czwartek, 23 stycznia 2020

Uchylone drzwi. Kościół kompromisu Martina Scorsese

Uchylone drzwi. Kościół kompromisu Martina Scorsese

Uchylone drzwi. Kościół kompromisu Martina Scorsese
fot. materiały filmowe

Co łączy „Irlandczyka”, Japonię, o. Jamesa Martina SJ i Netflixa? Dlaczego katolicyzm według wizji Martina Scorsese to jedyny obraz Kościoła na jaki zgodzi się Hollywood?

Twoja twarz brzmi znajomo
Jedna ze scen z najnowszego dzieła Martina Scorsese „Irlandczyk” wciąż nie dawała mi spokoju. Kiedy filmowi gangsterzy chrzcili swoje dziecko w jednym z nowojorskich kościołów, moją uwagę przykuła twarz obsadzonego w roli księdza aktora. Wyglądała na dziwnie znajomą. Kiedy w końcu zdecydowałem się wrócić do tego miejsca i włączyć „stop klatkę”, nastąpiło olśnienie. Księdza w „Irlandczyku” wcale nie grał aktor, ale prawdziwy ksiądz. I to nie „pierwszy z brzegu”! Tą twarz widziałem już wiele razy – oto moim oczom ukazał się nie kto inny jak sam James Martin SJ. Jezuita, najpopularniejszy promotor agendy LGBT w Kościele. Obecność akurat tego kapłana potwierdziła to co już dawno czułem. Że jedyny „pozytywny” obraz Kościoła na jaki dzisiaj zgodzi się Hollywood, to katolicyzm według Martina Scorsese.

„Milczenie” w sprawach najistotniejszych
O ile „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (1988 r.), ekranizacja bluźnierczej powieści Nikosa Kazantzakisa dotyczyła obrazu samego Jezusa, o tyle Scorsese przez długi czas skąpił nam własnej wizji Kościoła katolickiego. Przełom nastąpił w 2016 wraz z premierą „Milczenia”. Do tej pory reżyser włoskiego pochodzenia bawił nas opowieściami o mafii, gangach, kasynach czy wielkim biznesie.

Historia trzech misjonarzy działających w  XVII – wiecznej Japonii, w której chrześcijanie poddani są straszliwym prześladowaniom jest w istocie pochwałą apostazji. I to odebranej z aprobatą i zrozumieniem ze strony samego Chrystusa. Scorsese stawiając otwarte pytanie o sens cierpienia, pokusił się wręcz o podanie w wątpliwość sensu męczeństwa milionów chrześcijan. I nie sposób nie zgodzić się z Edwardem Kabieszem z „Gościa Niedzielnego” – „w jego ujęciu [ reżysera – red.] akt apostazji staje się aktem chrześcijańskiej miłości”. Nie tak dawno obchodziliśmy święto św. Szczepana, pierwszego męczennika. Co roku w okolicach Bożego Narodzenia z brutalnością mordowani są chrześcijanie, którzy mogliby się uratować jedynie recytując muzułmańskie wyznanie wiary. Najwyraźniej nie oglądali filmu Scorsese.

Ale reżyser w „Milczeniu” idzie jeszcze dalej. Przekonuje, że nawet przechodząc na „stronę wroga”, można zachować wiarę w Chrystusa. O. Rodriguez po dokonaniu aktu apostazji wyznaje buddyzm, żeni się i pracuje jako urzędnik oddelegowany do tropienia japońskich krypto-chrześcijan. W scenie pogrzebu wiekowego już byłego jezuity dowiadujemy się, że – mimo przyczyniania się własnoręcznie do prześladowań - nigdy nie wyparł się wiary w Chrystusa (sic!). Z historii będącej niejako przeciwieństwem losów św. Pawła wynika, że lepiej „wyrzec się swojej dumy” - czym określana jest śmierć za wiarę i kontynuować rzekome naśladowanie Chrystusa w pokorze i cichości.

Ciekawego komentarza udzielił już wspomniany James Martin SJ, prywatnie przyjaciel Scorsese i konsultant filmowy. Jego zdaniem, akt „apostazji” dokonuje się za sprawą polecenia Chrystusa. Głos, który o. Rodriguez słyszy w głowie każe mu dokonać rzeczy, która wydawała by się mu nieprawdopodobna, przekreślająca całkowicie to, co Bóg dał o sobie poznać na kartach Pisma Świętego.

A Jezus mówi wyraźnie: „kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (…) Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 10, 22-33).

O. Martin przekonuje, że misjonarze, którzy wyszli z biało-czarnego świata, nie radzą sobie podczas konfrontacji z „odcieniami szarości”. Dlatego „szary świat”, specyfika danej sytuacji wymaga zupełnie innego podejścia – i to usankcjonowanego samym głosem Chrystusa! Widzimy, że takie podejście – słuchania głosu Boga, który zdaje przeczyć samemu sobie – doskonale uwidacznia się w podejściu amerykańskiego jezuity do kwestii nauczania Kościoła o homoseksualizmie. Jego zdaniem należy ponownie „wsłuchać się w głos Chrystusa”, który – w jego opinii – dzisiaj pragnie zmiany dotychczasowego Magisterium.

Czy mógłby ksiądz zostawić uchylone drzwi?
W „Irlandczyku” jest podobnie. Co prawda w filmie poświęconym historii zawodowego zabójcy będącego cynglem największych ówczesnych mafiosów, religia i Kościół pojawia się fragmentarycznie, to jest to obraz bardzo czytelny. Kościół katolicki nie daje pocieszenia. Pojednanie z Bogiem jeżeli już następuje, to nie rodzi owoców w postaci nawet próby nawrócenia i zmiany postępowania. Następuje usprawiedliwienie bez „żalu za grzechy i mocnego postanowienia poprawy”. Brakuje pokuty. A przecież tytułowy „Irlandczyk”, Frank Sheeran w swoim życiu zabił dziesiątki osób. Jedyny wyrzut sumienia wywołuje zabójstwo jednego z przyjaciół, a następnie okłamanie jego rodziny. Kościół w „Irlandczyku” jest nic nieznaczącym dodatkiem, kulturową pozostałością. Głosząc herezję fałszywego miłosierdzia, głaszcze po głowie z miną pełną zrozumienia. I tyle.

I już nie dziwi, dlaczego jako konsultant do filmu został zaproszony właśnie przedstawiciel takiego Kościoła, o. James Martin. Nie łudźmy się. Fabryka zła inwestując tak poważne środki (140 milionów dolarów) w produkcję Scorsese, nie może pozwolić sobie na pokazanie Kościoła takim, jaki jest naprawdę. Kościoła zbawiającego, przynoszącego Chrystusa, a wraz z nim wiarę, nadzieję i miłość. Kościoła stawiającego wymagania ale i dającego siłę do ich wypełnienia. Mel Gibson poprzez nakręcenie „Pasji” rzucił wyzwanie amerykańskiej bestii. Wszyscy widzieliśmy jaką cenę zapłacił.

Całości dopełnia fakt, że film dostępny jest także dla użytkowników Netflixa - serialowej „fabryki beznadziei”, która nic sobie nie robi z wspierania jawnie bluźnierczej produkcji (pokazującej Jezusa - homoseksualisty i Maryi jako cudzołożnicy).

W ostatniej scenie „Irlandczyka” reżyser – mniej lub bardziej świadomie – zdaje się nam zdradzać swoje motywacje. Stary i schorowany Sheeran prosi odwiedzającego go księdza, by wychodząc pokoju zostawił uchylone drzwi. Kończąca film scena wyraźnie ma wymiar symboliczny. Czyżby to sam reżyser po latach sukcesów przyznał, że dla kariery w Hollywood musiał zostawić „uchylone drzwi” dla pewnych „kompromisów”? Że radykalizm i bezkompromisowość jaką niesie ze sobą pójście za Chrystusem przeszkadza?

A może jest zupełnie inaczej? Może Scorsese, mając świadomość swoich błędów, poprzez słowa głównego bohatera, prosi księdza – postać reprezentującą Kościół – o otrzymanie ostatniej szansy? Być może takie jest znaczenie uchylonych drzwi. „Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale by się nawrócił i żył”; może dla reżysera określającego się mianem „upadłego katolika” nie jest jeszcze za późno.

Piotr Relich

DATA: 2020-01-12 11:16
AUTOR: PIOTR RELICH
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Krew Chrystusa oczyszcza nas z grzechu

Światłość PIERWSZE CZYTANIE 1 J 1,5-2,2 Krew Chrystusa oczyszcza nas z grzechu Czytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła Najmilsi: ...