa Chrystusa, całkowitą klęskę Jego przeciwników i jest największym  argumentem naszej wiary. Św. Paweł powiedział, że gdyby Chrystus nie  zmartwychwstał, próżna byłaby nasza wiara. To na nadprzyrodzonym fakcie  Zmartwychwstania opierają się fundamenty naszej wiary. Poświęćmy zatem tak  ważnej sprawie nasze dzisiejsze rozważania.

*  *  *


Chrystus, nasz Pan, nie został wskrzeszony: zmartwychwstał. Łazarz został  wskrzeszony z martwych. Ktoś inny, czyli Pan Jezus, wezwał go z otchłani śmierci  do życia. Naszego Boskiego Odkupiciela nikt nie wskrzeszał: On zmartwychwstał  własną mocą. Nie potrzebował, aby ktokolwiek wezwał Go do życia. Wziął je sobie  ponownie, gdy tego zechciał.

Wszystko to, co odnosi się do naszego Pana, ma swoje analogiczne  zastosowanie w Świętym Kościele Katolickim. Często w historii Kościoła widzimy,  że ilekroć zdawał się on być nieodwołalnie zgubiony, a wszystkie symptomy  zbliżającej się katastrofy zdawały się podminowywać jego organizm, zawsze  następowały wydarzenia, które go podtrzymywały przy życiu wbrew wszelkim  oczekiwaniom jego wrogów. Co ciekawe, czasami to nie przyjaciele Świętego  Kościoła przychodzą mu z pomocą, tylko właśnie jego wrogowie. Czyż właśnie w tak  pełnej niepokoju epoce, jaką dla katolicyzmu były czasy Napoleona, nie miał  miejsca przedziwny epizod obrad konklawe, które wybrało Piusa VII pod ochroną  wojsk rosyjskich, schizmatyckich przecież i podporządkowanych schizmatyckiemu  władcy? W Rosji praktykowanie religii katolickiej było skrępowane wieloma  zakazami na tysiąc sposobów. Wojska tego kraju zapewniały tymczasem we Włoszech  wolny wybór papieża, właśnie w momencie, gdy wakat na tronie Piotrowym  przyniósłby Świętemu Kościołowi, z punktu widzenia ludzkiego, takie szkody, z  których być może nigdy nie mógłby się już podnieść.

Takie są cudowne środki, do jakich ucieka się Opatrzność, aby pokazać, że  to Ona sprawuje najwyższą władzę nad wszystkimi rzeczami. Jednakże nie myślmy,  że Kościół zawdzięcza swoje ocalenie Konstantynowi, Karolowi Wielkiemu, Janowi  Austriackiemu czy wojskom rosyjskim. Bowiem nawet wtedy, gdy zdaje się on być  zupełnie opuszczony, a nawet wówczas, gdy zdaje się brakować mu tych najbardziej  niezbędnych zwycięskich środków ziemskiego porządku, bądźmy pewni, że Święty  Kościół nie zginie. Tak jak Pan nasz Jezus Chrystus, podniesie się On własnymi  siłami, siłami Boskimi. I im bardziej niewytłumaczalne, z ludzkiego punktu  widzenia, pozorne zmartwychwstanie Kościoła – pozorne zaznaczmy, ponieważ śmierć  Kościoła nigdy nie będzie rzeczywista, w przeciwieństwie do śmierci naszego Pana  – tym chwalebniejsze będzie zwycięstwo.

Zatem w tych ciemnych i pełnych zamętu dniach – ufajmy. Lecz ufajmy nie w  potęgę takiego czy innego mocarstwa, tego czy innego człowieka, ten czy inny  kierunek ideologiczny, aby dokonać reintegracji wszystkich rzeczy w Królestwie  Chrystusa, lecz w Opatrzność Bożą, która zmusi ponownie morze do rozstąpienia  się, poruszy góry i zatrzęsie całą ziemią. Stałoby się tak, gdyby było to  konieczne do wypełnienia się Boskiej obietnicy: „bramy piekielne go nie  przemogą”.

*  *  *


Tego spokojnego przekonania o potędze Kościoła, spokojnego spokojem  wynikającym z nadprzyrodzonego ducha, a nie z jakiejś obojętności czy gnuśności,  możemy nabrać stojąc u stóp Matki Bożej. Tylko ona zachowała nienaruszoną wiarę,  gdy wszystkie okoliczności zdawały się wskazywać na całkowitą klęskę Jej  Boskiego Syna. Po zdjęciu z krzyża Ciała Chrystusa, przelaniu przez oprawców nie  tylko ostatniej kropli krwi, lecz także i wody, po przekonaniu się o Jego  śmierci, nie tylko poprzez świadectwo rzymskich legionistów, lecz także samych  wiernych uczniów, którzy przystąpili do przygotowywania pogrzebu, po zamknięciu  grobu ogromnym kamieniem, mającym być pieczęcią nie do przebycia, wszystko  wydawało się stracone. Lecz Przenajświętsza Maryja Panna wierzyła i ufała. Jej  wiara pozostała tak pewna, tak pełna spokoju, tak zwyczajna w tych dniach  największego smutku, jak w każdej innej chwili Jej życia. Ona wiedziała, że On  zmartwychwstanie. Żadna wątpliwość, nawet najmniejsza, nie zmąciła spokoju Jej  ducha. To u Jej stóp zatem powinniśmy błagać aby uzyskać tę stałość wiary. I tym  duchem powinno kierować się nasze najwyższe pragnienie rozwoju życia duchowego.  Pośredniczka wszystkich łask, wzór wszelkich cnót, Matka Boża dla pozyskania  tego nie odmówi nam żadnej łaski, o którą Ją poprosimy.

*  *  *


Wielu komentowało i… uśmiechało się mówiąc o niechęci św. Tomasza do uznania  Zmartwychwstania. Być może jest w tych komentarzach nieco przesady. Ale raczej  pewne jest, że dzisiaj mamy przed oczami przykłady braku wiary o wiele bardziej  uporczywe niż ten, który charakteryzował Apostoła. Rzeczywiście, św. Tomasz  powiedział, że musi dotknąć własnymi rękami naszego Pana, aby w Niego uwierzyć.  Lecz widząc Go uwierzył, jeszcze zanim Go dotknął. Święty Augustyn widzi w  początkowym oporze Apostoła zrządzenie opatrznościowe. Mówi święty Doktor z  Hippony, że cały świat zawisł na palcu świętego Tomasza i że cała jego wielka  skrupulatność w sprawach wiary służy za gwarancję wszystkim duszom trwożliwym we  wszystkich epokach, że Zmartwychwstanie naprawdę było faktem obiektywnym, a nie  wytworem rozgorączkowanej wyobraźni. W każdym razie, faktem jest, że św. Tomasz  uwierzył w to, co zobaczył. A ilu jest w naszych czasach tych, co widzą i nie  wierzą?

Mamy przykład tej uporczywej niewiary w tym, co mówi się na temat cudów  mających miejsce w Lourdes, a także o przypadku Teresy Neumann z Ronersreuth czy  Fatimie. Wiemy, że chodzi tu o ewidentne cuda. W Lourdes istnieje gabinet  zaświadczeń medycznych, w którym rejestruje się wyłącznie nagłe wyleczenia  prawdziwych chorób, nie jakichś urojeń, mogących być wyleczonymi za pomocą  sugestii. Dowody wymagane jako potwierdzenie autentyczności choroby, to po  pierwsze badanie lekarskie pacjenta, przeprowadzone zanim wejdzie on do cudownej  wody, po drugie zanim się tam uda, przedstawienie dokumentów lekarskich  dotyczących danego przypadku, radiografii, analiz laboratoryjnych, etc. W całym  tym procesie wstępnym mogą wziąć udział dowolni lekarze, będący przejazdem w  Lourdes, i mogą oni zażądać przeprowadzenia osobistego badania chorego, wyników  prześwietleń i badań laboratoryjnych, które ma przy sobie. Wreszcie po  stwierdzeniu przypadku wyleczenia musi on zostać poddany obserwacji w takim  samym procesie, jakiemu poddane było badanie choroby. Jest ono uważane  rzeczywiście za cudowne, gdy po dłuższym czasie nie nastąpi nawrót choroby.  Tutaj mamy do czynienia z faktami. Sugestia? Aby wyeliminować jakąkolwiek  wątpliwość w tym względzie, wskazuje się na przypadki uzdrowień, które  odnotowano u małych dzieci, jeszcze nieświadomych ze względu na ich młody wiek i  niemożność ulegania sugestiom. Jaka jest odpowiedź na to wszystko? Kto znajdzie  w sobie tyle szlachetności, aby uczynić jak św. Tomasz, w obliczu pewnej prawdy  upaść na kolana i obwieścić ją otwarcie?

Wydaje się, że Pan Jezus zwielokrotnia cuda w miarę, jak wzrasta  bezbożność. Przykład Teresy Neumann, Lourdes, Fatimy, co jeszcze? Ilu ludzi wie  o tych przypadkach? I kto ma odwagę przystąpić do poważnych, bezstronnych i  pewnych badań, zanim zaneguje te cuda?

*  *  *


Podziw wzbudza sposób, w jaki Chrystus Pan przeniknął do zamkniętej sali,  w której zgromadzeni byli Apostołowie i ukazał się tam ich oczom. Poprzez ten  cud nasz Pan udowodnił, że dla Niego nie ma nieprzekraczalnych barier.

Żyjemy w epoce, w której wiele się mówi o „apostolacie przenikania”.  Pragnienie pracy apostolskiej przekonało wielu świeckich apostołów o  konieczności przenikania do nieodpowiednich, a nawet wręcz szkodliwych  środowisk, aby zanieść tam promieniujące światło naszego Pana Jezusa Chrystusa i  nawrócić dusze. Tradycja katolicka idzie w przeciwnym kierunku: żaden apostoł,  nie licząc absolutnie wyjątkowych, a więc i rzadkich sytuacji, nie ma prawa  wchodzić do środowisk, w których jego dusza może ponieść jakiś uszczerbek. Lecz  powstaje pytanie: któż więc ma ratować owe dusze, które przebywają w  środowiskach, gdzie nigdy nie sięgają wpływy katolickie, gdzie nigdy nie  przenika żadne słowo, żaden przykład, żadna iskierka nadprzyrodzonego? Są już  potępieni za życia? Czy już teraz przypada im w udziale piekło?

Podobnie jak nie ma murów materialnych mogących stawić opór naszemu Panu,  bowiem On przenika je wszystkie nawet ich nie niszcząc, tak również nie ma  barier, które powstrzymywałyby działanie łaski. Tam, gdzie walczący apostoł, z  powodu obowiązku moralnego, nie może wejść, tam przenika jednak, na tysiąc  sposobów, jakie tylko zna Bóg, Jego łaska. Czy to poprzez kazanie usłyszane w  radio, czy dobrą książkę, która zupełnie przypadkiem dostaje się w czyjeś ręce,  czy zwykły wizerunek święty, który można zobaczyć przechodząc ulicą obok  czyjegoś domu. Tym wszystkim i tysiącem innych narzędzi może posłużyć się łaska  Boża. I właśnie po to, aby przeniknęła ona do takich środowisk, istnieją:  modlitwa, umartwienie, życie duchowe, tysiąc razy bardziej przydatne niż  nieostrożne wejście tam apostoła. Złagodzą one gniew Boży. Przechylają szalę na  stronę miłosierdzia. Bowiem to one przenikają do środowisk, uważanych przez  wielu za odporne na działanie Boga. A hagiografia katolicka daje nam tego  niezliczone przykłady. Czyż nie było przypadku wspaniałego nawrócenia,  dokonanego na bezbożnym chłopaku, nagle poruszonym dobrymi uczuciami, gdy ten w  czasie karnawału założył na siebie dla żartu habit św. Franciszka? To sam wybryk  jego fantazji go nawrócił. Mądrość Boża może nawet wykorzystać czyjeś kpiny dla  dokonania nawróceń. Lecz o te nawrócenia należy się starać. Możemy je wywalczyć  bez żadnego ryzyka dla naszej duszy, łącząc nasze życie duchowe, nasze modlitwy  i ofiary z nieskończonymi zasługami naszego Pana Jezusa Chrystusa. Moim zdaniem  natomiast nie ma lepszego ani bardziej skutecznego apostolatu przenikania niż  ten, który realizują mniszki zakonów kontemplacyjnych, zamknięte nakazem swojej  Reguły Zakonnej w czterech ścianach klasztoru. Benedyktynki, kamedułki,  karmelitanki, dominikanki, wizytki, klaryski, sakramentki: oto prawdziwe  bohaterki apostolatu przenikania.

– A. M. D. G.


(„O Legionário”, nr 559,  25/4/1943)




Read more: http://www.pch24.pl/nie-zostal-wskrzeszony---zmartwychwstal-,1492,i.html#ixzz2P9cQ286z

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Krew Chrystusa oczyszcza nas z grzechu

Światłość PIERWSZE CZYTANIE 1 J 1,5-2,2 Krew Chrystusa oczyszcza nas z grzechu Czytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła Najmilsi: ...