Marta Robin (1902-1981) jest jedną z największych mistyczek
i stygmatyczek XX wieku. W każdy piątek przeżywała dramat Męki
i Śmierci Chrystusa – na jej ciele pojawiały się krwawiące stygmaty ran
Zbawiciela. Najbardziej jednak opinię publiczną i świat nauki zadziwiał
fakt, że przez 50 lat jedynym pokarmem Marty Robin był Jezus
w Eucharystii.
Dzieciństwo
Marta Robin urodziła się 13 marca 1902 r. we Francji,
w Chateauneuf-de-Galaure, w małej wiosce Drome, niedaleko doliny Rodanu.
Została ochrzczona w kościele parafialnym w Saint-Bonnet. Miała
pięcioro starszego rodzeństwa, cztery siostry i brata. Rodzice
prowadzili gospodarstwo rolne. Ojciec Marty był pracowitym i solidnym
gospodarzem, a jej matka pobożną i radosną kobietą.
W 1903 r. cały region został nawiedzony przez epidemię tyfusu,
w wyniku której zmarło wielu ludzi. Również maleńka Marta zachorowała na
tyfus. Przeżyła, ale jej zdrowie zostało mocno nadwerężone. Z powodów
zdrowotnych tak często opuszczała szkołę, że ksiądz proboszcz musiał ją
w domu przygotowywać do przyjęcia pierwszej Komunii św. 15 sierpnia 1912
r. w życiu Marty miało miejsce wielkie wydarzenie: w tym dniu po raz
pierwszy przyjęła Chrystusa w Eucharystii. Wyznała po latach: „Wydaje mi
się, że Pan w chwili mojej pierwszej Komunii św. wziął mnie
w posiadanie. Serce Jezusa zabiło w moim sercu”.
Marta miała bardzo dobrą pamięć, szybko zapamiętywała nowe
treści i przykładała się do nauki. Niestety, edukację szkolną zakończyła
w wieku 14 lat, ponieważ musiała pomagać rodzicom w gospodarstwie. Była
pogodnym i radosnym dzieckiem, szczególnie kochała kwiaty, bardzo
lubiła pracować w kuchni i ogrodzie, uwielbiała również ludowe śpiewy
i tańce podczas wieczornych spotkań sąsiedzkich.
Postępujący paraliż
W maju 1918 r. szesnastoletnia Marta zaczęła cierpieć na dotkliwe
bóle głowy. 25 listopada tego roku w obecności matki nagle upadła
w kuchni. Od tej chwili przez 20 miesięcy pozostała w stanie uśpienia.
Lekarze byli bezradni, gdyż nie potrafili zdiagnozować choroby
dziewczyny. Rodzice obawiali się, że Marta wkrótce umrze. Nikt nie
zdawał sobie jednak sprawy z tego, że była to „śpiączka mistyczna”,
podczas której Jezus duchowo przygotowywał Martę do wielkiego
posłannictwa uobecniania Jego miłości i nieskończonego miłosierdzia. Ku
zdumieniu i radości wszystkich pewnego dnia dziewczyna się przebudziła
i wznowiła rozmowę dokładnie w tym miejscu, w którym ją przerwała
w chwili zapadnięcia w mistyczny sen. Od tamtej pory Marta mogła
poruszać się już tylko za pomocą kul. Jednak w miarę upływu czasu jej
choroba coraz bardziej się pogłębiała. Dziewczyna otrzymała wewnętrzne
przekonanie, że najważniejszą misją jej życia będzie cierpienie za
innych. Uczyła się na modlitwie od Maryi bezgranicznie wierzyć i ufać
Jezusowi. Miała tylko jedno pragnienie: aby do końca wypełnić wolę Bożą.
15 października 1925 r., w dzień św. Teresy z Ávila, Marta napisała
akt zawierzenia i całkowitego ofiarowania swojego życia Bogu. Był to
jej prywatny akt konsekracji, zaślubin z Chrystusem, oddania się Jemu
jako „ofiara miłości” i zarazem wzruszający rodzaj listu miłosnego do
Boga. Oto jego fragmenty: „Panie, mój Boże! Poprosiłeś Twoją małą
służebnicę o wszystko – weź więc i przyjmij wszystko… O, Ukochany mojej
duszy! Pragnę tylko Ciebie i dla Twej miłości wyrzekam się wszystkiego…
Boże Miłości! Weź moją pamięć i wszystkie jej wspomnienia. Weź mój rozum
i spraw, by służył on jedynie dla Twej największej chwały… Weź całą
moją wolę… Weź moje ciało i wszystkie moje zmysły, mój umysł i wszystkie
jego zdolności, moje serce i wszystkie jego uczucia… O Boże mojej
duszy! O Boskie Słońce! Kocham Cię… Ukryj mnie w głębi Ciebie… Zabierz
mnie ze sobą. Tylko w Tobie pragnę żyć”. Wielu mistyków mówiło o tym, że
na znak mistycznych zaślubin z Chrystusem otrzymali od Niego złoty
„mistyczny pierścień”. Marta wyznała, że widziała go na swoim serdecznym
palcu 12 razy.
Po tym akcie zawierzenia Jezusowi z Martą zaczęły się dziać dziwne
rzeczy. 3 października 1926 r., we wspomnienie św. Teresy z Lisieux,
dwudziestoczteroletnia dziewczyna zapadła w stan mistycznego snu, który
trwał przez okres trzech tygodni. Po przebudzeniu zwierzyła się
rodzicom, że w tym czasie doznała wielkiego cierpienia, które
paradoksalnie było równocześnie doświadczeniem słodyczy Bożej miłości.
Wyznała: „Kiedy cierpimy, jest to szkoła miłości, aby kochać bardziej”.
W tym czasie trzy razy odwiedziła ją św. Teresa z Lisieux, która mówiła
chorej, że powinna podjąć się misji zakładania „ognisk miłości” na całym
świecie.
Paraliż nóg Marty posunął się tak daleko, że nie mogła się już
poruszać o własnych siłach. Od 2 lutego 1929 r. choroba objęła także jej
ręce, ramiona i mięśnie przełyku. Od tego momentu nie Marta mogła nic
przełykać i dlatego nie była w stanie jeść ani pić. Musiano położyć ją
do łóżka, którego już nie opuściła aż do swojej śmierci 6 lutego 1981 r.
Cud Eucharystii
Martą opiekował się dr Jan Dechaume, profesor na fakultecie
medycyny w Lyonie, oraz dr Andrzej Ricard. W swoim raporcie na temat
stanu zdrowia Marty lekarze pisali, że 2 lutego 1929 r. około południa
jej nogi i ręce stały się bezwładne i zesztywniały. Zostały również
sparaliżowane mięśnie przełyku i dlatego chora nie mogła przyjmować
żadnych pokarmów i napojów, a ponadto w ogóle nie spała. Fakt, że Marta
żyła pomimo tego, że się w ogóle nie odżywiała, pozostał dla nauki
zagadką. Naukowcy stwierdzili ponadto, że przyczyną całkowitej
bezwładności młodej kobiety nie były jej stany emocjonalne, psychiczne
lub umysłowe. Wykluczono także atak nerwowy, nowotwór mózgu czy
epilepsję. Przyczyny choroby Marty pozostały dla medycyny wielką
tajemnicą.
Niewierzący filozof i lekarz z Wiednia, Paweł Ludwik Couchoud,
zaciekawiony informacjami o Marcie Robin, wybrał się do niej, aby samemu
ocenić, czy prawdziwe jest to wszystko, co się mówi o jej życiu
mistycznym, stygmatach, o tym, że jedynym jej pokarmem jest Eucharystia.
Po wielu trudnościach, dzięki interwencji samego biskupa, udało mu się
wreszcie spotkać z Martą. Szybko nawiązała się między nimi duchowa
przyjaźń i od tej pory uczony stał się jej częstym gościem. Doktor
Couchoud stwierdził, że Marta Robin doznała paraliżu całego ciała, który
tak mocno zablokował jej mięśnie przełyku, że nie była w stanie
przełknąć nawet kropelki wody. W swoim medycznym raporcie dr Couchoud
napisał, że to, co go najbardziej zdumiewało, to sposób, w jaki Marta
przyjmowała Komunię św. Nie połykała ona Hostii, gdyż ze względu na
blokadę mięśni przełyku było to niemożliwe. Natomiast sama Hostia
w tajemniczy sposób przenikała przez jej zamknięte usta i krtań.
Marta nie przywiązywała większej wagi do ciągłej głodówki, na
którą, jak powiedziała, skazał ją Jezus. Nic nie jadła i nic nie piła
tylko z powodu fizycznej niemożliwości, spowodowanej całkowitym
unieruchomieniem ciała przez paraliż. Przez 50 lat została pozbawiona
ziemskiego pokarmu, ale nie mogła żyć bez Eucharystii.
Eucharystia była dla Marty najważniejszym wydarzeniem i jedynym
pokarmem, który utrzymywał ją przy życiu. Przyjmowała Komunię św. tylko
raz w tygodniu, we wtorek, a w ostatnich latach swojego ziemskiego życia
w środę wieczorem. W dniu, w którym miała przyjąć Jezusa w Komunii św.,
od samego rana modliła się, powtarzając swój miłosny akt oddania się
Chrystusowi z 15 października 1925 r. Tego też dnia przystępowała do
sakramentu pokuty. Po przyjęciu Komunii św. wydawała cichy okrzyk
zachwytu i radości, a następnie zapadała w ekstazę, która polegała na
całkowitym stopieniu się w jedno z Bogiem. Podczas ekstazy z twarzy
Marty promieniowało nieziemskie szczęście i piękno. Wyraziła to
w modlitwie: „Tak jestem szczęśliwa, o mój Ukochany, ponieważ czuję, że
moje serce bije w Twoim, ponieważ czuję Ciebie w moim sercu, Ciebie
żywego i wszechmocnego. Pan we mnie – jakie misterium! Czuję się jak
w raju. Pewnego dnia umrę, czując Ciebie, o mój Jezu, jak bijesz w moim
sercu. O mój Jezu, spraw, aby pewnego dnia powiedziano, że Twoja miłość
mnie spaliła, nie na skutek moich wysiłków, lecz dzięki Twojej łasce…
O mój Boże, jeśli już teraz obdarzasz mnie takim pokojem, czynisz mnie
tak szczęśliwą na tej ziemi, co będzie w niebie?”.
Mistycy, przeżywając ekstazę, mają bezpośredni kontakt
z rzeczywistością samego Boga i tracą więzy łączące ich ze światem.
Marta tłumaczyła, że nie można powiedzieć, aby podczas jej stanów
mistycznych „dusza odrywała się od ciała; jest ona raczej jakoś dziwnie
uniesiona. Bóg objawia się najpierw w trwodze. Jest to coś tak nowego,
że nie można tego wyrazić! Potem doznaję pokoju, jest to stan poza
czasem. Nie wiem, kiedy dokładnie ma to miejsce. Nie wiem jak to
wyrazić… Zachodzi to poza mną i we mnie. Jestem uniesiona. Na darmo
stawiam opór, jestem uniesiona w miłości. Nie ma w tym jednak żadnej
konieczności”.
Dopiero następnego dnia po przyjęciu Komunii św. kończyła się
ekstaza i Marta wracała do normalnego życia. Dla mistyczki najważniejsze
było życie wiary, jej osobista relacja miłości z Jezusem, a nie
nadzwyczajne stany i przeżycia. Tak jak św. Jan od Krzyża twierdziła, że
nie powinniśmy pragnąć nadzwyczajnych duchowych przeżyć, gdyż pustynia
ducha, ciemna noc wiary jest najcenniejszym darem, dzięki któremu możemy
iść z Jezusem drogą krzyżową i dojrzewać do miłości w niebie. Tylko
wtedy będziemy mogli iść tą drogą, gdy naszym najważniejszym, jedynym
duchowym pokarmem będzie Jezus w Eucharystii.
„Kiedy przyjmuję Komunię św. – mówiła Marta – to dzieje się to tak,
jak gdyby żywa osoba wchodziła we mnie... Zwilżają mi usta, ale niczego
nie mogę przełknąć. Hostia wnika we mnie, lecz ja sama nie wiem jak.
Eucharystia nie jest zwykłym pokarmem. Za każdym razem nowe życie we
mnie się wlewa. Jezus jest w całym moim ciele, jakbym zmartwychwstała.
Komunia św. jest czymś więcej niż zjednoczeniem: jest stopieniem się
w jedno… Mam ochotę krzyczeć do tych wszystkich, którzy ciągle mnie
pytają, czy ja rzeczywiście nic nie jem, mówiąc im, że ja jem więcej niż
oni, ponieważ karmię się Eucharystią Ciała i Krwi Pana Jezusa. Chcę im
powiedzieć, że to oni sami blokują w sobie efekty tego pokarmu”.
To, co najbardziej wszystkich dziwi, a szczególnie ludzi świata
nauki, to stwierdzenie faktu, że Marta od momentu całkowitego paraliżu
jej ciała w 1929 r. aż do swojej śmierci w lutym 1981 r., a więc
przeszło 50 lat, absolutnie nic nie jadła, nic nie piła i w ogóle nie
spała, a pomimo tego jej organizm normalnie funkcjonował. Jedynym jej
pokarmem była Komunia św. Chrystus pragnął przez ten nadzwyczajny znak,
jakim był ten permanentny eucharystyczny cud, ukazać wszystkim ludziom,
jak potężną moc ma Komunia św., jeżeli jest przyjmowana z głęboką wiarą.
Poprzez przykład Marty Robin Bóg przypomina nam, że prawdziwe życie
otrzymujemy tylko wtedy, gdy przyjmujemy Ciało i Krew Chrystusa
w Eucharystii. Przez ten spektakularny cud Jezus pragnie doprowadzić nas
wszystkich do żarliwej wiary w Eucharystię i do świadomości, że Komunia
św. to On sam, w swoim zmartwychwstałym i uwielbionym człowieczeństwie.
On się daje cały, aby dzielić się z nami pełnią życia: „Jeżeli nie
będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi
Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije
moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J
6, 53 54).
Współcierpiała z Chrystusem
Marta zrozumiała, że gdy zjednoczy się z Chrystusem w miłości,
będzie musiała również uczestniczyć w Jego cierpieniu za zbawienie
świata i prowadzić duchową walkę z siłami szatana. W październiku 1927
r. po raz pierwszy została zaatakowana przez demona, który pokazał się
jej pod postacią budzącego grozę zwierzęcia. Później złe duchy
przychodziły do niej w ludzkiej postaci, potrząsały nią, przerzucały
ją na łóżku oraz policzkowały.
W 1930 r. Marta otrzymała od Jezusa dar stygmatów. Podczas modlitwy
zobaczyła coś bardzo trudnego do określenia, jakiś rodzaj „ognistej
strzały”, która jakby „ostrze światła” wyszła z Serca Jezusa. Tak
mistyczka opowiadała o tym tajemniczym wydarzeniu: „Jezus poprosił mnie
najpierw, abym ofiarowała swoje ręce. Wydawało mi się, że grot strzały
wyszedł z Jego Serca i że rozdzielił się na dwa promienie, aby każdy
przebił jedną z moich rąk. Lecz w tym samym czasie ręce moje zostały
przebite jakby od wewnątrz. Potem Jezus zachęcił mnie, abym ofiarowała
nogi, co natychmiast uczyniłam. Wówczas zobaczyłam grot strzały, który
również podzielił się na dwie części i przebił moje nogi. Lecz wszystko
to odbyło się bardzo szybko. Jezus poprosił mnie następnie, abym
ofiarowała swoją pierś i serce… Ich przebicie dokonało się w sposób
jeszcze bardziej intensywny… Jezus ofiarował mi jeszcze koronę
cierniową. Umieścił ją na mojej głowie, wciskając ją mocno”.
Od tamtego wydarzenia Marta nosiła na swoim ciele rany, jakie miał
ukrzyżowany Jezus. Co więcej, na oczach rodziców chorej rany obficie
krwawiły. Skąd się brały tak duże ilości krwi, skoro Marta nie
przyjmowała żadnego pokarmu, a każdy kilkulitrowy ubytek płynu powinien
doprowadzić do natychmiastowej śmierci? Lekarze byli zdezorientowani,
nie potrafili zrozumieć ani wytłumaczyć tych wszystkich tajemniczych
zjawisk.
30 grudnia 1930 r. Marta podyktowała list o następującej treści:
„W tym roku miało miejsce intymne zjednoczenie się mojej duszy z Bogiem.
Doznałam tajemniczej i głębokiej przemiany. Pomimo kalectwa moje
szczęście jest głębokie i trwałe, ponieważ jest boskie. Co za praca! Co
za wznoszenie się! I ile agonii mojej woli potrzebowałam, abym mogła
umrzeć dla samej siebie”.
Lekarze opiekujący się Martą w swoim raporcie piszą, że
w październiku 1931 r. pacjentka zaczęła cierpieć Mękę Pańską w każdy
piątek: pojawiały się u niej na głowie, rękach, nogach i boku stygmaty
ran Chrystusa, które obficie krwawiły.
W każdy piątek Marta doświadczała w swoim ciele Męki i Śmierci
Jezusa. Było to przerażające cierpienie fizyczne i duchowe, spowodowane
całkowitym opuszczeniem przez wszystkich, doświadczeniem braku obecności
Boga Ojca, które Jezus wyraził w słowach: „Boże mój, Boże mój, czemuś
Mnie opuścił” (Mt 27, 46). Taka była ostateczna konsekwencja grzechów
wszystkich ludzi, które Jezus dobrowolnie wziął na siebie, aby je
zgładzić i wybawić wszystkich ludzi z niewoli szatana. Marta przeżywała
mękę razem z Jezusem za zbawienie grzeszników. Jej współcierpienie
z Chrystusem osiągało kulminację w doświadczeniu krzyżowej „śmierci”,
która następowała w każdy piątek o godzinie trzeciej po południu. Po
„śmierci” Marta przeżywała sąd, przez który będą musieli przejść wszyscy
ludzie. Kiedy sąd się kończył, doświadczała stanu oddzielenia duszy od
ciała i oczekiwania na zmartwychwstanie. W niedzielę rano na wezwanie
księdza mistyczka powracała do normalnego życia.
Marta Robin, przez swoje zjednoczenie z Jezusem w tajemnicy Jego
Męki i Śmierci krzyżowej za zbawienie świata, stała się prawdziwym
geniuszem życia duchowego. Jej geniusz dotyczył mądrości życiowej,
znajomości ostatecznego celu ludzkiego życia oraz dróg, które do niego
prowadzą. Marta była świadoma wielkiego dramatu walki dobra ze złem
rozgrywającego się w sercach ludzi; wiedziała, że największą tragedią
człowieka jest grzech i takie życie, jakby Bóg nie istniał. Było dla
niej oczywiste, że trwając w grzechu, stajemy się niewolnikami szatana
i zdążamy do wiecznego potępienia. Duchowy geniusz Marty polegał na tym,
że uczestniczyła w nieustannie obecnym akcie zbawienia, którego dokonał
Chrystus w swojej Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu. Aby uchronić
grzeszników od zguby wiecznej i zawrócić ich z drogi prowadzącej do
piekła, chora jednoczyła się z Chrystusem w Jego ofierze krzyżowej za
zbawienie świata. Ofiarowywała swoje cierpienia i modlitwy za innych
ludzi, brała na siebie ich cierpienia, aby wysłużyć im łaskę nawrócenia.
Ból był szczególnie intensywny w okresach, kiedy nie doświadczała
obecności Boga. To odczucie braku bliskości Jezusa było dla niej
„piekłem”, doświadczeniem prawdy, jak strasznym cierpieniem jest grzech.
Marta była zjednoczona z Chrystusem, który dla naszego zbawienia „stał
się grzechem, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,
21). W niedzielny poranek mistyczka włączała się w radość Chrystusowego
Zmartwychwstania, definitywnego zwycięstwa nad szatanem, grzechem
i śmiercią. A zatem Marta uczestniczyła w całym dramacie naszego
zbawienia, który uobecnia się podczas każdej Mszy św. W ten sposób Jezus
przez Martę chce nam powiedzieć: „Każde chrześcijańskie życie jest Mszą
św. i każda dusza na tym świecie jest »hostią«. Weź całą siebie, bez
zastrzeżeń, i ofiaruj siebie Bogu wraz z Jezusem, boską Ofiarą,
nieprzerwanie składaną za zbawienie świata”.
Wszystkich prowadziła do Chrystusa
Wiadomość o dziwnej chorobie Marty i stygmatach szybko rozniosła
się po całej okolicy. Coraz więcej ludzi zaczęło odwiedzać niezwykłą
kobietę z prośbą o rady, wskazówki i modlitwę. W sumie przez jej
mieszkanie przewinęły się tysiące osób. Byli to ludzie sprawujący bardzo
odpowiedzialne funkcje w Kościele i państwie: kardynałowie, biskupi,
księża, ministrowie, profesorowie, bogaci pracodawcy, a także ubodzy
robotnicy, rolnicy, ludzie zniewoleni przez różne nałogi, dręczeni
myślami samobójczymi. Chora udzielała potrzebującym bardzo trafnych
i natychmiastowych odpowiedzi, wskazówek oraz przestróg. Nie było dla
niej pytań bez odpowiedzi, problemów bez rozwiązania, sytuacji,
z których nie pokazałaby dróg wyjścia. Zrozpaczonym i cierpiącym, którzy
przychodzili do niej z prośbą o pomoc i radę, mówiła, że weźmie na
siebie ciężar ich problemów. W ten sposób mogła sama spłacić Bogu dług
ich win. I tak na przykład po zwierzeniach pewnej prostytutki wzięła na
siebie cierpienie spowodowane jej grzesznym życiem.
Wszystkich prowadziła do Chrystusa, który leczy wszystkie rany, koi
bóle i rozwiązuje problemy. W ten sposób nieraz jedno słowo rady Marty
zmieniało życie wielu ludzi. Przyjmowała grzeszników z największym
współczuciem. Kochała ich miłością Chrystusa. Atakowana przez szatana
najróżniejszymi pokusami, znała ciężar winy lepiej niż sam winowajca.
Dlatego mocą zjednoczenia z Chrystusem na modlitwie i w Eucharystii oraz
dobrowolnie przyjmowanym cierpieniem za grzeszników Marta podejmowała
nieustanną, zwycięską walkę z mocami zła, wyrywając z ich niewoli
tysiące ludzi.
ks. Mieczysław Piotrowski TChr/milujciesie.org.pl
Źródła: Jean-Jacques Ankier Marthe Robin Librairie Académique,
Perrin 1991; Jean Guitton Marta Robin, Częstochowa 1990; Raymond Peyret
Życie Marty Robin, Wydawnictwo Księży Marianów 1994; ks.?Andrzej
Trojanowski Przez 50 lat nic nie jadła i nic nie piła „Miłujcie się” nr
1-2/2000.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz