
W opublikowanych świadectwach ludzi na
temat tych spotkań nieustannie przewija się jeden wątek: każdy przeżył
swego rodzaju szok czy wewnętrzne poruszenie (mniejsza o słowo) z powodu
uderzającego "paradoksu". Otóż każdy, kto pochylał się nad łóżkiem
Marty, mniej lub bardziej uzmysławiał sobie rozmiar jej cierpienia.
Powszechnie było wiadomo, że prócz cierpienia, związanego z całkowitym
paraliżem, Marta uczestniczyła w męce Jezusa. Od czwartku do niedzieli
była "nieobecna" dla otoczenia, przeżywając mistycznie, lecz realnie,
krwawo, poszczególne etapy Męki. W ciągu pozostałych dni tygodnia na jej
czole pozostawały nieraz ślady zaschniętej krwi. W jej drobnym
ciele koncentrował się bezmiar cierpienia, wobec którego stawało się jak
przed głębokim misterium. Lecz - właśnie "paradoksalnie" dla logiki
tego świata - z głębi tego cierpienia wydobywały się nie rozgoryczenie i
bunt, lecz przedziwny pokój i pogoda. Spotkanie z Martą, trwające
przeciętnie kilka minut, szybko i niepostrzeżenie przechodziło w duchowe
porozumienie. Potrafiła w ciągu chwili "pojąć" cały ciężar życia, z
jakim się do niej przychodziło, wziąć go niejako na siebie i przepoić
światłem swej niezwykłej ufności. Z pośród wielu świadectw na ten temat
przytoczmy jedno, którego autorem jest obecny redaktor naczelny
chrześcijańskiego tygodnika L'Homme Nouveau (Nowy Człowiek):
"Wiadomo, że Marta była sparaliżowana od 1928 r. i niewidoma od 1939, ja stykałem się z nią w latach 1946-1981, to znaczy przez okres trzydziestu pięciu lat. Nigdy nie liczyłem, ale sądzę, Że w latach 1954-68 odwiedziłem ją przynajmniej ze sto razy. W ciągu tego okresu patrzyłem na głowę Marty, położoną zawsze na tym samym miejscu, na boku. Spoglądałem na jej kołdrę, która z grubsza rysowała sylwetkę jej ciała. Było oczywiste to, że jej nogi nie były wyciągnięte, lecz zgięte w kolanach (leżała na nich). Sparaliżowana, leżała całkowicie nieruchomo. Niewidoma, przebywała stale w półmroku, ponieważ najmniejszy promień światła zadawał jej ból nie do zniesienia (...). Tym, co w moim przekonaniu stanowi o największym świadectwie jej życia, to jej pokój, radość i niewzruszona ufność. Zastanawiałem się nieraz, jak ja zachowałbym się w podobnej sytuacji (...). Cierpiała, lecz w sercach wszystkich tych, którzy opuszczali jej pokój, zamieszkiwała nowa radość, której dotąd nie zaznali. Ileż to razy sam wchodziłem do niej, pełen problemów, a niekiedy i ciężkich zmartwień. Ona brała to wszystko na siebie, porozmawiała i - nie wiadomo jak - przywracała ufność i wewnętrzną radość. Moc zmartwychwstawania, która wypływa z wysokości Krzyża, tworzyła nieustanny rytm wszystkich spotkań i rozmów z Martą".
Od księdza Fineta, ojca duchownego Marty,
dowiadujemy się o kilku epizodach z jej młodości. W wieku dorastania
ciężko chorowała i myślała, że wkrótce umrze. Przeżyła jednak, lecz nie
mogła chodzić. Siedziała w swoim fotelu i wyszywała. W czasie kolejnego
ataku choroby, gdy przekonana już była o bliskiej śmierci, ujrzała św.
Tereskę od Dzieciątka Jezus. Dowiedziała się, że posiada wybór: albo
pójść do nieba natychmiast, albo przyjąć misję wynagradzania za grzechy,
cierpiąc w jedności z Chrystusem w intencji odrodzenia Kościoła i życia
chrześcijańskiego we Francji. Od 1928 r. Marta zaczyna w ogóle nie
spać, nie jeść i nie pić. W uroczystość Ofiarowania Pańskiego 1932 r.
traci czucie w rękach i nogach. Od tej pory, aż do śmierci, leży na
nogach, zgiętych w kolanach. Cóż działo się w ciągu tysięcy
nieprzespanych nocy? Spełniało się jej pragnienie, jakie wyraziła w swym
akcie całkowitego zawierzenia woli Bożej: "Najdroższy mój Zbawicielu!
Przyjmij moją ofiarę całopalną, jaką nieustannie składani Ci w ciszy.
Zechciej przemienić ją w dobra duchowe dla tylu milionów serc, które
Ciebie nie kochają; przyjmij ją dla nawrócenia grzeszników, powrotu
błądzących i niewiernych, i dla uświęcenia Twych najdroższych
kapłanów..." Podczas, gdy inni spoglądają na nią niekiedy z
politowaniem, sama Marta doświadcza niepojętego dla świata szczęścia,
płynącego z zacieśniania swych więzów z Bogiem. Jakże czymś wspaniałym
jest wiara: wierzyć wtedy, gdy się nie widzi, wiedząc tylko to, że "Bóg
powiedział"; wiedza bez widzenia zapala w duszy światło, którego
promienie pozwalają nam odkryć wielki świat, jaki nosimy w sobie, a
którego istnienia nawet nie przeczuwaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz