wtorek, 3 czerwca 2025

Jakim prezydentem będzie Nawrocki?

 

Jakim politykiem będzie Karol Nawrocki – człowiek, który skompromitował doszczętnie pupila liberalnych salonów, Rafała Trzaskowskiego? Dlaczego wygrał i co zrobi z tym zwycięstwem?

Nie wiemy tak naprawdę, jakim prezydentem będzie Karol Nawrocki, bo nie znamy Karola Nawrockiego polityka. Dla odmiany, Rafał Trzaskowski właściwie nie miał tajemnic: wiedzieliśmy doskonale, czego możemy się po nim spodziewać, jako polityku. Polityku, który jak się zdaje, właśnie kończy swoją przygodę z wielką polityką. Ale o tym kiedy indziej. Zastanówmy się najpierw, dlaczego w ogóle Karol Nawrocki wygrał te wybory, pomimo licznych słabości – i sztabu wyborczego, i swoich własnych – oraz co może zmienić się w polskiej polityce, gdy prezydent-elekt rozgości się już w Pałacu Namiestnikowskim.

Dlaczego Nawrocki wygrał?


Wydaje się, że zdecydowały o tym trzy czynniki. Po pierwsze, był nieźle wymyśloną kandydaturą na czas zmiany społecznej jaka zaszła w myśleniu polskich wyborców. Polacy są coraz mniej optymistyczni, dostrzegają spowolnienie gospodarcze oraz ciężary, jakie nakłada na nas obecność w Unii Europejskiej i wspieranie Ukrainy w jej wojnie z Rosją. W 2023 roku wyborcy uznali, że PiS „nie dowozi”, to znaczy nie ma już recept na te nowe problemy, z których część zresztą sam wywołał. Jarosław Kaczyński nie mógł w ciągu dwóch lat zmienić partii, więc postanowił dokonać łatwiejszej wolty i postawił na człowieka spoza twardego jądra PiS. Więcej: na człowieka, który nie ma w sobie kodu posłuszeństwa wobec hierarchii partyjnej, a w jego krwioobiegu nie ma pisowskiego DNA. To nie PiS go stworzył, nie PiS go zbudował, w związku z tym nie ma powodu, by składać PiS-owi wiernopoddańcze hołdy.  

Musiało to być bardzo trudne dla Kaczyńskiego, przyzwyczajonego do otaczania się politykami raczej usłużnymi i odpowiednio uformowanymi w wierności partii. Nie wiem, dlaczego taką decyzję podjął. Może faktycznie obawiał się o swoje przywództwo, jeśli przegra kolejne wybory, a może uznał, że wystawienie kogoś z PiS doprowadzi do zachwiania równowagi sił wewnątrz ugrupowania i postawił na kogoś spoza struktur partyjnych. Mniejsza o to. Pewne jest jedno: Nawrocki, pozbawiony balastu PiS-owskiej legitymacji, miał ogromne pole manewru w odpowiadaniu na oczekiwania potencjalnych wyborców. Rafał Trzaskowski miał z tym większy problem, bo był kandydatem z kierownictwa PO, którego libertyńskie poglądy dały się poznać już wcześniej, stąd skazany był na dokonywanie licznych ideowych łamańców.

Po drugie, Nawrocki okazał się kandydatem „ze skazą” biograficzną. Trudno tak naprawdę powiedzieć, jak wyglądała jego przeszłość, ale możemy się domyślać, że była dość burzliwa. Szkoda, że sztab wyborczy nie rozbroił wcześniej min z jego biografii, miałby wówczas nad tym kontrolę i wytrąciłby broń z ręki politycznych przeciwników oraz zblatowanych z nimi mediów. Ale mimo wszystko przeszłość Nawrockiego – chłopaka z osiedla i stadionów, który z rozbójnika stał się porządnym facetem, ojcem rodziny, doktorem historii, a wreszcie urzędnikiem państwowym – musiała podziałać na wyobraźnie części wyborców, zwłaszcza, że kontrastowała z osobowością Trzaskowskiego: chłopaka z dobrego domu, uładzonego, sprawiającego wrażenie jak gdyby świat oglądał jedynie zza okien samochodu.

Po trzecie wreszcie, Nawrocki pomimo brutalnych ataków, ustał. I to też zrobiło wrażenie. W trakcie debat zachowywał spokój, zbywał mniej szkodliwe uwagi, na zarzuty cięższego kalibru odpowiadał, potrafił się odgryźć, nie uciekał przed konkurentami. Trzaskowski unikał debat w Telewizji Republika, wrzeszcząc coś nieskładnego uciekał przed konfrontacją z Grzegorzem Braunem, często unosił się, reagował bardzo emocjonalnie. Choć w gruncie rzeczy miał raczej dość komfortową sytuację w porównaniu z Nawrockim.

Te trzy czynniki z pewnością wpłynęły istotnie na wygraną Nawrockiego. Gdyby bowiem osobowość i prezentowane poglądy nie odgrywały żadnego znaczenia, do wygranej wystarczyłyby deklaracje partyjnych liderów. Ale wybory prezydenckie są bardzo spersonalizowanymi elekcjami. W ich wynikach dostrzegamy istotne procesy zachodzące w społeczeństwie, ale także to, jakie cechy osobiste kandydatów docenili wyborcy.  

Co zrobi Nawrocki po wyborach?

To chyba najtrudniejsze pytanie i najsłabszy punkt w kandydaturze Karola Nawrockiego. Nie znamy bliżej metod jego działania, nie wiemy, co ma dla niego szczególne znaczenie. W kampanii, jak wielu kandydatów, udzielał nierzadko sprzecznych wypowiedzi. Z pewnością możemy powiedzieć, że jest politykiem przeciwnym aborcji. Jeśli chodzi o związki jednopłciowe, to raczej nie będzie dążył do zmiany definicji małżeństwa, choć asekuracyjnie zaproponował wprowadzenie „statusu osoby bliskiej”, który to – co jasne – jest także pewnym ustępstwem dla związków nieformalnych, w tym homoseksualnych.

Wiemy też, że ważne są dla niego wartości chrześcijańskie oraz umacnianie narodowo-historycznej tożsamości Polaków. W kampanii często odwoływał się do dziedzictwa św. Jana Pawła II, a jako szef IPN i wcześniej dyrektor Muzeum II Wojny Światowej dbał o to, by akcentować szczególnie istotne wątki z punktu widzenia polskiej tożsamości. Możemy zatem mieć nadzieję, że jego prezydentura będzie czasem nobilitacji rocznic historycznych, czego brakowało w polityce zarówno PiS-u jak i obecnie rządzącej koalicji. Niespecjalnie błyszczał tu również prezydent Andrzej Duda. Co pokaże Nawrocki? Przekonamy się, ale być może właśnie polityka historyczna stanowi właściwą receptę na zasypanie miejscami zbyt głębokich podziałów w polskim społeczeństwie.

No i wreszcie aspekt stricte polityczny – tu Nawrocki jest zagadką. Z pewnością będzie musiał szybko uczyć się relacji dyplomatycznych, poruszania się w systemie sojuszy, ale także codziennej taktyki politycznej. W tym drugim przypadki, obawiam się, możemy mieć do czynienia z wyjątkowo brutalną walką z Donaldem Tuskiem. Prezydent Duda starał się raczej nie zaogniać relacji z rządem, strzegąc bacznie respektowania swoich kompetencji. Sądzę, że Nawrockiemu to nie wystarczy, co zresztą między wierszami zapowiadał już w kampanii. Zarówno Tusk jak i prezydent-elekt to politycy o silnych, dominujących charakterach.

Czeka nas więc zapewne ponad dwa lata brutalnej wojny na górze, która może w pewnym sensie dać nieco spokoju „na dole”. Dlaczego? Bo strona antyrządowa ma swojego reprezentanta w egzekutywie, z silnym mandatem i narzędziami do tego, by wpływać na politykę rządu. Gdyby wygrał Trzaskowski blisko połowa głosujących w tegorocznych wyborach zostałaby na aucie, co mogłoby skutkować ostrym konfliktem na linii rząd – część społeczeństwa i dalszymi podziałami, wykorzystywanymi przez polityków obydwu stron.

Burzliwa kohabitacja z pewnością również będzie rodzić głębokie konflikty, ale istnieje wielka szansa, że pozwoli uniknąć ewentualnego „kryterium ulicznego”. W imieniu przeciwników rządu o ważne dla nich sprawy będzie się bowiem bił polityk z udzielonym wcześniej mandatem. I, daj Boże, będzie to walka z zachowaniem pewnych zasad politycznej rywalizacji. Wszak i tu istnieje pułapka nadmiernego rozognienia emocji, przekroczenia granic kompetencji i odwołania się do przemocy przez samych polityków.

Co zrobi Tusk?

To bardzo ciekawe, wszak ów stary wyjadacz znalazł się w poważnych tarapatach. Jego rządy oceniane są coraz gorzej, utracił też nimb polityka, który sprawniej niż inni liderzy w Europie radzi sobie z tzw. prawicowym populizmem. Wie, że przez najbliższe miesiące musi skupić się na trzech rzeczach: umacnianiu spójności koalicji rządowej, odbudowie poparcie oraz rządzeniu w czasie trudnej kohabitacji.

Wszystkie te zadania są bardzo trudne, wszak zwycięstwo Nawrockiego mocno ugodziło w fundamenty jego przywództwa. I choć Nawrocki z punktu widzenia Tuska jest żółtodziobem, to ma jedną podstawową zaletę: sprawia wrażenie „szaleńca” w typie Macchiavellego, czyli polityka, który jest zdolny do wszystkiego, nie jest ani metodyczny, ani racjonalny, ani przewidywalny, lecz impulsywny, emocjonalny, działający na oślep, pozbawiony virtu.

Ta niepewność mocno zaciąży na kolejnych posunięciach Tuska. Premier musi rozgryźć jaki potencjał polityczny ma w istocie Nawrocki. Czy będzie wiernym żołnierzem Jarosława Kaczyńskiego? A może ma pomysł na własną rolę w polityce? Będzie się mścił za upokorzenia z kampanii? Może jednak okaże się pragmatykiem, gotowym na współpracę z rządem przynajmniej w niektórych, strategicznych obszarach? Gdzie są jego czerwone linie? Czy dysponuje zasobami, umożliwiającymi mu rozbicie koalicji parlamentarnej?

Długie milczenie Tuska po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich jest arcywymowne. Nawrocki jest znakiem zapytania. Może się okazać wybitnym przywódcą albo miernym kunktatorem. Może dać się poznać jako romantyk wyznaczający zbyt ambitne cele, albo chłodny realista, mierzący w to, co możliwe. W najbliższych miesiącach wszyscy będziemy rozgryzali ową zagadkę, kto zacz jest ów polityk, który zakończył karierę prezydenta Warszawy.

Tomasz Figura

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz