To dobra okazja, żeby kontynuować trafne przemyślenia kardynała Ludwika Billota o liberalizmie i tym do czego prowadzi.
“Teza:
że zasada liberalizmu zastosowana do spraw ludzkich zakłada rozbicie i
rozpuszczenie wszelkich społecznych organów, wprowadzając wszędzie walkę
o życie zamiast zgody na rzecz życia, która jest prawem życiowym. Oraz
że eliminuje wszystkie prawdziwe wolności poprzez ustrój Państwa
despotycznego, absolutnego, za nic nieodpowiadającego, wszystko
pochłaniającego, którego wola i wszechwładza nie mają granic”
Należy
rozpocząć od uwagi, że nie ma możliwości by zastosować w sposób
doskonały i integralny zasadę, która jest chimeryczna i nienaturalna.
Naturam expellas furca, tamen usque recurvet – choćbyś przepędził naturę
siłą i tak powróci. Filozofowie wizjonerzy nie będą też nigdy mieć mocy
by stworzyć faktyczne społeczeństwo zgodne z ich ideologiami w taki
sposób jak garncarz potrafi uformować glinę, by uczynić wedle swej woli
dowolne naczynie z jednej i tej samej masy materiału. Albowiem, podobnie
jak zło, gdyby było integralne i doskonałe, nie byłoby w stanie
podtrzymywać siebie, lecz zawaliłoby się pod własnym ciężarem, tak też
każdy system sprzeczny z naturą jest w swej integralności nie do
utrzymania. Nie może być zatem zastosowany, nie napotykając
różnego rodzaju przyczyn i czynników go niweczących i reagujących
przeciw niemu, częściowo znosząc szkodliwą siłę jego zasad. Nie możemy
zatem oceniać szkodliwości liberalizmu wyłącznie po jego skutkach
dotychczas zauważonych w rzeczywistym życiu. Musimy wziąć pod uwagę to
co zastosowanie tego systemu z konieczności zakłada, także jakie zło
wprowadził do tej pory, proporcjonalnie do swego faktycznego wpływu, to
jest zważywszy na większy lub mniejszy stopień, w którym został
dopuszczony wskutek mniejszego lub większego oporu czy to religii czy to
czysto naturalnej sprawiedliwości, czy też nawet zwykłego instynktu
samozachowawczego, stosownie do różnych okoliczności miejsca i osób.
Powziąwszy,
jak należało to uczciwie uczynić, tę uwagę wstępną, rozważmy teraz
najpierw jak fundamentalna zasada liberalizmu ze swej istoty sprowadza
zniszczenie każdej społeczności mniejszościowej czy to naturalnej czy
przyrodzonej, która, istniejąc w ramach domeny Państwa, jest od Państwa
różna bądź przynajmniej nie otrzymuje swego prawa od Państwa. (…)
Liberalizm jako taki zmierza do wyzwolenia jednostki, dla której pragnie
zachować absolutnie nienaruszone owo najwyższe i główne dobro człowieka
jakim jest Wolność. Ponadto, utrzymuje on, że społeczeństwo darzy
wyzwolenie jednostki odrazą, społeczeństwo zorganizowane, oparte na
podstawie trwałych więzów i praw, społeczeństwo wreszcie naprawdę
zasługujące na to miano, że zaledwie jedno społeczeństwo jest tu
wyjątkiem to jest oparte na normie zasad umowy społecznej. Ponownie,
jedynie takie społeczeństwo jest społeczeństwem umowy społecznej, które
zbiera razem jednostki niczym wiele całkowicie równych jednostek
arytmetycznych, we wszelkich aspektach od siebie niezależnych, po jednym
wspólnym rządem wyłaniającym się z sumy całkowitej indywidualnych woli,
któremu to społeczeństwu nadają nazwę Państwa. W
konsekwencji zatem liberalizm jest skazany albo na wyrzeczenie się
samego siebie, albo na pochód ku rozpuszczeniu każdej społeczności
różnej od Państwa, nie zatrzymując się ani na chwilę w swym niegodziwym
dziele niszczenia czy też obracania w proch, zanim nie zapanuje nad
doskonale rozbitymi monadami, które zostaną zebrane po prostu razem tak
jak ziarna kukurydzy są zebrane w kolbach. Do takich z pewnością
konkluzji, zgodnie z nieuniknioną logiką, wiodą zasady systemu. (…)
Pierwszą
ze wszystkich społeczności jest społeczność ustanowiona przez samego
Boga, Stwórcę natury, społeczność nad inne dobroczynna, wyprzedzająca
wszelkie społeczności polityczne, dostosowana do bliższych afektów
ludzkiego serca i wymagana przez bardziej wyraźne potrzeby naszego życia
moralnego i fizycznego. Mam na myśli społeczność domową, powszechnie
znaną jako rodzina. Ona zatem także pierwsza doświadczy przeciwnych
ciosów liberalizmu, który, w takim samym stopniu w jakim się w niej
umieści, wszelkimi środkami i narzędziami, wszelkimi wysiłkami,
wszelkimi zasobami jakie ma w dyspozycji, będzie miał na celu
zniszczenie i eliminację rodziny. Można zatem z powodzeniem
powiedzieć, że dla prawodawców Rewolucji jest to w istocie Kartagina,
która ma zostać zniszczona. I liberalizm niszczy najpierw jej
fundamenty. Albowiem fundamentem rodziny
jest małżeństwo, małżeństwo nierozwiązywalne, niewidzialną więzią
obowiązku łączące w tym samym celu mężczyznę i niewiastę. Łatwo dostrzec nadto już na pierwszy rzut oka jak sprzeczne jest owo zobowiązanie z wolnością i wyzwoleniem jednostki.
Jednakże
pewne uprzedzenia nadal istniejące w umysłach ludzkich nie pozwalając
by zamierzona reformacja była prowadzona pospiesznie. Stąd liberalizm
rozpoczyna od zredukowania małżeństwa do statusu zwykłej cywilnej umowy,
sankcjonowanej jedynie przez prawo cywilne. Następnie z takiego
cywilnego małżeństwa jest już łatwe przejście do legalnego rozwodu i nie
bez powodu albowiem to co moc prawa cywilnego może związać, ta sama moc
może również rozwiązać i usunąć. Wreszcie, od
legalnego rozwodu nastąpi przygotowanie do stopniowego, niezauważalnego
zejścia poziom “wolnej miłości”, w której można znaleźć najbardziej
pełne zastosowanie “zasad” a taką jaka istnieje u nierozumnych zwierząt. (…)
Liberalizm
próbuje również zniszczyć autorytet rodziny. Po pierwsze, czyni to
poprzez prawo, które pozbawia ojca rodziny możliwości dowolnego
dysponowania swym majątkiem, tak iż nie ma prawa dać jednemu dziecku
większej części niż innemu, ani wydziedziczyć nawet niegodne potomstwo.
Jednakże, po drugie i szczególniejsze, jest
to czynione poprzez prawa dotyczące publicznego obowiązkowego
nauczania, przez które zabiera się faktycznie rodzicom edukację dzieci a
cała kontrola nad publicznym systemem szkolnym jest tak całkowicie
oddana władzy świeckiej, że nie uznaje się w żadnym wymiarze
możliwości prawa innej władzy do interwencji jeśli chodzi o dyscyplinę
czy program nauczania, czy też wybór lub aprobatę nauczycieli. Jednakże
co pozostanie, pytam, z władzy rodzicielskiej gdy prawodawstwo to,
osiągając ostateczny kres swej ewolucji całkowicie zastosuje te rzeczy,
które obecnie muszą pozostać jedynie w sferze pragnień? (…)
Rodzina staje się czysto czasowym zrzeszeniem, które śmierć szybko rozwiązuje i rozprasza na cztery wiatry.
Wraz ze stabilnością majątku rodowego przepadła ciągłość rodziny ze
stulecia na stulecie, przepadła również ciągłość jej wzorców i tradycji.
Nie pozostaje z niej nic poza jednostkami, które odchodzą i znikają,
jedna po drugiej. W ten zatem sposób liberalizm podejmuje bezlitosną,
demoniczną próbę zniszczenia rodziny dlatego, że dostrzega w rodzinie, z
uwagi na solidność tej instytucji najmocniejszego oponenta swych
niegodziwych celów. Jednak nie wyobrażajcie sobie, że inne pomniejsze
społeczności znajdą przychylność w jego oczach, takie jak na przykład te
zwane korporacjami jak cechy artystów, rzemieślników i, mówiąc ogólnie,
ludzi, których wykonywanie tej samej sztuki w sposób naturalny gromadzi
razem pod określonymi prawami i przepisami. (…) Pretekst był zawsze ten
sam: zachowanie absolutnie nienaruszonej wolności jednostki,
pozostawienie wolnej konkurencji indywidualnych wolności (…)
Jest zatem jasne że zadaniem liberalizmu jest rozpuszczenie wszystkich organów społecznych w jedno.
Albowiem tak jak narządy ciała fizycznego nie są molekułami czy
atomami, czy komórkami, lecz raczej kończynami i członkami, tak też
organy ciała społecznego nie są jednostkami, lecz jest nimi rodzina,
cech, społeczność lokalna. A jeśli mają
one być pozbawione głosu czy też zlikwidowane w organizmie, do którego
należą, to wynika z tego, że wszystkie prawdziwe wolności muszą
całkowicie zniknąć. Powód tego
jest oczywisty: ponieważ nad rozbitymi na atomy czy też rozdzielonymi
monadami, które wprowadził indywidualizm nie może pozostać nic poza
gigantycznym i kolosalnym Państwem, rzeczą, która wszystko pożera,
która, zniszczywszy całą organizację i autonomię niższego rzędu,
przejmie całą siłę, całą władzę, całe prawo, cały autorytet i stanie się
wyłącznym rządcą, prokuratorem, nauczycielem, instruktorem, edukatorem i
opiekunem nim nie stanie się także wyłącznym właścicielem i
posiadaczem. A cóż to, pytam, zakłada poza monstrualną formą
zniewolenia?
Apostoł mówi że dziedzic, dopóki jest
dzieckiem, nie różni się od niewolnika, ponieważ podlega nauczycielom i
opiekunom aż do upływu przez czasu oznaczonego przez ojca. Jednakże
jeszcze gorszy los spotyka małoletniego umowy społecznej. Albowiem taki
małoletni nie zostaje umieszczony w sytuacji podobnej niewolnikowi na
jakiś czas jedynie, lecz na czas nieograniczony i na zawsze, nie jest
pod opieką osoby ustanowionej przez ojca, lecz pod panem, którego wola i
dominacja nie znajduje, jeśli chodzi o ów system, ograniczeń. Zaiste, w
ostatecznej analizie Liberalizm Rewolucji sprowadza się do owej
propozycji potępionej w Syllabusie pod numerem 39: Państwo jako źródło
wszelkich praw posiada nieograniczone kompetencje. (…)
Liberalizm
odrywa człowieka od jego przodków, czy to naturalnych czy
historycznych. Wyzwala go z więzów rodzinnych, korporacji zawodowych i
wszelkich innych więzi, społecznych i tradycyjnych. (…) Historia pokazuje jasno, że indywidualizm ten osłabia jednostki. Jest to pierwszy skutek. Drugim
skutkiem jest dominacja, bez możliwości odwołania się do jakichkolwiek
praw, nad wszystkimi jednostkami nie należącymi do partii większościowej
i w ten sposób zniszczenie ostatniej ostoi prawdziwej wolności (…)”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz